Dzwoni mój telefon. Biorę go ze stolika i patrzę – jak mogłam się tego spodziewać, to Josh. Znowu. To już trzeci raz, kiedy dzwoni do mnie tego ranka. Zwykle porozumiewamy się za pomocą esemesów, ale domyślam się, że chce porozmawiać, bo poprzedniego wieczoru rozstaliśmy się w nieprzyjemnej atmosferze. Gdy wyśmiał moją propozycję miejsca na nasz krótki wypad, ubrałam się w milczeniu, z rozpalonymi policzkami, i choć błagał mnie, żebym została, wyszłam.
Telefon zapikał, obwieszczając nadejście wiadomości i, owszem, to od niego: „Proszę, porozmawiaj ze mną. Przepraszam. Jestem idiotą. Pozwól mi wszystko naprawić”.
Nie. Niech się podręczy nieco dłużej.
To jasne, że z nim porozmawiam. Moje obrażanie się, jego skrucha… to tylko gra, którą rozgrywałam już w przeszłości. Byłam naprawdę urażona, lecz – przyznaję się bez bicia – to sprawia mi nieco frajdy.
Kiedy dzwoni po raz czwarty, odbieram i z westchnieniem pytam:
– Co?
– Mogę się dzisiaj z tobą zobaczyć?
– Nie. Mam spotkania cały dzień.
– Po pracy?
– Jadę od razu na lotnisko i lecę do domu.
– O której masz samolot? Spotkamy się na lotnisku przed twoim wylotem?
– Dlaczego?
– Spotkaj się ze mną, to ci powiem.
Siedzi zgarbiony nad telefonem w boksie knajpki Prêt. Ściągnął płaszcz, szaroniebieski materiał koszuli opina się na jego szerokich plecach, podwinięte rękawy odsłaniają przedramiona. Wtedy mnie zauważa i obdarza prawdziwym, szczerym uśmiechem.
– Amy. – Nawet to, jak wymawia moje imię, jest żałośnie ekscytujące.
– Hej. – Siadam naprzeciw niego.
– Wziąłem ci herbatę miętową.
– Dzięki.
Bardzo cicho, ledwo poruszając ustami, mówi:
– Nienawidzę tego, że nie mogę cię pocałować.
– A kto powiedział, że pozwoliłabym ci na to?
Wzdycha.
– Wybaczysz mi?
Nagłe pragnienie rozpłakania się niemal mnie przytłacza.
– Jestem w rozsypce – wyznaje. – Przepraszam, że nie potraktowałem cię poważnie. Byłem po prostu zaskoczony. Ale, moja Pokutnico, to cała ty… ciągle mnie zaskakujesz. – Przesuwa rękę po stole i kiedy muska palcami moją dłoń, przeszywa mnie dreszcz.
Wokół nas są ludzie, lecz chwytam szybko jego dłoń, by poczuć jej ciepło, a potem równie szybko ją puszczam.
– Zrobiłem rozeznanie – mówi. Wokół panuje straszny harmider. – Twoje serbskie muzeum znajduje się półtorej godziny drogi od Belgradu. Jest otwarte przez cały grudzień, bo oni nie obchodzą tam Bożego Narodzenia aż do siódmego stycznia.
– Ty faktycznie z nimi rozmawiałeś?
– Jedna z pracownic w redakcji rozumie nieco serbski. Ona tłumaczyła podczas tej rozmowy. Więc łapiemy wczesny lot z Londynu dwudziestego siódmego grudnia, jesteśmy w Belgradzie o trzynastej czasu lokalnego. Wynajmujemy tam samochód, jedziemy na południe i w muzeum będziemy około piętnastej. Co ty na to?
– Brzmi przerażająco.
Śmieje się.
– Możemy wrócić samochodem do Belgradu tego samego wieczoru i zatrzymać się tam w eleganckim hotelu na dwie noce. Albo możemy wybrać wersję oszczędną i przenocować w mieście, gdzie jest to twoje muzeum… już sprawdzałem, jest tam sporo miejsc do wyboru… a potem spędzić jedną noc w Belgradzie. Z powrotem do Londynu lecielibyśmy dwudziestego dziewiątego. – Przerywa dla zwiększenia efektu. – I jak?
– Co powiedziałbyś żonie?
– Cokolwiek zechcesz. Mogę powiedzieć jej prawdę.
– Nie! To najgorszy pomysł, jaki słyszałam.
– A co, jeśli będę musiał to zrobić? A co, jeśli zakochałem się w tobie?
Przyglądam mu się. Mówi poważnie.
– Nie rób tego.
– Mam rezerwować bilety na samolot?
– Zwolnij. Sama nie wiem. Muszę się nad tym zastanowić. Ale teraz muszę już iść.
– A może zamiast tego przyleciałbym do Dublina na te kilka nocy?
Na to pod żadnym względem nie mogę się zgodzić. Ktoś mógłby nas zobaczyć i powiedzieć o tym dziewczynkom.
– Poważnie, za chwilę mam samolot. Zadzwonię do ciebie rano.
– Amy… – Pochyla się w moją stronę i zaciska dłoń na moim nadgarstku. – Nie jedź.
– Muszę…
– Wracaj późniejszym lotem. – Na jego twarzy maluje się pożądanie. – Jedź zamiast tego ze mną do hotelu.
Oniemiałam. Ale moje ciało się rozpaliło, zakończenie każdego nerwu domaga się jego dotyku. To takie kuszące…
– Proszę, Amy – mówi. A po chwili szepcze: – Zrobiłem się twardy na myśl o tobie.
Pod stołem zrzucam but i sunę stopą po jego nodze, aż docieram do krocza. Wspinam się nieco wyżej i… nie kłamał – jest twardy jak skała i od jego penisa aż bije ciepło. Przyciskam go mocno podeszwą stopy. Wydaje z siebie zduszony dźwięk.
Nie potrafiąc ukryć rozbawienia, czekam, aż dojdzie do siebie.
– Nadal jesteś gotowy? – pytam. – Czy to było już wszystko?
– Nadal jestem gotowy – odpowiada ochrypłym głosem.
Chwytam torbę.
– No to chodźmy.