W sobotę już nie padało, a jednak niebo wciąż pozostawało szare. Byłam trochę przeziębiona, przez cały dzień nawet się porządnie nie ubrałam i późnym popołudniem nadal chodziłam po mieszkaniu w moim starym dresie. Ani nie wzięłam prysznicu, ani nie umyłam zębów, ani nie rozczesałam włosów. Ciekło mi z nosa, a w gardle drapało. W południe rozpuściłam zupę z torebki w gorącej wodzie. Próbowałam nie poczuć się nazbyt zdeprymowana z powodu zmarnowanego, samotnego weekendu. Przeziębiona, a do tego przy tak ponurej pogodzie – cóż mogłabym sobie zorganizować? Nie da się jednak zaprzeczyć, iż po rozstaniu z Matthew moje życie zionęło pustką, na domiar złego moje przyjacielskie stosunki z Alexią uległy pogorszeniu. Z owego spotkania w Londynie wróciła nieco przygnębiona. Przez kilka dni nie miała ochoty o tym rozmawiać, potem jednak, podczas przerwy obiadowej w kawiarni, kiedy popijałyśmy mleczne shakes i zajadałyśmy tosty z serem, zwierzyła mi się: Ronald Argilan był wielce niezadowolony z danych o wielkości sprzedaży „Healthcare”, utracie abonentów oraz odejściu kilku ważnych reklamodawców. Musiał, jak to było w jego zwyczaju, nieźle Alexii dopiec przed całym zgromadzonym zespołem, najgorsze zaś, że nie potrafiła odeprzeć jego zarzutów ani przytoczyć kontrargumentów. Miał słuszność, niemal wszystko w „Healthcare” było już od pewnego czasu w odwrocie.

– On twierdzi, że to moja wina – wyznała Alexia. – Ja zaś nie wiem, jak można by jeszcze bardziej poświęcić się pracy. Nadal mamy ciężkie czasy, ludzie zważają na swoje wydatki. „Healthcare” to nie dziennik, bulwarówka czy ładny, kolorowy magazyn ilustrowany, mamiący człowieka wizją lepszego świata. Na miłość boską, jesteśmy magazynem o zdrowiu! Prezentujemy nowe lekarstwa, udzielamy wskazówek, jak zachować formę, i denerwujemy ciągłymi napomnieniami o regularnej profilaktyce antynowotworowej. To pierwsze czasopismo, jakie ludzie przestają abonować, szukając oszczędności w osobistych wydatkach!

Ze złością pociągnęła spory łyk przez słomkę.

– Inne regionalne wydania „Healthcare” zmagają się z podobnymi problemami – kontynuowała – ale tylko mnie zaatakował. To niesprawiedliwe!

– Naczelnymi innych wydań są mężczyźni – odparłam. – On nie ma ambicji, by im udowadniać, że znaleźli się w niewłaściwym miejscu.

Alexia obrzuciła mnie tak gniewnym spojrzeniem, jakbym to właśnie ja reprezentowała pogląd, że miejsce kobiety jest przy garach, a nie na kierowniczych stanowiskach.

– Żyjemy w roku 2012 – prychnęła. – Powoli nawet ci starzy, zgrzybiali faceci powinni zacząć rozumieć, że nie będą już w stanie zlikwidować prawnie zagwarantowanego równouprawnienia mężczyzn i kobiet!

– Prawo nie zmieni tego, co się wykluwa w ludzkich głowach – odparłam. – Nie przejmuj się. Ten facet się nie zmieni. Pociesz się myślą, że umrze dużo wcześniej niż ty!

Tamtego dnia udało mi się tchnąć w nią nieco ufności, w sumie jednak również ona sama się zmieniła: zaczęła jeszcze więcej pracować, sprawiała wrażenie jeszcze bardziej zabieganej i wyczerpanej, rzadziej wybuchała śmiechem. I zaczęła się afiszować swoją pozycją szefowej, czego nigdy wcześniej nie robiła. Beształa nas, gdy nie nadążaliśmy albo gdy ktoś nie pojmował w mig, co miała na myśli. Mimo to nie przestałam jej lubić, wiedziałam bowiem, że znalazła się pod nadmierną presją i czasem nie potrafiła sobie poradzić inaczej, jak tylko wymyślając komuś, kto akurat miał pecha i w nieodpowiednim momencie wszedł jej w drogę.

W każdym razie Alexia nie była w owym czasie wymarzoną partnerką weekendowych wypadów, choćby dlatego, że także w soboty i niedziele zamykała się w redakcji i usiłowała uporać z coraz większym nawałem pracy. Miałam nadzieję, że to się kiedyś zmieni. Nie tylko ze względu na mnie. Także i przede wszystkim ze względu na Alexię.

Dochodziła piąta, znów zaczęło lekko mżyć. Mimo to zastanawiałam się, czy się nie ubrać i nie wyjść na spacer po plaży. Przesiadywanie cały dzień w mieszkaniu wyraźnie mi nie służyło. Być może lekki, świeży powiew wiatru pomoże mi się pozbyć kataru. Poczułam jednak, że nie będę w stanie się zebrać. Apatycznie gapiłam się w telewizor, który włączyłam przed południem, lecz traktowałam jedynie jako szum w tle. Właśnie nadawano audycję, w której prezentowano wiadomości z różnych rejonów Anglii. Gdzieś w Kent doszło wczoraj do gigantycznego karambolu na drodze z powodu rzęsistego deszczu i słabej widoczności. W Londynie wieczorny spektakl teatralny zakończył się skandalem, nie słuchałam jednak uważnie i nie poznałam jego przyczyn. W Yorkshire zaginęła bez śladu kobieta, policja nie zdołała jeszcze ustalić, co się z nią stało.

Ta wiadomość mnie zaciekawiła. Słowa zaginęła bez śladu stały się dla mnie bodźcem, na który prawdopodobnie zareagowałabym nawet wyrwana w środku nocy ze snu. Pogłośniłam i wysłuchałam relacji.

Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa kobieta została porwana ze swojego samochodu, niemniej jednak nie zażądano od jej męża okupu, nikt się też w tej sprawie nie zgłosił. Jej uprowadzenie, jeśli rzeczywiście do niego doszło, wydawało się nie mieć żadnego sensu. Pokazano zdjęcie kobiety: Corinne B. Zobaczyłam sympatyczną twarz o szerokim uśmiechu. Corinne B. nie wyglądała na kogoś, kto potrafi mnożyć sobie wrogów. Sprawiała wrażenie osoby zwyczajnej, miłej, nierzucającej się w oczy.

Cała ta historia tak bardzo przypominała niewyjaśniony los Vanessy, że jak osłupiała wpatrywałam się w ekran telewizora.

– Czy to się w Anglii robi modne? – zapytałam na głos. W tej samej chwili ktoś zadzwonił do drzwi.

Uruchomiłam zamek i wyszłam na klatkę schodową, by tam zaczekać na mojego gościa. Zastanawiałam się, kto mógłby się do mnie wybrać w to deszczowe sobotnie popołudnie. Spojrzałam na mój poplamiony dres, przypomniałam sobie o nieuczesanych włosach oraz czerwonym nosie i pomyślałam: „A niech to! Mam nadzieję, że to nikt ważny!”.

Na schodach pojawił się Matthew Willard. Przystanął na chwilę, jakby chciał się upewnić, że nikt nie każe mu natychmiast zawrócić, po czym kilkoma szybkimi susami wszedł na górę.

– Witaj, Jenno – powiedział, gdy stanął przede mną.

Wolałabym się zapaść pod ziemię.

– Witaj, Matthew – odparłam, po czym dodałam, by przynajmniej wytłumaczyć mój niestosowny strój: – Niestety, jestem trochę przeziębiona.

– Och, przykro mi. Czy mimo wszystko mogę wejść?

Co mi pozostało? Przepuściłam go.

– Proszę.

Na stole w pokoju dziennym stała filiżanka, z której jadłam zupę, obok niej leżała pusta torebka, której zawartość wsypałam do gorącej wody. Na fotelu znalazłam kilka zużytych chusteczek. Telewizor brzęczał, na dywanie leżał najnowszy numer „Hello!” – nigdy bym się nikomu nie przyznała, że od czasu do czasu byłam żądna plotkarskich doniesień rodem z Yellow Press. A teraz mężczyzna, którego naprawdę lubiłam i chciałam, by zachował o mnie jak najlepsze zdanie, zaraz dosłownie się potknie o ciemne strony mojej natury. Nie wspominając już o tym, że zobaczył mnie w dresie, na widok którego człowiek chciałby się salwować ucieczką. Wyłączyłam telewizor, zgarnęłam spiesznie chusteczki, czasopismo wrzuciłam do kosza, a filiżankę odstawiłam na kuchenny blat.

– Przepraszam. Nie spodziewałam się odwiedzin. Jak już mówiłam, nie jestem w formie i dlatego...

– Ależ nie musisz za nic przepraszać – odparł Matthew. – Wręcz przeciwnie. Trochę nieuprzejmie z mojej strony, że zjawiłem się bez uprzedzenia, ale obawiałem się... no cóż, pomyślałem, że jeśli wcześniej zadzwonię, być może powiesz nie, a tego nie chciałem ryzykować. – Uśmiechnął się. – I proszę, przestań już sprzątać pokój, chciałem tylko...

– Przepraszam cię na chwilkę. Zaraz do ciebie wracam!

Najszybciej jak mogłam zniknęłam w sypialni. Zdjęłam dres, wskoczyłam w dżinsy i sweter, przed lustrem zaczesałam moje sterczące we wszystkie strony włosy i przypudrowałam zaczerwieniony nos, dzięki czemu nie wyglądał już tak przeraźliwie. Zamyśliłam się. Matthew sprawiał wrażenie odmienionego. Sposób, w jaki wbiegł po schodach, wszedł do mieszkania... Zawsze był taki powściągliwy, zawsze nieco roztargniony, ot, człowiek medytujący, niezupełnie związany z rzeczywistością. Matthew, jakiego znałam, na pewno nie zjawiłby się bez zapowiedzi. Nie wszedłby na górę, pokonując po dwa stopnie naraz. Uwaga o moim przeziębieniu z miejsca skłoniłaby go do taktownego odwrotu albo przynajmniej propozycji, że wpadnie w bardziej odpowiednim czasie. Natomiast Matthew, którego właśnie spotkałam, był bardziej niekonwencjonalny, bardziej zdecydowany oraz o wiele młodszy od tego, którego do tej pory znałam. Podczas naszego pierwszego spotkania nieco się przede mną otworzył, lecz nigdy się to nie powtórzyło. Pomyślałam nagle: „to Matthew z dawnych czasów. Zanim doszło do katastrofy. Ujrzałam mężczyznę, jakim był naprawdę. Jakim naprawdę jest”.

Nieco bardziej pewna siebie wróciłam do salonu. Matthew wciąż stał pośrodku pokoju.

– Usiądź, proszę – odezwałam się. – Napijesz się czegoś?

– Na razie nie, dziękuję. – Podszedł do mnie, chwycił obie moje dłonie. – Jenno, bez ciebie to po prostu nie ma sensu – wyznał. Naraz jego głos zabrzmiał nieomal bezdźwięcznie. – Te ostatnie dwa tygodnie... Myślałem tylko o tobie. Praktycznie w każdej chwili. Strasznie mi ciebie brakowało. Wciąż rozmyślałem o tym, co akurat porabiasz, jak wyglądasz. Jak to miło by było z tobą porozmawiać. Dzielić się z tobą nastrojem. Patrzeć ci w oczy. Po prostu chciałem cię mieć przy sobie. Chcę cię mieć przy sobie. Nie chcę cię stracić!

– Matthew... – odparłam oszołomiona.

Przerwał mi.

– Wiem, co chcesz powiedzieć. Że nie może być tak, jak było do tej pory. I masz absolutną rację. Żadna kobieta nie mogłaby żyć w ten sposób. Jak miałabyś zaufać mężczyźnie, który kurczowo uczepił się przeszłości? Którego życie skończyło się pewnego sierpniowego wieczoru przed prawie trzema laty? Miałaś rację, zostawiając mnie. Ale proszę cię, daj mi jeszcze jedną szansę!

Znów próbowałam coś powiedzieć, znów wszedł mi w słowo.

– Rozmyślałem. I zrozumiałem, że tak dłużej być nie może. Ani dla ciebie, ani też, zupełnie niezależnie, dla mnie. Ja już nie żyję. I przez cały ten czas nawet tego nie zauważyłem. Dopiero dzięki tobie zrozumiałem, że chcę powrócić do życia. Z całą mocą. Nie chcę stracić już ani jednego dnia.

W jego słowach wyczuwałam szczerość. Nie powiedział czegokolwiek, byleby tylko mi się przypodobać. Naprawdę surowo osądzał samego siebie, otworzył się przede mną bez skrupułów, nie chował się za wymówkami. Spojrzał na siebie i swoje życie – i się przeraził.

– Czy sądzisz, że potrafisz to zrobić? – zapytałam. – Zamknąć za sobą przeszłość? Nie zastanawiać się każdego dnia, co się stało z Vanessą? Nie szukać jej dłużej? Nie czuć wyrzutów sumienia, kiedy zwracasz się do innej kobiety?

Widziałam, że niełatwo mu przyszło odpowiedzieć na te pytania. Nie chciał mi wyznać niczego wbrew swym prawdziwym uczuciom i myślom.

– Z pewnością nie potrafię przemienić się z dnia na dzień w zupełnie innego człowieka – odparł w końcu. – Pojawią się chwile, kiedy będą mnie zajmować wszystkie te nierozwikłane kwestie. Będę rozmyślał, przetwarzał w głowie najgorsze obrazy, być może znów będę się obwiniał o to, że prowadzę dobre życie i próbuję być szczęśliwy, gdy tymczasem Vanessę spotkał straszliwy los. A jednak dotąd nigdy się przed tym wszystkim nie broniłem. Wręcz przeciwnie. Świadomie krążyłem bez przerwy wokół jej postaci, a kiedy przez pewien czas znów naprawdę cieszyłem się życiem, słońcem, wiatrem i twoim towarzystwem, natychmiast tym głębiej zanurzałem się w owym 23 sierpnia, choćby po to, by samego siebie ukarać za te chwile szczęścia. Tego już nie chcę. Jenno, dużo, naprawdę dużo rozmyślałem w trakcie tych dwóch tygodni. I chcę zacząć nowe życie. Być może głównie dlatego, że mam teraz coś do stracenia.

Spojrzeliśmy na siebie.

– Teraz mogę stracić ciebie – wyznał cicho Matthew. Po chwili wahania dodał: – A przynajmniej mam nadzieję, że jeszcze cię nie utraciłem.

Zakręciło mi się w głowie. Tak łatwo by było po prostu paść mu w ramiona. To nieprawda, że nie uwierzyłam w żadne wypowiedziane przez niego słowo. Bałam się tylko, że on nie da rady. Że zbyt wiele od siebie wymaga, że dozna niepowodzenia i wszystko powróci do punktu wyjścia.

– Daj mi szansę – prosił. – Zrobiłem już parę rzeczy, które dotąd uważałem za wykluczone. Spakowałem wszystkie ubrania Vanessy i oddałem do Czerwonego Krzyża. Większość jej osobistych przedmiotów złożyłem w kartonach i wyniosłem na strych. Chciałbym cię zaprosić do mnie do domu, nie powinnaś się tam na każdym kroku potykać o rzeczy Vanessy. Ja również już tego nie chcę.

– Wyniosłeś jej rzeczy? – zapytałam z niedowierzaniem. Wydało mi się to rzeczywiście wielkim krokiem naprzód.

– Tak. Dlaczego miałbym je przechowywać dla kobiety, która już nie wróci?

Matthew, którego poznałam, zdanie to nigdy nie przeszłoby przez gardło. I nikt też nie odważyłby się w jego obecności choćby napomknąć o takiej potworności.

– Wiesz – ciągnął – to nieprawda, że wyrzucam Vanessę z mojego serca. Zawsze będzie tam dla niej miejsce. Bardzo ją kochałem, w przerażający sposób nas rozdzielono. Ale tak właśnie jest: rozdzielono nas. Niemal trzy lata temu. Muszę spojrzeć prawdzie w oczy. – Wziął głęboki oddech, sprawiał wrażenie, jakby sam zbroił się wewnętrznie na to, co miał właśnie zamiar powiedzieć. – Albo Vanessa padła ofiarą przestępstwa, a wówczas istnieje duże, bardzo duże prawdopodobieństwo, że już nie żyje. Tak zresztą od dawna uważa policja. Albo też odeszła z własnej woli. W tym przypadku najwyraźniej nie chce mieć ze mną do czynienia i nie chciałaby też, bym kiedykolwiek nawiązał z nią kontakt. Pozostaje dla mnie zagadką, dlaczego miałaby to zrobić, lecz jeśli przez trzy lata nie znalazłem odpowiedzi na to pytanie, pewnie już jej nie znajdę, nawet gdybym deliberował nad nim kolejne dziesięć. Takie są fakty: zniknęła. Muszę z tym żyć. Żyć, nie cierpieć.

– Wykonałeś wielki krok naprzód, odkąd widziałam cię po raz ostatni – przyznałam ostrożnie. – Od dnia...

Nie dokończyłam zdania, lecz Matthew wiedział, co chciałam powiedzieć.

– Od dnia, w którym tam razem byliśmy, owszem. W miejscu, w którym zaginęła. Wydaje mi się, że tamtego dnia zaczęło się moje pożegnanie.

Kryło się w tym ryzyko. A jednak ogarnęło mnie nagle uczucie pewności, że chcę je podjąć.

– Max czeka na dole w samochodzie – oznajmił Matthew. – Nie przeszłabyś się z nami na krótki spacer? Pada, jesteś przeziębiona, ale...

O katarze niemal już zapomniałam. Kurtka przeciwdeszczowa wisiała w garderobie obok drzwi do mieszkania. Czyż sama nie zastanawiałam się nad wyjściem na spacer, by przynajmniej choć raz tego dnia wytknąć czubek nosa z tych czterech ścian? Nawet w snach nie przypuszczałam, że ostatecznie będzie to spacer z Matthew i Maxem.

– Oczywiście, że pójdę – odparłam bez wahania. – Nic tak nie pomaga na przeziębienie jak marsz w deszczu!

Matthew się uśmiechnął.

– A mogę cię zaprosić do mnie? Na jutro, około południa? Moglibyśmy coś razem ugotować, no i wreszcie zobaczyłabyś, jak i gdzie mieszkam.

Mogłabym wejść do domu, w którym mieszkał razem z Vanessą. Domu, który próbował uwolnić od jej stałej obecności. Poczułam nerwowość na samą myśl, że tak bardzo zbliżyłabym się do niej, jej zjawy. A jednak Matthew zadał sobie tak wiele trudu, by utorować drogę naszemu rodzącemu się związkowi, że również ja musiałam teraz przeskoczyć swój własny cień.

– Bardzo by mnie to ucieszyło – odparłam.

Kiedy wyszliśmy z mieszkania i schodziliśmy po schodach, już miałam opowiedzieć o dziwnym wypadku, jaki się zdarzył w Yorkshire i tego dnia został nagłośniony w wiadomościach: o kobiecie, która zaginęła bez śladu na wrzosowiskach.

Poniechałam jednak tego zamiaru. Zważywszy na tak jeszcze subtelny i wrażliwy początek naszego związku, byłby to akurat temat na wskroś niestosowny.