92

Powykrzywiane kamienne schodki wiodą w dół stromej i wąskiej alejki biegnącej w kierunku zadziwiającej białej rzeki. Wokół nie ma zbyt wielu ludzi. Śnieg przestał padać, starodawne czarne latarnie rzucają plamy światła, które dają jasność, ale się nie rozchodzą. Miasto jest czarno-białe.

– To wygląda jak w Trzecim człowieku – stwierdza Josh.

– Tak?

– Nie widziałaś tego? – Zatrzymuje się gwałtownie, żeby okazać swoje zszokowanie. – Pokutnico! To jest klasyka filmu noir. Akcja rozgrywa się w powojennym Wiedniu. Bardzo stylowy pod względem wizualnym. Napisałem kiedyś remake tego filmu.

– Naprawdę?

– Spokojnie. Nic z tego nie wyszło. – Jego głos brzmi szorstko.

Strome zejście się kończy i Josh sprawdza mapę, którą dano nam w hotelu.

– Teraz powinniśmy pójść w prawo.

Budynki reprezentują środkowoeuropejską architekturę z połowy dziewiętnastego wieku; są piękne, ale w opłakanym stanie. Graffiti znaczy niejedną fasadę, w wielu budynkach widać kunsztowne podwójne drzwi i okna w ozdobnych ramach z wymyślnymi szydełkowanymi lub koronkowymi firankami.

Poza nami na ciemnej, śliskiej ulicy nie ma nikogo i tylko od czasu do czasu mija nas jakiś samochód. Dźwięk jego kół brzmi niemal złowieszczo na drodze pokrytej rozmokłym śniegiem.

– Nigdy byś nie zgadł, że Belgrad to miasto o bogatym życiu nocnym. – Jestem podenerwowana.

– Owszem. Może przyszliśmy za wcześnie?

Przez okno znajdujące się wysoko nad ziemią widzę młodą kobietę gotującą obiad – te zniszczone, ozdobne budynki muszą w takim razie mieścić mieszkania. Gapię się na serbskie dżinsy tej kobiety, na jej serbską fryzurę, serbski klosz w lampie i serbski stół kuchenny. Przepełniona podziwem szepczę:

– Ciekawe, jak to jest być nią…

– Tak samo jak być kimkolwiek innym.

– Ale mieszkanie w tak klimatycznym miejscu…

– To nie jest najlepszy czas na bycie Serbem – przerywa mi. – Mają problemy ze zdobywaniem wiz na wyjazdy do innych krajów, nie ma tu żadnych inwestycji zagranicznych, więc przez to jest mało miejsc pracy…

No dobra, nadawałam romantyczny charakter życiu tej kobiety, ale Pan Twarde Fakty zepsuł mi nastrój.

– Tu pójdziemy w prawo – mówi Josh, ale po chwili się zatrzymuje: pojawiła się linia kolejowa między nami a nabrzeżem. – Tego nie ma na tej cholernej mapie.

Patrzymy w prawo, patrzymy w lewo. Nie widać żadnych wyraźnych znaków wskazujących przejście. Nie miałabym nic przeciwko przebiegnięciu przez tory, ale metalowy płot odgradza nam drogę.

– Możemy pójść kawałek i zobaczyć, co tam jest dalej.

Lecz nagle zimno przypomina o sobie, kiedy wleczemy się w mroku, a mój nastrój podupada.

– Nie ułatwiają tu niczego – mamrocze Josh.

To nie jest miasto jak inne, gdzie wszędzie prowadzą cię drogowskazy, a miejsca do zwiedzania są podawane turystom niemal na tacy, gdzie każda uliczka wiedzie do cudownej lokalizacji, a wszystkie wędrówki są prędko nagradzane.

W końcu przed nami pojawia się jakaś budowla.

– Ho, ho – mówi Josh, a ja się wzdrygam. „Ho, ho” to na szczęście nie „kibel”, ale też nie brzmi najlepiej. Stoimy przed czymś, co wygląda jak niewielka metalowa budka, coś w stylu Tardis, lecz to jest wykonane z metalu.

– Myślę, że to winda – stwierdza Josh.

No pięknie. Więc teraz trafiłam do jakiegoś filmu science fiction? A może do odcinka Zagubionych?

Josh wciska guzik, otwierają się drzwi i światło ze środka niemal mnie oślepia.

– Myślisz, że to dowiezie nas na nabrzeże?

A skąd ja to mam, do diabła, wiedzieć?

– Spróbujemy?

On chyba, kurwa, żartuje. Znów dopada mnie to uczucie. Kim jest ten mężczyzna? Co ja tu, do cholery, robię? A co, jeśli to nie jest winda? Może to statek kosmiczny? Albo jakiś kontener, którym porywają idiotów? Albo…

– Wszystko będzie dobrze. – Jego głos brzmi łagodnie. – Już wszystko rozumiem. To zabierze nas nad rzekę.

Nie chcę, ale – choć mam wrażenie, że to jakieś doświadczenie pozacielesne – wsiadam. Całą wieczność później, choć może to było tylko pięć sekund, drzwi się otwierają i naszym oczom ukazuje się zamarznięta Sawa.

– A tu jest nasza restauracja – oznajmia Josh.