– Josh, opowiedz mi o swoich scenariuszach.
Leżymy w łóżku, przytuleni do siebie ciasno, i czuję, jak się spina. Milczy przez chwilę, zanim odpowiada:
– To już przeszłość.
Próbowałam zagadnąć go o to kilka razy w poprzednich tygodniach, a on urywał temat, ale wiem, że to była ważna część jego życia.
– I tak chcę o tym usłyszeć.
Kolejna chwila milczenia, pełna napięcia, po której mówi:
– To było bardzo dawno temu.
– Chcę dowiedzieć się wszystkiego o tobie.
– Nienawidzę o tym mówić.
– Dlaczego?
I znów nie pojawiają się żadne słowa. A potem:
– Kiedy miałem dwadzieścia jeden lat, wydawało mi się, że jestem bardzo utalentowany, oryginalny i że wszystko jest w moim zasięgu. Nie zdawałem sobie sprawy, że młodzi ludzie są aroganccy i niezorientowani. A mój talent nie dorównywał wielkością mojej wierze w samego siebie.
– I co się stało?
Wzrusza ramionami.
– Napisałem scenariusze do filmów, dużo scenariuszy. Załatwiłem sobie nawet agenta. Ale nigdy nic z tego nie wyszło.
– Nic?
Wzdycha.
– Producenci umawiali się na spotkania ze mną. Prosili, żebym wprowadzał zmiany do scenariusza, i to robiłem. Potem domagali się kolejnych zmian. Albo decydowali się nakręcić coś innego, co było zbyt podobne do mojego pomysłu, albo tracili zainteresowanie moim materiałem.
Przytulam go mocniej.
– Te dziesięć lat między dwudziestym pierwszym a trzydziestym pierwszym rokiem życia wypełniały kolejne odmowy. Początkowo byłem zaskoczony, że nie wszyscy dostrzegali mój geniusz, ale byłem młody i miałem się za Boga, więc jakoś radziłem sobie z niepowodzeniami. Lecz to w końcu mnie dopadło i zmiażdżyło całe to głupie marzenie, a do mnie dotarło, że nigdy nie będę wystarczająco dobry.
Nie wiem, co powinnam powiedzieć, co nie będzie brzmiało protekcjonalnie.
– A teraz osiągnąłem już wiek średni i trudno mi się pogodzić z tym, że błyskotliwą przyszłość mam za sobą. Że tak właściwie to ona nigdy nie nastąpiła.
– Nie jesteś w średnim wieku. To pojęcie już chyba nie istnieje, prawda?
Rzuca mi spojrzenie.
– Och, wierz mi, nadal istnieje.
– Ale… – Nie mam tu tak właściwie niczego do powiedzenia.
– Musiałem pogodzić się z tym, że żadne z moich marzeń się nie spełniło. To nie było łatwe.
– Masz też dobre rzeczy w swoim życiu. Twoja… – Już miałam powiedzieć „żona i dzieci”, ale w porę się powstrzymałam. – Masz świetną pracę w „Heraldzie”. Jesteś redaktorem działu felietonów.
– Jezu Chryste – mamrocze.
– Co? Przecież napawa cię to dumą i przynosi satysfakcję, prawda?
– Nienawidzę tego.
O matko. Wszyscy narzekają na swoją pracę, włącznie ze mną, lecz wydawało mi się, że poczucie własnego „ja” u Josha w dużej mierze powiązane jest właśnie z jego karierą.
– Nie znoszę wewnętrznych rozgrywek – mówi Josh. – Nienawidzę tego gówna, które publikujemy. Nienawidzę tych krzywd, które powodujemy naszymi post-faktami.
Mój Boże…
– A najgorsze jest to, że nie mogę narzekać; jestem jednym z nielicznych, którzy mają dobrze płatną pracę.
– Więc to jest coś dobrego. – Mój głos zabrzmiał cicho.
– Jestem w potrzasku. Mam dwójkę dzieci, kredyt, czyli standardowy zestaw. – Wzdycha ciężko. – Jestem przeciętnym facetem w średnim wieku. Posłuchaj, Pokutnico, ja nie narzekam. Nie różnię się od innych ludzi. Wszyscy zderzają się z tymi prawdami prędzej czy później.
Nie wiem, co powiedzieć. Domyślałam się, że nie jest zachwycony swoimi życiowymi wyborami, ale to, że przepełnia go takie rozczarowanie, jest dla mnie wielkim szokiem.
– Przyglądam się reszcie swojego życia – mówi. – Mam czterdzieści dwa lata i nic dobrego już mnie nie czeka. Będę po prostu dalej brnąć przez życie jako przeciętniak, będę nadal kłócił się z Marcią, wyczekiwał dnia, w którym dzieci w końcu wyprowadzą się z domu i staną się niezależne finansowo, ale takie nie będą, nie przy tym, jak funkcjonuje kapitalizm dwudziestego pierwszego wieku. Wszystko będzie toczyć się dokładnie tak samo, aż zapadnę na alzheimera, tak jak mój tata, a potem umrę.
Przełykam ślinę.
– Jedyne, co możemy zrobić – kontynuuje – to czerpać nadzieję i szczęście ze wszystkiego, z czego tylko zdołamy.
Tym chyba właśnie jestem dla niego.
– A co z tobą, Pokutnico?
– Pewnie mam tak samo. – Choć nie aż tak depresyjnie, jak to najwyraźniej jest u niego.
– Co było twoim wielkim marzeniem?
Trudno zebrać się do tego, ale się zmuszam, bo to trzeba uratować, zanim oboje utoniemy w brutalnie zimnych wodach rzeczywistości.
– Chciałam robić coś artystycznego, jak projektowanie ubrań albo urządzanie wnętrz. Ale nigdy nie zrobiłam niczego w tym kierunku i teraz to już się nie stanie.
– Nawet nie będę wciskał ci kitu typu „na to nigdy nie jest za późno” – mówi – bo ludzi w naszym wieku nie spotyka już nic szczególnego. To dzieje się w młodości albo nie dzieje się wcale.
Nie każdy może być Angelą Merkel, Malalą czy Beyoncé, większość z nas musi być zwykła. Gdyby nie było tylu zwykłych ludzi, ci niezwykli tak by się nie wyróżniali. I mnie to nie przeszkadza, nie sprawia bólu, a przynajmniej nie takiego, z jakim najwyraźniej on się zmaga.
– Zbliżają się walentynki – zmienia nagle temat. – Wyjedźmy gdzieś na kilka dni.
Przeczytałam niedawno artykuł w „Grazii” o kobiecie, która mieszkała w Manchesterze i miała romans z mężczyzną z Düsseldorfu. Każdego miesiąca spotykali się w jakimś mieście – w Amsterdamie, Pradze, Madrycie – nocowali w bajeranckim hotelu, pieprzyli się jak króliki, jedli truskawki, pili szampana i robili niewielkie luksusowe zakupy, a potem wracali do swoich domów, zaspokojeni i szczęśliwi, do swoich niepodejrzewających niczego współmałżonków. Przez chwilę zastanawiałam się, czy potrafiłabym ją naśladować. Potrzebowałabym chyba lepszej walizki…
Zwycięża jednak rozsądek.
– Opanuj się, Josh. Nie mamy na to pieniędzy. – Po chwili dodaję łagodniejszym tonem: – To swoją żonę powinieneś zabrać gdzieś z okazji walentynek.
– Ale ja chcę jechać z tobą, Pokutnico. – Jest wkurzony.
– Nie możesz.
– Trudno byłoby znaleźć miejsce wystarczająco ponure, żeby odpowiadało tobie i twojemu poczuciu winy – mówi. – Nie powstrzymasz mnie od dalszych prób.
– Nie zamierzam – odpowiadam mu. – I nie pytaj mnie już o to.
– Dlaczego? Planujesz wyjechać gdzieś z Hugh?
– Przestań. – Teraz już naprawdę jestem zdenerwowana. – Między Hugh i mną wszystko skończone.
– Jesteś tego pewna?
– Zupełnie. I przestań już mnie o to pytać, Josh. Nie podoba mi się to.
– W porządku – mówi. Po chwili kontynuuje: – Tak sobie myślałem, że w ramach oszczędności, zamiast przychodzić tu co wtorek, moglibyśmy zatrzymać się w domu twojej znajomej Druzie. Co ty na to?
Nie. Wykluczone. On mówi o mieszkaniu Druzie. No dobra, ona nie zawsze tam jest, ale jednak czasami tam bywa. Ja i Josh w pokoju gościnnym rżniemy się, aż wióry lecą, kiedy Druzie robi pranie i gotuje obiad kilka metrów od nas? Nie. To zły pomysł, pod każdym względem. Czułabym się jak osoba źle wychowana, byłoby mi wstyd i to byłoby już zupełnym przekroczeniem wszelkich granic.