98
WTOREK, 10 STYCZNIA

Drzwi pokoju hotelowego otwierają się gwałtownie i Josh wciąga mnie do środka. Zatrzaskuje drzwi za mną i przyciska mnie do nich.

– Spałaś z nim? – chrypi do mojego ucha.

– Przecież wiesz, że nie.

– Pokutnico?

– Nie spałam z nim.

– Ciągle myślałem o tym, że cię pieprzy. To doprowadza mnie do szału.

W ciągu tych dwunastu dni, które spędziliśmy osobno, ta zaborczość, która rozpoczęła się na lotnisku w Belgradzie, stała się swego rodzaju grą. I nie podoba mi się ona. Ale bycie tu z nim, z prawdziwym Joshem, przyćmiewa wszelkie racjonalne myśli. Przyciągam jego twarz do swojej i… mój Boże, jego gorące usta, przyprawiająca o omdlenie rozkosz całowania go, bycia całowaną. Kiedy odrywamy się od siebie, wzdycham:

– Tęskniłam za tobą.

Przepełnia mnie ulga, że jestem z nim, słyszę jego głos, napawam się zapachem jego ciała, tego wyjątkowego miejsca z boku karku, dotykam jego skóry, sunę palcami po jego plecach.

Ściągam mu bluzę, a on niezdarnie rozpina moją sukienkę.

– Tak bardzo cię pragnę – wyznaje.

Unosi mnie, a ja oplatam go nogami w pasie, przyciskam jego twardość do miejsca we mnie, które najbardziej go pożąda. Ulga mieszająca się z ogromnym pragnieniem sprawia, że jęczę.

– Łóżko – rozkazuję.

Kładzie mnie i podnosi mi sukienkę, żeby ściągnąć majtki.

– Połóż się na mnie – mówię. – Muszę poczuć twój ciężar na sobie.

Robi to i przyciska wzwiedzionego penisa do mojej kości łonowej, a ja znów jęczę.

– Wyprowadził się? – Ma na myśli Hugh.

– Wiesz dobrze, że tak. – Rozmawiałam z Joshem niemal codziennie od naszego powrotu z Serbii.

– Przychodził od tego czasu do domu?

– Wiesz, że tak. – Rozpinam jego dżinsy, biorę go w dłonie i rozkoszuję się dotykiem delikatnej skóry, która opina tę obiecującą twardość. – Muszę cię powąchać. – Zrzucam go z siebie i zatapiam twarz w jego piżmowym cieple, ale wyczuwam tam coś jeszcze: niewyraźną woń cytryny. – Josh, nie bierz prysznica we wtorki.

– Dlaczego?

– Bo pachniesz tak cudownie i nie chcę, żeby żel pod prysznic to zaburzał.

– Przestań zmieniać temat. Jak często Hugh przychodzi do domu?

Niemal codziennie. Zbiera swoje ubrania, widuje się z Kiarą i Sofie – istnieje masa uzasadnionych powodów, dla których musi do nas wpadać.

– Nie mówmy o nim.

– Dlaczego? Masz coś do ukrycia?

– Josh, proszę. Mój czas z tobą jest tak cenny, powinniśmy…

– Mówisz poważnie? – Wygląda na zadowolonego.

„Owszem”, mówię. Ta dzisiejsza noc z Joshem była dla mnie jedynym jasnym punktem na horyzoncie przez ostatnie dwanaście dni. W domu było mi ciężko: Hugh ciągle do nas wpada, wyglądając na ogłuszonego cierpieniem; Kiara jest zła i płaczliwa; Neeve aż kipi od podejrzliwości; Sofie jest przedziwnie radosna.

A jeśli o mnie chodzi, to nie potrafię opanować swojego smutku. Usiłuję gdzieś go upchnąć, ale on ciągle wypływa na wierzch w chwilach okrutnego bólu.

Częstotliwość wizyt Hugh nie pomaga. Dom Carla i Chizo jest oddalony od naszego jedynie o piętnaście minut jazdy samochodem. Dodatkowo Chizo nie pozwoliła Hugh przenieść do nich wszystkich jego rzeczy, więc musi często przyjeżdżać do mnie po coś.

Na jego obronę mogę powiedzieć, że nie robi niczego złego. Jak na przykład, kiedy wyskoczyło mu niespodziewane spotkanie w banku w celu omówienia zmiany hipoteki studia nagrań, którego on i Carl są właścicielami – musiał przyjechać po swój jedyny garnitur. Albo gdy Sofie potrzebowała jego pomocy w rozwiązaniu zadania z fizyki, które musiała przygotować na zajęcia w szkole.

Nawet ja się do tego przyczyniam. W sobotę wieczorem strzeliły nam korki i dom pogrążył się w ciemności. Pstrykanie niezliczonymi przełącznikami przy jednoczesnym trzymaniu chwiejącej się latarki nie przywróciło światła. Więc kiedy Sofie zasugerowała: „Mogłybyśmy przecież zadzwonić do taty”, nie trzeba było długo mnie do tego przekonywać.

Pojawił się u nas po kwadransie i gdy odnalazł felerny korek, zaproponowałam mu piwo. „Sam sobie je wezmę” – powiedział.

Jak tylko otworzył lodówkę, w mojej głowie przeskoczył czas i na krótką chwilę zapomniałam o wszystkim, co dzieje się teraz. Wydawało mi się, że życie znów jest stabilne, wygodne i nieco nudne, Hugh jest moim mężem i wszyscy mieszkamy razem, i zazwyczaj jesteśmy szczęśliwi, mimo że to szczęście rzadko się dostrzega.

Na ułamek sekundy przepełniło mnie to poczucie bezpieczeństwa: należałam do kogoś i miałam wsparcie. Wtedy sobie przypomniałam i wszystko pochłonął zamęt, aż wylądowałam awaryjnie w twardej i zimnej rzeczywistości. Te przeskoki w czasie i wynikające z nich poczucie straty, które przypomina spadanie w przepaść, ciągle się wydarzają – i to pewnie całej naszej piątce.

Wolałabym całkowicie zerwać kontakty z Hugh, bo sprawiają, że ziemia pod moimi nogami non stop się chwieje, i gdyby nie chodziło o dziewczynki, dołożyłabym wszelkich starań, żeby się z nim nie spotykać.

Ale dziewczynki są najważniejsze w tym wszystkim.

Jedyne, co mogę zrobić, to prosić samą siebie, żebym to jakoś przetrwała, dzień po dniu, a po jakimś czasie to będzie łatwiejsze. Najdziwniejsze, najbardziej bolesne sytuacje stają się w końcu normalne.

– Więc – pyta Josh ze złośliwym uśmieszkiem – jak ci się podobał nasz seks przez FaceTime’a?

Przełykam ślinę.

– O mój Boże, to był totalny odlot.

To był prawdopodobnie najbardziej porywający i podniecający seks, jaki zaliczyłam w całym swoim życiu. Zrobiliśmy to w sylwestra – Josh był sam u siebie w domu, ja sama w swoim, i zobaczyłam, jak Josh robi to… sam sobie. Na myśl o tym krew zaczyna szybciej krążyć mi w żyłach i sprawia, że moje ciało pulsuje, co wymaga natychmiastowej interwencji.

– Moglibyśmy znów to zrobić – mówi. – Może w ciągu tygodnia…

– Nie. I dobrze wiesz dlaczego. Nie zrobię tego, jeśli Marcia jest u was w domu.

– Mógłbym poprosić ją, żeby gdzieś poszła.

Obracam się twarzą do niego.

– Nigdy czegoś takiego nie rób – oznajmiam stanowczym głosem. – Już teraz ledwo sobie radzę ze swoim poczuciem winy. Nie przeginaj.