66
PIĄTEK, 11 LISTOPADA, DZIEŃ SZEŚĆDZIESIĄTY

Odzywa się telefon hotelowy. To Alastair.

– Jak tam twój pokój? – pyta.

Przyglądam się nędznemu pojedynczemu łóżku i ciasnej łazience.

– Wstrętna nora. A jak u ciebie?

– Tak samo. Idealne miejsce, jeśli masz ochotę strzelić sobie w łeb. Jaki masz widok?

– Brudna ściana jakieś piętnaście centymetrów ode mnie.

– No ale fajnie, że tu jesteśmy.

I to prawda. Postanowiłam, że będę intensywnie pracować nad pozytywnym podejściem do mojej nowej normalności. Przyjazd do Brighton na wręczenie nagród Media Awards jest czymś dobrym. Chcę przebywać w towarzystwie pijanych ludzi, którzy świetnie się bawią. Chcę tańczyć i chwytać dzień, chcę późno kłaść się spać i dużo się śmiać. Potrzebuję rozrywki, nawiązywania więzi z innymi, chcę upewnić się, że nadal żyję.

– Zejdź na drinka – mówi Alastair. – Zobaczmy, kto już tu jest.

– Muszę odbyć szybkie spotkanie z Matthew Carlisle’em.

– Racja, przemowa podnosząca na duchu. Słuchaj, w hotelu aż roi się od paparazzich. On naprawdę musi pokazać się z jak najlepszej strony.

No jasne. Tyle że Matthew jest niepokojąco naiwny i trzeba ciągle mu przypominać, jak bardzo istotne jest to, jak postrzegają go inni.

Mój pokój wielkości schowka na szczotki znajduje się w przybudówce i muszę się wspiąć dwie kondygnacje schodów, zanim dotrę do holu, a potem wjadę windą do pokoju Matthew na ostatnim piętrze.

W hotelu kręci się masa ludzi, niektórzy z nich już żłopią drinki. Wpadam na kilka osób, których nie widziałam całe wieki, i zastanawiam się – nie po raz pierwszy – czy Josh też tu jest. Zobaczenie go byłoby niezręczne, ba! już samo myślenie o nim sprawia mi ból.

Ostatnie piętro to zupełnie inny świat, pełen przestrzeni, światła i szerokich korytarzy.

Pokój Matthew znajduje się na samym końcu. Pukam do drzwi z jasnego dębu i – o mój Boże – słyszę zza moich pleców kliknięcie i widzę błysk flesza. Fotograf!

Ktokolwiek to jest, zabunkrował się dwa pokoje dalej. Mknę korytarzem i walę w drzwi, a kiedy nikt się w nich nie pojawia, wołam:

– Tu Amy O’Connell, jestem rzeczniczką Matthew!

Drzwi się otwierają. To paparazzi, którego trochę kojarzę, i zaczynam się śmiać, bo to wszystko to jakieś szaleństwo.

– Le… Lenny? Właśnie, Lenny. Jestem jego rzeczniczką, idioto. Amy O’Connell, przecież mnie znasz.

Lenny odzywa się wojowniczym tonem:

– Mógłby cię bzykać.

– Ale tego nie robi. – Nadal się śmieję. To chyba przez adrenalinę. – Nie bzyka nikogo.

Lenny jakby stracił pewność siebie.

– Lecz wszyscy inni będą bzykać kogoś dzisiaj – mówię. – Nie wrócisz do domu z pustymi rękami. Na razie.

Wracam pod drzwi Matthew, dobijam się do nich ponownie i dopiero po chwili słyszę pośpieszne kroki. Drzwi otwierają się gwałtownie.

– Przepraszam! – Matthew ma pogniecioną koszulę i wygląda na ogłuszonego ze zmęczenia.

– Ładnie tu. – Jego pokój jest tak właściwie apartamentem. Ma salon z dwiema kanapami i fotelami, a całe miejsce tonie w niebieskim świetle.

– Dali mi wyższy standard. – Tłumi ziewnięcie.

Pędzę do okna.

– Widok na morze!

– Ty takiego nie masz?

Śmieję się.

– Powinnam się cieszyć, że mam w ogóle łóżko. Więc? Dante gdzieś tu się kręci? – Nie zdziwiłabym się, gdyby ukrywał się w szafie.

Uśmiecha się.

– Pokój Dana jest na innym piętrze.

Mogę w to uwierzyć. Dantego prawdopodobnie zakwaterowano w tej gównianej przybudówce, wraz ze mną i innymi zerami.

– Kawy? – proponuje Matthew. – A może masz ochotę na coś innego? – Wskazuje na kredens. – Mam barek pełen butelek alkoholu.

– Boże, nie. Przede mną długa noc. Wystarczy kawa. – Rany, on tam ma ekspres Nespresso!

Przynosi dwie filiżanki do stolika przy kanapie.

– Dobra – mówi i wlepia we mnie swoje brązowe oczęta. – Instrukcje na dzisiaj. Żadnych kobiet?

– Jednak mnie słuchałeś. Ale poważnie, musisz być ostrożny w towarzystwie wszelkich kobiet.

– Żadnych wolnych kawałków na dyskotece? Zero tańców przytulańców?

– Żadnej dyskoteki.

– Jak to? To przecież tradycja.

– Zdjęcia, na których jesteś pijany i świetnie się bawisz? Nie, Matthew. – Pora na bezwzględność. – Dwa pokoje dalej siedzi paparazzi.

Krew odpływa mu z twarzy.

– Dlaczego?

– Ponieważ jesteś mężem Ruthie Billingham. Ponieważ Ruthie rozsiewa aluzje, że ją zdradzasz. Prasa, czytelnicy, wszyscy aż czekają na zdjęcia, które będą dla ciebie obciążające.

Chowa twarz w dłoniach.

– Kiedy ten koszmar się skończy?

– Nie wiem. Ale obiecuję, że to nastąpi. Musisz po prostu przeczekać.

Wykonuje długi wydech osoby zmęczonej życiem.

– I jeszcze jedno, Matthew. A co, jeśli nie zdobędziesz dzisiaj nagrody?

– Masz na myśli „w mało prawdopodobnym przypadku”? – Usiłuje zdobyć się na błysk w oku.

– Właśnie! Musisz się uśmiechać. I to sporo. Bij brawo entuzjastycznie. – W świecie PR-u niemal lepiej jest z godnością przyjąć porażkę, niż rzeczywiście wygrać.

– Zrozumiano. – Po chwili pyta: – Według ciebie nie wygram?

– Oczywiście, że wygrasz. – Tak się nie stanie. Wygra Jeremy Paxman.

– A nie Paxman?

– Nie.

– Założę się o dychę.

– Dobra. – Cholera. Mogę się pożegnać z dychą. – No i na koniec, co zamierzasz założyć? – Ta impreza wymaga eleganckiego stroju. – To pożyczony garnitur?

– Mój.

– Pokaż mi go.

To garnitur z Zary. Przynajmniej nie jest to jakiś dizajnerski ciuch, na przykład od Gucciego. Mimo wszystko…

– Po prostu postaraj się nie wyglądać zbyt przystojnie, dobra?

– Jak mam to zrobić?

Nie jestem pewna, czy się roześmiać, czy nie.

– Do zobaczenia, Matthew.

Na dole w barze czekają Alastair i Tim, który dojechał do nas.

– Co u Matthew? – pyta ten pierwszy.

Kręcę głową.

– Gdyby… – Trudno mi znaleźć odpowiednie słowa. – Gdyby… właśnie, gdyby miał poczucie humoru, byłby najseksowniejszym facetem na kuli ziemskiej.

Jakiś wyraz przemknął po twarzy Alastaira i rozdrażniona pytam:

– Co?

– Ja mam poczucie humoru? Jestem zabawny, prawda?

Rzucam mu zaskoczone spojrzenie.

– Zabawny na osobliwy sposób. – Spoglądam na niego ponownie i dodaję: – I bardziej nachalny niż zwykle.

Wtedy ku mojemu zaskoczeniu odzywa się Tim – Tim!

– Zadurzyłaś się w Matthew Carlisle’u?

– Umm… nie. – Rumienię się, ponieważ Tim… Rozmawianie z nim na temat uczuć jest dla mnie krępujące.

– Nigdy nie czuję się dobrze, jeśli nie durzę się w kimś z pracy – mówi.

Odebrało mi mowę!

– Ale ty i pani Staunton… – wyduszam z siebie.

– Jestem pewny, że pani Staunton również przeżywa jakieś swoje miłostki – odpowiada poważnym tonem.

– Ale tak właściwie to nic nie robisz z tymi swoimi zadurzeniami?

Rzuca mi krzywe spojrzenie, lecz potem mruga do mnie. Mruga!

– Nabijasz się ze mnie – mówię, po czym zwracam się błagalnym tonem do Alastaira: – On żartuje, prawda?

– Mnie się pytasz? Jestem bardziej zszokowany niż ty.

– Błagam, Tim, nie rób mi tego teraz, w tym tygodniu. Potrzebuję czegoś, kogoś, na kim mogę polegać. Powiedz, że żartujesz.

– Żartuję – odpowiada z kamienną twarzą. Ale nie jestem pewna, czy mu wierzę.