Caroline Snowdon, dziennikarka siedząca naprzeciw mnie, próbuje coś z siebie wyrzucić. Czekam więc, co powie.
– Amy – odzywa się w końcu – Ruthie Billingham udzieliła długiego wywiadu dla „Sunday Times”.
Cholera. To pierwszy drukowany wywiad z nią. Do tej pory wszystkie informacje pochodziły z „bliskiego jej źródła”.
– Posłuchaj, będziesz musiała ugasić ten pożar. – Caroline kończy wcześniej nasz lunch.
– Przykro mi, Caroline.
– I tak muszę już wracać. – Jest bardzo uprzejma. – Do zobaczenia wkrótce.
Przytulam ją z wdzięczności całym ciałem. Mam dwadzieścia jeden minut do kolejnego spotkania… Myśl, myśl, myśl…
Dobra. Sesja zdjęciowa z dziećmi. Gdzie? Na placu zabaw? Hmm, coś bardziej wymownego będzie lepsze. Mam! Piłka nożna!
Sięgam po telefon.
– Matthew?
– Amy? – W jego głosie słychać roztargnienie.
– Możesz teraz rozmawiać? Mam kilka pytań. Kiedy Fulham gra kolejny mecz u siebie?
– W tę sobotę.
– Możesz zabrać ze sobą dzieci?
– Ten weekend spędzają ze mną i mamy karnety na cały sezon.
– Nawet dla Beaty?
Śmieje się.
– To stereotypowe podejście do płci, Amy!
– Ha, ha, ha, mój błąd. – No już, nie mam czasu na takie rzeczy. – Dobra, musimy się jak najszybciej spotkać.
– Dlaczego? O co chodzi?
– Żeby zaplanować ustawkę z paparazzimi na meczu.
– Nie pozwolę, żeby moje dzieci trafiły do gazet.
Już i tak pojawiły się w kilku.
– Zamażą ich twarze.
– To jest niewłaściwe. Nie mogę sam pójść na ten mecz? Albo z Danem?
Jak na inteligentnego faceta jest zaskakująco zielony w pewnych tematach.
– Matthew – zwracam się do niego delikatnym tonem. – Dwóch kolesi. Na meczu piłkarskim. Wybacz, że będę prostacka, ale nic tak się nie sprawdzi jak pognębiony samotny ojciec podczas jednego z nielicznych popołudni, które może spędzić z dwójką swoich ukochanych dzieci.
Dosłownie słyszę, jak przełyka ślinę.
– Dzisiaj mam tu prawdziwy Sajgon.
Racja. Jest środa, czyli dzień, w którym prowadzi program piętnujący polityków.
– Mogę na to poświęcić tylko kwadrans, gdzieś około wpół do szóstej – mówi.
Nie zdążę przez to na samolot do domu, ale niech tak będzie.
– Jesteś w BBC? Przyjadę do ciebie.
– A więc nareszcie coś się dzieje. Dan się ucieszy.
Raczej w to wątpię.
Chwilę przed tym, jak docieram do budynku BBC, rozlega się dziwne brzęknięcie na moim prawym ramieniu, a zaraz potem – szybkie opadnięcie prawej piersi. Co do chole… O Boże, jedno z ramiączek mojego stanika właśnie strzeliło.
Desperacko rozglądam się po Oxford Street – Marks & Spencer jest tak blisko, że już prawie go widzę, ale nie mogę ryzykować, że spóźnię się na spotkanie z Matthew. Potrzebuję każdej jego wolnej sekundy. Może mogłabym wyskoczyć to toalety i agrafką przymocować ramiączko do stanika, i dzięki temu podnieść trochę cycek? Założyłam, że mam przy sobie agrafkę, a tak jednak nie jest…
Mój biust krzywo się układa – wystarczy, że tylko rzucę na niego okiem. Mogłabym w ogóle ściągnąć stanik i wtedy moje obwisłe zderzaki przynajmniej wyglądałyby symetrycznie. Ale nie, przyzwoitość wymaga, żeby stanik jednak został.
Cholera. To dzieje się naprawdę nie w porę i niestety mam na sobie niewłaściwy strój – czasami zakładam bardzo dopasowane ciuchy, które pomagają trzymać wszystko na swoim miejscu. Lecz dzisiaj ubrałam wysoko zabudowaną sukienkę w stylu wiktoriańskim, która niczego nie trzyma. Nie mam innego wyjścia jak tylko jakoś z tego wybrnąć. Robię wiec wymach prawym ramieniem do przodu, przyciskam nim prawy cycek i ruszam przed siebie krokiem Quasimodo.
Sądząc po tym, jakie spojrzenie rzucił mi ochroniarz w BBC, ten zabieg najwyraźniej się nie sprawdził. Ale przedstawienie musi trwać. Przechodzę zwyczajową procedurę – wpisanie się na listę gości, odbiór przepustki i wysłuchanie informacji, że ktoś przyjdzie po mnie. I kogo wtedy zauważam? Kto czeka w wielkim marmurowym holu? Dante, rzecz jasna. Tylko nie dzisiaj! Nie kiedy właśnie wydarzył mi się wypadek cyckowy. Co, do diabła, jest z tymi braćmi Carlisle? Wszystko muszą robić razem?
Dante gapi się w sufit, potem sprawdza coś w telefonie, w końcu zauważa mnie. Z miejsca przybiera minę urażonego charcika, jakbym to ja była tą, która nie powinna się tam znaleźć. Energicznym krokiem, stukając obcasami po zimnej posadzce, podchodzi do mnie.
– Co jest? – rzuca.
– Ja też się cieszę, że cię widzę.
Przystaje, poprawia sobie klapy marynarki i jakby zbiera się w sobie.
– Przepraszam. Witaj, Amy. Ale skąd ta nagła potrzeba działania?
Wiem, że to dziecinne zachowanie, ale nie chcę mu powiedzieć.
– Mam obowiązek zachowania poufności wobec klienta.
Wygląda niemal na zasmuconego.
– Jestem tu, żeby pomóc.
– Twoja pomoc nie jest potrzebna. Serio, Dante, jestem bardzo dobra w tym, co robię.
– Nie wątpię.
Przyjmuję to, sztywno kiwając głową.
– I wolałbym, żebyś mówiła do mnie „Dan”.
– Wiem.
Wzdycha głośno.
– Dan? Amy? – Jeden z tysięcy pracowników telewizji (nie da się ich rozróżnić z tymi ich podkładkami do pisania, słuchawkami i tenisówkami) pojawia się przed nami.
Jedziemy windą, a chłopak w słuchawkach informuje nas:
– Matthew jest na spotkaniu. Wkrótce do was przyjdzie.
Na trzecim piętrze Dante i ja podążamy za sługusem niekończącymi się korytarzami i przez zbitki przestrzeni do pracy. Chłopak idzie dosyć żwawym krokiem i muszę się natrudzić, żeby mój niesforny cycek nie wyskoczył mi z miseczki stanika. W końcu zatrzymujemy się przed małym biurem, którego szklane ściany są zasłonięte czarnymi żaluzjami.
– Zaczekajcie tutaj – instruuje nas i od razu gdzieś znika.
Nie ma tam gdzie usiąść. Dante wyciąga telefon z kieszeni, po chwili ja robię ze swoim to samo, ale żadne z nas nie poświęca im całkowitej uwagi, ponieważ czekamy na pojawienie się Matthew, a każde z nas chce dopaść go jako pierwsze.
Wreszcie wyłania się ze szklanego biura, a za nim inni ludzie. Śpieszymy w jego stronę – byliśmy naprawdę bliscy spychania się nawzajem ze swojej drogi.
– Amy. – Matthew całuje mnie w policzek. – Chodźcie. – Dante i ja idziemy za Matthew do jego biura, które jest maleńkie i raczej przypomina boks. Można byłoby się raczej spodziewać, że tak ważny człowiek jak on będzie miał jakiś luksusowy gabinet, ale BBC musi mieć bardzo egalitarne podejście do swoich pracowników, bo ledwo wystarczy tam miejsca, żeby nasza trójka zmieściła się wokół jego mikroskopijnego biurka.
– Więc? – Matthew wydaje się podenerwowany.
– W porządku. Wszystko jest w porządku. – Jestem teraz Uspokajającą Amy. – Ruthie udzieliła długiego wywiadu, który ukaże się w ten weekend w „Sunday Times”.
Matthew przełyka ślinę.
– Co tam powiedziała?
– Jeszcze tego nie czytałam. Ale słyszałam, że nie ma tam niczego nowego. Jakieś aluzje, lecz nic, co dałoby podstawy do zaskarżenia jej. Nadal spada na nią sporo krytyki za związek z Ozziem Brownem i to właśnie dlatego ona nie przestaje cię oczerniać. Nie mamy więc wyboru: musimy przejść do działania.
– Wywiad! – oznajmia Dan.
– Sza, Dante! Mówiłam ci już, że to kiepski pomysł, i nie zamierzam się powtarzać. Organizujemy sesję zdjęciową.
Matthew ściąga okulary w czarnych oprawkach i pociera twarz.
– Dobra, mów.
– Paparazzi zrobią ci zdjęcia na meczu piłki nożnej, na który pójdziesz ze swoimi dziećmi. Obraz, jaki chcemy stworzyć, to samotny ojciec, który daje z siebie wszystko, podczas gdy jego żona zostawiła go dla innego mężczyzny.
Boże, ta boleść na jego twarzy.
Daję mu chwilę, po czym mówię:
– Dzieci muszą być ubrane ciepło i wyglądać na zadbane.
– I takie właśnie są. – Ta słowa padają rzecz jasna od Dantego.
– Mają czapeczki Fulham, szaliki i tego typu gadżety? – pytam Matthew. – Dobra, wasza trójka będzie wyglądała jak mała drużyna. A teraz coś ważnego, Matthew. Musisz pamiętać o bezpieczeństwie. Nie pozwól, żeby dzieci stawały na tyłach siedzeń przed wami. Nic nie powinno sugerować, że jesteś kiepskim ojcem. – Obejdziemy się bez scenariusza w stylu Britney: wożenie dzieci w samochodzie z niezapiętymi pasami bezpieczeństwa.
Kiwa głową, zagryzając przy tym dolną wargę.
– Weź ze sobą sporo zabawek, na wypadek gdyby dzieci zaczęły płakać. – To mogłoby okazać się tragiczne w skutkach, jeśli ktoś zdołałby cyknąć fotki płaczącym dzieciom Carlisle’a.
– Zabierz też masę smakołyków. Ale żadnej czekolady ani innych słodyczy. – To również można podpiąć pod charakterystykę złego ojca. – Rodzynki, wafle ryżowe, coś w tym stylu. No i wreszcie… powinieneś wyglądać na troskliwego.
– Nie trzeba mi przypominać, że mam być troskliwy wobec własnych dzieci. – Jego usta wykrzywiają się buntowniczo.
– Oczywiście, przepraszam. – Patrzcie, jaki delikutaśny! – Ale powinieneś iść z tym na całość, Matthew. To nie pora na zabawę w subtelności. Musisz mi też podać numery waszych siedzeń, żebyśmy mogli wybrać najlepsze miejsce dla paparazzich.
– Myśl o tym, że będziemy szpiegowani…
Ku mojemu zaskoczeniu łza zaczyna spływać mu po twarzy. Wygrzebuję z torebki chusteczkę i wciskam mu ją w dłoń.
– Wybacz, Matthew, ale koniec końców to będzie tego warte.
– Ty też tam będziesz? – pyta. Zaniepokojenia, które pojawiło się na twarzy Dantego, nie dało się nie zauważyć.
– Nie możesz być widywany w towarzystwie kobiety, pamiętasz? – Zwracam się do niego spokojnie. – I to nie może wyglądać na zaaranżowaną sytuację. Specjalistka od PR-u kręcąca się koło ciebie nie przysłuży się twojej sprawie.
– Ale będę mógł do ciebie zadzwonić? Z tego meczu? Jeśli zajdzie taka potrzeba?
– Odradzałabym to. Masz spędzić czas z dziećmi. Jeśli ktoś zauważy, że zajmujesz się telefonem, to może wysnuć wniosek, że się nudzisz. Więc żadnego sprawdzania maili ani nic z tych rzeczy. Twój telefon ma nie istnieć przez te dwie godziny, zrozumiano?
– Matthew. – Młoda kobieta pojawia się w drzwiach. – Mam twoją koszulę.
– Greta? – Matthew wyciera twarz dłońmi. – Pięć minut, okej?
Kobieta kręci głową i z ledwością udaje jej się wcisnąć do maleńkiego biura. Przyniosła koszulę i kilka krawatów.
– To musi być teraz. Pora na makijaż.
Matthew wstaje.
– Przepraszam – mówi w moją stronę, po czym ściąga T-shirt i rzuca go Grecie. Słodki Jezu, jakiż on ma kaloryfer na brzuchu. Prawdziwy kaloryfer! Już dawno nie widziałam czegoś takiego. A ta jego klata! Z odpowiednią ilością ciemnych włosów, nie za dużo, nic obleśnego.
Greta zdejmuje z wieszaka koszulę w kolorze waniliowym – rozlega się szelest świeżo wyprasowanego materiału – i Matthew wrzuca ją na grzbiet i zapina guziki. A teraz, ku mojemu zaskoczeniu, rozpina guzik w spodniach, rozsuwa zamek i przed oczami miga mi szokująco ponętny kawałek granatowych bokserek od Calvina Kleina oraz pasmo ciemnych włosów prowadzące do wyraźnego zgrubienia i… Och! Nie! Już po wszystkim, widowisko skończyło się za szybko: koszula wsadzona do spodni, ekscytujące elementy zakryte nudną bielą, a ja trwam w osłupieniu na skutek doznanej straty, jakbym właśnie oglądała wciągający film i nagle, w ważnym momencie, ekran zrobił się czarny. W niecałą sekundę wszystko jest już pozapinane i oporządzone. Prawdę mówiąc, nieco kręci mi się w głowie.
A jaki wyraz maluje się teraz na twarzy Dantego? Skwaszony, rzecz jasna. Pewnie trudno mieć brata, który wygląda jak półbóg. Nic dziwnego, że Dante zawsze jest wkurzony.
– No i? – Matthew pyta Gretę.
– Świetnie.
Zarzuca ciemny krawat na szyję, a Greta podchodzi do niego. Rozumiem. Do jej obowiązków należy między innymi wiązanie krawata Matthew Carlisle’owi.
– Nikt nie robi tego tak jak Greta – wyjaśnia przepraszającym tonem.
Greta nic nie odpowiada, kiedy podnosi kołnierzyk jego koszuli, a potem sprawnie wiąże krawat. Jej młodzieńczą twarz dzielą od pięknego oblicza Matthew jedynie milimetry. Cóż za zajęcie! Chociaż pewnie ma doktorat z nauk politycznych i nienawidzi każdej sekundy tej pracy.
Kończy swoje zadanie i podaje mu małe lusterko, co najwyraźniej jest elementem ich przećwiczonej procedury.
– Ładny i solidny. – Matthew unosi nieco węzeł i się uśmiecha. – Dzięki, Greto.
Zostaje wypchnięty przez nią z biura, a potem Dante, ja i mój niesforny cycek wracamy na parter i ruszamy w drogę do wyjścia.
– Mogę cię podrzucić? – pyta.
– Mieszkasz w Islington. Ja jadę na Heathrow.
– Mogę się jakoś przydać?
– Nie – odpowiadam bezceremonialnym tonem. – Chociaż w sumie jest coś. Mógłbyś załatwić mapę boiska Fulham?
Skupia się na czymś w myślach, jego oczy lekko drgają, kiedy rozważa różne opcje – to samo zauważyłam u Matthew i jest to chyba jedyne, co mają ze sobą wspólnego.
– Jak szybko tego potrzebujesz? Wiem, że jak najszybciej. Ale czy na jutro rano wystarczy?
Kiwam głową. Co teraz? Mam wolną godzinę, zanim powinnam wyruszyć w drogę na lotnisko, żeby złapać późniejszy lot. Jest sporo do zrobienia – muszę dorwać jakiegoś fotografa, skontaktować się z kierownikiem działu fotoreporterskiego jakiejś gazety krajowej, najpewniej „The Times”. Ale jestem zmęczona i potrzebuję nowego stanika. Myśl o kupieniu czegoś jest kusząca – taka myśl jest zawsze pociągająca. Stanik wygrywa.