109
WTOREK, 14 LUTEGO

Josh poprosił, żebyśmy spotkali się w barze hotelowym zamiast w tym pokoju co zwykle. Domyślam się, że w rzeczywistości nie zarezerwował pokoju, co oznacza, że wie, co się szykuje – bez wątpienia. Dlaczego miałby wybulić osiemdziesiąt funtów, jeśli nie zanosiło się na seks? Siedzimy więc w małym barze hotelowym.

Cóż za ironia, że dzisiaj akurat przypadają walentynki.

Mamroczemy powitanie.

– No to mów – odzywa się Josh.

Cholera. Ja to mam zrobić?

– No dalej – nalega.

Opieram się łokciami o stół i staram się dobrać odpowiednie słowa.

– Myślałem, że masz przygotowaną jakąś przemowę – stwierdza.

Cóż, miałam ich nawet kilka, ale teraz żadna z nich nie wydaje się właściwa. Zamiast tego zaskakuję samą siebie, zadając pytanie:

– To już cię kiedyś spotkało, Josh?

– Masz na myśli to, że ktoś taki jak ty zerwał ze mną?

Skinął głową. Przez chwilę jego oczy zabłyszczały podejrzanie.

– Przepraszam. – Delikatnie chwytam jego dłoń. – Ale ja nie jestem rozwiązaniem, którego szukasz.

– Rozwiązaniem czego?

– Wydaje ci się, że ta pustka w tobie zostanie zapełniona, jeśli rozpoczniesz nowe życie ze mną. Ale tak się nie stanie.

– A jaka jest twoja wymówka?

– Taka sama… naprawdę mi się podobałeś i chciałam ucieczki od swojego życia.

– Wykorzystałaś mnie.

Teraz ja czuję się zawstydzona.

– Chyba wykorzystaliśmy się nawzajem.

W ciągu ostatniego tygodnia zaczęłam postrzegać nasz układ jako niemoralny i tragiczny – dwoje niedoskonałych ludzi usiłujących wykroczyć poza swoją rozczarowującą zwyczajność. Zawsze wiedziałam, że to nie ma przyszłości, lecz nie sądziłam, że wszystko skończy się tak gwałtownie. To naprawdę już koniec.

– Ludzie, którzy robią szalone rzeczy w średnim wieku – ciągnę – a z tego, co widzę, oznacza to niemal całą ludzkość, najwyraźniej próbują oszukać śmierć. Ale w naszym przypadku oboje chyba opłakiwaliśmy obietnicę, jaką niosły ze sobą lata młodości, tę, która nigdy nie została spełniona.

– Gdybyśmy mieszkali razem – mówi – i gdyby w grę nie wchodzili inni ludzie, to znaczy, nie bylibyśmy w związkach małżeńskich, myślisz, że moglibyśmy…

– Nie wiem.

– Myślę, że jednak wiesz.

Wzdycham.

– W porządku. Nie wydaje mi się, Josh. Jesteśmy zupełnie inni. Nie jestem szaloną optymistką, ale po jakimś czasie moja żwawość zaczęłaby cię wkurzać.

– A co ty sądzisz o mnie?

– Wydaje mi się, że jesteś… zbytnim pesymistą. I nie oceniam cię teraz – dodaję bardzo szybko. – Ludzie są, jacy są. Nie musisz się zmieniać. Musisz po prostu znaleźć kogoś, komu twój pesymizm nie będzie przeszkadzać.

Uśmiecha się lekko na te słowa.

– Jak na przykład ty i Marcia. Nie znam zawiłości waszego małżeństwa, ale wydaje się, że ona do ciebie pasuje.

Kiwa głową.

– Może. A ty? Zejdziesz się z powrotem z mężem?

– Nie.

– Och, daj spokój, Pokutnico. Jak tylko wrócił do domu, wiedziałem, że z nami koniec.

Starając się nie podnosić głosu, oznajmiam:

– Dwa tygodnie temu powiedziałeś, że jestem oziębła. Może i taka jestem. Ponieważ nigdy do tego nie dojdzie. Tęsknię za Hugh, za tym, jak nam było razem, i nie chcę, by spotkało go coś złego, ale między nami już koniec.

– W porządku.

Przekonałam go? Kto to może wiedzieć i czy to tak właściwie ma znaczenie?

– Czym więc posłużysz się następnym razem, by zapełnić pustkę w sobie? – pyta.

– Niczym. Nie ma niczego takiego. – Trudno mi zmierzyć się z tą prawdą. Będę musiała po prostu żyć z wielką, niemożliwą do wypełnienia dziurą. – Dziękuję, Josh. Za wszystko. – Mam na myśli głównie seks, ale nie mówię tego wprost, bo nie chcę, żeby cokolwiek zinterpretował błędnie. – Było… cudownie.

– Tak, było cudownie – mówi.

I teraz to mnie chce się płakać. Wstaję.

– Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwy. Żegnaj, Josh.

Pękły wszystkie bańki w całej galaktyce. Miliony błyszczących drobinek zawieszonych w powietrzu przemieniły się w mokry popiół. Wszystkie kolory zniknęły i świat zalała szarość.