70
WTOREK, 15 LISTOPADA, DZIEŃ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY

Do windy jadącej na najwyższe piętro ładuje się grupa bajecznych istot – wyglądają, jakby dopiero co zeszły z jachtu w Portofino.

Wpatruję się w swoje buty – czarne, nabijane ćwiekami podróbki znanej marki, na obcasach cienkich niczym szpilki – i staram się nie dostrzegać opalonych kończyn, cudnych zwiewnych sukienek i swobodnego uroku moich współpasażerek.

Nerwowe podekscytowanie napędzało mnie podczas lotu z Dublina, przez cały dzień spotkań, w trakcie układania sobie włosów w seksowne fale u fryzjera, podczas zakupu butów – tak drogich, że wolę o tym nie myśleć – robienia sobie sztucznych rzęs w salonie Shu Uemura (nałożenie było za darmo; musiałam zapłacić tylko za same rzęsy, ale mogę użyć ich ponownie, więc to była prawdziwa okazja, choć nie w moim przypadku, bo kiedykolwiek samodzielnie się za to zabieram, sztuczne rzęsy przyczepiają mi się tak daleko od linii rzęs, że przypominają rząd zębów rekina), pośpiesznego powrotu do Home House, gdzie rzuciłam torby i przebrałam się w zwiewną bluzkę z odsłoniętymi ramionami i satynową spódnicę, i w czasie podróży taksówką do hotelu Sarah.

Drzwi windy otwierają się i moim oczom ukazuje się rząd kelnerek z iPadami. Przywodzą mi na myśl policyjne oddziały prewencji. Ponad ich ramionami widzę, że wszyscy w barze wyglądają bosko, i mam nadzieję, że ze swoim dekoltem muśniętym złotym pudrem, włosami ułożonymi w fale, błyszczącymi ustami i butami na zbyt wysokich obcasach wpasuję się w to towarzystwo.

– Josh Rowan – mówię kobiecie, która zastąpiła mi drogę.

Oto i on, przedziera się przez tłum imprezowiczów. Sam wygląda jak członek ekipy z Portofino, w granatowej bluzie i luźnych dżinsach, które pewnie są nowe. Wymieniamy niespokojne spojrzenia współsprawców.

– Zobaczyłem cię – oznajmia. – Jest tu taki tłum, że uznałem, że najlepiej będzie, jeśli wyjdę po ciebie.

Z lękliwym uśmiechem pozwalam mu poprowadzić się przez rozpychający się tłum do niskiego boksu czy raczej kapsuły z dwoma fotelami o wysokich oparciach, zwróconymi do siebie, niczym połówki jednego migdała, po przeciwnych stronach wąskiego stolika.

Gramolę się na fotel przypominający kokon – jest zbyt miękki, żeby usiąść w nim prosto. Ale kiedy opieram się łokciami o stół, przechyla mnie o wiele za blisko Josha, dosłownie kilka centymetrów od niego.

iPad z wykazem drinków pojawia się przede mną. To długa lista różnych rodzajów whisky.

– Boże. – Cieszę się, że mam coś do powiedzenia. – To dzieje się naprawdę.

– To znaczy co?

– Kilka tygodni temu pisano w „Style”, że najmodniejszym drinkiem jest whisky, ale pierwszy raz widzę to na własne oczy.

Bez większego zainteresowania Josh przegląda listę drinków.

– To na co masz ochotę? Na trzydziestoletniego macallana? – W jego głosie pobrzmiewa kpiący ton. – Może wyjątkowo rzadki laphroaig?

– Poproszę wodę – odpowiadam.

Jest zaskoczony.

– Jesteś pewna?

– Nie zamierzam się upić. Nie chcę przekonywać się, że to jest czymkolwiek innym, niż jest.

– Czyli czym?

Jeszcze nie wiem.

– Zobaczymy.

Przywołuje kelnera i składa zamówienie. Potem pyta:

– Amy? Jakim cudem spotkaliśmy się na plaży w sobotę rano? Szósty zmysł?

– Nie ma czegoś takiego. To połączenie naszych pięciu zmysłów. Wiemy pewne rzeczy, nawet jeśli nie jesteśmy świadomi tego, że wiemy. Dawno temu powiedziałeś mi, że często budzisz się wcześnie. – Wtedy dociera do mnie coś jeszcze. – I powiedziałeś też, że lubisz plaże, zimne plaże.

– Więc wyszłaś mnie szukać?

– Nie wiedziałam, a przynajmniej nie świadomie, że chciałam cię spotkać. Ale gdzieś tam, w głębi swojego umysłu, miałam wszystkie potrzebne informacje.

– Więc nie ma przypadków?

– Wydaje mi się… – Mam problem ze sformułowaniem własnych myśli. – Wydaje mi się, że jesteśmy odpowiedzialni za swoje czyny. To my o nich decydujemy. Nawet jeśli sądzimy, że tak nie jest. Tak czy inaczej, Josh, przyniosłam prezerwatywy.

Wybucha krótkim, nieco zbulwersowanym śmiechem.

– Ja też.

Zaciskam dłoń na jego nadgarstku.

– Josh…

Czeka.

– Jestem… Boże, jak mam to powiedzieć? Jestem tradycjonalistką. W łóżku. Nienawidzę tego mówić, ale nie chcę żadnych nieprzyjemnych niespodzianek. Dla nas obojga.

– Rozumiem.

– A ty? Jesteś tradycjonalistą?

– Jeszcze nigdy… Tak, chyba tak.

– Och, Josh, to dla mnie wielka ulga. – Uśmiecham się szeroko. – Dobra, zróbmy to.

Śmieje się.

– Przekonałaś mnie już przy prezerwatywach.

– Przepraszam. To nie było zbyt romantyczne. To wszystko przez nerwy.

Przesuwa plastikową kartę po stole.

– Pokój pięćset cztery. Piąte piętro. Idź już. Ja załatwię sprawy tutaj.

Kiedy kieruję się do windy, zaczyna dopadać mnie paranoja. Czy ludzie domyślają się, co tu się dzieje? Ale nawet jeśli tak, to w sumie dlaczego miałoby ich to obchodzić?

Coś się we mnie zmienia – wyzbyłam się niewinnego spojrzenia na miłość, lojalność i wierność. Jestem teraz inna, wiodę bardziej niemoralne życie. Nie jestem pewna, czy lubię taką wersję samej siebie, ale być może przyzwyczaję się do niej.

Otwieram kartą drzwi, wślizguję się do środka, zamykam za sobą drzwi i opieram się o nie plecami. Pokój wygląda nieźle. Bardzo męski. Ciemne drewno, kanciaste meble z połowy wieku, oryginalne lampy. Widać, że pomieszczenie to urządzono ze smakiem – kremowa narzuta z angory, klasyczny fotel z jasnej skóry.

Jestem bardzo trzeźwa i bardzo opanowana. Nie wyglądam olśniewająco, a to mogłoby mi wszystko ułatwić. Każdy szczegół otoczenia się odznacza: szum minibaru, ciężar torby Josha na łóżku, która marszczy śnieżnobiałą doskonałość poszwy na kołdrę, przypadkowe okrzyki ludzi z ulicy poniżej. I… o Boże… w wiaderku z lodem zauważam butelkę czegoś z bąbelkami. Przemyślany ruch? A może tandetny?

Poruszam się szybko, zmieniam światło i tworzę plamy cienia oraz złotawe poświaty. Kiedy zastanawiam się, jaką muzykę włączyć, rozlega się ciche pukanie do drzwi. Serce podchodzi mi do gardła.

Przekręcam klamkę i wpuszczam Josha.

– Może być? Mam na myśli pokój – pyta, spoglądając na mnie.

– Jest ładny. Ja się po prostu denerwuję.

– Ja też się denerwuję.

– A co, jeśli pomylisz, że jestem za stara…

– Nie pomyślę tak. Przysięgam. Nie ma tu gdzieś zawieszki „Nie przeszkadzać”? – Odnajduje ją, szybko otwiera drzwi i zawiesza ją na klamce. Teraz już nie ma ryzyka, że ktoś nam przeszkodzi.

Stoimy zwróceni do siebie twarzami, nieco zakłopotani. Czekam, aż jakaś siła ciśnie nas na siebie nawzajem, zaleje falą pożądania i wszystko ułatwi.

Josh robi krok w moją stronę i kładzie dłoń na mojej talii.

– Nie bój się. – Wolną ręką chwyta moją prawą dłoń i przysuwa się do mnie. Nasze twarze są już teraz tak blisko siebie, że niemal się stykają, czuję jego oddech na swojej skórze. – Pragnąłem cię już od dawna – wyznaje. – Nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę dzieje.

Teraz pora, żeby mnie pocałował, a kiedy tego nie robi, umieszczam dłonie na jego ramionach i niepewnie przesuwam usta ku jego ustom. Moje wargi wydają się nabrzmiałe i tkliwe, gdy stykają się z jego wargami. Chwyta moją twarz w obie dłonie i odwzajemnia pocałunek ostrożnie i słodko. Zaskakuje mnie tym – sądziłam, że będzie bardziej szorstki, bardziej macho – i to jest cudowne.

Minęło siedemnaście lat, odkąd pocałował mnie inny mężczyzna niż Hugh – to szaleństwo z Matthew Carlisle’em się nie liczy – i teraz wszystko jest inne z Joshem. Smakuje inaczej, pachnie inaczej, nie ma brody. Nawet jego dłoń…

Przerywa pocałunek – och! – i szepcze:

– Przestań myśleć o nim.

Na sekundę ogarnia mnie rozpacz, boję się, że nie będę w stanie tego zrobić, ale potem szepczę, odważniej, niż się czuję:

– Zmuś mnie.

Błyska bielą zębów, uśmiechając się do mnie, po czym powoli przesuwa dłoń na mój kark i unosi moje włosy, sprawiając, że przez moje plecy przechodzi dreszcz. Kciukiem drugiej dłoni gładzi mój policzek i całuje mnie ponownie – tym razem o wiele głębiej, bardziej namiętnie.

Jest w tym naprawdę dobry.

– Nawet nie masz pojęcia – mówi – jak bardzo cię pragnę.

Sunę dłońmi po jego ciele i zatrzymuję się w jego pasie, jakby Josh był kierownicą. Ostrożnie obejmuję go. I znowu jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, to różnice między nim i Hugh – Josh jest twardszy, bardziej umięśniony, a ja mam przebłyski tego, jak wygląda zdrada.

Dłoń, którą trzymał na mojej szyi, przesuwa teraz w dół, do miejsca, gdzie moja talia przechodzi w pośladki. Wiedzie ręką po śliskiej satynie, schodzi nią coraz niżej.

– Jesteś jeszcze piękniejsza, niż to sobie wyobrażałem – mówi półgłosem.

Wślizguję się jedną dłonią do tylnej kieszeni jego dżinsów i przyciągam go do siebie – oto i on, nabrzmiały i wzwiedziony. Odruchowo obniża się ciałem, a ja przyciskam go mocno do swojego łona. Tak, to się dzieje, moje ciało pragnie właśnie tego. To dziwna, przygnębiająca ulga.

Ręka, którą gładził moją twarz, rusza w stronę mojego brzucha, a potem od razu zaczyna wspinać się ku piersi. Jego palce muskają delikatny dół piersi, a potem od razu się wycofują. Moje sutki stają na baczność, spragnione dotyku. To musi się wydarzyć, więc chwytam jego dłoń i kładę ją bezpośrednio na swojej piersi, co sprawia, że przeszywa mnie dreszcz aż po samą dziurkę.

– Zwolnij – szepcze.

– Nie. – Nie wytrzymam długiej gry wstępnej, nie tym razem, nie przy naszym pierwszym razie. Chcę, żeby to już się wydarzyło, żeby nastał ten moment w przyszłości, kiedy będę miała na koncie związek z mężczyzną, który nie jest Hugh.

– To nasz pierwszy raz – mówi. – Nie śpieszmy się z niczym.

– Serio? – Spoglądam mu w oczy i jestem zaszokowana, że to nie Hugh. – Będziemy mieć jeszcze inne razy, kiedy to może dziać się powoli, ale teraz chcę, żeby to stało się już.

Wygląda na wkurzonego albo urażonego, sama nie wiem. Ale wsuwa dłonie pod moje pośladki i ku mojemu zaskoczeniu odrywa mnie od podłogi. Odruchowo oplatam nogami jego biodra, a on przenosi mnie kilka kroków do łóżka.

Kładzie mnie na kołdrze, zrzuca swoją torbę na podłogę i ponownie zaczyna zachwycająco mnie całować, a jednocześnie rozpina moją bluzkę z zawrotną prędkością. Podnoszę jego bluzę i teraz przylegamy do siebie nagą skórą.

– Dotyk twojej skóry… – szepcze.

Nieudolnie rozpinam jego pasek, potem guzik dżinsów, a on przestaje mnie całować, żeby przyglądać się, jak rozsuwam zamek, rozchylam spodnie i widzę sterczący czubek, który pręży się nad górną krawędzią bokserek. Kładę dłoń na nim, a on podryguje. Ściskam go, a Josh mówi:

– Nie.

Och?

– No chyba że chcesz, żeby zaraz było po wszystkim.

Moja bluzka jest już całkiem rozpięta, jego dłonie dotarły do zapięcia stanika i nagle czuję się swobodniej, kiedy go rozpina. Sadza mnie sprawnie, ściąga moją bluzkę i stanik oraz swoją bluzę.

– Fantazjowałem o tej chwili – wyznaje. – Ale rzeczywistość jest o wiele lepsza.

Zanim ponownie kładzie mnie na łóżku, mam szansę szybko rzucić okiem na jego ciało, blade z ciemnymi włosami. Nie wydaje się jakoś specjalnie wyrzeźbiony, co jest dla mnie ulgą, bo i ja taka nie jestem, ale jego klatka piersiowa jest szeroka, a brzuch dosyć płaski.

Całujemy się znowu, podczas gdy jego palce trzepoczącym ruchem muskają moją pierś, czasami ocierają się o mój sutek, a kiedy tak się dzieje, czuję się niebezpiecznie blisko finiszu.

Jego druga dłoń wędruje pod moją spódnicę i gdy czubkami palców dotyka miejsca, gdzie kończy się moja pończocha, a zaczyna udo, wydaje z siebie jęk.

– O Jezu. – Obiema rękami podnosi moją spódnicę, przygląda mi się znowu i ponownie jęczy.

Rozpina spódnicę i ją ściąga, a ja w tym czasie wsuwam dłonie pod jego ubrania, aż jego penis wyskakuje z bokserek, ekscytująco purpurowy, hipnotyzujący.

Podczas gdy jego dżinsy i bokserki są skłębione w połowie jego ud, on ściąga mi majtki i kiedy przypadkowo muska kciukiem moje najwrażliwsze miejsce, z moich ust wydostaje się jęk.

– Och? – Uśmiecha się lekko. – Podoba ci się to? – Podciąga się, żeby patrzeć mi prosto w oczy. Jedną dłonią szczypie mój sutek, a drugą ciasno przyciska do mojego łona i to już dla mnie jest za wiele – pulsuję pod jego dłonią, w moich zaskoczonych oczach widać szok i rozkosz, a z mojej piersi mimowolnie wyrywają się sapnięcia.

– Załóż prezerwatywę – szepczę. Bo jeśli teraz wejdzie we mnie, znowu dojdę.

– Ty to zrób.

Ręce mi drżą, kiedy ją rozwijam i wsuwam na jego członka. Josh się temu przygląda, a w jego oczach widać niemal ból, źrenice powiększyły mu się ogromnie.

Wsparty na jednym łokciu, układa się między moimi nogami i wchodzi we mnie z zaskakującą łatwością, a ja myślę: „Zrobiłam to. Zdradziłam Hugh”. Może to była jedynie formalność, lecz teraz nie ma już od tego odwrotu.

Josh wsuwa się we mnie powoli, zatacza umyślne koła, jego kość łonowa ciasno przylega do mojej i masuje mój pulsujący środek.

– Amy, tego właśnie chcesz? Amy? Czy tak to ma się dziać?

Boże, ale gaduła z niego. Jeszcze nigdy nie byłam z takim facetem. Hugh i ja po prostu przechodziliśmy do rzeczy, rozumieliśmy się nawzajem bez słów.

Lecz Josh robi to za wolno, jak dla mnie. Wbijam paznokcie w jego pośladki, ruszam szybciej biodrami, ale to nie przynosi żadnej zmiany.

– Mógłbyś robić to trochę szybciej? – Czuję się zażenowana.

– W ten sposób?

– Tak, ale…

– Tak?

– Mocniej.

– Mam cię rżnąć mocniej?

– Tak – szepczę.

– Powiedz to.

O Chryste.

– Rżnij mnie mocniej.

– Josh.

– Rżnij mnie mocniej, Josh.

– W ten sposób?

– Szybciej. Rżnij mnie szybciej, Josh.

– Zerżnę cię mocniej, Amy. Zerżnę cię szybciej.

To jest nieco głupie. A mimo to seksowne. Po raz kolejny dreszcze rozkoszy wzbierają we mnie i Josh mruczy mi do ucha:

– Zerżnę cię tak mocno, Amy, że zaraz dojdziesz.

I tak właśnie się dzieje.

Moje wnętrze eksploduje, biodrami wstrząsa szarpnięcie, plecy wyginają się w łuk, a z gardła wyrywają mi się bezradne sapnięcia. Dociera do mnie, że niemal przebiłam mu skórę na pośladkach obcasami swoich butów.

Kiedy leżę tam zwiotczała już po wszystkim, on wysuwa się ze mnie, wstaje i ściąga ubranie, potem sadowi się z plecami opartymi o zagłówek łóżka i przyciąga mnie do siebie. Opuszczam się na niego, kładę jego dłonie na swoich biodrach i zaczynam poruszać się w górę i w dół. Patrzymy sobie prosto w oczy, ale zaczynam czuć się dziwnie, jakbym była we śnie.

Zamykam oczy, jego oddech staje się coraz krótszy, a wtedy on odzywa się ochrypniętym głosem:

– Przepraszam, Amy, ale ja zaraz dojdę. Zaraz… Ja już…

Otwieram oczy i przyglądam się jego twarzy wykrzywiającej się w ekstazie. To takie przedziwne, ta siła popychająca ludzi do zdradzania tych, których kochają.

Zsuwamy się niżej na łóżko i leżymy razem – ja z głową na jego piersi, jego serce bije tuż przy moim uchu. Obejmuje mnie jednym ramieniem, palcami mierzwi mi włosy. Drugą rękę wyciągnął wzdłuż mojego ciała, dłoń oparł na moim biodrze.

Kiedy wszystko uspokaja się we mnie, jeden rodzaj emocji wybija się ponad powierzchnię wszystkich innych: głęboki smutek.

Przespanie się z Joshem – z kimkolwiek innym niż Hugh – jest kamieniem milowym i mimo że zdobyłam nowe doświadczenie życiowe, tak wiele jednocześnie straciłam.

Zaczynam płakać, nie poruszając się i nie wydając żadnego dźwięku. Łza ląduje na jego gołej skórze i choć Josh nie odzywa się ani słowem, to, w jaki sposób zaciska mocniej wokół mnie ramię, pokazuje, że mnie rozumie.

Budzę się i dociera do mnie, że jestem w łóżku. Z Joshem Rowanem. Musieliśmy zasnąć.

– Która godzina? – pytam niespokojnie.

– Trochę po pierwszej.

– Nie możesz zostać tu na noc. Żadne z nas nie może.

Jego oczy się zachmurzyły.

– Weź prysznic – rozkazuję – i wracaj do domu.

– Ty możesz tu zostać.

– Nie. Pojadę do mieszkania Druzie.

– Amy, ten hotel ci nie odpowiada?

– Jest w porządku.

– Ale?

– Chyba wolałabym coś mniej luksusowego…

– Tak?

Nie wiem, czy przemawia przez niego sarkazm, czy nie.

– Blisko stacji Marylebone jest niewielki hotel, gdzie moglibyśmy zarezerwować pokój następnym razem.

– Następnym razem?

– Za tydzień we wtorek. – Pośpiesznie dodaję: – O ile tego chcesz.

– Chcę.

Krew buzuje mi w żyłach.

– Zarezerwuję pokój – oznajmia.

Waham się. To ja powinnam zapłacić za pokój w przyszłym tygodniu. Przecież łączy nas relacja partnerska.

– Nie. – Kręci głową. – Zostaw to mnie.