Neeve gmera przy białej róży w butonierce Hugh.
– Mógłbyś stać spokojnie?
– Stoję.
Ale tak nie jest. Hugh znajduje się zdecydowanie poza swoją strefą komfortu, bo ma na sobie frak – choć to dotyczy wszelkich garniturów – mimo że wygląda w nim przystojnie i imponująco.
– Spójrzcie tylko na niego – mówię. – Ojciec rodziny.
– Spójrzcie tylko na nią – wtóruje mi. – Gorąca żonka.
– Zaraz się porzygam. – Neeve przewraca oczami.
– Już schodzi! – woła Kiara z góry.
Mama, Derry i Maura śpieszą do schodów, żeby podziwiać ostrożne zejście Sofie. Jest ubrana w prostą atłasową sukienkę, a w pofalowanych długich blond włosach ma świeże kwiaty. Wygląda jak stworzenie z bajki.
Chwytam dłoń Hugh i ściskam ją mocno.
– Jeszcze nie za późno, żeby zmienić zdanie! – woła do Sofie Neeve.
– Cicho.
– Poważnie – mówi Derry. – Dwadzieścia sześć lat to stanowczo zbyt młody wiek na zamążpójście.
– Cicho mi tu – karci ją Maura. Sofie jako pierwsza z nowego pokolenia wychodzi za mąż. Maura wolałaby trzymać wszystkie nasze dzieci pod kloszem, tak by nic nie mogło im zagrozić.
– Mówi tak, bo Alastair jakoś nie kwapi się, żeby ją zaobrączkować – odcina się mama.
– Ha! – To zupełnie nie wywarło na Derry wrażenia. – Ożeniłby się ze mną w okamgnieniu.
– Nie wierzę w to ani trochę.
– Tylko dlatego, że chciałabyś, żeby był twoim facetem.
Mama kładzie sobie rękę na piersi i sapie.
– Biedny tata nie żyje dopiero od trzech lat. Jak możesz tak mówić?
– Żałuję, że dziadka tu dzisiaj nie ma – szepcze Sofie.
Choć był strasznie zrzędliwy, wszyscy ogromnie za nim tęsknimy.
– I tak nie miałby pojęcia, co się dzieje – mówi mama. – Lepiej mu tam, gdzie jest teraz.
Tata odszedł spokojnie we śnie. Wcześniej zupełnie pomieszało mu się w głowie. Nie rozpoznawał już nikogo z nas i to było dla nas bardzo trudne. Ale to oznaczało, że sporą część naszej żałoby przeszliśmy jeszcze za jego życia.
Fotograf, który kręci się po domu i wchodzi wszystkim w drogę, woła:
– Poproszę pannę młodą i druhny!
Ustawia je na schodach, gdzie tworzą komicznie niedopasowane trio: Sofie – lśniąca kruszyna, Kiara – poważna i nieupiększona, oraz Neeve – nienaturalnie błyszcząca, niemal jak te „zalaminowane” gwiazdy z mediów.
– Jak ty wyglądasz? – Neeve pstryka palcami tuż przed nieumalowaną twarzą Kiary.
– Jak ty wyglądasz? – Kiara odpycha jej dłoń i obie wybuchają śmiechem.
Kiara wzgardziła fryzurą i makijażem, które Neeve załatwiła za darmo. Jedyną rzeczą w jej wyglądzie, którą aprobuje Neeve, jest opalenizna. Pomimo moich podejrzeń, że wyrośnie ze swoich skłonności do uszczęśliwiania innych, jak tylko skończyła szkołę, Kiara dostała pracę w organizacji pozarządowej. Szybko wspinała się w niej po kolejnych stopniach w hierarchii i jakieś półtora roku temu oddelegowano ją do ich ugandyjskiego biura.
Pika telefon na stoliku w przedpokoju.
– To Jackson! – woła do Sofie Derry. – Błaga, żebyś dała mu jeszcze jedną szansę.
Te słowa spotykają się z salwą serdecznego śmiechu. Sofie i Jackson rozstali się jakieś trzy lata temu, po tym, jak skończyli studia, ale pozostali przyjaciółmi.
Przyszły mąż Sofie jest badaczem w szpitalu, w którym i ona pracuje. Rozumie ją tak dobrze, jak rozumiał ją Jackson.
(Niemniej jednak moim zdaniem są absurdalnie młodzi – to za wcześnie, żeby się hajtać. Ale wszyscy musimy przeżyć własne życie. Nikt inny tego za nas nie zrobi).
– Powinniśmy już jechać – mówi Maura.
– No to jedź – odparowuje mama. – Nikt cię nie zatrzymuje.
– Ty jedziesz ze mną – oznajmia moja siostra.
– Za cholerę! Jadę w kabriolecie Derry. Możemy opuścić dach, Der?
– Nie, mamo. Nasze fryzury.
– Nie chcę jechać sama. – Głos Maury zadrżał niespodziewanie.
– Zobaczysz się z Biednym Draniem na miejscu, prawda?
– Ale ja chcę towarzystwa w trakcie jazdy!
Hugh staje bliżej mnie.
– Wkrótce – szepcze – wszyscy się porozjeżdżają i znów będziemy mieli dom tylko dla siebie. – Mruga do mnie.
– Tak?
– Och, tak.
Nagle przypomniało mi się tamto lato, dawno temu, kiedy Hugh wrócił do domu ponownie.
To był niezwykły czas: pusty dom, cała ta wolność, niekończące się podekscytowanie ponownego poznawania się nawzajem. Miałam niemal wrażenie, jakbyśmy dopiero co się spotkali i przeżywali początki miłosnych uniesień. Czuliśmy się – i tak też się zachowywaliśmy – młodo. Wymykaliśmy się z pracy wcześniej, żeby się zobaczyć, chodziliśmy do knajpy i upijaliśmy się razem, spędzaliśmy całe weekendy w łóżku.
Wszystko poszło w diabły.
Przestaliśmy gotować – jeśli w ogóle coś jedliśmy, były to spontaniczne kolacje w bajeranckich restauracjach albo, co było równie przyjemne, kebaby jedzone późnym wieczorem, po pijaku. Porzuciliśmy wszelkie prace domowe i budżetem też się raczej nie przejmowaliśmy. Hugh zabrał mnie na zakupy do Brown Thomas, zbierał rzeczy z wieszaków i nalegał, żebym je przymierzała. Spodobała mi się sukienka od Sandro, ale nie pozwoliłam mu jej kupić. Następnego dnia, kiedy wróciłam z pracy, torba ze sklepu Brown Thomas czekała już na mnie.
Całe dwa miesiące minęły nam w ten sposób, ten etap związku jakimś cudem pominęliśmy za pierwszym razem.
„Nadrabiamy stracony czas” – powtarzał często.
I nie chodziło tylko o seks – choć było go sporo – była to nowość polegająca na tym, że ta druga osoba poświęca nam całą swoją uwagę. Dużo rozmawialiśmy przez te dwa miesiące, ale raczej nie były to głębokie i poważne dyskusje, tylko lekkie pogawędki i od czasu do czasu jakieś perełki, które nas zaskakiwały. No bo jak mogłam z nim być przez osiemnaście lat i nie wiedzieć, że gdy był nastolatkiem, przez trzy miesiące pracował jako kurier na motocyklu? Albo jakim cudem nie wiedział, że kiedyś wydoiłam krowę? W końcu była to jedna z rzeczy, którymi najbardziej się szczyciłam.
Czasami wybuchałam starą furią i wściekałam się na Hugh przez pół dnia. Ale on to przyjmował bez skargi i nigdy mi nie wypomniał mojego flirtu z Joshem, co miało miejsce jeszcze przed jego wybrykami.
Nie połamałam mu jego kolekcji płyt – nie poddałam go żadnej dramatycznej karze. Nie miałam do tego serca. Oboje przeszliśmy już wiele i myśl o dokładaniu sobie bólu działała na mnie odpychająco.
Mogę się domyślać, co Steevie o mnie sądzi, ale potrafię z tym żyć.
Jedyne, co wiedziałam na pewno, to to, że chcę być jak najszczęśliwsza przez resztę życia, a każda jego sekunda jest o wiele lepsza z Hugh niż bez niego.
Pod koniec tamtego lata Sofie i Kiara wróciły ze Szwajcarii. Pod pewnymi względami życie było łatwiejsze: mniej ludzi przewalało się przez dom, ponieważ Neeve miała teraz swoje mieszkanie. I z tego samego powodu mieliśmy do dyspozycji więcej pieniędzy. Dodatkowo Sofie wydoroślała, więc było mniej dramatów i zmartwień.
Było tak, jakbyśmy z Hugh rozpoczęli nowe małżeństwo. Nasze oczekiwania wobec siebie nawzajem stały się bardziej realistyczne, a po wcześniejszej niewinności nie było już śladu. Trochę to smutne, myślałam czasem.
Lecz z drugiej strony wcale takie nie było. Po prostu sobie radziliśmy. W końcu moje napady gniewu ustały. (Prawdopodobnie mniej więcej w tym samym czasie nasze życie seksualne wróciło do normalnego poziomu).
– Musimy już jechać. – Kiara przywołuje mnie do teraźniejszości. – Sofie i tata nie mogą ruszyć, dopóki my wszyscy nie wyjedziemy.
Pozostali pobiegli do swoich samochodów i trawnik przed domem opustoszał w niezwykłym tempie, aż zostaliśmy tylko Hugh, Sofie i ja.
– Do zobaczenia. – Całuję Hugh.
– Mamo! – Neeve wrzeszczy ze swojego samochodu. Wiezie Kiarę i mnie. – Chodź już!
– Nie możesz jechać ze mną? – pyta Hugh.
– W samochodzie weselnym z tobą i Sofie? Nie, ty głupku.
– Nie chcę być bez ciebie.
– Zobaczysz mnie za czterdzieści minut. – Ale ja wiem, co ma na myśli. Kiedy będziemy się starzeć, będziemy się stawać coraz bardziej zależni od siebie nawzajem.
– A co, jeśli zrobię z Sofie pośmiewisko, gdy będę prowadził ją do ołtarza? Co, jeśli się rozpłaczę? Albo potknę się i pociągnę ją za sobą?
– Tak się nie stanie – śmieję się.
– Mamo!
– Już idę!
W czasie drogi Neeve ponownie analizuje sens urządzania wesela na świeżym powietrzu.
– Taka ceremonia w Irlandii, nawet w sierpniu, to ryzyko, które graniczy wręcz z przejawem skłonności psychopatycznych. – Mimo iż wiele osób próbowało „zamienić słówko” z Sofie na ten temat, nikomu nie udało się jej odwieść od wesela w Apple Blossom Farm.
– Ale pogoda jest dzisiaj cudowna – stwierdza Kiara.
– Na razie – odpowiada Neeve ponuro. – Może się zmienić w każdej chwili, prawda? Co mnie dobija, to to, że Sofie udaje popychadło, a tymczasem jest najbardziej upartą osobą, jaką w życiu spotkałam.
– Może wszystko uda się świetnie – mówię.
I może tak właśnie będzie.
– Gdzie, do diabła, to jest? – pyta Neeve.
Zjechałyśmy z autostrady na wąską drogę, którą dodatkowo zacieśniają krzaczaste rośliny późnego lata wyłażące ponad murkami i płotami na naszą ścieżkę.
– To wygląda groźnie, co nie? Mam na myśli te chaszcze.
– To tutaj! – wołam. – Tutaj. – Zjeżdżamy z drogi i powoli posuwamy się teraz ścieżką, mijając bielony dom. – Oto i są!
Kłębi się tam w słońcu sporo osób, a ich bajeranckie stroje zaskakująco dobrze wpasowują się w otaczające ich piękno bujnej zieleni. Widzę Joego i Sienę, Declyna i Haydena oraz pana młodego, który wygląda nieco blado. W pobliżu są też jego matka i dwie siostry, które wystroiły się w wymyślne kapelusze. W przelocie miga mi twarz mamy: wydaje się trochę zgaszona.
Jest tam też Urzula – równie wymizerowana i chuda, co zawsze. Cieszę się na jej widok: Sofie z pewnością zabolałoby, gdyby ona nie przyszła.
Synowie Joego, czyli Finn, Pip i Kit – jeden wyglądający bardziej niezgrabnie i patykowato od drugiego – rozsadzają gości. Kit ze swoim wielgaśnym jabłkiem Adama pyta:
– Amy, czy mogę zaprowadzić cię do twojego miejsca?
– Jasne.
– Tędy. – Wskazuje ścieżkę między powykręcanymi drzewami, których gałęzie aż uginają się pod ciężarem owoców.
Przynajmniej jest tam drewniana kładka, więc obcasy nie wbijają mi się w miękką ziemię.
Wychodzimy na polankę, gdzie setkę białych krzeseł rozstawiono w dwóch partiach, żeby utworzyć coś na kształt przejścia w kościele między ławkami, które prowadzi do delikatnej pergoli poprzetykanej kwiatami i małymi jabłkami.
Krzesła przystrojono błyszczącymi wstążkami, które unoszą się na lekkim wietrze. Czuję zapach jabłek z sadu – wtedy, wprost do mojego ucha, Neeve mówi:
– Wystarczy jedna ulewa, i te krzesła, pergola i wszystko inne zostanie zmiecione!
– Przestań, psujo. Jest cudownie.
– Już tu jest! – ktoś woła. – Siadać. Zająć pozycje!
David śpieszy do pergoli, a za nim podążają jego drużba i celebrant. Goście zajmują miejsca i rozlega się muzyka.
Najpierw przejściem – w żółwim tempie, jak ją poinstruowano – przechodzi Maisey z obrączkami, potem Kiara, a za nią Neeve uśmiechająca się z zadowolenia. Aż w końcu Sofie i Hugh pojawiają się na początku czerwonego dywanu. Sofie wygląda na nadzwyczaj szczęśliwą, jest przepiękna. Wiem, że nie mogę uronić ani jednej łzy, bo jeśli zacznę, może mi być trudno przestać.
Hugh szepcze coś do Sofie, ona klepie go uspokajająco, wsuwa rękę pod jego ramię i zaczynają iść.
Przypatruję się im ze ściśniętym gardłem. We fraku Hugh wygląda jak przystojny nieznajomy. Moje serce wypełnia tak ogromna miłość do niego, do Sofie, do Neeve i Kiary, że aż czuję ból.
Hugh nie przestaje się uśmiechać, oczy mu błyszczą, jakby zaraz miał pęknąć z dumy. Kiedy wraz z Sofie dochodzą do pergoli, delikatnie uwalnia jej dłoń z uścisku i przekazuje ją Davidowi, a potem rusza do miejsca, które trzymam dla niego. Wsuwa dłoń w moją.
– Tak – szepczę, odpowiadając na jego niewypowiedziane pytanie. – Poszło ci świetnie. Lepiej już byś tego nie zrobił.