67

– A teraz pora na wręczenie nagrody dla Prezentera Politycznego Roku…

To kategoria Matthew i nie jest zaskoczeniem, że wygrywa Jeremy Paxman. Matthew podrywa się z miejsca, klaszcze entuzjastycznie i gwiżdże, a potem rzuca mi znaczące spojrzenie przez całą salę i bezgłośnie mówi: „Wisisz mi dychę”.

Dan Carlisle podąża za wzrokiem Matthew i kiedy mnie zauważa, wygląda na wkurzonego. Posyłam mu całusa.

Gdy rozdawanie nagród wreszcie dobiega końca, rozpoczyna się rozrywkowa część wieczoru. Zamierzam przysiąść się do kilku stolików, spotkać się z masą ludzi, pójść na dyskotekę i tańczyć tak długo, aż mnie stamtąd wyrzucą.

Ale najpierw złożę wyrazy współczucia Matthew i wręczę mu jego dychę.

Siedzi sam przy wielkim, okrągłym stole. Cała reszta rzuciła się pewnie do baru.

– Szkoda – stwierdzam.

– Mówiłem ci, że Paxman to dostanie. – Matthew usiłuje się uśmiechnąć, ale średnio mu to wychodzi.

– Wszystko w porządku? – Czyżby aż tak bardzo zależało mu na wygranej? Zaniepokojona zajmuję krzesło obok niego. – Co jest?

– Ja… po prostu tęsknię za żoną. – Odwraca się w moją stronę i wbija wzrok w blat stołu. – Nadal nie potrafię uwierzyć w to, że mnie zostawiła.

Potakuję z wybałuszonymi oczami.

– Każdego ranka, gdy się budzę, przez jakiś czas udaję, że to się nie stało. Potem muszę się z tym zmierzyć i to poczucie straty… Czuję się, jakbym znów był dzieckiem, kiedy ojciec nas zostawił.

Mogę jedynie potakiwać. To jest bardzo bolesne.

– Nie tęsknię tylko za Ruthie. Brakuje mi naszej rodziny, naszej czwórki.

Teraz już chciałabym, żeby przestał mówić.

– To jak z Edenem, zanim upadł. Był doskonały, ale już go nie ma.

Hugh uwielbiał mnie, uwielbiał nas wszystkich – mnie, Neeve, Sofie i Kiarę. Byliśmy szczęśliwą rodziną. Ja nie straciłam jedynie jego, ale każdy element naszej wyjątkowej pięciostronnej relacji.

Czuję, że w gardle robi mi się gula.

– Ludzie myśleli, że zaopiekowałem się Ruthie – ciągnie Matthew. – Ale to ona zajęła się mną, opiekowaliśmy się sobą nawzajem… Wszystko w porządku, Amy? Co ci jest?

– Tak, wszystko… – Kiwam głową, mimo że łzy zaczynają lecieć mi z oczu.

– Boże, co ja takiego powiedziałem?

– Nic. Przepraszam. To żenujące. – Wycieram twarz wierzchem dłoni.

– O co chodzi? Powiedz, proszę. – Rany, ależ przystojnie wygląda ze zmarszczoną brwią. – Proszę – powtarza.

Wiem, że to jest nieprofesjonalne, ale jestem załamana.

– Jasne.

Stukam kilka razy w telefon, aż znajduję najnowsze zdjęcie Raffie, na którym są wraz z Hugh w doku, przytuleni do siebie.

– Widzisz tego faceta? Tego z kobietą? To mój mąż.

– Ale on…

– Tak. Jest z inną kobietą. Są teraz w Tajlandii.

– I… co? Skąd o tym wiesz?

– Robimy sobie przerwę od siebie. To znaczy, on sobie robi od nas. Na sześć miesięcy. Wraca w marcu. Tylko że pewnie tego nie zrobi, prawda? Powiedz sam, ty byś wrócił?

Matthew wygląda na wstrząśniętego.

– Amy, chcesz się stąd zmyć? Zakończyć ten wieczór wcześniej? Nikt nie zauważy. Chodź, odprowadzę cię do twojego pokoju.

Nagle czuję, jakby zeszła ze mnie cała para, cała siła, i teraz chcę tylko stąd uciec.

– Dobra.

Wstajemy i znikąd pojawia się Dante z drinkami.

– Co się dzieje?

– Amy już się zbiera. Odprowadzam ją do jej pokoju.

Jego spojrzenie przeskakuje z mojej twarzy na Matthew i z powrotem na mnie.

– Ja to zrobię – mówi. Stawia drinki na stole. – Ty zostań tutaj, Matthew.

– Nie. – Nie chcę Dantego nigdzie w pobliżu siebie.

– Ale…

– Wracam za pięć minut – rzuca Matthew. – Zostań tutaj.

Kiedy odchodzimy kawałek, zwracam się do Matthew:

– Co jest z twoim bratem? Kocha się w tobie?

– Coś w tym stylu – śmieje się oschle.

O Jezu Chryste. Jezu Chryste, to Josh Rowan. Stoi w drzwiach do sali bankietowej i rozmawia z kimś. Zauważył mnie i utkwił we mnie spojrzenie. Wydawało mi się, że nie chcę się z nim spotkać. Sądziłam, że nawet myśl o nim wywołuje już we mnie poczucie winy. Ale kiedy widzę go teraz, wszystko do mnie wraca – tęsknota, pragnienie, żal, że to nie potoczyło się inaczej.

Widzę własne pragnienie wypisane na jego twarzy. Przez dłuższą chwilę, pomimo tłumu bawiących się gości, wydaje się, jakbyśmy byli tam tylko we dwoje. Dosłownie czuję przepełniające go emocje, a on odczuwa moje. Porozumiewamy się bez słów, jakby od naszego ostatniego spotkania wcale nie minęło szesnaście miesięcy.

Jakiś pijany facet z głową przypominającą krwawiący bąbel zarzuca Joshowi ramiona na szyję, wrzeszczy mu coś jowialnie w twarz, odciąga go na bok, po czym obaj znikają mi z pola widzenia.

Kiedy wraz z Matthew udaje nam się wydostać z sali, lustruję tłum w holu w poszukiwaniu Josha, ale nigdzie go nie widzę. Matthew zabiera się do działania, sprowadza mnie po schodach, otwiera drzwi kartą magnetyczną i wsadza głowę do mojego pokoju.

– Sprawdzam tylko, czy nikt nie chowa się pod łóżkiem – wyjaśnia. Po czym dodaje: – Boże, to przypomina celę więzienną.

– Może być.

– Tu jest fatalnie. Nie mogę skazywać cię na to. Chodź do mojego pokoju na chwilę. Możemy wypić drinka.

– Nie, nie. Nie mam na to siły.

– Jeden drink. Nie chcę być sam, zwłaszcza gdy czuję się tak jak teraz. Wyświadczysz mi w ten sposób przysługę.

– A co mi tam – mówię. – Zgoda.

Matthew ma ozdobnie zasłane łóżko, pokój wypełnia przyjemne światło i gra tam cicho muzyka klasyczna. Podchodzę do okna. Jest już za ciemno, żeby zobaczyć morze, ale nadal słyszę fale rozbijające się o brzeg. Ten dźwięk jest uspokajający.

– Usiądź. – Matthew wskazuje na kanapę, a potem spogląda na rząd butelek stojących na kredensie. – Czego się napijesz?

– Chyba wódki. Może z dietetyczną colą.

Nalewa solidną porcję do szklanki o grubym dnie, a potem dołącza do mnie na kanapie.

– No to mów.

Robię spory łyk, otwieram usta i pozwalam, by wylała się ze mnie cała rozpacz. Moja szklaneczka opróżnia się nadzwyczaj szybko, Matthew ponownie ją napełnia i zachęca, bym mówiła dalej.

– Właściwie… nie – oznajmiam. – Wolę przestać. Ta niedola jest wyczerpująca i mam już dosyć bycia smutną.

Z zewnątrz dobiega nas muzyka, więc pewnie właśnie zaczęła się dyskoteka i nagle mój nastrój się zmienia.

– Hej, Matthew, nie ma sensu pławić się w rozpaczy! Chodźmy na dyskotekę. Mam ochotę potańczyć.

Jestem nieco wstawiona, ale ku mojemu zaskoczeniu odkrywam, że upiłam się na wesoło, a nie płaczliwie.

– Nie mogę iść na dyskotekę – przypomina mi. – Sama tak powiedziałaś.

Zakrywam usta dłonią.

– Och mój Boże, przepraszam! – Po chwili niezręcznego milczenia wykrzykuję: – Możemy tu sobie urządzić imprezę. Puść jakieś fajne kawałki. No dawaj! Będzie świetnie! – Próbuję chyba stłumić moje poczucie winy entuzjazmem.

Matthew zaczyna grzebać w hotelowym sprzęcie i rozlegają się dźwięki jakiejś piosenki, którą chyba rozpoznaję. I wtedy słyszę Groove Is In The Heart i od razu humor mi się poprawia.

– Uwielbiam ten kawałek! – Zrywam się z miejsca i zrzucam buty. – Pogłośnij! Pogłośnij, Matthew!

Muzyka natychmiast robi się dziesięć razy głośniejsza i dźwięki odbijają się od ścian. Linia basów pulsuje we mnie, melodia otacza mnie zewsząd i czuję, że naprawdę żyję.

Wtedy zauważam, że przygląda mi się, jak tańczę, jego twarz jest spięta i nieruchoma. Rozsiadł się wygodnie na kanapie, ramiona rozłożył na jej oparciu. Jego czarny krawat gdzieś zniknął, w koszuli ma rozpięte trzy guziki – nie przypominam sobie, kiedy to się stało – i nagle dociera do mnie, jak ta sytuacja może zostać odczytana. To wygląda tak, jakbym wykonywała dla niego taniec erotyczny. Ta myśl sprawia, że czuję się najpierw podniecona, potem niezręcznie, aż w końcu przepełnia mnie niepokojąca mieszanka tych dwóch emocji.

– Głośniej! – domagam się.

Nie odrywając ode mnie wzroku, sięga za siebie i bez patrzenia przekręca pokrętło głośności.

Jego milczące spojrzenie jest nie do wytrzymania.

– No dalej, wstawaj i tańcz. – Chwytam go za ręce i podrywam z kanapy.

Jest już na nogach, ale nadal nie tańczy, przygląda mi się tylko uważnie.

– Zatańcz ze mną – odzywa się w końcu.

– Przecież to robię.

– Nie, tańczysz przede mną. Chcę, żebyś zatańczyła ze mną.

Usiłuje złapać mnie w talii, ale mu się wykręcam. Podąża jednak za mną, obejmuje mnie, kładąc mi dłonie na plecach, i przyciąga mnie do siebie.

– Nie! – Nie chcę zwalniać, nie chcę przestać tańczyć. Ale on płynnym ruchem zgarnia mi włosy na jedną stronę, zatapia twarz w mojej szyi i lekko mnie gryzie. Nagle zdobył moją uwagę. Już nie tańczę.

– Co to było? – szepczę.

Chcę się odsunąć, ale jego ramiona ciasno mnie oplatają i jedyne, co mogę zrobić, to patrzeć na niego.

Jego twarz zbliża się do mojej. Przesunął dłoń na tył mojej głowy i teraz przyciąga mnie do siebie. Jego usta lądują na moich, usiłuje językiem rozchylić mi wargi. Widać, że nie żartuje i że na tym się nie skończy…

Uwalniam się z jego uścisku.

– Nie możemy… Ja nie mogę!

Oboje dyszymy, on ma zmiętą koszulę i błysk szaleństwa w oczach. Wydaje z siebie jęk.

– Nie możemy – powtarzam. Odsuwam się od niego bardziej.

– Dlaczego nie?

– Bo… bo tego nie chcę.

Jestem trochę wstawiona, nieco zszokowana, ale co do tego akurat nie mam wątpliwości.

– Nie będę przepraszać. – Zbliża się do mnie. – Już od dawna chciałem to zrobić.

– Naprawdę?

– Odkąd zobaczyłem cię pierwszy raz.

To właściwe słowa, powinny mi schlebiać, ale nie czuję…

– A co z Ruthie?

– A co z twoim mężem? Moglibyśmy pocieszyć się nawzajem.

Nie. Nic z tego.

Dzwoni mój telefon, co mnie zaskakuje. To Alastair.

– Gdzie jesteś? – pyta.

– A o co chodzi?

– Jesteś z Matthew Carlisle’em?

– Tak.

– Spotkaj się ze mną w holu. Teraz. – W jego głosie pobrzmiewa wściekłość. – Jeśli nie zejdziesz, przyjdę tam po ciebie.

Obracam się w kierunku drzwi – Matthew zastępuje mi drogę.

– Nie idź. – Przez pół sekundy uznaję to za pochlebstwo, ale nagle wydaje mi się groźny. – Kazałaś mi trzymać się z dala od innych kobiet. Więc powinnaś…

O mój Boże. O mój Boże, to okropne. Zaczynam się bać.

– Jeśli zaraz nie zejdę do holu – tłumaczę drżącym głosem – Alastair przyjdzie tu na górę.

Twarz mu pociemniała od bezsilnej wściekłości.

– No to idź. – Jego usta wykrzywiają się w rozgoryczeniu.

Alastair, Tim i Dante Carlisle czekają na mnie w gwarnym holu.

– Tutaj. – Alastair prowadzi nas do kanapy i cała nasza czwórka siada. – Zrobiłaś to?

– Zabawiłam się z Matthew Carlisle’em? Czy to nie byłoby w moim interesie? – pytam.

– Nie – odpowiada Alastair. – Po pierwsze, to nasz klient.

I kto to mówi!

– Po drugie – wtrąca się Dante – ma romans z Sharmaine King.

– Och.

– Przykro mi, Ames – dodaje Alastair. – To prawda.

– Skąd wiesz?

– Nie chciała przespać się ze mną i nie chciała wyjaśnić dlaczego. Ale ja się domyśliłem. Kiedy Dante powiedział mi o tym, zadzwoniłem do niej. Potwierdziła.

Usiłuję nadążać za tymi nowinami.

– Dlatego Ruthie odeszła?

– Miarka się przebrała – oznajmia Dante. – Sypiał z ich wszystkimi nianiami.

– Rozporek mu się nie zamyka. – W głosie Alastaira słychać niemal pruderię.

– Są też inne kobiety – ciągnie Dante. – I to zawsze.

– Ale on kocha Ruthie. – Cóż, przynajmniej takie sprawia wrażenie.

– Owszem, kocha ją – potwierdza Dante. – Dlatego to właśnie jest straszne.

– To dlaczego…?

– Jest erotomanem – wyjaśnia Alastair krytycznym tonem.

– Przyganiał kocioł garnkowi. – Tim odzywa się po raz pierwszy. Jego głos jest ochrypły.

Po wesołości nie ma już u niego ani śladu.

– Jest o wiele gorszy ode mnie – oznajmia z powagą Alastair. – Dante może ci niejedno opowiedzieć.

– Pewnie zgodnie z poprawnością polityczną należałoby go określić jako seksoholika, a nie erotomana – tłumaczy Tim.

Obracam się do Dantego.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

– Jest moim bratem. – Bezradnie rozkłada ręce. – Ale starałem się, żebyś nigdy nie została sama w jego towarzystwie. Nie chciałem, żebyście razem pracowali, lecz on się uparł.

Może to wyjaśnia antypatię Dantego wobec mnie.

– Myślałam, że po prostu mnie nie lubisz.

– Owszem, nie lubię cię.

Naszą wymianę zdań przerywa Tim:

– Dlaczego nie? – W jego głosie pobrzmiewa złość.

– Jest apodyktyczna. Ma być tak, jak ona chce albo wcale.

– Gdyby była mężczyzną, uznałbyś, że jest skuteczna.

Mam pytanie.

– Czy to była ściema, że Ruthie spotyka się z Ozziem Brownem od dwóch i pół roku?

– Nie. To prawda.

– A co z Gretą? – pytam. – Mam na myśli Gretę z biura Matthew. Czy on… tak? – O Boże. Wiedziałam. To jego lubieżne zachowanie w moim śnie. Pomimo całej dziwaczności tego wieczoru muszę sobie pogratulować doskonałej intuicji. – No to co teraz?

– Przestajesz pracować z nim ze skutkiem natychmiastowym – oznajmia stanowczo Tim.

– Prześlij nam rachunek za pozostałe godziny – mówi Dante. – Ja się tym zajmę. Przepraszam za wszystko.

– To raczej nie twoja wina, że twój brat nie potrafi utrzymać kutasa w gaciach. – Alastair chyba jeszcze nigdy nie odczuwał takiej wyższości moralnej.

Dante wyciąga do mnie dłoń.

– Cieszę się, że już nie będziemy razem pracować.

– Wzajemnie – odpowiadam.

Kiedy znika w tłumie, Alastair mówi:

– Przykro mi, Amy, jeśli myślałaś, że ciebie i Matthew może coś połączyć.

– Nie myślałam tak. – Owszem, jest przystojny, ale… Sama nie wiem. Nie jest seksowny. Przynajmniej dla mnie. Coś mnie przed nim przestrzegało.

– Wszystko wskazuje na to, że ten facet to szuja. – Alastair kręci smutno głową.

– Och, Alastair. – Tim zwraca się do niego ironicznym tonem. – To może być najszczęśliwszy wieczór twojego życia.

– Cóż, ja idę na dyskotekę i będę tańczyć do muzyki Killersów – oznajmiam. – Ktoś idzie ze mną?

Josh może tam być albo też nie, ale jedyne, czego teraz chcę, to upić się i tańczyć.