Podczas kolejnych dni czuję się tak, jakbym zderzyła się mocno z bezlitosnym granitem. Okres mojego romansu z Joshem przypominał taniec przez rozświetlony wszechświat, w którym gwiezdne drogi tworzyły się same pod moimi skrzącymi się stopami. Teraz jednak magiczna muzyka ustała i zostałam tylko z samą sobą i swoimi uczuciami.
Mija tydzień bez jakichkolwiek wiadomości od niego – żadnego maila, esemesa ani nawet notki na Facebooku. Nastaje nowy tydzień, a on dalej się nie odzywa. Kiedy zbliżam się do punktu oznaczającego dwa tygodnie, zaczynam się odprężać.
Wygląda na to, że to naprawdę się skończyło – odczuwam ogromną ulgę. Nie jest ona jednak całkowicie niezmącona: wstydzę się tego, co zrobiłam jego żonie. Złamałam własne zasady i jest to dosyć podłe uczucie. Wstydzę się, że go wykorzystałam. Nie było to celowe czy cyniczne, ale mimo to do tego doszło. Chyba że wszystkie związki mają charakter transakcji? Nieważne, to już się skończyło i więcej tego nie zrobię. Nie z żonatym mężczyzną, a właściwie to już z żadnym. Nie chcę żadnego. Nie potrzebuję żadnego. Świetnie poradzę sobie sama.
Co prawda życie raczej nie jest teraz dla mnie pod żadnym względem przyjemne ani radosne.
W pracy jest szczególne trudno, ponieważ zajmuję się głównie marką ZawszeSucha – pracuję z własną matką. Jak na kogoś, kto początkowo wcale nie chciał zostać ambasadorem marki, zadziwiająco obstaje przy swoim, jeśli chodzi o jej rolę: nie podobały jej się wygodne ubrania, w które ją wpakowaliśmy do sesji zdjęciowej („Przez nie wyglądam jak starucha”), nie chce, żeby reklamy pojawiły się na jakichkolwiek wiatach autobusowych w jej okolicy („Na wypadek gdyby zobaczył mnie ktoś, kogo znam”), nie udzieli żadnych wywiadów do „Guardiana” („Kiepsko się tam ubierają”) i tak dalej. To w zestawieniu ze sprzeczną, ale żelazną wolą Pani ZawszeSuchej oznacza, że wyjście do pracy ostatnio przypomina raczej wyruszanie na bitwę.
Nie widziałam Neeve od soboty, kiedy odjechała za swoją furgonetką przeprowadzkową. Często piszę do niej esemesy, pewnie za często, i choć utrzymuję je w lekkim tonie, ona nadal nie planuje mnie odwiedzić.
Hugh i ja nie odbyliśmy też kolejnego spotkania na temat naszych finansów – nie po tym, jak ostatnie potoczyło się tak paskudnie. To jasne, że do takiej rozmowy musi dojść – podobno nadal mieszka w garażu Nugenta. Od tamtej kłótni nasze drogi przecięły się tylko raz – wymieniliśmy niezręczne skinięcia głową, kiedy odwiózł Sofie i Kiarę do domu. Obecnie trwamy w zawieszeniu. Właściwie to mam wrażenie, że wszystko jest zawieszone w wiecznej zimie.
I wtedy, rankiem w pewien poniedziałek, Alastair przynosi do pracy całe naręcze jaskrawopomarańczowych tulipanów. Promienieją życiem i światłem.
– To wygląda, jakbyś oznajmił nadejście wiosny! – mówię.
– Uznałem, że potrzeba nam czegoś takiego.
– Wiem, że luty jest najkrótszym miesiącem w roku – mówię – ale ten ciągnął się dla mnie bez końca.
– Pojutrze jest pierwszy marca. To powód do radości!
– Wczoraj w nocy miałam kolejny koszmar – oznajmiam w biurze.
– Nieee – jęczy cicho Alastair.
W ciągu zeszłego tygodnia nawiedzały mnie intensywne sny, które potem opowiadałam kolegom w pracy.
– Nic nie mów – błaga Alastair. – To jest równie słabe jak konieczność podziwiania zdjęć czyjegoś dziecka.
Ale ja mam to gdzieś.
– Pojawił się tam mężczyzna – zaczynam. – Był bezdomny. Było bardzo zimno, a on potrzebował nowych butów. Wyciągnęłam z portfela sto euro, ale zanim zdążyłam mu je dać, obudziłam się. – Łzy płyną mi po twarzy. – Strasznie mnie to zasmuciło.
– Ona znowu płacze? – woła Thamy z dalszego krańca biura.
– Tak – odpowiada Alastair.
– Pewnie było ci zimno w stopy – stwierdza Tim. – Nasze ciała tworzą historie, dzięki którym możemy dalej spać.
Alastair kręci głową, jakby wiedział lepiej.
– Co? – żądam wyjaśnienia.
– Nic.
– Uważacie, że myślę o Hugh nocującym w garażu Nugenta, prawda? Według was jest mi go żal?
– Bo tak jest.
– Zasłużył na to. Ale wolno mi odczuwać smutek z tego powodu.
– Beczenie trudno znieść – mówi Tim – lecz przynajmniej nie próbujesz już nikomu urwać głowy.
– Nigdy ci tego nie zrobiłam. Tylko Alastairowi.
– I mnie – woła Thamy.
– Bo zarezerwowałaś zły lot.
– Nieprawda! – krzyczą Tim i Alastair. – Źle to zrozumiałaś.
Może i tak było, ale przyjemniej jest obwiniać kogoś innego.
– Już jest! – woła Tim. Chodzi mu o vloga Neeve. Śpieszę to zobaczyć, bo to jest dosłownie jedyna okazja, kiedy widuję córkę.
W tym tygodniu pokazuje nam swoje nowe, bajeranckie lokum.
– Wow! – wzdryga się Alastair. – Wszystko to jest trochę…
– Szpanerskie?
– Tak.
– Przeszła na złą stronę mocy. – Znów zaczynam płakać. – Uwiodły ją pieniądze i kontakty tego palanta.
– Amy – odzywa się Tim, a w jego głosie pobrzmiewa ostrzeżenie. – Może byś poszła do domu? Wypłacz się.
I zacznij jutro od nowa, w profesjonalny sposób – to właśnie sugeruje.
– Hugh przychodzi dzisiaj wieczorem – mówię. – Musimy postanowić, w jaki sposób powiemy dziewczynkom, że on do nas nie wraca.
Tim i ja wpatrujemy się w siebie.
– Zgadza się – stwierdzam. – Jeszcze przez jakiś czas będę płakać.
– Jeśli jesteś tak bardzo smutna – wydaje się rozdrażniony – to dlaczego po prostu się z nim nie zejdziesz?
Na miłość boską, dlaczego ludzie upierają się przy niesubtelnym wyrażaniu myśli?
– Nie chcę być z nim. Ale wolno mi przeżywać smutek.
Hugh i ja siadamy przy kuchennym stole.
– W przyszły poniedziałek – mówię – czyli szóstego marca, na tydzień przed terminem. Wtedy im powiemy.
– W porządku.
– Zaczniemy od zapewnienia ich, jak bardzo je kochamy – tłumaczę.
– Które z nas powinno to powiedzieć?
– A nie możemy pójść na żywioł?
– Musimy prezentować wspólny front. Nie możemy pokazać wątpliwości, bo dziewczynki mogą przez to poczuć się niepewnie.
– Dobra, ty powiesz tę pierwszą część, a ja będę potakiwać i uśmiechać się na znak, że się z tobą zgadzam. Wtedy powiem, że chociaż ty i ja nie jesteśmy już razem, zawsze będziemy rodziną.
– A ja będę potakiwać i uśmiechać się przy tej części?
– Tak. – Chryste, chcę to już na serio mieć za sobą. – Ale, Hugh, one mogą się rozzłościć. Albo rozpłakać.
– Pozwolimy im zrobić to, co będą musiały.
– Mogą być bardzo wkurzone na ciebie – podsuwam.
– Zasługuję na to. Jakoś to zniosę.
Nachodzi mnie poczucie winy. Może jednak Hugh nie jest całkowicie odpowiedzialny za klęskę naszego małżeństwa.
– Gdzie powinniśmy im to powiedzieć? – pytam. – W którym pokoju?
– Zróbmy to w salonie. Siedzenie przy stole byłoby zbyt formalne.
– Czy ty i ja powinniśmy siedzieć obok siebie? A może ja powinnam usiąść na sofie, a ty na krześle?
– Kwestie wizualne to twoja specjalność.
– Świetnie. Usiądziemy razem na kanapie. Powinniśmy się trzymać za ręce?
– Nie.
– W celu pokazania wspólnego frontu…
– To może namącić im w głowie. Myślisz, że Neeve przyjdzie?
Wątpię w to. Już do nas nie przychodzi – nawet nie wysyła esemesów, chyba że chce czegoś ode mnie. Ostatnim razem odezwała się, bo potrzebowała zdjęcia z dzieciństwa, na którym jest z Richiem. Podobno udzielili wywiadu pod tytułem Związki rodzinne dla „Sunday Times”.
– Nie nastawiajmy się na to – odpowiadam.
– Szkoda będzie nie zobaczyć jej radosnej buźki – mówi gorzkim tonem.
Ma rację. Neeve będzie zachwycona. A może w ogóle jej to nie obejdzie.
– Dobra. Przećwiczmy to. Ty zaczynasz.
– Chcesz, żebyśmy to powiedzieli? Teraz? Chwila, daj mi minutę. Okej. – Robi wdech i wpatruje się w pustkę. – Sofie, Kiaro – głos ma zachrypnięty – Amy i ja bardzo, bardzo was kochamy.
Potakuję i próbuję się uśmiechnąć, lecz usta mi drżą.
– Teraz twoja kolej – mówi.
– Hugh i ja nie jesteśmy już razem… A może powinnam powiedzieć „nie zamierzamy wrócić do siebie”? – Spoglądam na niego dla potwierdzenia i wycieram łzy rękawem. – Uważam, że „nie zamierzamy wrócić do siebie” jest najlepszym wyborem.
– Amy…
– To jest takie smutne, Hugh. Strasznie smutne.
– Wiem, kochanie. Chodź… Chodź do mnie – powtarza.
I choć wiem, że to najprawdopodobniej jest zły pomysł, wstaję, idę na drugą stronę stołu i siadam Hugh na kolanach. Właśnie tak zwykle robiłam, kiedy byłam przybita. To się pewnie na mnie zemści, ale przez kilka błogich chwil pozwalam sobie raczyć się ukojeniem w jego ramionach, chłonąć ciepło jego ciała, zapach jego skóry… Jego ramiona obejmują mnie ciaśniej – wtedy z ogromnym wysiłkiem woli szepczę:
– Granice. – Siadam prosto, spoglądam mu w twarz i oto jest: Hugh. Mój Hugh. Następuje jeden z tych przeskoków czasowych.
O Boże. Chwytam się za głowę i zsuwam się z jego kolan.
– Co?
– Nic. To tylko przeskok czasowy. Czasami zapominam. Wydaje mi się, że wszystko jest po staremu.
– Wiem, kochanie, ja też tak mam.
– Naprawdę?
– Oczywiście.
Kiedy wracam już na swoją bezpieczną stronę stołu, pytam:
– Ale to minie, prawda? Z biegiem czasu to będzie wydawało się coraz bardziej normalne.
– Tak? – Wygląda żałośnie.
– Oczywiście. Na tym właśnie polega życie. – Moszczę się z powrotem na swoim krześle. – W porządku. Wracając do tematu… Kolejną rzeczą, którą chyba powinniśmy powiedzieć, jest to, że zawsze będziemy się wspierać. Wszyscy. – Przerywam. – Och, Hugh! – Znowu dopada mnie płacz.
– O co chodzi, skarbie?
– Jesteś taki chudy.
– Nic mi nie jest.
Dzisiaj w nocy pewnie będę śnić o głodnym człowieku i zanim zdążę go nakarmić, obudzę się.
– Nie potrafisz jeść? – pytam.
– No wiesz…
– Przykro mi – mówię szczerze. – Przykro mi, że nie potrafię naprawić swojego serca. Przykro mi, że nie potrafię czuć tego, co czułam, zanim zobaczyłam tamte zdjęcia. Taka już jestem i nic na to nie poradzę.
– Dlatego właśnie cię kocham.
– Przestań, proszę. Poradzimy sobie, oboje. Ostatecznie wszystko się między nami ułoży.
– A jeśli nie…
– Nie!
Oboje nie znosimy cytatu z filmu Hotel Marigold. Jego próba użycia tych słów rozluźnia nieco atmosferę.
– Może na dzisiaj damy sobie już spokój? – Wygląda na wyczerpanego. – Do zobaczenia w przyszły poniedziałek.
– Do poniedziałku.