O dziewiątej trzydzieści rano furgonetka przeprowadzkowa Neeve parkuje pod domem, a ja czuję się tak, jakby ktoś rozdeptał mi serce. Czuję się krucha niczym pusta skorupka jajka.
Chciałam, żeby Neeve była niezależna, żeby prowadziła radosne życie singielki. Lecz nie w taki sposób. Nie, przechodząc na ciemną stronę mocy pod wpływem Richiego Aldina. Nie mam prawa nie akceptować jej wyborów i życzyć sobie, żeby była niezależna, ale tylko na moich warunkach. Moja głowa ogarnia fakty, lecz jakoś nikt nie poinformował o nich mojego serca.
Cały dzień mija mi i dziewczynkom na pokonywaniu schodów tam i z powrotem z pudłami pełnymi rzeczy Neeve, na wynoszeniu jej sprzętu, opróżnianiu jej pokoju. Czuję się niemal tak, jakbym przeżywała jej śmierć. W końcu wszystkie rzeczy są już w furgonetce.
– No dobra! – Neeve rozpiera radość. – No to jadę!
– Chyba nie zapomnisz o nas, co? – Cały dzień udało mi się nie rozpłakać, lecz teraz moja twarz jest mokra od łez.
– Ale z ciebie beksa, mamo! Będę mieszkać tylko kilka kilometrów stąd.
Jak mam jej powiedzieć, że boję się, że ta wyprowadzka jest czymś więcej niż zmianą miejsca zamieszkania? Kiedy tam stoję i macham Neeve na do widzenia, ogarnia mnie niedorzeczna obawa, że nikt z nas już nigdy jej nie zobaczy.
Całą niedzielę spędziłam w łóżku, opłakując nieobecność Neeve, a poniedziałkowy poranek to była prawdziwa katastrofa – wstanie z łóżka zajęło mi całe wieki i spóźniłam się ponad pół godziny do biura. Odwalam swoją pracę i odczuwam ogromną ulgę, kiedy dzień dobiega końca i mogę uwolnić się od świdrującego spojrzenia Tima. Poniedziałkowy wieczór wcale nie będzie lepszy – Hugh przychodzi na poważną rozmowę. Wrócił do Irlandii sześć tygodni temu i nadeszła pora, żeby zmierzyć się z naszymi problemami finansowymi i opracować plan, dzięki któremu wszyscy będziemy mieli gdzie mieszkać.
Mam wrażenie, że życie to ciągłe pasmo ciężkich prób. Moim jedynym pocieszeniem był Josh, ale jestem niepokojąco świadoma, że powoli zmierzamy do sromotnego końca. Miałam ogromną nadzieję, że Hugh odwoła swoją wizytę, lecz dokładnie o umówionej porze rozlega się dzwonek do drzwi. Cholera. Istnieje bardzo realna szansa, że ta rozmowa może przybrać nieciekawy obrót, więc wysłałam Sofie i Kiarę na parę godzin do Derry.
Otwieram drzwi i oto stoi w nich on, wyglądając żałośnie i jeszcze szczuplej. Zaczyna robić się wychudzony.
– Wchodź – mówię. – Pewnie przydałoby się nam wino, żeby przez to przebrnąć, ale potrzebne nam trzeźwe umysły, więc napijemy się herbaty. W porządku?
– Tak.
Pudło z dokumentami czeka na kuchennym stole. Siadamy naprzeciwko siebie i przyglądamy się sobie nieufnie. Odkąd wrócił, sami spędziliśmy jedynie kilka chwil.
Nienawidzę tego, że muszę to robić. Bycie z nim, ujrzenie go choćby w przelocie za każdym razem, gdy odwozi dziewczynki do domu, męczy mnie okrutnie.
– Zanim weźmiemy się za cyferki – mówi – czy mogę coś powiedzieć?
– Co? – Zakłuło mnie w brzuchu. O co chodzi?
– Został niecały miesiąc do końca mojej półrocznej przerwy. Musimy ustalić, jak powiemy o tym dziewczynkom.
– O Boże. – To będzie trudne. Neeve ma to gdzieś, ale Sofie i Kiara będą zrozpaczone. Jestem zbyt wyczerpana, żeby wymyślić jakiś genialny plan, więc stwierdzam: – Chyba powinniśmy być wobec nich szczerzy.
– Też tak sądzę.
Największym zmartwieniem jest Sofie, która w czerwcu ma końcowe egzaminy w szkole. Owszem, pora nie jest najlepsza, ale Hugh nie może wprowadzić się do nas z powrotem – po prostu bym tego nie zniosła. Nie możemy też zwodzić dziewczynek przez kolejne trzy miesiące.
– Są już młodymi kobietami – tłumaczy. – Nie są dziećmi.
– Są młodymi kobietami, ale to i tak nie będzie dla nich łatwe. Musimy im pokazać, że mogą na nas liczyć.
– Zwłaszcza Sofie.
– Jak ona według ciebie się czuje? – Jestem ciekawa jego zdania. Trudno było mi zamartwiać się samotnie.
– Dobrze. Może nawet lepiej niż wcześniej. Nie jest już taka niespokojna.
– Rozmawia z tobą o aborcji?
– Czasami. Wygląda na to, że pogodziła się z tym.
– A dlaczego miałoby być inaczej? – pytam ostrym tonem.
Wygląda na zaskoczonego.
– Niczego takiego nie powiedziałem.
Ale szał, którego nawet nie wyczuwałam, wybucha nagle ze mnie, jak coś z Obcego.
– Zostawiłeś mnie samą! – krzyczę. – Sofie była w ciąży. Musiałam lecieć z nią do Londynu.
– Wiem. Przykro mi.
Pali mnie twarz i nagle płyną po niej łzy wściekłości.
– Kiedy ty pieprzyłeś się w kolejnych miejscach w Azji Południowo-Wschodniej, ja tu zmagałam się z kryzysem medycznym! – Niemal pluję z emocji. – Mogli mnie przez to aresztować.
– Przykro mi – szepcze.
Boję się, że znów go uderzę w ten sam sposób jak wtedy, kiedy wróciłam z Serbii, więc zamiast tego walę mocno pięścią w stół.
– Ty pieprzony draniu!
– Amy… – Wstaje.
– Nie waż się, do cholery, mnie dotykać. Siadaj!
Robi to, co mu każę, obserwując mnie ostrożnie.
Wściekły szloch wyrywa mi się z gardła i rozpłakuję się na dobre. Płaczę tak długo, aż puchną mi oczy, a twarz piecze mnie od soli.
Mijają długie minuty. Próbuje do mnie podejść, a ja wrzeszczę:
– Nawet się, kurwa, do mnie nie zbliżaj! Jesteś egoistą – wyrzucam mu, chcąc go zranić, obrazić i zawstydzić. – Jesteś słaby. I żałosny!
– Wiem.
– Seks z Joshem był o niebo lepszy niż wszystko, co kiedykolwiek robiłam z tobą.
Krew odpływa mu z twarzy.
– Było zajebiście!
To, że ja i Josh skończymy jutro nasz związek, staje się nagle dla mnie jasne. Ale nie mówię tego Hugh.
Ponownie wzbierają we mnie łzy.
– Spałam tylko z jedną osobą, kiedy ty zaliczałeś setki.
– Możesz sypiać z większą liczbą mężczyzn – mówi Hugh. – Z tyloma, z iloma masz ochotę.
– Były ich setki? – pytam.
– Dwie i pół.
– O co chodzi z tą połową?
– Nie uprawialiśmy seksu. Chciałem tylko spać z nią w jednym łóżku i udawać, że to ty.
– Jaki był seks, który zaliczyłeś?
Waha się i zanim zacznę znów na niego wrzeszczeć, odpowiada szybko:
– Przerażający. Inny. Nowy.
– Powiedz, że było świetnie. Bo to jasne, że tak było.
– Było świetnie.
Wydawało mi się, że właśnie to chciałam usłyszeć, tak jednak nie jest.
– Ale one nie były tobą – dodaje.
One! Dopada mnie zazdrość i wściekłość na myśl o tych wszystkich krokach, które wykonał Hugh, żeby wsadzić swojego ptaka w te inne baby – ich spojrzenia spotykają się na plaży, uśmiech, propozycje drinka, otarcie się o siebie dłońmi, obietnica w jego oczach, pocałunki, dotykanie się, rozbieranie, intymność, cały ten rytuał.
– Miałeś być mój!
A ja miałam należeć do niego, ale w tej chwili mam to gdzieś.
– To zdrowy objaw – sugeruje niepewnie. – Masz prawo do tego, żeby się złościć.
– Skończ z tymi pieprzonymi banałami! Ty i Alastair! – Naprawdę mam już tego dość. Wstaję gwałtownie, ciężkimi krokami idę ku lodówce, nalewam sobie wina i zmierzam do salonu z kieliszkiem i butelką, po czym uwalam się na sofie. Po kilku minutach pojawia się tam Hugh, zachowując dystans.
Przez dłuższą chwilę siedzimy w głuchej ciszy – ja żłopię wino, a on wpatruje się w swoje dłonie.
– Steevie powiedziała, że powinnam połamać wszystkie twoje winyle – odzywam się w końcu.
– Poczułabyś się dzięki temu lepiej?
– Nie.
– Czy istnieje cokolwiek, co sprawiłoby, że poczujesz się lepiej?
– Nie. Może poza tym, gdybyś wykitował. – Po chwili mówię: – Nie miałam tego na myśli.
– A może jednak miałaś.
– Przestań zgrywać takiego rozsądnego.
Zaskakuje mnie hałas w przedpokoju. To może być tylko Kiara albo Sofie – miały wrócić później. Ale szybki rzut oka na telefon pokazuje mi, że już jest to „później” – Hugh i ja brniemy przez tę gorzką wymianę zdań od dwóch i pół godziny.
– Tata! Tata! – Obie są zachwycone. – Myślałyśmy, że już cię nie będzie.
– Nie… ja…
Twarz Sofie przybiera inny wyraz: wychwyciła napiętą atmosferę i teraz dotarło to też do Kiary. Nerwowo przenoszą wzrok z Hugh na mnie, a potem delikatnie wycofują się z pokoju.
– Zajmę się… – mówi Kiara.
– Ja też – woła Sofie, wchodząc po schodach. – Do zobaczenia w sobotę.
Kiedy dobiega mnie dźwięk zamykanych drzwi sypialni, Hugh robi wydech.
– Pójdę sobie – mówi.
– Zrób to. Masz do tego prawdziwy talent.