113
PIĄTEK, 17 MARCA

Gdy w piątek wieczorem jadę do mamy i taty, niebo nadal jest jasne. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie jest ciemno o wpół do siódmej. Wykonuję szybkie obliczenia – za dwa tygodnie przesuwamy czas o godzinę do przodu. Wiosna zdecydowanie już nastała.

Powinnam się cieszyć z tej widocznej oznaki mijającego czasu: każda sekunda zbliża mnie do magicznego momentu, kiedy mój ból minie. Dzisiaj jednak cierpię. Każde nowe wydarzenie, każda zmiana pór roku, początek każdego miesiąca to kolejny krok milowy, który coraz bardziej oddala mnie od tego, że Hugh i ja byliśmy rodziną.

Kiedy skręcam na podjazd przed domem mamy, widzę dwójkę dzieci bawiących się w ogrodzie. Po chwili zauważam, że to Sofie i Jackson stają na rękach. Ich wybuchy śmiechu wypełniają powietrze.

– Hej! – wołają do mnie, gdy wysiadam z samochodu.

Stoję i patrzę na nich.

– Asekuruj mnie – Sofie nakazuje Jacksonowi.

– Czyli co? – pyta.

– Jajco. Asekuruj, i już. – Sofie wykonuje znośne stanie na rękach, a on trzyma ją za nogi. – Dobra, teraz puść. – Ale jak tylko Jackson się odsuwa, ona opada na trawę, gdzie leży na plecach i śmieje się bez końca.

– Teraz moja kolej – mówi chłopak. – Asekuruj mnie!

Słodziaki z nich. Za niecałe trzy miesiące oboje zdają końcowe egzaminy w szkole. Pilnie się uczyli i jest to podnoszące na duchu, kiedy widzi się, jak oddają się niewinnej zabawie.

Zastanawiam się, jak udało im się przeżyć traumę związaną z ciążą Sofie – podejrzewałam, że się rozstaną. Ale wydaje się, że są sobie równie bliscy co zawsze.

– Amy!

Rozglądam się. Derry stanęła w otwartych drzwiach.

– Chodź! – woła mnie.

– Co? – Idę szybko w jej stronę. – O co chodzi?

– Mama.

– Co z mamą?

Ale słyszę jej głos, więc nie może nie żyć.

Instynktownie śpieszę w kierunku źródła całej tej nerwowej energii w domu: do salonu. Mama przemawia:

– …mnie. Tak, mnie, staruszkę! To znaczy nie aż taką starą.

Joe jest tam ze Sieną, Finnem, Pipem i Kitem, jest i Maura, Biedny Drań, Declyn, mała Maisey oraz Kiara. No i biedny tata, rzecz jasna, który wygląda na całkowicie skołowanego.

– Amy! – Mama mnie zauważa. – Czekaj, aż to usłyszysz. Dzisiaj w The Late Late Show! Olali Eda Sheerana dla mnie!

Chryste. Cóż, to jest jakiś news. Mama ma rozpocząć medialną część swojego ambasadorowania w poniedziałek, ale The Late Late Show odrzucał wszelkie moje prośby o wywiad.

– Czyż nie jestem niesamowita? – pyta. – Jestem niesamowita, prawda?

– Jesteś… wow… – Głos Joego zanika.

– Nie do zniesienia – przerywa Derry. – Tego słowa właśnie szukasz? Albo nieznośna, jeśli wolisz.

– Nieznośna brzmi właściwie – stwierdza Joe.

– CZY KTOŚ MI POWIE, CO TU SIĘ DZIEJE? – błaga ojciec.

– Kiaro – nakazuje mama – zadzwoń do Neeve. Powiedz jej, że musi mnie zrobić na bóstwo. Przekaż, że to pilne.

Serce zabiło mi szybciej. Jak Neeve na to zareaguje? Czy przyskoczy tu w jednej chwili, żeby pomóc babci, podczas gdy dla mnie nie znalazła nawet dziesięciu minut, odkąd się od nas wyprowadziła?

– JAKO GŁOWA TEGO DOMU DOMAGAM SIĘ, ŻEBY MI WYJAŚNIONO, CO TU SIĘ WYPRAWIA.

– Zamknij się, dziadku – mówi Kit.

– ZARAZ CIEBIE ZAMKNĘ, GÓWNIARZU.

Sofie pojawia się koło mnie i ciągnie mnie za rękaw.

– Amy? Możemy porozmawiać?

Czuję ucisk w brzuchu.

– Wszystko gra. – Zaczyna chichotać. – Nie zaszłam znów w ciążę. Słuchaj, w okresie ferii wielkanocnych organizowany jest intensywny kurs powtórkowy. Mogę zrobić blok z fizyki i blok z chemii?

Moje nadzieje wobec Sofie zawsze były skromne – chciałam tylko, żeby była szczęśliwa. Nagle jednak okazuje się, że jest ambitna. Złożyła papiery na studia na kierunku chemia fizyczna i naprawdę dąży do zrealizowania swojego celu.

– Tyle że to jest płatne – krzywi się. – I to całkiem sporo.

– Porozmawiam z Hugh – odpowiadam. – Ale nie martw się, znajdziemy na to kasę.

Z niepokojem wracam do bieżącej akcji. Czy Neeve naprawdę przyjdzie?

– Tak – potwierdza Kiara.

I faktycznie materializuje się niecałe pół godziny później, wyglądając błyszcząco i bogato.

– CO CI SIĘ STAŁO? – Tata wygląda na zaniepokojonego. – CAŁA POŁYSKUJESZ.

Rzucam się na nią i mocno ją przytulam, a ona mówi:

– Au! Mamo, na miłość boską.

– Moja dziewczynka. – Obsypuję jej twarz pocałunkami.

– Odczepisz się wreszcie ode mnie, do cholery?! – Wyszczerza się jednak.

– Tęskniłam za tobą, skarbie.

– Nie musisz mnie zalewać swoimi łzami.

– Możemy pogadać? Na osobności?

– O cholera. – Rzuca spojrzenie Sofie i Kiarze.

– Nic wielkiego. Chodź na chwilę… na górę.

W sypialni, która teraz pełni funkcję sali odsłuchowej, mówię:

– Sobota przed Wielkanocą. Nie planuj nic na ten dzień. Odbędzie się ceremonia rozsypania prochów Roberta.

– Roberta?

– Ojca Hugh. Kochanie, przecież wiesz, kim jest Robert. Kim był.

Jej twarz tężeje.

– Nie przyjdę.

– Ale…

– Nie przyjdę. Nie był moim prawdziwym dziadkiem. Nie muszę tam iść.

– Ale… – Robert był zawsze miły dla Neeve.

– Nie przyjdę – podnosi głos. – A teraz muszę zająć się babcią. Przepraszam.

Nagle ogarnia mnie wściekłość.

– Hej! Okaż trochę szacunku. Robert cię kochał. I wiesz co? Jesteś to winna Hugh!

– Hugh? – prycha. – Żartujesz, prawda? Nie jest moim ojcem…

– Zajmował się tobą przez wiele lat, odbierał cię z imprez i…

– Ja mam ojca! I nie mam pojęcia, dlaczego ty tam idziesz. Nie jesteście już razem z Hugh.

– Chcę, żebyś tam była. Nalegam.

– Dlaczego?

– Dla Hugh. – Nasze twarze dzieli tylko niewielka odległość i niemal syczymy na siebie. Właśnie dokładnie tak to wyglądało przez cały jej okres nastoletni.

– Czym ty się w ogóle przejmujesz? Spieprzył gdzieś! Publicznie cię upokorzył. Nie zasługuje na nic od ciebie. On. Jest. Dupkiem.

Nie jest. Jest człowiekiem, który popełnił błąd. Prawdę mówiąc, wielki, przeogromny błąd. Ale nie był wobec mnie okrutny, nie celowo. Był dla nas bardzo dobry przez długi czas i zasługuje na nasze wsparcie, kiedy będzie żegnać się ze swoim ukochanym ojcem.

– Ja tam idę. – Chwytam ją za ramię. – I ty też. I to jest koniec tego pieprzonego tematu.