77
PONIEDZIAŁEK, 28 LISTOPADA, DZIEŃ SIEDEMDZIESIĄTY SIÓDMY

W poniedziałek rano pukam do drzwi pokoju Neeve. Zwykle za coś takiego spotkałby mnie potok wyzwisk. Ale mamy za sobą ponury weekend.

– Neevey? Istnieje szansa, że zostałabyś dzisiaj w domu?

– Dlaczego? Och, na wypadek gdyby przyszły tabletki? Jasne.

– Masz coś do załatwienia?

– To jest ważniejsze. Dam ci znać, jak tylko przyjdą.

Rozespana Sofie gramoli się ze swojego pokoju na poddaszu. Nadal ma na sobie piżamę.

– Skarbie – mówię. – Ubieraj się.

– Nie mogę iść do szkoły.

Biorę jej twarz w ręce i zasypuję pocałunkami.

– Musisz iść do szkoły. Obiecuję, wszystko będzie dobrze.

– Och, Ameee.

– U-bie-raj się! Idę przygotować śniadanie.

– Serio? – Drzwi sypialni Kiary otwierają się z trzaskiem. – Wow.

– Nic nie rób – mówi Sofie. – I tak nic nie zjem.

– Musisz jeść, Sofie.

– Nie będę jeść, dopóki nie będzie już po wszystkim.

Jak powinnam postąpić? Jeśli coś przygotuję, ona tego nie zje. Ale niezrobienie niczego wydaje się nieodpowiedzialne. Chociaż i tak jestem już spóźniona do pracy.

Wtedy mój wzrok pada na pełną nadziei twarz Kiary.

– Placuszki ziemniaczane? – podpowiada.

Na te słowa nie mogę powstrzymać się od śmiechu.

Przez cały ranek zerkam na swój telefon w oczekiwaniu na radosną wiadomość od Neeve: „Już tu są!”. Ale nic nie nadchodzi. Nie ma też zawiadomienia na stronie firmy kurierskiej.

W porze lunchu dzwonię.

– Neevey?

– Jeszcze nie, mamo. Mam złe przeczucia.

Ja też.

Potem mówi:

– Może przyjdą jutro.

Podejrzewam, że tak się jednak nie stanie.

– Nie mogę… – Alastair się dławi. – Nie mogę w to, kurwa, uwierzyć.

Tim i ja gwałtownie odwracamy się w jego stronę.

– Co?!

Alastair, nie odrywając wzroku od monitora, głośno przełyka ślinę.

– Amy, to Lilian O’Connell, matka pięciorga dzieci. Znowu!

Drugi występ mamy na vlogu – tym razem mówi o przedłużaniu włosów i robieniu sobie pasemek. Opowiada o swoim nowym image’u. „Chciałabym myśleć, że wyglądam jak ta kobieta od programów kulinarnych, Mary Berry. Tylko że… – Spuszcza skromnie wzrok, a kiedy podnosi oczy, widać w nich psotny błysk. – …młodsza!”

Tim aż sapnął.

– Czy ona właśnie zjechała Mary Berry?

– Owszem. – Alastair kręci głową z podziwem. – A jednocześnie tego nie zrobiła. W jej słowach kryje się szacunek, urok, nieco postawy „pretendentki do tronu”. To wszystko pasuje do image’u Lilian O’Connell, matki pięciorga dzieci.

– Gdzie to znalazłeś? – pytam Alastaira i jestem przekonana, że odpowie „na Facebooku” albo „na Twitterze”.

Ale on odpowiada:

– „The Independent”. Podali link do nagrania.

„The Independent” to największa gazeta w Irlandii.

– Zajebiście! – Thamy dołącza do nas z recepcji.

To do Neeve powinnam zadzwonić, bo to jej dzieło, ale wybieram numer mamy.

– Mamo? Wiesz o swoim vlogu?

– Tak! Neeve mówi, że zyskuję uwagę. Amy, mogę cię o coś spytać… co jest głupie, bo właśnie to robię… tak czy inaczej, na czym dokładnie polega to „zyskiwanie uwagi”? Neeve ciągle to powtarza, ale jeśli poproszę ją, żeby mi to wyjaśniła, odgryzie mi chyba głowę. Czy to ma coś wspólnego z przybieraniem na wadze?

– Nie. Posłuchaj, „The Independent” podał link do twojego filmiku!

– Gazeta? – Jej głos aż przycichł z podziwu. – Jestem w gazecie?

– Hmm… Neeve ci to wyjaśni.

– Amy, skoro już rozmawiamy…

Cholera. Wiem, co teraz powie.

– …istnieje szansa, że mogłabyś przyjść dzisiaj na kilka godzin? Chętnie uczciłabym swój sukces kilkoma ginami z tonikiem.

Chyba wolałabym się podpalić, ale z drugiej strony już i tak się tak czuję.

– Dziewięć tygodni – oznajmia techniczka od USG. – Jesteś w dziewiątym tygodniu ciąży, Sofie.

– Ma pani na myśli dziewięć tygodni od jej ostatniego okresu? – dopytuję. – To ważne.

– Tak.

Dobra, to wielka ulga.