121
WTOREK, 27 CZERWCA

Budzę się o jakiejś strasznie wczesnej godzinie i wyszukuję Neeve w Google. Istotne teraz jest to, w jaki sposób piszą o tym media głównego nurtu.

W „Irish Times” pojawił się artykuł wyrażający wyraźne poparcie dla niej, w „Examiner” też przychylnie o niej napisali. Ale „Independent” ma powszechnie znanego felietonistę, który określił jej „popis” jako niedojrzały i żałosny przejaw chęci zwrócenia na siebie uwagi. Jeszcze bardziej potępiający artykuł znalazłam w „Mail”. To mnie nie zdziwiło.

Jeden z dziennikarzy dokopał Richiemu. Ledwo uczestniczył w życiu Neeve w grudniu, kiedy miał miejsce tamten wyjazd, ale to, że w ostatnich miesiącach są ze sobą za pan brat, kiepsko o nim świadczy. Byli razem na premierze filmu w zeszłym tygodniu i znalazło się nawet zdjęcie z balu na rzecz „biednych niewidomych dzieci”. Wyliczone zostały fakty, które ich łączą: Neeve mieszka w jego mieszkaniu, Richie pojawił się gościnnie w kilku jej vlogach, podkreślono nawet to, że są bardzo do siebie podobni.

Dla mnie ważne jest tylko to, żeby Neeve nic nie groziło. Chcę do niej zadzwonić, lecz jest jeszcze wcześnie, więc piszę esemesa, ale nie dostaję odpowiedzi. Od razu mam wizję, że ktoś ją zaszlachtował w tym szpanerskim mieszkaniu i ona leży tam teraz w kałuży krwi.

Ale cóż mogę zrobić poza zachowaniem spokoju?

Krótko po tym, jak docieram do biura, ona do mnie dzwoni.

– Tata mnie wywalił.

– Co?

– Wykopał mnie z mieszkania i zabiera mi samochód.

– Ale czy nie mówiłaś, że nie miał nic przeciwko temu wszystkiemu?

– Na niego też spadł hejt, a tego się nie spodziewał. Jest wkurzony, mamo. Mogę wrócić do domu?

– Oczywiście. Odbiorę cię.

– Mamooo! – Przez chwilę wydaje mi się, że w jej głosie słychać uśmiech. – Wezmę taksówkę.

– Ale… Uważaj na siebie, dobrze? Są tam jacyś ludzie… no wiesz, jacyś protestujący przed twoim budynkiem?

– Och, mamo. – Teraz naprawdę się uśmiecha. – Tak, zebrał się tu groźny tłum z afiszami.

– Upewnij się, że nikt za tobą nie jedzie. Spotkamy się w domu i pomogę ci wszystko ogarnąć. – Rozłączam się i mówię do Tima i Alastaira: – Wybaczcie, chłopaki, muszę jechać.

Kiedy docieram do domu, dokładnie po godzinie, odkąd wyszłam do pracy, Neeve jest już na miejscu. Wygląda blado, jest osłupiała.

W przedpokoju widzę jedną płócienną torbę, więc wnioskuję, że Richie tak naprawdę nie eksmitował swojej córki, tylko histeryzuje.

– Nie, mamo. – Czyta w moich myślach. – Chciał, żebym od razu się wyniosła. Zlecił spakowanie moich rzeczy do pudeł i furgonetka je tu przywiezie.

Chryste. A mnie się wydawało, że bardziej podły być już nie może.

Neeve będzie przez to rozpaczać przez całe życie.

– Tata mówił, że nie ma nic przeciwko, że wyrażam taką opinię. Nie rozumiem tego. – Łzy cisną jej się do oczu.

Ale ja to rozumiem. Richie Aldin jest pozbawionym zasad kutasem. Wydawało mu się, że jeśli będzie opowiadał się za prawem do aborcji, dobrze na tym wyjdzie, lecz negatywny rozgłos przestraszył go. Kto wie, jak to się rozwinie w dłuższej perspektywie, jeśli Neeve zostanie okrzyknięta zwycięzcą lub przegraną? Richie nie ma odwagi, żeby zachować zimną krew, nawet dla swojej córki.

Jednak jak zawsze postanawiam to przemilczeć.

Obie podskakujemy, bo zadzwonił mój telefon. To Hugh.

– Amy? – W jego głosie słychać zmartwienie. – Gdzie jesteś?

– W domu. O co chodzi?

– Neeve jest z tobą?

– Tak, co…

– Twój adres pojawił się na jednej z tablic. Ludzie wiedzą, że Neeve jest u ciebie, albo tak przypuszczają. Tak czy inaczej, to…

Trzęsącymi się dłońmi loguję się w internecie. Kurwa, to nie może być prawda, to się nie dzieje… Hugh ma rację. Tam jest nasz adres.

Trudna do zniesienia była już świadomość pogróżek gwałtu i bolesnej śmierci kierowanych pod adresem Neeve, kiedy ta była bezpieczna w supernowoczesnym apartamencie. Ale tutaj? W małym podmiejskim domu?

W mojej głowie błyskawicznie rozgrywa się scenariusz: cegła wrzucona przez okno, wściekły mężczyzna dostaje się do salonu w dwadzieścia sekund, a w kolejne dziesięć jest już na górze. Leżymy w łóżkach i nie mamy się czym obronić, nie ma nikogo, kto mógłby nam pomóc. „Która z was to Neeve?” Jeśli włączy się alarm, mija około piętnastu minut, zanim ludzie z ochrony dzwonią, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Wtedy możemy już leżeć tam zaszlachtowane.

Gdyby to przydarzyło się komuś innemu, pomyślałabym: owszem, to z pewnością jest nieprzyjemne, ale nikomu nie stanie się prawdziwa krzywda, ci tchórze z klawiaturami w łapach robią to tylko po to, żeby przestraszyć ludzi.

Lecz teraz, kiedy to dzieje się naprawdę, jestem przerażona. Wyglądam przez okno kuchenne, spodziewając się niemal, że ktoś czai się przy parapecie albo że czyjaś dłoń w rękawiczce chwyta za klamkę w drzwiach na tyłach domu.

– Już do was jadę – oznajmia Hugh. – Ale wezwij policję.

Dzwonię na miejscowy posterunek, czuję się jednocześnie przerażona, zawstydzona i jest mi głupio.

– Moja córka otrzymała groźby śmierci.

W ciągu dwudziestu minut przyjeżdża para policjantów – kobieta i mężczyzna. Nalegają, by groźby potraktować poważnie. Mężczyzna obchodzi dom, żeby sprawdzić, na ile grozi nam to, że ktoś do nas wtargnie, a kobieta zaczyna omawiać szczegóły. Wtedy zauważa coś w przedpokoju. Z przerażeniem zrywa się z miejsca i krzyczy:

– Co pan tu robi?!

To Hugh. Dzięki Bogu to tylko Hugh, który otworzył sobie drzwi swoim kluczem.

– W porządku, pani posterunkowa… pani sierżant. – Nie znam się na hierarchii policyjnej. – To jest mój mąż, były… ojczym Neeve.

– Mieszka tutaj?

– Już nie, ale nic nie szkodzi, znamy go.

Policjant wraca do nas.

– Nie możesz tutaj zostać – mówi do Neeve. – Masz jakąś przyjaciółkę, u której mogłabyś zatrzymać się na kilka dni? Aż sytuacja nieco się uspokoi?

– Dobra… muszę tylko zadzwonić. – Neeve wciska guzik i zaczyna piskliwą rozmowę, podczas której rozlega się mnóstwo razy „Totalnie” i „Co nie?!”, jakby groźby śmierci były czymś najbardziej ekscytującym na świecie. Ale kiedy prosi o możliwość zatrzymania się u tej koleżanki, wydźwięk rozmowy się zmienia. Uchodzi z niej cała energia. – Spoko. Rozumiem. Jasne. Dobra. Do usłyszenia.

Dzwoni do kogoś innego i odbywa niemal taką samą rozmowę. Gdy się rozłącza, Hugh pyta:

– Co się dzieje?

– Za bardzo się boją i nie chcą, żebym zatrzymała się u nich.

– A co z hotelem? – sugeruję.

Ta opcja nie podoba się policjantom: zbyt wiele możliwości, by zauważyć tam Neeve.

Hugh odzywa się niepewnie:

– A moje mieszkanie? Niewiele rzeczy może powiązać Neeve ze mną. Nie mieszkam tu od dziewięciu miesięcy. Nosimy różne nazwiska.

Policjanci są tym zainteresowani i po tym, jak ustalają, że Hugh mieszka sam, bez żadnych nieznośnych współlokatorów, którzy mogliby donieść na Neeve, wyrażają zgodę, by tam pojechała.

– Na jak długo? – pyta Neeve płaczliwie.

– Tego nie da się teraz określić. Pan również będzie tam przebywać, panie Durrant?

Hugh spogląda na Neeve.

– Nie muszę. Mogę zatrzymać się u Nugenta.

– Pomieścimy się oboje u ciebie? – pyta Neeve. – Czułabym się bezpieczniej, gdybyś został.

Policjanci oznajmiają, że muszą zabrać laptopa Neeve. Mam wrażenie, że ona zaraz zemdleje.

– Pani oraz inni mieszkańcy tego domu również nie powinni tu zostawać – zwraca się do mnie policjantka. – Przynajmniej przez kilka dni.

– Zadzwonię do mamy.

Na szczęście mama jest w domu, a nie szwenda się gdzieś, popijając kolejne giny z tonikiem. Zaczynam wszystko wyjaśniać, a ona rozumie to od razu.

– Więc czy Sofie, Kiara i ja możemy trochę pomieszkać u ciebie?

– A co z Neeve?

– Ona zatrzyma się u Hugh.

– U Hugh? Mimo że nie jest jej prawdziwym tatą? – Mama zaśmiała się okrutnie. – Czyż nie ma szczęścia, że nigdy jej tego nie wyrzucał?

Mama i tata siedzą w swoim zarośniętym ogrodzie i popijają herbatę.

– DOSKONAŁE WYCZUCIE CZASU – wita mnie tata. – TA KOBIETA ZGODZIŁA SIĘ WYJŚĆ ZA MNIE!

– Udawaj – mówi mama.

– Gratulacje, tato.

– JEST KOBIETĄ MOICH MARZEŃ. JESTEM PRZESZCZĘŚLIWY.

– To cudowna wiadomość. – W pewnym sensie naprawdę tak myślę.

Po chwili tata postanawia wrócić do swoich seryjnych zabójców. Mama i ja zostajemy na dworze.

– Biedaczko… – Ogromnie jej współczuję. – Spotykasz się nadal ze swoimi przyjaciółmi od drinków? – To szczere pytanie zadane bez jakichkolwiek podtekstów.

Następuje długa chwila milczenia, podczas której mama wpatruje się w swoje kolana. W końcu podnosi wzrok.

– Bardzo trudno, Amy, mieszkać pod jednym dachem ze świrem.

– Wiem.

– Wcale nie. Nie masz o tym pojęcia. Te moje spotkania z przyjaciółmi od drinków… one nic nie znaczyły. To było tylko dla lekkiego odprężenia. – Chwyta mnie za nadgarstek i zmusza, bym spojrzała na nią. – Nigdy nie zrobiłabym niczego, co mogłoby zranić twojego ojca. Na dobre i na złe… na to się pisałam, kiedy za niego wychodziłam.

– Ale tego nigdy byś się nie spodziewała, co?

– Właśnie w tym rzecz, Amy. Łatwo kochać kogoś, kiedy sprawuje się wzorowo. Można to robić z zamkniętymi oczami. Prawdziwy sprawdzian przychodzi wtedy, gdy ten ktoś – cytując Neeve – staje się wrzodem na tyłku. To właśnie oznacza miłość.

– Ale czy to nie robi z ciebie jelenia?

– Istnieje różnica – mówi dziwnie ponurym tonem jak na nią – pomiędzy byciem popychadłem a wybaczaniem komuś tego, że jest po prostu człowiekiem.

– Świetnie. Cóż… – Chętnie uwolnię się od niej i jej dziwnego nastroju. – Poszukam lepiej pościeli i ogarnę miejsce dla siebie i dziewczynek.

– Zrób to! – woła za mną. – Pościel sobie, Amy. I pamiętaj, jak sobie pościelesz…