W środę następuje zalew esemesów: „Dziękuję za wczorajszą noc”.
I: „Nie mogę przestać myśleć o Tobie”.
I: „Jesteś niesamowita”.
I: „Do następnego wtorku jest stanowczo za daleko”.
Kiedy przychodzę do biura w czwartek, Thamy wita mnie słowami:
– Ktoś albo bardzo cię przeprasza, albo ogromnie za coś ci dziękuje.
– Tak?
– Kwiaty. Ale nie takie zwykłe. Przyszły wczoraj. Są na twoim biurku.
Śpieszę do środka i…
– O mój Boże! – Wyczuwam ich zapach, jeszcze zanim je zobaczę, i nie chodzi tylko o rozmiar bukietu, ale też o to, co wchodzi w jego skład – moje biurko przypomina teraz łąkę usianą dzikimi kwiatami. Jakimś cudem zdobył polne kwiaty: są tam zadziwiająco czerwone maki, z płatkami cienkimi niczym papier, białe i fioletowe pełne wdzięku, smukłe naparstnice, żółte kaczeńce i łodyżki jasnoniebieskich przetaczników.
Na karteczce napisano: „Jesteś boginią. Josh”.
– Od kogo? – pyta Tim.
Moją twarz zalewa rumieniec i nie wiem, co odpowiedzieć.
– Od mężczyzny.
– Od Hugh?
Kręcę głową, bo czuję się zbyt niezręcznie, żeby się odezwać.
I oto nadchodzi Alastair.
– Wow, Amy. Niezły bukiet. Trzeba przyznać Joshowi Rowanowi, że wybrał idealne kwiaty dla ciebie.
– Przysłał je Josh Rowan? – pyta Tim. – Dlaczego? Och! Cóż… – Kaszle i natychmiast wgapia się w swój monitor.
– Nigdy wcześniej nie słyszałem o tej kwiaciarni – stwierdza Alastair. – Dobrze wiedzieć. No i jak było?
– Dziwnie. Dobrze. Smutno. Bosko.
– Świetnie. Cóż, ja też mam wieści. Zakochałem się.
– Naprawdę? Szybko ci to poszło.
– Poznałem ją we wtorek na zajęciach z jogi.
– No jasne.
– Była facylitatorką. Ma na imię Helmi i… Amy, ta więź. To nastąpiło od razu i było niesamowite. Przegadaliśmy prawie całą noc, a wczoraj poszedłem do wróżki…
– Och, Alastair, straszny jełop z ciebie.
– Powaga, Amy. Muszę się dowiedzieć, czy ona jest dla mnie odpowiednia, bo nie mam już czasu, który mogę zmarnować. I dobra wiadomość jest taka, że ja i Helmi jesteśmy bratnimi duszami! – Błyska białymi zębami, uśmiechając się szeroko. – Spotkaliśmy się w licznych wcześniejszych wcieleniach… tak powiedziała mi wróżka.
– Och, Alastair. – Mogłabym się dosłownie rozpłakać nad nim i nad tymi pierdołami, w które postanowił wierzyć.
– Helmi i ja jesteśmy bratnimi duszami – upiera się.
– Coś takiego nie istnieje – odpowiadam. – Na naszej planecie żyje sześć miliardów ludzi, ale jakież to wygodne, że większość osób spotyka swoją „bratnią duszę” w niedużej odległości od miejsca, w którym mieszkają i pracują.
– Nie…
– Ogarnij się, Alastair! Serio! Oto jak działa miłość: poznajesz kogoś, ta osoba ci się podoba i to popycha cię do tego, żeby ją poznać. Wszyscy mają w głowie spis cech, których oczekują u swojego wybranka, i być może nie da się odhaczyć wszystkich punktów dla tej osoby, ale będzie miała tyle pożądanych cech, że stwierdzasz: „Dobra, jestem gotowy popracować nad tym, żeby to wypaliło”. Lecz musisz nauczyć się przymykać oko na rzeczy, które w drugiej osobie cię wkurzają i rozczarowują, no i musisz starać się zmienić w sobie te rzeczy, których ta osoba nie potrafi znieść.
– Nie…
– Uczysz się zawierania kompromisów. Na przykład jedziesz po raz kolejny na wakacje nad morzem do Algarve, zamiast na wyprawę do Serbii, żeby odnaleźć swoją ulubioną artystkę.
Alastair wygląda na zbitego z tropu, lecz ja jeszcze nie skończyłam.
– Bratnia dusza jest jak jeden z tych lotów do Nowego Jorku za siedemdziesiąt dziewięć euro: wspaniały pomysł, ale one nie istnieją.
– Wow, Amy. – Alastair kręci głową. – Mroczna perspektywa. Srogo.
– Musisz podchodzić do tego realistycznie. Tylko tyle usiłuję ci powiedzieć.
– Sparzyłaś się najpierw przy Richiem, a teraz przez to, że Hugh cię zostawił. Ale może właśnie spotkałaś nową bratnią duszę. – Kiwa głową w stronę kwiatów.
– Nie spotkałam.
– Co o tym sądzisz, Tim? – pyta Alastair. – Ty i pani Staunton jesteście bratnimi duszami?
– Musiałbyś ją o to spytać.
– Uważasz, że ona jest tą jedyną dla ciebie?
– Jak już powiedziałem, ją o to pytaj.
Dzięki Bogu Tim wrócił do sztywniackiej wersji samego siebie. Tamta inna przerażała mnie kompletnie.
Ale za sprawą wykładu, który wygłosiłam Alastairowi, mój nastrój się pogorszył.
– Co jest? – pyta.
– Będę podwójną rozwódką. To kiepska historia osiągnięć. I raczej nie mogę przedstawiać się jako niewinnego świadka. Mam w tym swój udział.
– Byłaś niewinnym świadkiem przy historii z Richiem Aldinem, który teraz każe ci myśleć o „biednych niewidomych dzieciach”.
– Może. Byliśmy zbyt młodzi, nie powinniśmy brać ślubu. Nie chciałam tego robić, powinnam była posłuchać swojej intuicji.
– A Hugh?
– Tu jestem winna. Ale nie chcę teraz o tym myśleć.
Wydarzyło się coś totalnie dziwnego. Raffie Geras wróciła do Edynburga. Wróciła do swojej pracy i życia, jakie wiodła wcześniej. I jest tam bez Hugh.
Zakładałam, że wybrała się w długą podróż. Ani przez chwilę nie wzięłam pod uwagę tego, że to mogły być dla niej tylko dwutygodniowe wakacje w słonecznym miejscu.
Widzę zdjęcie butów, które kupiła w sklepie Dune na George’s Street. (To zabrzmi stronniczo, wiem, ale one nie są ładne: paskudne obcasy). Na kolejnej fotce widać ją na jakiejś piątkowej popijawie z jej „psiapsiółkami”, a na następnym leży w łóżku – sama – w niedzielny poranek i pije napój witaminowy.
Trudno powiedzieć, jak to zinterpretować. Poza tym, że teraz nie wiem, jak mieć Hugh na oku. Chyba będę musiała po prostu zaczekać, aż wyskoczy gdzieś znowu, oznaczony przez jakąś inną kobietę. A może planuje przeprowadzić się do Edynburga z Raffie?
To jest możliwe – będzie w stanie znaleźć tam pracę. I może powinnam się z tego cieszyć, bo zamieszka w miarę blisko Sofie i Kiary, ale jest mi tylko niedobrze.