Chłopiec nie miał pewności, czy rzeczywiście dostrzegł lisa, czy może jakieś inne zwierzę, ostatecznie uznał jednak, że pewnie to lis, ta bowiem myśl spodobała mu się najbardziej. Sunął przez niewielką dolinę niczym płaski mroczny cień, pełzł wśród traw, niskich krzewów, kamieni. Kiedy dotarł na drugi jej kraniec, do jedynego miejsca, w którym doliny nie ograniczały łagodnie się wznoszące, porośnięte łąkami zbocza, lecz stroma skalna ściana, zagłębił się w gruzowisko kamieni i zniknął. Wydawało się, że w jednej chwili ściana go pochłonęła.
Chłopiec patrzył jak urzeczony. Wyglądało na to, że w skalnej ścianie kryje się wejście, szczelina na tyle szeroka, iż niewielkie zwierzę, choćby lis, bez trudu może się przez nią przecisnąć. Postanowił rozwikłać tę zagadkę. Porzucił rower w trawie i pobiegł w dół zbocza. Dobrze znał okolicę, często odwiedzał tę cichą, niewielką dolinę, choć żeby do niej dotrzeć, musiał pokonać na rowerze ponad pięć mil. Dolinę trudno było znaleźć, nie prowadziły do niej żadne drogi. I właśnie dlatego panował tu niczym niezmącony spokój. Można się było wylegiwać w słońcu albo przesiadywać na kamieniu, spoglądać w niebo i oddawać się własnym myślom.
Chłopiec dotarł do miejsca, w którym lis zniknął mu z oczu. Kiedy był młodszy, często wspinał się po tej skalnej ścianie, wyobrażając sobie, że zdobywa Mount Everest. Obecnie miał dziesięć lat i tego rodzaju zabawy wydawały mu się dziecinadą, dobrze jednak pamiętał dreszcz awanturniczej przygody, jaki przeszywał go na widok urwistego zbocza. Nigdy wszakże nie natknął się na żaden ślad pozwalający przypuszczać, że w ścianie znajduje się jakiś otwór.
Poczuł przyspieszone bicie serca, szukając wejścia wśród wysokich paproci rosnących tu w gęstych skupiskach i wciąż jeszcze mokrych od padającego minionej nocy deszczu. Nie miał wątpliwości, że lis zniknął w tym właśnie miejscu. Chłopiec kopnął nogą w skałę. Oderwało się kilka kamieni i potoczyło w zarośla.
Jego oczom ukazała się skalna szczelina. Nie mógł jej wcześniej zauważyć, gdyż zasłaniały ją liście paproci, był to jednak spory otwór w ścianie. W każdym razie wystarczająco duży dla lisa. Chłopiec aż sapnął z przejęcia. Wsunął ramię w szczelinę, z obawą, że zaraz natknie się na jakąś przeszkodę, wydawało się jednak, że skała rzeczywiście kryje w sobie pustą przestrzeń.
Cofnął ramię, po czym ponownie, tym razem ze znacznie większą siłą, kopnął w skałę. Znów posypały się kamienie, wśród nich także grubsze odłamki. Otwór w ścianie nieco się powiększył. Chłopiec przyklęknął i dłońmi odgarnął na bok kamienie. Nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na to, że skalne fragmenty były w tym miejscu słabo z sobą związane. Czyżby ktoś ułożył je warstwami? Spojrzał w górę. Może dawno temu doszło tutaj do obsunięcia się ziemi, kawałki skały oderwały się i runęły w dół, zagradzając wejście do wnętrza góry.
Odgarnął dość kamieni, by odsłonić wejście do jaskini, przez które mógłby się przecisnąć. Odpoczywał przez chwilę, ciężko dysząc. Choć dzień był chłodny i wilgotny, bardzo się spocił. Przerzucanie dużych i ciężkich odłamków okazało się wyczerpujące. Do tego doszła jeszcze ekscytacja. Dygotał na całym ciele.
A potem wpełzł do środka.
Przecisnąwszy się przez otwór wejściowy, mógł się wyprostować. Dorosły człowiek musiałby pewnie pochylić głowę, lecz osoba w jego wieku miała miejsca pod dostatkiem. Kilka kroków dalej przejście się poszerzało, tworząc coś w rodzaju groty. Do wnętrza prawie nie docierało słoneczne światło, chłopiec ledwie mógł cokolwiek dostrzec. Ujrzał niewyraźny zarys ścian, po części skalnych, po części ziemnych, korzenie zwieszające się z niskiego sklepienia, strużki wody skapującej na podłoże i wsiąkającej w gliniasty grunt pomiędzy otoczakami. Z powodu wewnętrznego napięcia oraz zachwytu ledwie mógł złapać oddech. Odkrył jaskinię. Pieczarę w skale, dostępną przez ukryte wejście, którego najwyraźniej nikt wcześniej nie znalazł.
Odwrócił się i zaczął przeciskać pomiędzy ścianami z powrotem ku wyjściu. Nie znalazł żadnego śladu lisa, być może jednak po prostu nie zdołał go dojrzeć w panujących wewnątrz ciemnościach. Musi niezwłocznie wrócić do domu i zabrać latarkę, a wtedy wróci tu i dokładnie zbada całą pieczarę. Zabierze też z sobą kilka przedmiotów – kolorowe ołówki, znaczki pocztowe, plastikowy kubek – i zostawi je we wnętrzu jaskini. Przeprowadzi test. Będzie zaglądał tu codziennie i sprawdzał pozostawione przedmioty. Jeśli nic nie zostanie naruszone, zyska dowód, że tylko on wie o istnieniu tej kryjówki.
Wydostawszy się na zewnątrz, najchętniej od razu pobiegłby po rower, opanował jednak emocje i zajął się najpierw ułożeniem kamieni i starannym zamaskowaniem wejścia. Przyniósł nawet wilgotnej ziemi i wypełnił nią wszelkie szczeliny, by nikt nie zauważył, że kamienie w tym miejscu luźno do siebie przylegają. Starał się także wyprostować zdeptane uprzednio liście paproci. Następnym razem musi uważać, musi poruszać się ostrożnie i zwinnie, by nie wydeptać wyraźnie widocznej ścieżki prowadzącej prosto do wejścia. Ta jaskinia ma pozostać sekretem, nikt inny nie może jej odnaleźć. Nikogo nie wtajemniczy w swoje odkrycie, nie powie ani matce, ani ojczymowi, ani nawet szkolnym kolegom. Nigdy nikomu nie wspominał o tym miejscu, do którego tak chętnie przychodził, teraz zaś zyskało ono dlań o wiele większe znaczenie.
„Moja dolina – pomyślał – moja jaskinia”.
Lis wskazał mu drogę, stąd też bezwiednie przemknęła mu przez myśl nazwa, jaką zamierzał nadać temu skrawkowi ziemi, należącemu wyłącznie do niego:
Fox Valley.
Lisia Dolina.
„Brzmi tajemniczo – pomyślał – wyjątkowo”.
Lisia Dolina.
Z zadowoleniem przyglądał się efektom swej pracy. Nikt nie zdoła rozpoznać, że skalna ściana kryje w tym miejscu szczelinę. Nikt nie zdoła odnaleźć jego kryjówki. On zaś będzie tu spędzał sporo czasu, może powiększy nieco przejście, umocni wnętrze pieczary, stworzy sobie cudowne miejsce azylu, po wsze czasy.
Pobiegł po rower.
„Niedługo wrócę” – wyszeptał.