76
PIĄTEK, 25 LISTOPADA, DZIEŃ SIEDEMDZIESIĄTY CZWARTY

Żadna z dziewczynek nie pojawiła się u mamy i taty na piątkowej kolacji. Nie twierdziły, że na pewno tam będą, bo nikt tego nigdy nie robi, ale to, że cała trójka nie przyszła, jest oznaką kłopotów, jakie nas trapią.

Wychodzę pół godziny wcześniej niż zwykle, a w domu zastaję dziewczynki siedzące na schodach niczym uchodźcy.

– Mamo, kiedy te tabletki mają przyjść? – pyta Kiara. – Ona jest w totalnej rozsypce.

– Jeśli będę musiała urodzić to dziecko, zabiję się – oznajmia Sofie.

– Cicho, nikt nie będzie rodzić dziecka, wszystko będzie dobrze. – Tyłkiem odsuwam Neeve i Kiarę i przytulam się do Sofie. – Śledzę ich drogę – mówię i pokazuję jej na swoim iPadzie informacje na temat dostawy.

– Dotarły do Irlandii dzisiaj rano – wyjaśniam. – Będą u nas w poniedziałek. – Oby.

– Więc wtedy to zrobimy? – pyta Sofie słabym głosem.

– Po tym, jak wykonasz badanie USG i pójdziesz na wizytę u psychologa. – Upieram się przy tym.

– A co, jeśli tabletki nie dotrą? – docieka Sofie. – Co, jeśli celnicy ich nie przepuszczą?

Ta realna możliwość dosłownie wypala mi z nerwów dziury w żołądku.

– Oczywiście, że dotrą – zapewniam ją serdecznie, ponieważ wszystkie potrzebujemy nadziei.