O czwartej po południu wstaję i oznajmiam:
– Dobra, Tim, wybacz, że opuszczam okręt.
Zabieram Sofie do lekarza. Poprosiłam o wizytę u kobiety, ale nie wiem, która nam się trafi. Mam wielką nadzieję, że nie doktor Frawley, bardzo młoda lekarka, która powiedziała mi, że powinnam zredukować stres w moim życiu i moją wagę, jakby to miało się magicznie stać tylko dlatego, że jest to pożądane. Wtedy poleciła mi, żebym zaczęła chodzić.
„Ja przecież chodzę”.
Wyglądała na zaskoczoną. „Świetnie. Gdzie?”
„Aaa… w Glendalough”. No cóż, byłam tam raz. To było w Nowy Rok? A może rok wcześniej…
„Ile tysięcy kroków zwykle pani robi?”
„Docieram do wodospadu”.
„To niezła wędrówka”. Potem zrobiła się podejrzliwa. „Chyba że ma pani na myśli ten pierwszy wodospad? Ten mały”.
No jasne, że chodziło mi o ten mały. A to jest jakieś cztery minuty spacerem z parkingu.
Ale kto ma czas na ćwiczenia? Szczerze mówiąc, najwięcej kroków robiłam we wtorki i środy na lotnisku, gdzie pokonuję całe kilometry, i w niedzielę, podczas sprzątania domu.
„Powinna pani sobie sprawić Fitbit albo inny zegarek sportowy” – poleciła.
Nie odezwałam się. Miałam Fitbit. I niemal go nienawidziłam. Prawie nigdy nie udawało mi się osiągnąć dziennego celu: dziesięciu tysięcy kroków. To była tylko kolejna rzecz, przez którą czułam, że zawalam życie.
Na szczęście dzisiaj przyjmuje doktor Conlon, która jest po czterdziestce i zawsze wydawała mi się rozsądna.
Sofie płacze i chce, żebym weszła z nią do gabinetu, gdy będzie badana. I choć dobrze już o tym wie, to kiedy doktor Conlon oznajmia: „Potwierdzam, że jesteś w ciąży”, wybucha jeszcze większym płaczem.
– Który tydzień? – pytam.
– Bez informacji na temat tego, kiedy był ostatni okres, nie mogę stwierdzić z całą pewnością, ale sądzę, że ósmy, może dziewiąty.
– Czyli nie tak późno. – Sofie obstaje przy swoim.
– Liczymy od daty ostatniego okresu – wyjaśnia doktor Conlon. – A nie od daty poczęcia.
Ta informacja mną wstrząsa. Czy jest już za późno, żeby Sofie zażyła tabletki? Szok sprawia, że staję się mniej ostrożna.
– Sofie nie zamierza kontynuować ciąży. Czy jest już za późno na tabletki?
– Środki poronne można bezpiecznie zażyć do dziesiątego tygodnia.
– Powiedziałaby pani, że z pewnością jest poniżej dziesiątego tygodnia?
– Potrzebuje badania USG, żeby zyskać pewność. Ale prawdopodobnie tak jest.
Postanawiam zaryzykować.
– Istnieje szansa, że mogłaby pani przepisać jej te tabletki?
Kręci głową.
– Straciłabym prawo do wykonywania zawodu. A w najgorszym przypadku poszłabym do więzienia.
– Przepraszam! – Czuję się zawstydzona tym, że w ogóle o to spytałam.
– Dlaczego to jest nielegalne? – pyta Sofie.
Doktor Conlon wzdycha.
– To dobre pytanie. – Spogląda na nas i w jej oczach zdecydowanie widać współczucie. – Zapisz się jak najszybciej na badanie USG. – Zbiera z biurka jakieś papiery i mi je podaje. – Namiary na kilka organizacji, które mogą udzielić potrzebnych informacji, adresy w Wielkiej Brytanii i tym podobne. Muszę was ostrzec, jeśli zażyjesz środki poronne kupione przez internet i ktoś to zgłosi na policję, każdej z was grozi czternaście lat więzienia.
– To szaleństwo! – krzyczy Sofie pełna oburzenia i niedowierzania. – Powinni pilnować swoich interesów! To moja sprawa, moja decyzja. – Oto co otrzymujemy, kiedy siedemnastolatka niemająca pojęcia o polityce znajdzie się w sytuacji, w której jej potrzeby zderzają się z ograniczeniami narzucanymi przez system prawny.
– Jeszcze jedno, Sofie – ciągnie lekarka – umów się na wizytę u psychologa. Omów z nim wszystko. To decyzja, której nie chciałabyś potem żałować.
– Nie będę tego żałować! – Sofie zwija się w pozycję embrionalną. – Nie mogę sprowadzić na ten świat osoby podobnej do mnie. – Wybucha gwałtownym szlochem. – Sprawdziłam to. Tylko dwa procent dziewczyn żałuje, że zdecydowało się na aborcję, i ja nie będę jedną z nich.
– Mimo to. – Doktor Conlon obstaje przy swoim. – To ci nie zaszkodzi.
W samochodzie dzwonię w sprawie badania USG i okazuje się, że najwcześniej można przyjść do szpitala na wizytę w poniedziałek. To mnie martwi, bo czasu mamy mało, ale cóż mogę na to poradzić? Ogromnie żałuję, że nie zdecydowaliśmy się na droższe ubezpieczenie zdrowotne, które pozwoliłoby nam pojawić się w szpitalu o dowolnej porze dnia lub nocy (tak przynajmniej napisano w reklamie tamtego pakietu) i poprosić o dowolny zabieg.
Potem prostuję plecy i mówię:
– Sofie, wiesz, że istnieją też inne wyjścia. Mogłabyś na przykład urodzić dziecko i oddać je do adopcji.
– Amy! – piszczy przerażona. – To byłoby gorsze niż urodzenie go i zatrzymanie, bo martwiłabym się, że będzie takie jak ja, ale nie miałabym tej pewności. – Znów wybucha płaczem. – Nawet nie masz pojęcia, jak to jest być tak przestraszoną.
To prawda, nigdy nie znalazłam się w dokładnie takiej samej sytuacji, lecz ten rodzaj strachu jest mi dobrze znany – codziennie odczuwany lęk po tym, jak Richie nas zostawił, brak pieniędzy na opiekę nad Neeve. To były prawdziwe katusze. Potem tygodniowy napad przerażenia, kiedy odkryłam, że jestem w ciąży z Kiarą. Hugh i ja byliśmy razem dopiero od niedawna, od niecałych czterech miesięcy. Czy można mnie winić, że myślałam: To o wiele za szybko, to nas wykończy?
A jednak miałam wtedy jedenaście lat więcej, niż Sofie ma teraz. Zdążyłam nauczyć się radzić sobie w różnych sytuacjach i – zasadniczo – byłam innym typem osoby, byłam bardziej opanowana.
– Może zaczekasz aż do wizyty u psychologa i dopiero potem podejmiesz ostateczną decyzję? – proponuję.
– Nie zmienię zdania, Amy. Chcę iść na studia, chcę zostać naukowcem i prowadzić badania nad lekami, chcę mieć jakąś przyszłość.
To pierwszy raz, kiedy powiedziała cokolwiek na temat swoich planów. W innych okolicznościach byłabym tym zachwycona.
– Przepraszam, Amy. Za to wszystko. Nie powinnam była uprawiać seksu.
– Jesteś człowiekiem. To właśnie dzięki temu nasz gatunek przetrwał aż do dzisiaj.
– Ale siedemnaście lat to trochę za wcześnie.
Naprawdę? W świetle prawa osiągnęła już wystarczający wiek. Moje serce podpowiada mi jednak co innego – moje córki zawsze będą mi się wydawały za młode. Gdybym tylko mogła, trzymałabym je pod kloszem bez końca. Chociaż…
– Kiedy ja byłam w twoim wieku, nigdy nie miałam tego dość.
– Serio? Nie!
Czuję się nieco znieważona jej przerażeniem i już prawie zamierzam jej opowiedzieć tę historię, którą przytoczyłam Alastairowi, jak to zmusiłam Richiego do kradzieży łodzi w porcie Greystones. Tylko że ona potrzebuje solidnych wzorców do naśladowania, więc nie wspominam o tym.
Ale to prawda, że każdemu pokoleniu wydaje się, że to właśnie ono jako pierwsze odkryło seks.
– Przynajmniej ja i Jackson stosujemy antykoncepcję – mówi Sofie. – Nawet jeśli nie zadziałała. Przynajmniej nie jestem całkiem szalona.
– Za moich czasów… – mówię, ale po chwili przerywam. Nie mogę uwierzyć, że właśnie powiedziałam: „Za moich czasów”. Zmuszam się, żeby kontynuować: – Nie mieliśmy dostępu do antykoncepcji, nawet do prezerwatyw, więc musieliśmy…
– Używać torebek po chipsach. Wiem, to prymitywne.
Słodki Jezu. Torebki po chipsach?
– Żadnych torebek. Miałam powiedzieć, że trzeba było wyciągnąć w odpowiednim momencie.
– To jest prawie tak samo prymitywne.
Wzdycham.
– Teraz powiemy o wszystkim twojemu tacie.
– Nie. Błagam, Amy. Nie dzisiaj. Może pójdziemy coś zjeść? – Sofie pogrywa nieczysto. Normalnie tak bardzo bym się ucieszyła na widok jej jedzącej cokolwiek, że porzuciłabym inne plany, ale to trzeba załatwić.
– Potem porozmawiamy z Jacksonem i jego rodzicami.
– Nie, Amy!
– Tak, Sofie. – Mnie też ta wizja średnio się podoba.
Joe haniebnie słabo ukrywa ulgę, że ja panuję nad sytuacją.
– Dzięki, Amy. Doceniam to.
Rzucam mu spojrzenie. Nic na to nie poradzę – i to jest błąd, bo wtedy on czuje, że musi zdobyć się na jakieś ostre słowa. Piorunuje Sofie wzrokiem.
– Nie jesteś nieco za młoda? Masz tylko…
– Ma siedemnaście lat – wtrącam się, bo istnieje możliwość, że zapomniał, ile ona ma lat.
– Tak? Świetnie.
– Kto powie Urzuli? – pytam.
– A musi o tym wiedzieć? – docieka Sofie.
Sporo nad tym rozmyślałam i jakaś część mnie chciałaby ukarać Urzulę i Joego za to, jak zaniedbali Sofie. Ale Urzula jest jej biologiczną matką.
– A co, jeśli ona powie, że muszę urodzić dziecko? – martwi się Sofie.
Nie wydaje mi się.
– Nie mogę jej o tym powiedzieć – oznajmia Joe. – Nie utrzymuję z nią żadnych kontaktów.
Cóż, ja też nie. Ona ma nie po kolei w głowie i być może powinnam wykazać się większym współczuciem, ale cóż… jakoś go nie czuję.
– Ty z nią porozmawiaj. – Jestem stanowcza wobec Joego. – Znasz kogoś z umiejętnościami medycznymi? Kto mógłby być z Sofie, kiedy to będzie się działo?
Marszczy brew.
– Co masz na myśli? To nie odbędzie się w klinice?
Noż… kurwa mać!
– Nie w tym kraju. To jest nielegalne.
– Nawet tabletki?
Straszny idiota z niego!
– Nawet tabletki. Posłuchaj, nic nie mów Maurze.
– A kiedy niby miałbym z nią rozmawiać? – Jego pogarda jest wprost miażdżąca.
– Świetnie. Dobra, Sofie, chodźmy.
– A gdzie teraz? – pyta Joe.
– Do rodziców Jacksona. – Widząc, że nie ma pojęcia, o kim mówię, wyjaśniam: – Jackson to jej chłopak. Jest nim już od roku. Zadzwoń do Urzuli. Na razie.
Jackson powiedział już o wszystkim swoim rodzicom. Są stosownie zmartwieni. To bardzo mili ludzie – widać, po kim Jackson jest taki słodki i dobrze ułożony.
Ich ulga na wieść o tym, że Sofie nie zamierza kontynuować ciąży, nie jest żadnym zaskoczeniem.
– Kochamy Sofie – powtarza bez końca mama Jacksona – ale… sama pani wie…
Jego ojciec ciągle wpatruje się w syna, jakby najzwyczajniej nie był w stanie uwierzyć, że ten zdołał zapłodnić jakąś dziewczynę.
– Pojedziecie do Wielkiej Brytanii? – pyta mama Jacksona.
– Zamówiłyśmy tabletki.
Kiwa głową.
– Podzielimy się kosztami.
To większe wsparcie, niż zaoferował Joe. Ale też niczego nie spodziewałam się od Joego – już dawno temu wykręcił się od wszelkiej odpowiedzialności za Sofie. Gdybym sobie na to pozwoliła, mogłabym dosłownie zapłonąć od wściekłości na to, jak on i Urzula zaniedbali córkę. Ale jedyną osobą, która liczy się w tej sytuacji, jest Sofie, więc o ile jej to nie przeszkadza – a na to wygląda – mogę to znosić.
Nie ma sensu, bym próbowała sprawić, żeby świat funkcjonował tak, jakbym sobie tego życzyła. Lepiej po prostu radzić sobie z tym, co już jest.