– Mamo – mówi Neeve, kiedy wracam z pracy w czwartek – twój telefon jest wyłączony?
– Nie. Dlaczego pytasz?
– Bo tata dzwonił.
Serce prawie wyskakuje mi z gardła – Hugh dzwonił?
– W sprawie balu charytatywnego – wyjaśnia Neeve.
Zmroziło mnie. Moja nieopisana ulga zaraz przemieni się w nieopisane rozczarowanie: Richie Aldin. Owszem, widziałam, że dzwoni do mnie, i nie, nie odebrałam, ponieważ chyba już milion razy odrzuciłam jego propozycję pójścia na ten cholerny bal, a to zawracanie mi głowy zaczyna się już ocierać o nękanie.
– Powiedział, że powinniśmy tam pójść we trójkę!
Jej szczęśliwy, pełny nadziei wyraz twarzy napełnia mnie bojaźnią bożą i jest to coś, z czym muszę rozprawić się od razu.
– Neevey, nie wybieram się na ten cały bal. – Staram się zachować spokojny ton głosu. – Ale porozmawiam o tym z twoim tatą.
Odszukuję jego numer i dzwonię do niego. Odbiera nieco za szybko.
– Amy? – pyta wyczekująco.
– Możemy się spotkać i pogadać?
– Mogę przyjechać do ciebie.
– Starbucks w Dundrum. – Nie zamierzam nigdzie jeździć. – Jak szybko możesz tam dotrzeć?
– Masz na myśli teraz? Ale ja jestem w domu w Clontarf. To trochę potrwa.
– No to wsiadaj do samochodu. Napisz do mnie, jak dojedziesz.
– Nie byłoby łatwiej, gdybym po prostu przyjechał do ciebie?
– Wyślij mi esemesa ze Starbucksa.
Mój telefon zapikał.
„Jestem na miejscu. Czego się napijesz?”
„Herbata miętowa”.
„Dobra. Już się robi! Xx”
Richie jest uśmiechnięty, zadowolony i wyraźnie cieszy się na mój widok.
– Amy. – Pochyla się do pocałunku i zmierza ku moim ustom. Przewidziałam to i zdążyłam się w porę odwrócić. To go zaskakuje, ale nie na długo. – Świetnie wyglądasz – oznajmia. – Fajny płaszcz.
Daje znak gościowi za ladą, który pojawia się przy nas z czajnikiem gorącej wody – to do mojej miętowej herbaty.
– Nie chciałem, żeby herbata ci wystygła – wyjaśnia Richie, obdarzając mnie kolejnym uśmiechem. Nie zauważyłam tego wcześniej, ale na jakimś etapie musiał sobie zrobić licówki: jego zęby są nienaturalnie kwadratowe i równe. Czy zęby można opisać słowem „próżne”? – Wziąłem ci muffinkę. – Przesuwa talerzyk w moją stronę. – Może być cynamonowa?
Nalewa mi herbatę.
– Co u ciebie? Nie mogłaś doczekać się już soboty i spotkania ze mną? – Błyska próżnymi licówkami.
– Richie, ja naprawdę nie pójdę z tobą na ten bal.
Wyraz nadziei nie znika z jego twarzy.
– Nie lubisz takich imprez? Pewnie musisz często bywać na nich w związku z twoją pracą. A co powiesz na kolację? Gdziekolwiek masz ochotę! Może w Greenhouse? Albo w Guilbaud’s? Albo możemy…
– Richie, nie mam ochoty nigdzie z tobą iść.
– Dlaczego nie? Ty też masz teraz przerwę.
– To Hugh robi sobie przerwę, nie ja. A nawet gdyby tak było, nie czuję niczego takiego do ciebie.
– Musisz tylko spróbować. Daj spokój, Amy. Przypomnij sobie, co nas łączyło. Ja to pamiętam.
Pewnie istnieje słowo na określenie całkowitego braku empatii. To wyraźnie jest jakiegoś rodzaju zaburzenie osobowości. Czyżby chodziło o narcyzm? Muszę wygooglować dokładne objawy.
– Zasługujesz na zadośćuczynienie – mówi.
– Ale to już nie ma znaczenia.
– Dla mnie ma. Czuję się winny. Nęka mnie niepokój. Budzę się w nocy i myślę o tobie i o Neeve, o tym, że byłaś taka młoda, o tym, ile Neeve ma teraz lat, o tym, że musiałaś sobie sama z tym poradzić, że okantowałem cię z kasą…
– Wybaczam ci. Przecież już to wiesz.
– Ale wyrzuty sumienia nie mijają.
Wzruszam ramionami bezsilnie.
– Nie wiem, co ci mam doradzić. Może przejdziesz szlak Świętego Jakuba?
– Ale to coś więcej niż tylko poczucie winy – tłumaczy. – Nadal mnie pociągasz.
Och, na miłość boską.
– Tak – mówi. – Mam na myśli: seksualnie.
No i jak mam się nie roześmiać? „Tak. Mam na myśli: seksualnie”. To będzie świetny dowcip. Muszę to powtórzyć Hugh – Boże, przecież go nie ma. Mogę to przekazać innym. Derry. To się świetnie nadaje na jakiś slogan. „Tak. Mam na myśli: seksualnie”.
„Czy mogę prosić o udziec barani? Tak. Mam na myśli: seksualnie”.
„Uwielbiam twoje włosy. Tak. Mam na myśli: seksualnie”.
Musiał wziąć mój śmiech za przejaw radości, bo kontynuuje, całkiem poważnie:
– To bez znaczenia, że jesteś po czterdziestce. Ja też już przekroczyłem ten wiek. Kiedy patrzę na ciebie, nadal widzę tę siedemnastoletnią Amy.
– Przestań, Richie. – Robi z siebie pośmiewisko. Szczerze mówiąc, to jest mi teraz wstyd za niego.
Ale czy ktoś może mi wyjaśnić, co tu się dzieje? To jakaś kosmiczna nagroda pocieszenia? Wszechświat zabiera jednego męża, świetnego, i jako lekarstwo podrzuca ci ponownie w prezencie tego jełopa, którego kochałaś dwadzieścia lat temu?
Jakie to dziwne, że dawno, dawno temu Richie błagający o wybaczenie sprawiłby, że oszalałabym z radości. Nagle nachodzi mnie myśl, czy Hugh i ja usiądziemy kiedyś naprzeciwko siebie przy stoliku w zatłoczonym Starbucksie, gdy między nami wszystko będzie już skończone i nasze wspólne życie przejdzie do przeszłości. To wywołuje u mnie ukłucie bólu nie do zniesienia.
Gdzie podziewa się miłość, kiedy umiera? Zamieszkuje w kwiatach i innych pięknych rzeczach? Wraca do świata, gdzie zostanie ponownie wykorzystana? Bo Richie miał rację: on i ja kochaliśmy się namiętnie, a teraz nic już z tego nie zostało, poza jego dalece spóźnionym poczuciem winy, które okazuje z pobudek egoistycznych.
– Zaufaj mi, Amy – mówi Richie. – Możemy wrócić do tego, co nas łączyło.
– To wykluczone.
– Nawet nie próbujesz. Zrób to. Musisz spróbować, bo nie zniosę tego uczucia.
– Richie, może powinieneś odwiedzić lekarza. Idź się zbadać, to z pewnością ci nie zaszkodzi.
– Ty mnie karzesz!
Nie mam takiego zamiaru. Ale nie mogę mu dać tego, czego chce, nie teraz – jest o dwadzieścia lat za późno i widzę, że wszystko przeminęło. Wszystko kiedyś przemija, dobre rzeczy i złe, miłość i ból. To słodko-gorzka prawda, nie do podważenia. Wszystko w końcu przemija.
– Idź na terapię – sugeruję. – Albo popracuj jako wolontariusz w jadłodajni dla ubogich. W ten czy w inny sposób, Richie, po prostu naucz się żyć z poczuciem winy.
– Dobra. – Nagle się wścieka. – Jeśli nie chcesz spotykać się ze mną, ja nie będę widywać się z Neeve.
Teraz się przestraszyłam, lecz tylko na krótką chwilę. Bo powiedzmy, że oszalałabym na tyle, by przystać na jego bzdurną prośbę, znudziłabym mu się superszybko, a Neeve zostałaby odrzucona po raz kolejny.
– Serio, Richie, grozisz mi? W ten sposób chcesz wszystko naprawić? Może życzliwe potraktowanie swojej córki zmniejszy nieco twoje poczucie winy. Dlaczego jej nie weźmiesz na ten bal charytatywny organizowany na rzecz niewidomych dzieci?
– Chciałem tylko…
– Richie, musisz mnie wysłuchać. Nie chcę spędzać z tobą czasu. Nie chcę cię widywać. – Wstaję. – Nie chcę, żebyś dzwonił do mnie, chyba że w sprawach dotyczących Neeve.
– Nie, Amy…
Z nożem brzękającym na talerzu przesuwam muffinkę z powrotem w jego stronę.
– I jeszcze jedno na koniec. Nienawidzę cynamonu. Zawsze go nie znosiłam. Wszyscy o tym wiedzą.
Neeve czai się przy drzwiach wejściowych.
– I jak było?
– Neeve. – Przełykam ślinę. – Usiądźmy.
Ona już wie. Widzę to po jej minie. Wie, co zaraz powiem, i łzy zaczynają spływać po twarzy mojej biednej córki, która nigdy nie płacze.
Siadamy blisko siebie na kanapie, trzymam ją za ręce.
– Neevey, ja kocham Hugh – mówię delikatnie, ponieważ te słowa kieruję do małej dziewczynki. – Chciałabyś, żebyśmy z twoim tatą byli razem, i to jest zrozumiałe. Lecz to było dawno temu i teraz kocham kogoś innego.
– Ale Hugh jest taki podły. – Łzy płyną już strumieniem. – Wyjechał i cię zostawił, a tatuś tu jest i jest mu przykro. Powiedział mi, jak bardzo jest mu przykro i jak bardzo by pragnął wszystko zmienić. On to naprawi, tak mi obiecał. Naprawi to dla nas obu, dla całej naszej trójki.
– Ale ja kocham Hugh.
Głośne, urywane szlochy wyrywają się z jej piersi.
To jest potworne.
Pozwalam jej się wypłakać, ponieważ nie mogę zrobić z tym już nic – dosłownie nic.