89
NIEDZIELA, 25 GRUDNIA, DZIEŃ STO CZWARTY

– Mamo! Wstawaj! – Kiara potrząsa mną, żebym się obudziła. – Otwieramy prezenty! Wesołych świąt!

Neeve i Sofie pojawiają się w drzwiach mojej sypialni.

– Chodź.

Rozchichotana trójka, tupiąc, pędzi na dół. Przebieram się w piżamę-bałwanka, na stopy zakładam kapcie-renifery i podążam za dziewczynkami. Z czułością przyglądam się, jak rzucają się na „swoje” stosy i zaczynają rozrywać ozdobny papier.

Zapakowałam każdej z nich skarpetę pełną błahostek – skarpetki w lamparcie cętki, drobiazgi ze sklepu Claire’s – i po jednym „prawdziwym” prezencie.

– Och, mamo! – piszczy Neeve. – Okulary przeciwsłoneczne od Toma Forda!

Oprawki są koloru karmelowego, a szkła mają niezwykłą bursztynową barwę, co cudownie psuje do jej złotorudych włosów.

– Są totalnie boskie! Totalnie je uwielbiam! – Zakłada je i paraduje wokoło w piżamowym kombinezonie i puchatych kapciach. – Jak bajecznie wyglądam? – dopytuje. – Totalnie? Czy totalnie?

– Totalnie!

Pojawia się puszka z cukierkami czekoladowymi i wszystkie w niej nurkujemy, nawet Sofie.

– Mamo… – Kiara odpakowuje swój „prawdziwy” prezent: potwierdzenie darowizny dla organizacji charytatywnej na zakup butów dla czterech dziewczynek z kraju Trzeciego Świata, dzięki czemu będą mogły chodzić do szkoły i zdobyć wykształcenie. Jej oczy napełniają się łzami.

– Spoko, jakbym to dostała, też bym się poryczała! – krzyczy Neeve.

– Najlepszy prezent w moim życiu! – Kiara rzuca się na mnie i obie, śmiejąc się, padamy na podłogę.

Prezentem dla Sofie jest nowy telefon.

– Jesteś wspaniała, Amy. Jesteś superwspaniała!

Kupiły mi różne drobiazgi – kupon na masaż, kolczyki i „coś naprawdę dobrego!”. Zza kanapy wyciągają wielką paczkę i kładą mi ją na kolanach.

– Co to jest? – pytam.

– Dorosły wilczarz irlandzki! – Neeve jest w świetnej formie.

– Otwórz i sama się przekonaj – zachęca Sofie.

I wiecie, nie żywię zbyt wielkich nadziei, bo choć mają dobre chęci, nie do końca trafiają w mój gust. Lecz i tak zadały sobie trud i już samo to jest wzruszające.

Ale… o mój Boże… to jest przepiękne! Skórzana torebka z wyszywaną scenką ze słowiańskiej wsi.

– Podoba ci się? – szepcze Kiara.

– Jest boska!

To pociąga za sobą zalew informacji z ich strony.

– Skojarzyła nam się z tymi obrazami, które tak lubisz.

– Wypatrzyłyśmy ją na Etsy.

– Bałyśmy się, że nie dostarczą jej na czas!

– Ale się udało!

– I kiedy zobaczyłyśmy ją na żywo, wiedziałyśmy, że ci się spodoba!

– Kocham Boże Narodzenie – oznajmia Kiara.

– Napijemy się baileysa? – proponuję.

– Jest wpół do dziesiątej – mówi Neeve. – I to rano! A co tam, dawaj!

Kiedy wstaję, żeby pójść do kuchni, dobiegają mnie jakieś dźwięki zza drzwi wejściowych. Goście? Ale kto? O tej porze w Boże Narodzenie? Nasza czwórka wymienia pytające spojrzenia. Potem, co jest niepokojące, rozlega się chrobotanie klucza wkładanego do zamka. Kto miałby sobie otwierać drzwi własnym kluczem?

Znowu chrobocze w zamku, potem coś brzęczy i drzwi otwierają się szeroko – i… o Boże! To… Moje oczy go widzą, ale mózg tego jeszcze nie ogarnia. Chudszy, opalony, z dłuższymi włosami i w jakiejś nieznanej mi kurtce, stoi przede mną Hugh.

Ten szok jest paraliżujący. Zastygłam w bezruchu, przyglądając się, jak wciąga do środka olbrzymi plecak. W pokoju wybucha wrzawa. Sofie i Kiara zrywają się na równe nogi i biegną do niego z okrzykiem „Tata!”.

Wyciąga ramiona i przytula je do siebie – nawet Neeve pozwala, by ją w to włączyć.

Nasze spojrzenia się spotykają, wskazuje na swoje otwarte ramiona.

– A ty?

Ale ja nie potrafię się ruszyć.

Sofie obraca się do mnie.

– Wiedziałaś o tym? Czy to niespodzianka?

Zaprzeczam, sztywno kręcąc głową.

– Chodź, chodź… – Prowadzą Hugh na kanapę. Kiara popycha mnie lekko, bym usiadła obok niego, podczas gdy one gromadzą się na podłodze.

– Dlaczego nie zadzwoniłeś? – pyta Kiara. – Albo nie przysłałeś esemesa?

– Chciałem, żeby to była niespodzianka.

– I jest! To najlepszy prezent gwiazdkowy w moim życiu!

– Na jak długo przyjechałeś? – pyta Neeve. – Kiedy wracasz?

Wygląda na zaskoczonego.

– Nie, już nie wyjeżdżam. Wróciłem do domu.

– Naprawdę?

– Och… wow! Miałam nadzieję…

– Najlepszy prezent pod słońcem!

– Dziś jest Boże Narodzenie – oznajmia Kiara.

– Wiem. – Obdarza mnie uśmiechem mówiącym „czyż ona nie jest słodka”. Wygląda na szczęśliwego.

Trwam w osłupieniu, nie mogę wydusić z siebie słowa, czuję się, jakbym śniła.

Dziewczynki gramolą się na Hugh, domagając się prezentów.

– Nie miałem czasu, żeby kupić wam porządne prezenty gwiazdkowe – mówi. – Ale mam dla was różne drobiazgi.

Wciąga swój plecak do salonu i wyjmuje batikowe szale w żywych kolorach, śliczne bransoletki z paciorków i małe lakierowane pudełeczka.

Przyglądam się temu, jakbym oglądała film.

– Hej! – Kiara sprawdza na swoim telefonie, która godzina. – Musimy się zbierać.

Mamy iść do moich rodziców, żeby wręczyć sobie prezenty. Tylko wnuczęta dostaną upominki, ale i tak będzie wesoło. To znaczy, byłoby wesoło, gdybym nie była w głębokim szoku.

Dociera do mnie, że zadaję pytanie:

– Neeve, możesz zabrać ze sobą Sofie i Kiarę?

– A dlaczego ty nie możesz tego zrobić?

– Muszę zostać i porozmawiać z tatą.

– Ale przyjedziesz?

– Później.

Pędzą na górę, ubierają się szybko i chwytając torbę z pysznościami, wychodzą, zatrzaskując za sobą drzwi wejściowe.

Hugh i ja nareszcie jesteśmy sami. Nie mogę przestać gapić się na niego.

– Naprawdę tu jesteś?

– Kochanie, tak mi przykro. – Sięga po moje przywiędłe ręce. – Powinienem był wysłać do ciebie esemesa albo coś w tym stylu. Pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę.

– Ale ja jestem w szoku. Chyba wiedziałeś, że tak będzie.

Przygryza wargę w wyrazie samokrytyki.

– Tak bardzo cieszyłem się na powrót do domu, że tylko o tym potrafiłem myśleć. Przepraszam. – Po chwili pyta delikatnym tonem: – Mogę z tobą porozmawiać? Możemy porozmawiać?

– Mhmm.

– Nie powinienem był wyjeżdżać. To była zła, szalona decyzja. Teraz nie ma ona dla mnie żadnego sensu… Nie mam pojęcia, jakim cudem miała go kiedykolwiek. Musiało mnie coś opętać. Coś naprawdę musiało mi paść na mózg. Nie potrafię zrozumieć, jak mogło mi się wydawać, że to było słuszne. – Wygląda, jakby naprawdę cierpiał. – Amy, tęskniłem za tobą ogromnie. Czułem się osamotniony niemal w każdej sekundzie mojego…

Nie.

– Widziałam twoje zdęcia z Raffie Geras. Nie wyglądałeś na samotnego.

Pochyla głowę jak pokutnik.

– To było… To nie przetrwało zbyt długo. Nie miałem do tego serca. Przykro mi, że zobaczyłaś te zdjęcia.

– Pewnie były też inne dziewczyny, o których nie wiem.

Nie odzywa się, ale wydaje się smutny.

– To był błąd – mówi. – To wszystko było błędem. Czułem się idiotycznie. Zawsze byłem skrępowany. Powtarzałem sobie, że powinienem się cieszyć z tego, że jestem w raju, ale to nie miało sensu, bo ciebie tam nie było. Zdarzały się okresy, kiedy czułem się… swobodnie i wtedy myślałem, że zaczynam się w to wkręcać. Ale to nigdy nie trwało długo. W końcu olśniło mnie. Zrozumiałem, jak bardzo cię kocham. Ty i ja, Amy, my się kochamy. Ja po prostu… Sam nie wiem, chyba przez pewien czas tego nie czułem. Lecz doceniam to teraz, to, jaka łączy nas więź, i to, jakie mamy szczęście.

Ale my nie mamy szczęścia, już nie.

– Przez ostatnie trzy tygodnie jedynym sposobem dla mnie na zaśnięcie było udawanie, że jesteś obok mnie. Postanowiłem więc wrócić. Jakieś trzydzieści sześć godzin temu byłem w Birmie, w górach, i dotarło do mnie, że jeśli od razu wyruszę w drogę, może uda mi się dotrzeć do domu na Boże Narodzenie. Mógłbym nawet pójść pieszo, gdybym musiał. Jak tylko podjąłem tę decyzję, odczułem ogromną ulgę.

Chyba oczekuje, że się uśmiechnę, lecz mogę tylko gapić się na niego.

– A teraz – mówi – boję się, że spieprzyłem wszystko między nami.

Milczę – cóż mogę powiedzieć?

– Czy tak się stało? – dopytuje niecierpliwie.

– Czy spieprzyłeś wszystko? – Kiwam głową.

– Proszę, Amy. Wróciłem. Pewnie zajmie ci trochę czasu przyzwyczajenie się znów do mnie i wybaczenie mi, to znaczy, mam taką nadzieję i…

– Hugh, nie chodzi tylko o to. Ja… cóż, wydaje mi się, że poznałam kogoś.

Krzywi się. Krew odpływa mu z twarzy.

– Och.

– Wiedziałeś, że może do tego dojść. Zapewniałeś mnie, że nie masz nic przeciwko.

– Tak, ale… Chryste, Amy. Przepraszam, ja po prostu… – Pociera twarz dłońmi i wlepia we mnie wzrok. – Czy to coś poważnego?

– Nie wiem. Być może. To znaczy jeszcze nie, ale może tak się stać.

– Kto to jest?

– Ktoś z pracy.

– Znasz go od dawna?

Teraz ja się krzywię.

– Od jakiegoś czasu.

– To Alastair? – wydusza w końcu.

– Nie. Och, Hugh.

Wydaje się, że poczuł ulgę, lecz tylko na chwilę.

– Ale ktoś jest? Chcesz, żebym się wyniósł? Mam na myśli z domu?

Nie mogę wywalić go w Boże Narodzenie, ale nie wiem, jak miałabym znieść jego obecność.

– Gdzie byłeś? – pytam gwałtownie. Tylu rzeczy nie wiem. – Mam na myśli: w których krajach?

– W Wietnamie, Laosie, Tajlandii i Birmie.

– Było tam pięknie? – Zanim zdoła odpowiedzieć, mówię: – Posłuchaj, Hugh, to wszystko jest popieprzone. Przyzwyczaiłam się do myślenia, że nie wrócisz.

Jest skonsternowany.

– Ale przecież mówiłem, że wrócę.

– Pomyślałam, że po… spotkaniu tamtej dziewczyny nie będziesz już sobie mną zawracać głowy. Że zamieszkasz z nią w Szkocji.

– Znałem ją tylko dziesięć dni. To nigdy nie było niczym poważniejszym.

– Ale na takie wyglądało.

– Nie przemyślałem tego. – To powiedział jakby do samego siebie. – Poniosło mnie. Nie mam prawa pokazywać się tu i oczekiwać, że wszystko będzie jak dawniej. Pójdę sobie.

– Gdzie?

– Do Carla?

– Nie możesz nigdzie iść w Boże Narodzenie. Nie wyślę cię przecież na mróz. – Mam wrażenie, jakby moje serce umierało, jakby wszystko obracało się w proch. – Ale to się spieprzyło, Hugh. Wszystko się spieprzyło.

– Nie płacz, Amy. Błagam, nie płacz. Tak mi przykro, Amy. Proszę, nie płacz.

– Jesteś wykończony – stwierdzam. – Weź prysznic i idź do łóżka.

– Do którego?

– Do naszego. – A do którego niby? – Ja wychodzę. Idę do mamy i taty.

– Mógłbym pójść z tobą.

– Nie! – Potem kontynuuję już spokojniejszym tonem: – Nie, Hugh. To byłoby zbyt dziwne dla wszystkich. – Zwłaszcza dla mnie. – Prześpij się. Zobaczymy się później.

W domu rodziców wszelkie rozmowy kręcą się wokół niespodziewanego powrotu Hugh. Dziewczynki marudzą, że nie dołączył do nas podczas bożonarodzeniowego obiadu, ale ja niewyraźnie tłumaczę, że jet lag i tak dalej. Jednocześnie zastanawiam się, jak to przyjmą, kiedy oznajmię im, że jego obecność pod naszym dachem jest tylko tymczasowa.

Jakoś udaje mi się przetrwać posiłek, ale przed deserem dochodzę do wniosku, że muszę wracać do domu. Muszę sprawdzić, czy to wydarzyło się naprawdę.

Nadal czując się, jakbym była we śnie, wspinam się po schodach i otwieram drzwi swojej sypialni – i Hugh naprawdę tam jest. Jego ciało w łóżku i ciepło emanujące z niego… To zestawienie czegoś niezwykle znajomego z czymś szokująco niepasującym jest nad wyraz dziwne.

Podchodzę na palcach bliżej i widzę, że nadal śpi. Ale musiał mnie usłyszeć, bo budzi się i siada.

Wyciąga rękę i mnie łapie.

– Amy! Wydawało mi się, że to sen. Jestem w domu! – Chwyta mnie i obsypuje moją twarz pocałunkami. Potem zachwyt w jego oczach znika. – Przepraszam. – Puszcza mnie. – Tak bardzo mi przykro. – Marszcząc brew, pyta: – Co byś chciała, żebym zrobił?

– Wyjeżdżam pojutrze na kilka dni.

– Dokąd?

– Na krótkie wakacje.

– Z mężczyzną?

Kiwam głową.

– Możemy porozmawiać po moim powrocie?

Przełyka głośno ślinę.

– Tak. Jasne. – Znów przełyka ślinę. Wygląda na okropnie przygnębionego. – Na więcej nie zasługuję, prawda?

– To nie tak. – Tutaj nie chodzi o ukaranie go. – Zostań tu podczas mojego wyjazdu, a kiedy wrócę, porozmawiamy.