Niecałe dwadzieścia cztery godziny później, w poniedziałek po południu, Ryan stanął przed Magistrates’ Court, który miał zdecydować o jego zwolnieniu bądź zatrzymaniu w areszcie do dnia rozprawy głównej. Tak jak przewidywał Aaron Craig, wypuszczenie na wolność kogoś takiego jak Ryan Lee uznano za nad wyraz nieuzasadnione, głównie ze względu na wagę zarzucanego mu czynu. Fakt, że słysząc wezwania policjantów do zatrzymania się, rzucił się do ucieczki, pogarszał jeszcze całą sprawę. Istotną rolę odegrała także okoliczność, że nie posiadał stałego miejsca zamieszkania, zamiast tego od miesięcy wciąż zmieniał miejsce pobytu, zatrzymując się u rozmaitych znajomych, a ostatnio u swej byłej partnerki. Aaron argumentował, że jego klient od prawie pół roku w sposób zadowalający wykonywał swoją pracę jako kierowca w firmie pralniczej, gotów był również poręczyć za swego klienta, iż ten pozostanie w Swansea oraz punktualnie pojawi się na rozprawie głównej. Wykorzystał ową garstkę argumentów, jakie mu pozostały, na niewiele się to jednak zdało. Sędzia znał Ryana Lee i miał już dość jego niekończących się wybryków. Poza tym zaistniałe okoliczności nie pozostawiały mu praktycznie żadnego wyboru.
Zasądził zatrzymanie w areszcie śledczym. Ryan trafi do zakładu karnego w Swansea, gdzie będzie oczekiwał na rychły proces.
Ryan zrozumiał, że nadszedł moment, kiedy będzie się musiał zwierzyć swemu adwokatowi. Aaron Craig był teraz jedyną szansą, jaka pozostała Vanessie Willard.
Nic jednak nie uśmierzyło jego lęków i zmartwień, wręcz przeciwnie, stały się jeszcze bardziej przytłaczające. Nawet jeśli za spowodowanie uszkodzenia ciała dostanie tylko pięć lat, to kiedy wtajemniczy Aarona i wypłynie sprawa Vanessy Willard, czeka go jeszcze z dziesięć kolejnych lat odsiadki. Albo dwanaście. Albo więcej. Nie wiedział tego dokładnie, miał jednak przeczucie, że z tarapatów, w jakich się znalazł, nie wychodzi się ot tak, obronną ręką. Pierwszy tydzień minął mu okropnie. Więzienie okazało się dlań prawdziwym piekłem, tak jak to sobie wyobrażał, choć wiedział przecież, że to dopiero przedsmak tego, co go czeka – areszt śledczy był bardziej komfortowy, miał w nim znacznie więcej przywilejów niż we właściwym więzieniu, do którego miał później trafić. Najgorsze było jednak to, że nie potrafił myśleć o niczym i nikim innym, jak tylko o Vanessie. Był przestępcą, z charakteru chwiejnym i agresywnym, lecz nigdy jeszcze nie wyrządził nikomu umyślnie takiej krzywdy, jaką wyrządzi Vanessie Willard, jeśli jak najszybciej nie zdoła jej uwolnić. Nie znał tej kobiety, lecz przez cały tydzień przeżywał jej los z taką intensywnością, że miał już nieomal wrażenie, jakby powoli stapiał się z nią w jedno. Słyszał jej krzyki, czuł, jak jej głos staje się coraz bardziej ochrypły i urywany. Widział, jak usiłuje się wydostać ze skrzyni, łamią się jej paznokcie, jak drzazgi wbijają się jej pod skórę, gdy desperacko skrobie po wieku. Czuł, jak opanowuje ją panika i niemal wpędza w szaleństwo. Miał przed oczami chwile, w których ona próbuje odzyskać spokój, w których dodaje sobie odwagi, usiłuje zebrać w sobie siły, poprzez autogeniczny trening lub ćwiczenia jogi stara się odzyskać stan umysłu, który jakimś sposobem pozwoliłby jej zatriumfować nad własną rozpaczą. Wyobrażał sobie, jak potem znów się załamuje, krzycząc, przewraca się w tym swoim więzieniu, uderza głową, ryczy jak jakieś zwierzę, udręczona, poddana torturom, obłąkana śmiertelnym strachem.
W ciągu tego tygodnia schudł prawie trzy kilogramy, nocami budził go własny krzyk.
W sobotę uświadomił sobie, że Vanessie, nawet jeśli oszczędzała zapasy żywności, nie zostało już nic do jedzenia.
W niedzielę musiał przyjąć, że nie piła od co najmniej dwudziestu czterech godzin. Wmawiał sobie, że nie może irytować Aarona, wzywając go w weekend do aresztu, więc postanowił spotkać się z nim nazajutrz, wyznać mu wszystko i poprosić, by podjął konieczne kroki w celu uwolnienia Vanessy.
W poniedziałek rano odmówił spożycia śniadania. Po nieprzespanej nocy był u kresu sił. Gruntownie przeanalizował w myślach kwestię, w jaki sposób uratować Vanessę, i za każdym razem dochodził do wniosku, że nie wygląda to dla niego najlepiej – acz gorzej jeszcze dla samej Vanessy. Zagrożenie wynikające z faktu, że podejmie próbę jej uwolnienia, nie usunąwszy uprzednio wszelkich śladów świadczących przeciwko niemu, wydawało mu się przytłaczające. Jak w ogóle mógł się w to wplątać? Jak mógł kiedykolwiek pomyśleć, że to się uda?
„Dziesięć lat za kratkami albo i dłużej – pomyślał ze zgrozą. – Tyle nie przetrzymam. Nigdy w życiu. Nie mogę ryzykować. Nie mogę”.
Tego ranka był tak wzburzony, że dostał gorączki i musiał go zbadać lekarz.
– Co się z panem dzieje? – zapytał. – Tak gwałtowny skok temperatury to coś bardzo dziwnego.
– To cała ta sytuacja – odparł Ryan. – Stąd się to wzięło.
Lekarz podał mu lekarstwo i gorączka opadła. Udręka jednak pozostała. Według wszelkiego prawdopodobieństwa ona jeszcze żyje, podpowiadał mu wewnętrzny głos, jeszcze nie doszło do tragedii. Obejdą się z tobą nieco łagodniej niż gdyby...
Ale jeśli w ogóle nic nie powiem, wyjdę z tego obronną ręką.
Będziesz musiał z tym żyć.
Wszystko kiedyś zblaknie. Wszystko osłabnie. Nawet okropne wspomnienia.
Vanessa Willard na zawsze pozostanie twoim koszmarem.
Nie chcę reszty życia spędzić za tymi murami. Nie mogę. Ja tutaj zwariuję. Muszę stąd wyjść!
Jesteś potworem.
Nie! To tylko pech! To po prostu cholerny pech!
Leżał na pryczy i przycisnąwszy twarz do poduszki, płakał.
Płakał z powodu Vanessy, kobiety, której nawet nie znał.
Płakał, gdyż wiedział, że nie powie ani słowa.