82
WTOREK, 6 GRUDNIA, DZIEŃ OSIEMDZIESIĄTY PIĄTY

O dwunastej przyjeżdża taksówka po Neeve i Sofie. Potem ja jadę metrem do Jade, małego, ładnego, choć nieco odrapanego hotelu w pobliżu stacji Goodge Street, który jest droższy, niż na to wygląda. Znalezienie odpowiedniego miejsca na dzisiejsze wydarzenie było koszmarem. Konferencję urządza organizacja charytatywna, więc hotel nie może być zbyt ostentacyjny, ale ponieważ potrzebuję mediów po swojej stronie, nie może też wyglądać zbyt skąpo. To oznacza, że owszem, będzie wino, ale żadnego prosecco, będzie ser Gruyère, ale żadnych miniburgerów z wołowiny kobe.

Coś już się tam dzieje, kiedy przybywam na miejsce. Podczas weekendu doznałam olśnienia i wpadłam na pomysł, żeby załatwić stoisko ze słodyczami na wagę – pomyślałam, że to mogłoby przekazywać za pośrednictwem podświadomości, że Tabitha jest słodka (co jest całkowitą nieprawdą). Ale teraz, kiedy patrzę na wielkie, przezroczyste worki z piankowymi bananami i maleńkimi butelkami coli, zastanawiam się, czy to przypadkiem nie wygląda niepoważnie, czy nie pomyliłam się katastrofalnie w ocenie sytuacji.

Szatnia jest przygotowana na obsłużenie stu osób – Tabitha Wilton jest niezwykle kontrowersyjną postacią, więc przyjdzie sporo przedstawicieli mediów.

Lecz najważniejsze jest to, by jedzenie i napoje pojawiały się nieprzerwanym ciągiem.

– Nie zwalniajcie tempa – instruuję personel. – To nie jest kulturalny tłum. To są ludzie z prasy.

Oficjalne rozpoczęcie konferencji przewidziano na piątą, ale już kwadrans przed tą godziną pojawia się pierwszy pismak. Tuż za nim przychodzą trzej kolejni.

– Czas rozpocząć przedstawienie – szepczę Tabicie do ucha. Zaczynam prowadzić ją przez szybko zapełniającą się salę, przedstawiam kolejnym dziennikarzom i staram się, żeby trzymała się tematu, nawet jeśli padną jakieś pytania, które mogą ją wkurzyć.

Na jakiś czas w istocie zapominam o Sofie. Potem zauważam esemesa od Neeve: „Wszystko w porządku. Już wracamy”. Zalewa mnie fala emocji, mieszanina ulgi i jakiegoś dziwnego smutku. Niemal przegapiłam przez to chwilę, w której Tabitha na pytanie dziennikarza z „The Telegraph” udzieliła zirytowanej odpowiedzi.

O wpół do siódmej, kiedy spotkanie miało się kończyć, sala nadal jest pełna i wszyscy są już wstawieni. Kelnerzy przestali podawać wino, co zwykle sprawia, że goście natychmiast się ulatniają.

Ale mamy problem: stoisko ze słodyczami okazało się wielkim hitem. Tłoczy się wokół niego cała masa ludzi, przepychają się, zarumienieni na twarzach i szczęśliwi, napełniają papierowe torebki w biało-niebieskie paski żelkami owocowymi i żelkowymi jajkami. Jak pragnę Boga, mogliby już w cholerę zbierać się do domu, zamiast sterczeć tam i radośnie przypominać sobie historie z dzieciństwa.

– Wiśniowe usteczka!

– Jabłkowe kółeczka!

– Po ile są słodycze za pensa?

– Ha, ha, ha, ha! Tak mówiliśmy do sprzedawcy w sklepiku. Wy też tak robiliście? Ha, ha, ha!

Dobiega już prawie ósma, kiedy udaje mi się pozbyć ostatniego gościa i dowlec się do taksówki. Słaniam się ze zmęczenia, twarz boli mnie od uprzejmych uśmiechów i gdy zbliżam się do drzwi mieszkania Druzie, żołądek zaczyna boleć mnie z nerwów. Czy wszystko będzie dobrze? Czy Sofie się po tym pozbiera?

Neeve wpuszcza mnie do środka.

– I? – pytam.

Kiwa głową.

– Wszystko z nią dobrze.

Sofie leży w łóżku, zwinięta w kłębek. Jest bledsza, niż kiedykolwiek ją widziałam, i wygląda na to, że trudno jej usiąść.

– Jak się czujesz? – pytam.

– Ulżyło mi. – Wybucha płaczem. – Och, Amy, tak bardzo mi ulżyło. Już się nie boję. Dziękuję, Amy. Bardzo ci dziękuję.

– Boli cię?

– To trochę przypomina bóle miesiączkowe, ale nie obchodzi mnie to. – Szlocha bezustannie. – Jestem taka szczęśliwa i ogromnie wdzięczna, że tak to się skończyło. Teraz znów jestem tylko sobą i tak bardzo, bardzo się cieszę. Mam wrażenie, że już nigdy nie będę smutna. Co za ulga, Amy. Nie mogłabym sprowadzić na świat drugiej osoby takiej jak ja. I już nigdy przenigdy nie będę uprawiać seksu.

Zobaczymy, ile wytrwa w tym postanowieniu.

Leżymy w łóżku, otulam ją swoim ciałem i trzymam termofor na jej brzuchu. Powoli odpływam w sen.

Dosłownie na chwilę przed tym, jak już mam się zapaść w rozkoszną nicość, Sofie szepcze:

– Chciałabym, żeby tata tu był.