58
SOBOTA, 29 PAŹDZIERNIKA, DZIEŃ CZTERDZIESTY SIÓDMY

Sobota rano, nie ma jeszcze nawet dziesiątej, a ja już zdążyłam zamówić satynową spódnicę z Asosa, zrobić cotygodniowe zakupy, przygotować frittatę, poczytać prasę i porozmyślać nad tym, czy Steevie jeszcze kiedykolwiek się do mnie odezwie. Bezsenność ma swoje zalety.

I oto pojawia się Kiara.

– Dzień dobry – mówię. – Będziemy dzisiaj przystrajać dom na Halloween?

– A ma sens obchodzić Halloween bez taty? – pyta smutno.

Dzięki temu, że Hugh świetnie radzi sobie z elektroniką, zawsze mamy najlepiej na całej ulicy ozdobiony dom na Halloween – grzmoty i błyskawice huczą i rozbłyskują w ogrodzie, a skrzekliwe chichoty i głuche śmiechy rozbrzmiewają wokoło. Każdego roku, odkąd się tu przeprowadziliśmy, Hugh przebiera się za kata i w tym stroju częstuje słodyczami. Ale nawet gdy jest w hełmie z kolczugą i w masce, wszystkie dzieci i tak wiedzą, kim jest. Uwielbiam przyglądać się, jak rozdaje żelki Haribo małym duszkom i szkielecikom, a wszystkie wołają: „Dzięki, Hugh! Dzięki, Hugh”. Czasami ktoś też doda: „Zabójczy kostium, Hugh”.

– Oczywiście, że ma sens! – oznajmiam niezłomnie. – My tu nadal jesteśmy i my też się liczymy.

– Mamo – mówi Kiara – czuję się rozżalona tym, co zrobił tata. Tym, że wyjechał. Początkowo nawet mi to zaimponowało, ale teraz jestem trochę zła.

– Kiaro. – Dobrze, że mi o tym powiedziała, ale dobór odpowiednich słów jest niezwykle trudny. – Tata kocha cię każdą cząstką siebie. To, że wyjechał w ten sposób, to nie był… no wiesz, jakiś radosny wypad. To było coś, co po prostu musiał zrobić.

– Wierzysz w to, mamo? Tylko nie kłam, żeby poprawić mi samopoczucie.

– Mówię to z ręką na sercu. Naprawdę wierzę w to, że nie miał wyboru. Nienawidził tego, że nas rani, ale gdyby nie wyjechał, jego zdrowie psychiczne bardzo by ucierpiało. I tak już zażywał antydepresanty.

– Serio? Biedny tata.

– Kiedy umarł dziadek Robert, on nie mógł sobie w tym poradzić.

– To dziwne – stwierdza. – Myślałam, że gdy ktoś jest w wieku taty, takie rzeczy jak czyjaś śmierć nie wywołują aż takiego smutku.

– A jednak.

– Wow! No to do dzieła: pora przygotować dom na Halloween. – Kiara nigdy nie jest przygnębiona zbyt długo. – Obudzę Neeve i Sofie.

Pędzi na górę i słyszę, jak Neeve gdera, że budzą ją wcześnie w sobotę z „powodu jakichś halloweenowych bzdur”. Zanim docieram na półpiętro, ona już wstała. Bez żadnego powodu mnie przytula. Coś się zmieniło od czwartkowego wieczoru: nagle stałyśmy się sobie bliższe.

Sofie pokazuje się w klapie z jej poddasza.

– Halloween! Super!

– Gdzie są dekoracje? – pyta Kiara.

– Pod samym dachem. – Jedna z nas będzie musiała się tam wczołgać, żeby dotrzeć do pudeł. Zwykle robi to Hugh. Więc teraz to ja muszę się tym zająć. Nawet nie wzdycham.

Neeve podaje mi latarkę, a ja zaczynam ostrożnie się wspinać po składanej drabinie, którą zainstalował tam Hugh. W świetle rzucanym przez latarkę pudła są łatwe do zauważenia: Hugh narysował na nich czaszki i skrzyżowane piszczele, żeby odróżnić je od kartonów z dekoracjami bożonarodzeniowymi, na których z kolei widnieją choinki. Cholera, zauważam pająka. Wielgachny potwór z grubymi odnóżami siedzi na wierzchu pudła. Kieruję na niego światło, a on zmyka.

– No dalej, Amy – mówię, robię to jednak cicho, bo mówienie do samej siebie to nie jest dobry objaw, nawet jeśli ma mi to dodać odwagi.

Dziewczynki tłoczą się u dołu drabiny, kiedy schodzę z pudłami. Zaczynają wyciągać z nich różne rzeczy.

– Lampki dynie! Pajęczyny! Ale czad!

– Co to jest? – Neeve bierze do ręki kawał czarnego materiału. – Och! To kostium Hugh! – Zwija strój kata i ciska go w moją stronę.

– Dlaczego ja mam go założyć?

– Musisz teraz być obojgiem rodziców – odpowiada Neeve. – No dalej, zakładaj to!

Żartuje, rzecz jasna – pomijając wszystko inne, utopiłabym się w tym stroju – i wszystkie wybuchamy śmiechem.

– No cóż… – mówi Kiara. – W przyszłym roku wszystko wróci do normy.

Ale kiedy popędziły, żeby rozstawić nagrobki przed domem, zbliżam kostium do twarzy i ostrożnie go wącham. Minął już prawie rok, odkąd Hugh założył go ostatnio, więc to mało prawdopodobne, by jakikolwiek ślad się na nim utrzymał, a jednak tam jest, i fala wspomnień przyprawia mnie o zawrót głowy. Dokładny zapach Hugh: nie da się go określić, ciepły, słodki, ziemisty, po prostu on. Tęsknota, okropne poczucie straty wydają się przez chwilę nie do zniesienia.

Lecz to jest do zniesienia, powtarzam sobie. Już nie takie rzeczy przetrwałam.

Tuż po czwartej przyjeżdża Derry i przywozi trzy sukienki – Kiara idzie dzisiaj na imprezę halloweenową.

– Jakieś wieści od Steevie? – pyta cicho.

Od tamtego fatalnego brunchu w zeszłym tygodniu nie kontaktowałam się ze Steevie, a ona ze mną. Co gorsza, żadna z nas nie polajkowała wpisów tej drugiej na Facebooku, co odpowiada współczesnej wersji pojedynku.

Nienawidzę mieć z kimkolwiek na pieńku, lecz w tej chwili Steevie i ja nie jesteśmy w stanie zaoferować tej drugiej tego, czego potrzebuje. To gówniana sytuacja, ale cóż mogę na to poradzić?

– Pokaż nam te piękne sukienki! – Śliczne rzeczy mogą odciągnąć moją uwagę od problemów.

– Uznałam, że to będzie odpowiednie na tę porę roku. – Derry macha w stronę Kiary czarną, długą do ziemi sukienką z aksamitu, z rozcięciem aż do uda.

– Dawaj to! – Od razu sprawdzam metkę. Givenchy. – Aaa! Wiedziałam! Boże, Derry, nieźle sobie dogadzasz. Dlaczego nie możemy być tego samego wzrostu?

– Bo życie jest do dupy.

To mnie tak rozbawia, że wybucham śmiechem.

Kiara przymierza sukienkę. Jest tak wysoka, smukła i piękna, że muszę szybko przełykać ślinę.

– Sama nie wiem. – Próbuje przytrzymać ręką obie części rozcięcia. – To chyba nie jest w moim stylu.

– Wyprostuj się – nakazuje Derry. – No dalej, ślicznotka z ciebie.

– Nie, daj mi inną do przymierzenia.

Druga, dwuwarstwowa sukienka z granatowego, jedwabnego dżerseju, ze sklepu Preen, też na nią pasuje. Ale na plecach jest wycięcie aż do samej talii i Derry stwierdza:

– Do tej nie możesz założyć stanika.

Kiara się rumieni.

– Nie mogę nie założyć stanika – mówi.

– Emily Ratajkowski to ty raczej nie jesteś.

– Zakładam stanik.

Boże, tego uporu to nie odziedziczyła po mnie!

Trzecia sukienka to smukła kolumna ciężkiej kremowobiałej satyny – długie rękawy, wysoko zabudowana pod szyją, bardzo skromna i bardzo w stylu Kiary.

– Wygląda jak suknia ślubna! – woła Neeve. – Chcesz nam coś powiedzieć, Derry?

Derry rzuca jej pogardliwe spojrzenie.

– Jesteś moją bohaterką, Der!

– Ta podoba mi się najbardziej – stwierdza Kiara.

– Gnijąca panna młoda! – wykrzykuję.

– Właśnie!

– Będziesz potrzebowała czegoś na głowę. – Neeve googluje. – Czarne kwiaty. Woalka. Mamo, zajrzyj do swojego pudła z przyborami do szycia.

Na pewno mam tam róże z czarnego materiału. Pamiętam dzień, w którym je kupiłam, niecałe dwa lata temu, na jarmarku bożonarodzeniowym w Taney. Każdego lata i przed każdym Bożym Narodzeniem udział w jarmarku był naszą rodzinną tradycją, ale jedna po drugiej dziewczynki robiły się na to za duże. Dwa lata temu po raz pierwszy wszystkie trzy mnie wystawiły. Nadal chciałam pójść – można się tam było spodziewać ciastek, tanich książek i szansy na natknięcie się na coś cudnego – więc kiedy Hugh zobaczył, jaka byłam przygnębiona, powiedział: „Chrzanić je, pojedziemy we dwójkę”.

Trzymaliśmy się za ręce i dobrze się bawiliśmy. Był tam stragan z akcesoriami do szycia i – zachęcona przez Hugh – obkupiłam się we wstążki i aplikacje do naszywania, wszystko to dosłownie za grosze.

Hugh też trafiła się prawdziwa okazja: znalazł sanki z czerwonego włókna szklanego. „Zobacz! – zawołał. – Są w doskonałym stanie. Neeve to by się spodobało, prawda?”

Nie byłam tego pewna. Neeve była już chyba za duża na sanki. Wszystkie w sumie z tego wyrosły. „Raczej nie”.

Do niego dotarło to w tej samej chwili. „Dlaczego dziewczynki nie mogą zostać małe na zawsze?”

„Wiem”. Byłam zasmucona.

„Zróbmy sobie jeszcze jedno dziecko” – zaproponował.

Wydałam z siebie krótki, typowy dla żony, śmiech mówiący „totalny wariat z ciebie”. Teraz żałuję, że nie wróciliśmy wtedy od razu do domu i nie kochaliśmy się ze sobą. Nie w nadziei na poczęcie kolejnego dziecka, ale dlatego, że była to chwila niezwykłej więzi między nami, którą powinniśmy wykorzystać.

Cóż, teraz już na to za późno, więc wracam do bieżącego zadania. Jestem przekonana, że mam gdzieś w pudle kawał białego materiału, który może posłużyć za welon dla Kiary.

– Będzie mi potrzebna opaska do włosów.

– Już się robi! – Sofie z miejsca zabiera się do rzeczy. – Wszystko związane z włosami zostawcie mnie.

Neeve sadza Kiarę na krześle kuchennym pośrodku salonu i nakłada jej makijaż gnijącej panny młodej, a ja w tym czasie przyszywam czarne róże do czarnej opaski z aksamitu. Derry prasuje białą sukienkę, a potem zabiera się za stertę naszego prania.

– Skoro mam już włączone żelazko, mogę machnąć jeszcze parę rzeczy.

Na jakimś etapie przygotowań otwieramy pudełko cukierków, które kupiłam do rozdawania dzieciom w Halloween. Chwilę później Derry, Neeve i ja raczymy się kieliszkiem baileysa. Być może to za sprawą alkoholu albo cukru, ale kiedy rozsiadam się na kanapie – Sofie opiera się o mnie, a Derry siedzi na podłodze z głową na moich kolanach – i patrzę, jak Neeve przyczepia Kiarze sztuczne rzęsy, dociera do mnie, że jest mi dobrze. Moje życie jest dalekie od doskonałości i być może za pięć minut będę pogrążona w takim smutku, że będę miała ochotę wyrwać sobie serce, lecz w tej chwili jestem zadowolona i cholernie wdzięczna za moment wytchnienia.

– Mogę już zobaczyć? – pyta Kiara.

– Nie. – Neeve pomalowała jej twarz na biało i zrobiła szerokie fioletowe cienie pod oczami. Teraz nakłada jej czarną szminkę, a gdy z tym kończy, do akcji wkracza Sofie: tapiruje Kiarze włosy, doczepia jej granatowe przedłużki, skręca włosy w pasma w stylu Meduzy i spryskuje cały ten wytwór solnym sprayem.

– Dobra, Amy – mówi Sofie. – Teraz pora na jej welon.

Ostrożnie przyczepiam opaskę z czarnymi różami oraz welon do skomplikowanej koafiury na głowie Kiary i się wycofuję.

– To wygląda świetnie – oznajmia Derry. – Rewelacja.

– Możesz już patrzeć – rzuca Neeve, podsuwając Kiarze lutro pod nos.

– Och! – piszczy Kiara. – Wyglądam nieźle, co? – Jej radosną twarz nadal widać pod całym tym makijażem.

– Wyglądasz niesamowicie.

– A teraz powinnaś coś zjeść – sugeruję.

– Och, mamooo – jęczy Kiara. Ale zaraz dodaje: – No dobra.

– Może być makaron? Przygotuję ci ten w kształcie kokardek.

Dodaję jakiś czerwony sos ze słoika, a Kiara rzuca hasłem, które Hugh i ja – fani Masterchefa – lubimy powtarzać: „Oto talerz atrakcyjnego jedzenia”.

Jest naprawdę najsłodszą istotą na świecie.

Pięć po siódmej przyjeżdża chłopak, z którym jest umówiona.

– Dziesięć minut przed czasem? – W głosie Derry pobrzmiewa podejrzliwość.

– Dobre maniery – stwierdzam.

– Raczej superznerwicowany.

– Sza! – syczę do niej.

Neeve otwiera mu drzwi.

– To ty jesteś Reilly? Kiara zaraz zejdzie.

– Wchodź, to sobie ciebie obejrzymy! – woła Derry.

– Nie, ja tu tylko…

– Wchodź!

– Lepiej to zrób – doradza mu Neeve.

Biedak wlecze się więc do środka.

Trudno stwierdzić, jak właściwie wygląda, bo jest przebrany za wampira – biały podkład, czarny eyeliner dla facetów i sporo czegoś czerwonego cieknącego wokół ust. Jest wysoki – to dobrze, bo Kiara też jest wysoka i czuje się tym skrępowana.

Oto i ona, schodzi i potyka się na schodach. Piszczą na swój widok:

– Ale czad!

– Ale czad!

– Wyglądasz totalnie halloweentastycznie!

– Ty wyglądasz bardziej halloweentastycznie!

– Pa, mamo! Pa wszyscy! – rzuca Kiara, zbierając się do wyjścia.

– Eee, cześć – dukam. – Bawcie się dobrze. Wzięłaś telefon? – Zmuszam się, żeby nie zawołać: „Żadnego seksu”.

Drzwi zatrzaskują się za nimi. Nasza czwórka sterczy tam i gapi się na siebie wybałuszonymi oczami.

– Nasza dziewczynka już dorosła – woła Neeve. Po czym dodaje: – Och, mamo! Chyba nie będziesz znów beczeć?

Jest późny wieczór w sobotę, a do mnie właśnie dotarło, że Jana mnie olewa.

W tym tygodniu wysłałam jej dwa esemesy – jeden, żeby podziękować za to, że była dla mnie miła podczas tamtego toksycznego brunchu, a drugi, żeby się upewnić, czy dostała tego pierwszego. W obu przypadkach jedyną odpowiedzią była ogłuszająca cisza, lecz byłam zbyt zajęta zamartwianiem się tym, że Steevie mnie ignoruje, żeby zauważyć, że to samo robi Jana.

Pięć minut temu uderzyła mnie paranoja – jakby ktoś walnął mi betonową płytą – i kiedy sprawdziłam swoją oś czasu na Facebooku, odkryłam, że Jana od poprzedniej soboty nie polajkowała żadnego mojego wpisu.

Opowiedziała się po stronie Steevie. Aż do tej chwili nie wiedziałam, że były jakieś strony do wybrania. Byłam przekonana, że Steevie i ja szybko się z tym uporamy. Ale najwyraźniej to dotyczy nie tylko nas.

Teraz zaczynam się bać: kogo jeszcze zwerbuje Steevie? Bo jestem pewna, że Jana sama z siebie nie obróciła się przeciwko mnie. Czy Steevie przekabaci wszystkich?

Czuję się też okropnie zraniona. Bardzo lubię Janę – żywię do niej ogromną sympatię. Nie znoszę, kiedy ludzie drwią z niej, że jest głupia, i stawałam w jej obronie przeciwko kilku osobom, w tym także Steevie. Jeśli Jana ma być po czyjejś stronie, to na pewno po mojej.

Ale czy nie przekonałam się już, że życie tak nie działa?