81
PONIEDZIAŁEK, 5 GRUDNIA, DZIEŃ OSIEMDZIESIĄTY CZWARTY

– Następny przystanek jest nasz – oznajmiam.

Sofie, Neeve i ja wstajemy od razu i sięgamy po walizki na kółkach, starając się utrzymać równowagę w kołyszącym się pociągu. Nie musiałyśmy wstawać jeszcze przez jakieś trzy minuty, ale robimy wszystko z wyprzedzeniem. Jesteśmy niemal trzy godziny przed czasem wyznaczonej wizyty, lecz lepiej pojawić się za wcześnie niż za późno.

Klinika znajduje się w głębi Wimbledonu i zabijamy czas w kafejce, która przypomina mi jedną z przegranych drużyn z programu The Apprentice. Aż boli mnie serce na widok Sofie, tak młodej i zagubionej. To nie byłoby łatwe, niezależnie od tego, gdzie by się działo, ale tym gorsze jest to dla niej, że musiała wstać bladym świtem, wsiąść do samolotu i podróżować po jakimś zagranicznym mieście.

Jest coś, nad czym intensywnie rozmyślałam: nie chcę wzbudzać w Sofie poczucia wstydu, lecz trzeba ją chronić.

Przełykam ślinę.

– Powinnyśmy podać fałszywy adres. Nie chcemy, żeby ta sprawa w jakiś sposób wróciła do Sofie.

– Bzdura – stwierdza Neeve.

– Neeve, proszę, nie wszyscy w Irlandii są tacy ja my. Niektórzy ludzie lubią osądzać innych.

– W porządku, mamo, ja to rozumiem – odzywa się uspokajającym tonem. – Wkurza mnie tylko, że to musi odbyć się w ten sposób.

Klinika mieści się w wielkim, brzydkim budynku przy ruchliwej ulicy. Widać, że Sofie się trzęsie, i nawet Neeve wygląda na przestraszoną.

Witamy się i omiatamy spojrzeniem pomieszczenie, w którym się znalazłyśmy – widzę tam około ośmiu grupek ludzi w różnym wieku i różnej narodowości. Może niektórzy z nich też są Irlandczykami. Nikt nie nawiązuje kontaktu wzrokowego.

Mój „adres” to zbitka elementów z adresów przyjaciół i członków rodziny. Zawiera sporo wskazówek i iluzjonista Derren Brown odgadłby prawdziwy w pół minuty. Szkoda, że nie wpadłam na to, żeby podać fałszywe imię i nazwisko, kiedy rezerwowałam wizytę. Dokumentacja medyczna ma być poufna, ale gdyby ktoś urządził nalot na klinikę i opublikował dane pacjentek, żeby potępić te kobiety i…

Boże. Ręce mi się pocą.

– Wszystko gra? – pyta Neeve.

– Jasne, spoko!

– Sofie? – Kobieta w sukience ze sklepu Cos wystawia głowę za drzwi. – Zapraszam.

– Czy Amy, to znaczy moja mama, też może wejść? – pyta Sofie.

– Nie, skarbie, musimy porozmawiać w cztery oczy.

Kolejny psycholog. To mnie cieszy. Im więcej psychologów, tym lepiej.

Sofie spędza w gabinecie około godziny i jak tylko stamtąd wychodzi, kobieta w kitlu kieruje ją na badanie USG. Tym razem mogę pójść z nią.

– Jesteś już prawie w dziesiątym tygodniu, Sofie. – Podaje Sofie dwie pigułki, które ma popić szklanką wody. – Jeśli zwymiotujesz w ciągu godziny od zażycia tych tabletek, musisz do nas wrócić.

Biorąc pod uwagę to, że Sofie nie jadła od kilku dni, jakie istnieje ryzyko, że zwymiotuje? Mam nadzieję, że bardzo małe.

– Możesz zacząć odczuwać skurcze dzisiaj wieczorem albo jutro rano, albo też wcale. Jeśli będziesz miała skurcze, zażyj ibuprofen. Nie bierz niczego innego. Wróć jutro o czternastej. Spędzisz tutaj trzy godziny i ktoś musi cię potem odebrać.

– Moja córka… – mówię – to znaczy druga córka, Neeve, ta, która siedzi w poczekalni, przyjdzie tu jutro z Sofie i zaczeka, a potem zabierze ją do domu. – Zaczynają puszczać mi nerwy. To z pewnością jest zbyt straszne, by obarczać tym Neeve.

Wiem, że inne młode kobiety załatwiają to bez towarzystwa osób takich jak ja. Wiem też, że kiedy ja miałam dwadzieścia dwa lata, wykazywałam się o wiele większą odpowiedzialnością, niż będzie musiała to zrobić jutro Neeve. A mimo to mam wrażenie, jakbym zrzekała się swoich rodzicielskich obowiązków.

Powinnam zadzwonić do Alastaira i poprosić go, żeby przyjechał do Londynu i zajął się konferencją prasową Tabithy Wilton?

Zanim opuścimy klinikę, pora jeszcze zapłacić za zabieg. Rodzice Jacksona obiecali, że pokryją połowę kosztów, ale czekamy z rozliczeniem się, aż będę znała całkowitą kwotę. Tymczasem ogromnie żałuję bezsensownego kupowania tych wszystkich sukienek i mam nadzieję, że moja karta kredytowa jakoś to wytrzyma.

Kwota, którą mam zapłacić, okazuje się jednak niższa, niż się spodziewałam.

– Czy to tylko część kosztów?

– Mamy niższą stawkę dla osób z Irlandii – wyjaśnia kobieta. – Bo was to i tak już sporo kosztuje.

– Dziękuję. – To bardzo przyzwoite z ich strony. A mimo to jest mi wstyd, że obce państwo pomaga nam, bo nasze własne tego nie robi.

W drodze do mieszkania Druzie Sofie znacznie się ożywia.

– Błagam, zjesz coś dzisiaj wieczorem? – pytam ją.

– Tak! – Po chwili dodaje: – A nie uważasz, że jeśli coś zjem, będę w ten sposób kusić los i coś może pójść nie tak, i…

– Nic nie pójdzie źle.

Zatrzymujemy się w Tesco i kupujemy pączki, świeżego ananasa oraz inne frykasy. Na miejscu dziewczynki rozsiadają się przed telewizorem, a ja dzwonię do Alastaira.

– Hej – wita mnie. – Jak leci?

– W porządku. Chyba. Tylko że nerwy puszczają mi, kiedy myślę o jutrzejszym dniu, o tym, że zrzucam na Neeve zajęcie się wszystkim.

Nie łapiąc nawet oddechu, mówi:

– Przylecę jutro do Londynu pierwszym samolotem. Równie dobrze mogę pracować stamtąd, jak i stąd.

– Naprawdę? Ale gdzie będziesz nocować? My zatrzymałyśmy się w mieszkaniu Druzie.

– Wynajmę pokój w hotelu.

– Mógłbyś przespać się na kanapie.

– Wezmę pokój w hotelu. – Po chwili dodaje: – To żaden problem, Amy. Serio. I to da ci możliwość zadecydowania, co chcesz zrobić.

– Jesteś dobrym człowiekiem, Alastairze Donovanie.

Sofie śpi ze mną. Przez całą noc ledwo prześlizguję się po powierzchni snu, ani na chwilę tak naprawdę nie zasypiam, na wypadek gdyby działo się coś złego i Sofie mnie potrzebowała. Ale nadchodzi poranek i wszystko wydaje się w porządku.

– Żadnych skurczów? – pytam.

– Nie. Pewnie zaczną się dopiero po drugiej tabletce.

Nadal nie zdecydowałam, co zrobię z dzisiejszym dniem. Pomysł przerzucenia Tabithy Wilton na Alastaira wydaje mi się niewłaściwym posunięciem, mimo że Alastair z pewnością oczarowałby wszystkich w kilka sekund.

Nie jestem też pewna co do tego, jak poczułaby się Sofie, gdyby to mężczyzna odebrał ją z kliniki. Zna Alastaira i chyba jest do niego przyjaźnie nastawiona, ale teraz przeżywa najtrudniejsze chwile. Najlepiej będzie zostawić go sobie jako wyjście awaryjne.

Teraz jednak martwię się, czy nie podkopuję zaufania Neeve, więc zwracam się do niej, kiedy Sofie bierze prysznic.

– Neeve, znasz Alastaira, tego, z którym pracuję? Jest dzisiaj w Londynie. Jeśli cokolwiek by się… działo, masz do niego zadzwonić.

– Dobra. Wiesz, to jest… nieco straszne. – Zaraz dodaje: – To znaczy wszystko jest okej, mogę to zrobić, nie mam nic przeciwko. Ale dobrze wiedzieć, że jeśli cokolwiek… Dzięki, mamo.

Świetnie. Dzwonię do Alastaira i proszę, by był w pogotowiu. Sporą ulgę daje mi świadomość, że Neeve i Sofie nie będą zdane wyłącznie na siebie.