Ryan żałował, że dał się namówić Norze, by iść razem z nią na tę imprezę. Jedna z jej koleżanek miała urodziny i urządzała przyjęcie w swoim domu w Pembroke. Ów dom był w istocie dawną niewielką stodołą, którą koleżanka i jej mąż przebudowali, poświęcając temu najwyraźniej długie lata. Byli z tego niezmiernie dumni, lecz Ryan uznał nierówne podłogi, krzywe ściany i malutkie okna za niezbyt udane. Zaproszono bez mała pięćdziesięcioro gości, zbyt wielu jak na tak wąskie, niskie pomieszczenia. Przez cały dzień padało, późnym południem się przejaśniło i w końcu wyjrzało nawet słońce. W jadalni otwarto na oścież drzwi prowadzące do ogrodu, lecz jakoś nikogo tam nie ciągnęło, trawa bowiem i krzewy nadal ociekały wodą, amatorsko zaś wyłożony płytkami taras upstrzony był głębokimi kałużami. Ludzie tłoczyli się w pokojach, ściśnięci jak sardynki. Ryan wciąż jednak słyszał zapewnienia, jak tu jest świetnie, przytulnie, intymnie, wygodnie i takie tam. I każdy znał tu każdego. Ryan oczywiście nie znał nikogo.
Nora tak długo go błagała, by z nią poszedł, że w końcu dał się namówić, lecz w którymś momencie uległ jej tylko po to, by wreszcie zakończyć ów temat. Nie miał najmniejszej ochoty na towarzyskie spotkanie, a już na pewno nie w kręgu przyjaciół Nory. W ten piątkowy wieczór wolałby pojechać do Swansea i odwiedzić Debbie. Bardzo się o nią martwił, gdyż nie udało jej się odzyskać wewnętrznej równowagi. Wciąż była na zwolnieniu lekarskim, całymi dniami przesiadywała w swoim mieszkaniu, raz tylko wyszła na zakupy do pobliskiego Tesco. Lecz i wówczas pędziła z powrotem do domu, chcąc jak najprędzej zamknąć i zaryglować za sobą drzwi. Wydawało się, że cały zewnętrzny świat odbiera jako niebezpieczny i wrogi, czemu wcale nie należało się dziwić. Ryan chętnie by coś dla niej ugotował, a potem namówił ją na krótki spacer. Zamiast tego stał teraz wśród tych wszystkich ludzi, których uważał za niesympatycznych i zbyt głośnych, trzymając w dłoni szklankę ciepłego już, niestety, piwa. Nora gdzieś zniknęła. Obiecała mu, że nie odstąpi go ani na krok, lecz w końcu rozdzielono ich w tym tumulcie i jak dotąd nie zdołali się odszukać. Nora była rozpromieniona, kiedy weszli do domu jej koleżanki, ba, niemal płonęła dumą i szczęściem. Ryan zrozumiał wówczas, jak ogromne znaczenie miała dla niej jego osoba. Widziała w nim nie tylko swój emocjonalny punkt odniesienia w codziennym życiu, człowieka, który czekał na nią, gdy wracała do domu, o którego mogła się troszczyć, wręcz mu matkować. Był dla niej również symbolem statusu. Żywot singielki przysparzał Norze coraz większych cierpień, głównie z powodu opinii, jaka się z tym w jej mniemaniu wiązała. Kobieta, która nie zdołała jeszcze nikogo poderwać... Prawdopodobnie miała już dość zatroskanych pytań oraz dobrych rad, którymi ją zasypywano. Była w wieku, w którym jej koleżanki zaręczały się, wychodziły za mąż albo nawet rodziły pierwsze dzieci. Ryan sam zauważył tego wieczoru co najmniej trzy ciężarne kobiety, które zadziwiająco niefrasobliwie przeciskały swoje ogromne brzuchy przez nachalną ciżbę. Wiedział, że Nora marzy o małżeństwie i dzieciach. Wyszło to na jaw podczas długich rozmów, jakie prowadzili, kiedy go jeszcze regularnie odwiedzała w więzieniu. O dziwo, nigdy mu przez myśl nie przeszło, iż to akurat jemu uczyni wyraźną aluzję, że wybrała go jako tego, który pomoże jej spełnić to marzenie. Kiedy po zwolnieniu z więzienia przyjęła go pod swój dach, wciąż był przekonany, że uczyniła to powodowana uczuciem przyjaźni, przede wszystkim jednak ze względu na swoje społeczne zaangażowanie. Dopiero z czasem, w trakcie minionych tygodni, zrozumiał, że wszystko to robiła z myślą o jednym: celowo do niego pisała, celowo go odwiedzała, celowo go zakwaterowała w swoim mieszkaniu. Dziś wieczór jego wątpliwości się rozwiały: zupełnie oficjalnie uznany został za jej partnera. Towarzysza jej życia. To dlatego właśnie koniecznie musiał z nią przyjść. Był trofeum, którym chciała się przed wszystkimi pochwalić.
„Powinienem być wściekły” – przemknęło mu przez myśl. Lecz złości wcale nie czuł. Powodem była rozpromieniona Nora. Nie potrafił się gniewać na kobietę, która emanowała takim poczuciem swobody i szczęścia tylko dlatego, że miała go u swego boku.
Zastanawiał się właśnie, czy jakimś sposobem uda mu się przedostać do kuchni i nalać sobie zimnego piwa, gdy nagle, po raz pierwszy, odkąd tu przyszedł, ktoś go zagadnął. Człowiek ten był mniej więcej w jego wieku, miał na sobie dżinsy oraz koszulkę polo i sprawiał wrażenie nieco strapionego.
– Cześć! Jestem Harry Vince.
– Ryan Lee.
– Witaj, Ryan. Ty jesteś tym nowym chłopakiem Nory, zgadza się?
– Ech, ja... – ociągał się Ryan, lecz Harry na szczęście nie czekał na odpowiedź.
– Wcześniej pracowałem razem z Norą. W South Pembrokeshire Hospital. Rok temu się usamodzielniłem. Mam własną praktykę fizjoterapeutyczną. W Swansea.
– Gratuluję – odparł Ryan, gdyż nic innego nie przyszło mu do głowy.
– Straszne urwanie głowy – wyznał Harry – zanim taka praktyka zacznie przynosić dochód. Ciągle tylko wydatki i wydatki... no cóż, żyć także kiedyś trzeba...
Ryan zauważył, że dłonie Harry’ego, zaciśnięte na szklance z piwem, lekko drżały. Sprawiał też wrażenie, jakby był niewyspany, za mało jadał i w ogóle nie wychodził na świeże powietrze.
„Pewnie walczy o przetrwanie – pomyślał Ryan. – Założył samodzielną praktykę i interes niezbyt dobrze się kręci”.
Harry wyjął z kieszeni spodni wizytówkę i wręczył ją Ryanowi.
– Proszę. Gdybyś miał kiedyś jakikolwiek problem... To znaczy, wprawdzie masz pod ręką Norę, ale ona ma totalnie wypełniony grafik i gdyby zależało ci na czasie... – Spojrzał na niego z wielką nadzieją w oczach, jakby oczekiwał, że Ryan z miejsca oświadczy, iż od dawna czekał na kogoś takiego jak on. Cóż, wszystko mogło się potoczyć szybciej niż się tego spodziewał. Ryan wiedział, że w jego życiu nastała cisza przed burzą, być może Debbie była zapowiedzią prawdziwego huraganu. Damon z pewnością uderzy. Nie wiadomo tylko kiedy, gdzie i jak, lecz jego cios będzie wściekły, perfidny i sadystyczny. Damon został na dwa lata skazany na bezczynność, gdyż jego ofiara siedziała za kratkami. Uderzy ze szczególnym okrucieństwem. Kiedy z nim skończy, Ryan może już nikogo nie potrzebować. Albo właśnie fizjoterapeuty. Prawdopodobnie ani jedna kość w jego ciele nie będzie na swoim miejscu.
– Dziękuję – odparł, po czym wsunął wizytówkę do kieszeni spodni. – Jasne, zgłoszę się w razie potrzeby.
Dostrzegł, że Nora weszła właśnie do pokoju i rozgląda się wokoło. U jej boku pojawiła się atrakcyjna ciemnowłosa kobieta, która również sprawiała wrażenie, jakby kogoś wypatrywała.
„Pewnie mnie szuka – pomyślał Ryan. – Ta czarnowłosa to zapewne przyjaciółka Nory, której chce mnie teraz przedstawić”.
Czuł się coraz mizerniej. Najchętniej wybiegłby do mokrego od deszczu ogrodu i pognałby dalej, najszybciej jak potrafił. Pomijając jednak wymianę zdań z Norą, do jakiej znów pewnie by doszło, było to niemożliwe także z czysto praktycznych powodów: ludzie zgromadzeni wokół niego tworzyli istny mur, szczególnie grupy w pobliżu drzwi prowadzących na taras, tam bowiem docierało najwięcej świeżego powietrza. O szybkim przedarciu się do ogrodu można było zapomnieć.
Nora w końcu go spostrzegła i zdecydowanym krokiem ruszyła w jego kierunku, torując sobie drogę przez tłum. Za nią podążała druga kobieta. Podeszły do niego, kiedy Harry właśnie pytał:
– A ty? Także pracujesz w szpitalu?
– Nie – odparł Ryan. Postanowił trzymać się prawdy, nawet jeśli nie jest ona szczególnym powodem do dumy. – Pracuję w punkcie ksero.
– Gdzie? – dopytywał się Harry.
– Ryan, chciałabym cię przedstawić mojej przyjaciółce Vivian – odezwała się Nora. – Vivian, to jest Ryan Lee. Ryan, to Vivian Cole.
– W punkcie ksero – powtórzył Ryan. Skinął głową w stronę Vivian. – Cześć!
– Cześć! – przywitała się Vivian. Przyglądała mu się z nieskrywanym zaciekawieniem. Była najlepszą przyjaciółką Nory, która mu często o niej opowiadała. Każdego ranka towarzyszyła jej w drodze do pracy. Jak dotąd Ryanowi udawało się uniknąć z nią spotkania, zawsze wychodził z domu wcześniej. Był pewien, że Nora wtajemniczyła ją w każdy szczegół ich związku, poczynając od pierwszego listu, poprzez pierwsze spotkanie, aż do momentu, kiedy wprowadził się do jej mieszkania. Pragnienie ucieczki coraz bardziej się w nim wzmagało.
– W punkcie ksero? – dopytywał się Harry, marszcząc czoło. Ryan dotąd mu współczuł, teraz jednak uznał go za mało sympatycznego. Harry nie dawał sobie rady z własnym życiem i szukał ludzi, którym wiodło się jeszcze gorzej. – Czy to porządny zawód?
– Daje mi dużą frajdę – skłamał Ryan.
Harry potrząsnął głową.
– No tak, ale przecież to nie jest coś, co można by robić przez całe życie...
– To pytanie nie na miejscu, Harry – przerwała mu Vivian. Uśmiechnęła się. Ryan odniósł wrażenie, że nigdy dotąd nie widział tak nieszczerego uśmiechu. – Przypuszczam, że Ryan bardzo się ucieszył, że w ogóle znalazł jakąkolwiek pracę.
– Vivian... – Nora poczuła się nieswojo.
– Dlaczego? – zapytał Harry.
– Nie wiedziałeś? – odparła pytaniem Vivian. Jej zdziwienie było udawane, i to marnie, uznał Ryan. Żadna z niej aktorka.
– Nie. Niby o czym? – Teraz także Harry czekał na wyjaśnienia.
– No więc, to żadna tajemnica, prawda, Noro? Nora w pełni to akceptuje. Ryan był w więzieniu. To tam się poznali.
– Byłaś w więzieniu, Noro? – zapytał osłupiały Harry zbyt donośnym głosem. Nagle gwar wokół nich ucichł. Słowo więzienie, wymówione podniesionym tonem, wystarczyło, by z miejsca uciszyć hałas, który zdawał się jak dotąd nieprzenikniony.
Vivian się roześmiała.
– Ależ oczywiście, że nie. Ryana poznała poprzez organizację... która pośredniczy w kontaktach z więźniami. Z takimi, którzy nie mają rodziny, nie dostają żadnych listów, nikt ich nie odwiedza i tak dalej.
– Serio? – Harry wyglądał na wstrząśniętego. Najwyraźniej zupełnie inaczej postrzegał dotąd Norę. Ryan zauważył, że zwilgotniały mu dłonie. Jeszcze chwila, a szklanka z piwem wyślizgnie mu się z mokrych palców i rozbije o podłogę.
– Za co siedziałeś w więzieniu? – chciała wiedzieć jakaś kobieta.
– Ciężkie uszkodzenie ciała – wyjaśniła Vivian.
Milczenie. Nikt nie mógł cofnąć się ani o krok, tłum był zbyt gęsty, a mimo to Ryan odniósł wrażenie, jakby wszyscy się odeń odsunęli. Przynajmniej wewnętrznie. Nagle stał się jeszcze bardziej samotny niż dotąd.
– Nie działałem z premedytacją – wyjaśnił. – Właściwie to był przykry wypadek.
– Ale z powodu nieszczęśliwego wypadku nie trafia się przecież do więzienia – powiedział Harry.
Jak miałby wyjaśnić, co tak naprawdę się wówczas wydarzyło? Patrzył w te wszystkie twarze i naraz odniósł wrażenie, że tak czy owak zaplącze się w swoich wyjaśnieniach. Ujrzał... ciekawość. Radość z cudzego nieszczęścia. Odrazę. Żądzę sensacji. A nade wszystko okrutną obojętność. Apatię. Wyłupiaste oczy pozbawione uczuć.
– Ja... no więc, to było... – zaczął, lecz w tej chwili usłyszał głos Nory. Nie zauważył, kiedy się przesunęła w jego stronę. Widoczna dla każdego z jej przyjaciół i kolegów, stała teraz u jego boku.
– Prawo wyraźnie rozróżnia, czy ktoś działa rozmyślnie i w złych zamiarach, czy nie – wyjaśniła. – Ryan został skazany na cztery lata więzienia, a po dwu i pół roku warunkowo zwolniony. Gdyby sąd orzekł działanie z premedytacją, dostałby dwadzieścia pięć lat.
Wszyscy wpatrywali się w Norę.
– Cóż, w każdym razie ktoś został bardzo ciężko ranny – zauważyła uszczypliwie Vivian. Przestała się uśmiechać. – Premedytacja czy nie!
– Jeśli cię uderzę – odezwała się Nora – nie kieruje mną zamiar wysłania cię do szpitala. A jednak możesz się potknąć, poślizgnąć, uderzyć głową w kant stołu i poważnie się przy tym zranić. Nikt jednak nie będzie mógł powiedzieć, że ja tego chciałam.
– No więc... z twoich słów wynika, że w przypadku Ryana nie chodziło, na Boga, o niewinny policzek. O ile mi wiadomo, to była karczemna bijatyka. Ten drugi był tak pijany, że ledwie mógł się bronić. Ryan stłukł go tylko dlatego, że tamten wygadywał po pijanemu. Chłopak nawet nie odpowiada za to, co tam bełkotał, lecz ostatecznie trafił do szpitala z ciężkim wstrząśnieniem mózgu i złamaniem podstawy czaszki.
– Ryan wcale tego nie chciał – odparła Nora. Jej głos drżał. Ryan spojrzał na nią z ukosa. Jej oczy płonęły wściekłością. Z początku myślał, że drżenie jej głosu świadczy o tym, iż zaraz wybuchnie płaczem, teraz jednak zrozumiał, że daleko jej było do łez. Wprost kipiała złością.
– Jak mogło aż do tego dojść? – zapytał Harry.
– Było tak, jak to przedstawiłam w moim przykładzie – odpowiedziała Nora. – Upadł nieszczęśliwie i tyłem głowy uderzył o kant stołu. To był okropny pech.
– Sąd przyznał, że nie mogłem tego przewidzieć – rzekł Ryan. Tak naprawdę wcale nie miał zamiaru się usprawiedliwiać. Mimo to dodał: – W więzieniu przeszedłem trening tłumienia agresji. Dziś coś takiego już by mi się nie przydarzyło. Znam... mechanizmy, dzięki którym mogę nad sobą panować.
– Cóż, bardzo nas to cieszy! – odezwała się Vivian. – W takim razie nie musimy się już martwić o Norę!
– Jakbyś kiedykolwiek musiała się o mnie martwić – odparła Nora. – Albo też kiedykolwiek się martwiła. Przez te wszystkie lata, kiedy każdy wieczór spędzałam sama w mieszkaniu, podczas gdy ty wyruszałaś na te swoje podboje, czułam się samotna i potrzebowałam przyjaciółki, ty zaś wciąż byłaś zajęta sobą oraz swoimi licznymi wspaniałymi, ekscytującymi, zwalającymi z nóg facetami. Zupełnie cię nie obchodziłam!
– Nic nie mogłam poradzić na twoje problemy z mężczyznami. Nie wiedziałam też, dlaczego żaden nigdy u ciebie nie zadokował. Teraz jednak...
– Tak? – zapytała Nora.
– No cóż, powoli zaczynam rozumieć – odparła Vivian. – Potrzebujesz całkiem specjalnego typu mężczyzny. Takiego, którego wcale nie tak łatwo znaleźć. Ty musisz czuć, że masz nad nim absolutną przewagę. Jesteś tak zakompleksiona, że nie byłabyś w stanie znieść mężczyzny równego sobie albo od siebie silniejszego. Stąd ten absurdalny pomysł, by nawiązać znajomość z więźniem. Trudno gdzie indziej znaleźć bardziej uległego faceta. Zamknięty. Skazany. A nawet jeśli wyjdzie na wolność, pozostaje w towarzyskiej izolacji. Już na zawsze naznaczony skazą. Zbrodniarz. Nic innego. A przez to na zawsze zdany wyłącznie na ciebie. Jesteś jego jedyną nadzieją, że przynajmniej jedną nogą będzie mógł stanąć na gruncie społecznego życia. I to właśnie cię w nim pociąga. U jego boku możesz się poczuć naprawdę silna i pewna siebie. I możesz żywić nadzieję, że on z tobą zostanie. W przeciwieństwie do wszystkich pozostałych!
– Jak ja mogłam uważać cię za przyjaciółkę, Vivian – powiedziała Nora.
Pobladła jak ściana, Ryan to zauważył. Wiedziała – wiedział także Ryan i pewnie wiedzieli też wszyscy obecni w pokoju – że Vivian może i była podła i złośliwa, ale trafiła w sedno. Doprowadziła do tego, że związek Ryana i Nory znalazł się w punkcie kulminacyjnym.
– Boję się o ciebie, Noro – oświadczyła Vivian.
– Uważam, że nawet przestępca zasługuje na drugą szansę. – Harry poczuł się w obowiązku dorzucić swoje trzy grosze. – Nawet morderca...
– Nie jestem żadnym... – zaczął Ryan, lecz miał już dość. Wszystkiego. Obłudy Vivian. Nagłej, pełnej namaszczenia wyrozumiałości Harry’ego. Wszystkich tych twarzy zgromadzonych wokół niego. Miał już dość tego okropnego przyjęcia. I poczuł też coś, czego dotąd ani przez chwilę nie zaznał: że tego wieczoru to on musi chronić Norę. Stanęła u jego boku, wzięła jego stronę, i za to spotkało ją głębokie upokorzenie w obecności zebranego w pokoju towarzystwa. Do niego należało teraz zakończenie tej nieznośnej sytuacji.
Wcisnął w dłoń zaskoczonego Harry’ego swoją szklankę z piwem i wziął Norę za rękę.
– Chodź, wracamy do domu!