Sposobem na przekonanie ludzi do zrobienia czegoś, czego nie chcą zrobić, jest zaproponowanie im najpierw o wiele gorszych opcji.
– Więc… – Uśmiecham się szeroko i spoglądam w pierwszej kolejności na wymarzonego Matthew Carlisle’a, a potem na jego znacznie mniej pociągającego brata. – Dzwonili do mnie producenci programów Jestem gwiazdą… Wyciągnijcie mnie stąd! i Big Brother VIP.
Owszem, dzwonili do mnie, ale nie w związku z Matthew. I nie ostatnio. Lecz formalnie rzecz biorąc, przecież nie kłamię…
Jest wtorek rano, a ja siedzę w kuchni Dana Carlisle’a.
– Jestem gwiazdą? – pyta ostro Dan. Wstał dla podkreślenia swojego niezadowolenia. – Każesz mu jeść kopyta emu? To jest twój wielki plan?
Promieniuję wręcz opanowaniem i przywołuję swój specjalny głos, który skłania ludzi do robienia tego, czego ja chcę.
– Ani przez chwilę tak nie pomyślałam. Chciałam tylko pokazać, że zauważam spore zainteresowanie osobą Matthew.
Matthew nie reaguje. Wpatruje się w swoje wielkie, seksowne dłonie, które opiera o stół w kuchni swojego brata; jego przystojna twarz jest blada i smutna.
Jakim cudem na tych sukach z sobotniego brunchu nie wywarło wrażenia to, że on został moim klientem? Nie powinnam sobie przypominać tamtego spotkania – na myśl o tym ściska mnie w żołądku. W poniedziałek rano, jeszcze przed pracą, musiałam zakraść się pod dom Steevie, żeby odzyskać swój porzucony tam samochód. Mini cooper należący do Steevie nadal stał na jej podjeździe: istniało spore prawdopodobieństwo, że wymaszeruje z domu w jednym z tych swoich garniturów i mnie zauważy. Przemknęłam w kuckach w stronę samochodu, ale jakaś część mnie chciała, żeby Steevie mnie dostrzegła. Jeśli spotkamy się twarzą w twarz, będziemy miały większą szansę na poradzenie sobie z tym, co się między nami spieprzyło. Pewnie byśmy się przytuliły, przeprosiły nawzajem, pośmiały się trochę, popłakały i między nami znów byłoby świetnie. Zdarzały nam się już, rzecz jasna, utarczki w przeszłości – przyjaźnimy się od wielu lat – ale ta kłótnia wydawała się znacznie bardziej zajadła niż wcześniejsze.
Zmuszam się do powrotu do rzeczywistości, gdzie Dan Carlisle częstuje mnie solidną dawką sarkazmu.
– Niech zgadnę – szydzi. – Zgłosiłaś go do Tańca z gwiazdami?
Szczerze mówiąc, to byłoby fantastyczne. Coś mi podpowiada, że Matthew nie potrafi tańczyć, ale dałby z siebie wszystko, żeby się nauczyć – połączenie wyglądu lidera, niezdarne stopy, szczera pilność malująca się na jego zmarszczonym czole może pozwoliłyby mu dotrzeć do etapu Halloween albo nawet i Blackpool. Wyobrażam sobie, jak Bruno, jeden z sędziów, skręca się ze śmiechu na widok salsy w wykonaniu Matthew i mówi: „Mój drogi, wypadłeś okropnie, ale widać, że dałeś z siebie wszystko!”. Potem rechocze jeszcze bardziej i przyznaje mu sześć punktów z litości.
Byłby ulubieńcem narodu już pod koniec drugiego tygodnia.
– Mamy prawie koniec października – mówię do Dana. – To o wiele za późno na wzięcie udziału w Tańcu z gwiazdami. A teraz, proszę, usiądź.
Kuchnia Dana Carlisle’a, bardzo elegancka, w bieli na wysoki połysk, to dla mnie najgorszy koszmar. Jest zimna, twarda i odpychająca. Tak właściwie jak sam Dan.
Delikatnie zwracam się do Matthew.
– Nie musisz robić niczego, czego nie chcesz. Nie zamierzam przedstawiać cię w niekorzystnym świetle.
Spogląda na mnie z wdzięcznością.
– Lubisz gotować – stwierdzam. – Tylko w swojej strefie komfortu? A co powiesz na udział w programie Masterchef: Gwiazdy?
Kiwa głową.
– To może się udać.
– Świetnie. – Uśmiecham się szeroko. – Więc nie masz nic przeciwko, żebym skontaktowała się z producentką? – Zupełnie nie ma potrzeby mówienia mu, że już z nią rozmawiałam.
– Chyba powinienem poćwiczyć. – Matthew nagle się ożywia.
– Nie ma takiej potrzeby. Lepiej, żebyś nie był za dobry, ludzie tego nie lubią. Możesz najpierw być taki w miarę, a potem poprawić swój poziom. To sprawdza się o wiele lepiej.
– To wszystko jest takie cyniczne – kwituje Matthew, znowu zasmucony.
– I to mówi ktoś, kto spędza sporo czasu z politykami. – Uśmiecham się.
– Właśnie. – Odwzajemnia uśmiech z niespodziewanie radosnym wyrazem twarzy. – To jest o wiele gorsze.
– Co jeszcze masz? – przerywa Dan.
Zwracam się do Matthew i kontynuuję:
– Kochasz psy.
– Ale Ruthie jest alergiczką.
Tłumię chęć westchnięcia.
– Pies mógłby być teraz dla ciebie pocieszeniem. Już się skontaktowałam z producentem filmowym, żeby wybadać ich zainteresowanie nakręceniem półgodzinnego dokumentu o Matthew Carlisle’u i jego nowym szczeniaku.
– Jeśli sprawię sobie psa, nie będzie to wyglądać jak komunikat dla Ruthie, że między nami wszystko skończone?
Matthew równie dobrze może przygarnąć całe stado dorosłych psów husky – sądząc po tym, jak Ruthie rzuciła go na pastwę medialnych sępów, najwyraźniej nie chce już nigdy mieć z nim nic wspólnego.
No chyba że się mylę. Czy nie jest tak, że każdy związek to prawdziwa zagadka, która ujawnia się jedynie dwojgu będącym w nim ludziom?
– Przemyśl to – sugeruję delikatnie. – To byłoby coś podnoszącego na duchu.
– Podnoszące na duchu? To najinteligentniejszy facet w Wielkiej Brytanii! – szydzi Dan.
Dlaczego ten dupek w ogóle tu jest?
– Nie powinieneś być w pracy? – Najlepiej uwiązany na pobrzękującym łańcuchu przy jakimś magazynie na zadupiu, gdzie obszczekiwałby intruzów.
– Wiesz co, owszem, powinienem. Ale opiekowanie się bratem jest dla mnie ważniejsze.
– Ja mogę się nim zająć.
– Naprawdę?
– Jakie masz jeszcze inne pomysły? – pyta Matthew. Przypuszczam, że często musi łagodzić sytuacje, w których namieszał jego brat.
– Dobra, posłuchaj. – Do tego trudniej będzie go przekonać. – Słyszałeś o programie Zbrodnicze zamiary?
To wyświetlany późnym wieczorem na kanale BBC program komediowy. Mroczny serial o wywrotowym charakterze, w którym występuje bohater o nazwisku Matthew Carlisle mówiący takie rzeczy jak: „Nazywam się Matthew Carlisle i pod garniturem mam majtki Angeli Merkel”.
– Nazywam się Matthew Carlisle i kiedy przychodzę, wołam „Bernie Sanders!” – mówi Matthew.
Dobra. Czyli to zna. To przynajmniej oszczędzi mi niewygodnej konieczności wyjaśniania mu wszystkiego.
– Chcesz, żeby wziął w tym udział? – Dan jest bliski wybuchu. – Przecież to jest obraźliwe!
– To tylko beztroskie wygłupy. – Obdarzam ich kolejnym uśmiechem pełnym pewności siebie. – Ale jeśli Matthew prześcignie ekranowego Matthew, widzom się to spodoba. Pokazanie tego, że ktoś potrafi się śmiać z samego siebie, jest niezwykle urzekające.
– W porządku – mówi Matthew. – Zrobię to.
– Świetnie! – Nie spodziewałam się, że pójdzie tak łatwo.
– Nazywam się Matthew Carlisle i jestem gotowy upokorzyć się w krajowej telewizji, jeśli to pomoże oczyścić moje imię.
– Ha, ha, ha, ha, dobre. – To naprawdę było dosyć zabawne.
– No to co muszę zrobić?
– Zaczynają kręcić nową serię w listopadzie.
– W listopadzie? – rzuca się Dan. – To kiedy to będzie w telewizji?
– Na początku przyszłego roku. Pamiętasz, co ci powiedziałam, kiedy spotkaliśmy się w zeszłym tygodniu? To jest projekt długofalowy, powolna i ostrożna próba skalibrowania na nowo tego, jak widzowie postrzegają Matthew.
– Ale to, co się dzieje teraz, to, że ludzie mają go za ruchacza niań, niszczy go. Nalegamy, żebyś zrobiła coś od razu.
– Matthew – mówię. – Możemy to skończyć tu i teraz. Zwrócę pieniądze za moje niewykorzystane godziny, a ty możesz poszukać sobie nowego specjalisty od wizerunku.
– Och. – Matthew wygląda na zaskoczonego. – Jesteśmy aż tacy paskudni?
– Ta relacja musi sprawdzać się dla nas obojga – mówię uprzejmym, ale zdecydowanym tonem.
– Och. Cóż. Tak, ale… – Matthew obraca się do brata. – Chcę zostać z nią.
Dan zamyka oczy. Wygląda, jakby go nieco mdliło. A ja – ponieważ jestem tylko człowiekiem – triumfuję.
– Dan jedynie się o mnie troszczy – wyjaśnia Matthew poważnym tonem. – Mieliśmy zawsze tylko siebie.
– Współczuję. – Co nie jest prawdą. Ja nie współczuję ani nie nie współczuję. Chcę tylko wykonywać swoją pracę. – Ale cała ta wrogość nie pomaga.
– Przepraszam – mówi Matthew. – Obiecuję, że będziemy bardziej pomocni.
– Dziękuję. – Łaskawie przyjmuję zwycięstwo. Kątem oka rzucam Danowi pogardliwe spojrzenie, lecz dzieje się to tak szybko, że byłoby trudno to zauważyć. – Jeszcze kilka spraw. Powinieneś przyłączyć się do jakiejś organizacji charytatywnej, więc pomyśl o takiej, której sprawa jest ci bliska. Kibicujesz Fulham, prawda? Zacznij pokazywać się na meczach. Jedz paszteciki. Wyglądaj przyjaźnie. Dobra, teraz Twitter. Potrzebuję dostępu do twojego konta, żebym mogła dodawać tam jakieś treści.
– Filmiki z tańczącymi kotami? – Dan znowu szydzi. Ale trzeba oddać mu sprawiedliwość, bo od razu wymamrotał: – Przepraszam.
– Szczeniaki – mówię. – Tańczące szczeniaki. Matthew uwielbia psy. – Zmuszam Matthew do intensywnego kontaktu wzrokowego. – I podkreślam: żadnych romansów. Żadnego numerku na jedną noc. Nic.
I wiecie co, zauważam u niego maleńkie mrugnięcie, ledwo widoczne drgnięcie oka, gest, którego nie potrafię odczytać.
– To jest bardzo istotne – zaznaczam.
– W porządku – odpowiada.
– Rozumiemy się?
– Tak.
– I ostatnia rzecz, Media Awards za tydzień… gratuluję nominacji. Ale nie wolno ci wziąć osoby towarzyszącej.
– Ruthie zawsze chodzi ze mną na takie imprezy.
– Wiem. – Silę się na pocieszający ton. – Ale tym razem nie możesz wziąć ze sobą żadnej towarzyszki.
– Nawet Mary Nordstrom? To koleżanka z pracy.
– Nie, Matthew. – Mara Nordstrom jest jedną z prezenterek telewizyjnych wzbudzających największe pożądanie. – Pomyśl o tym, jak bardzo zdjęcie z Marą byłoby teraz nieodpowiednie w oczach brytyjskiej opinii publicznej. Jeśli naprawdę chcesz tam mieć ze sobą jakiegoś sprzymierzeńca, zabierz Dantego.
Matthew rzuca mu rozżalone spojrzenie, a Dan mówi:
– Urocze.
– Ja tam będę – oznajmiam. – Będziesz miał masę wsparcia.
– Och, rozumiem. W porządku w takim razie.
– Świetnie. – Zbieram swoje rzeczy.
– Odprowadzę cię. – Dan idzie za mną do przedpokoju. – Nieźle tam zagrałaś. Zasugerowałaś, że mógłby odejść do konkurencji. Teraz naprawdę ci ufa.
– Bo naprawdę może! – Jesteśmy poza zasięgiem słuchu Matthew, więc daję nieco upust swojej frustracji: – Co masz do mnie?
– Ja tylko próbuję zatroszczyć się o starszego brata.
– Już mi to powiedział.
Wygląda na zbulwersowanego. Sama też tak się czuję. To jest nieprofesjonalne.
– Wiesz co? Jesteś jak jeden z tych małych, głośnych piesków.
Twarz aż mu się pomarszczyła od szoku.
– Nie, to ty jesteś jak jeden z tych piesków – rzuca.
Wychodzę na ulicę i słyszę trzaśnięcie drzwiami.
– Fajna kuchnia, Dante – mówię głośno. Po czym o wiele głośniej wołam: – Wcale nie!