W ciągu dnia było coraz cieplej i słoneczniej, a pod wieczór wiatr ostatecznie przegnał wszystkie chmury, obdarowując nas promiennym błękitem nieba.
W zasadzie miałam zamiar pojechać taksówką prosto do domu, nagle jednak owładnęło mną uczucie, że koniecznie muszę z kimś porozmawiać. Dlatego poleciłam kierowcy, by podjechał pod dom Alexii. Potrzebowałam kontaktu z przyjaciółką.
Nikogo tam jednak nie zastałam. Przez chwilę czekałam bezradna i zawiedziona przed drzwiami. Czyżby wszyscy wyjechali? Wyruszyli na wspólną wycieczkę i wrócą późno? Przecież dzieci muszą nazajutrz iść do szkoły. Może warto jednak chwilę zaczekać?
Kiedy stałam przed domem, wciąż niezdecydowana, zauważyłam samochód skręcający na rogu ulicy. W pierwszej chwili pomyślałam z ulgą, że oto nadjeżdża moja przyjaciółka. Ree ce’owie jeździli prastarym vauxhallem bedfordem, białym minibusem, egzemplarzem niemal już muzealnym, który okazywał się jednak niezwykle praktyczny do przewozu sześcioosobowej rodziny oraz mnóstwa znajomych dzieci. Od razu zrozumiałam jednak swoją pomyłkę: był to co prawda także biały minibus, lecz vauxhall movano. Oba modele można było pomylić jedynie przy pobieżnym spojrzeniu. Minął mnie i przejechawszy kawałek w dół ulicy, skręcił w bramę innego domu.
Nie chciałam dać za wygraną i postanowiłam sprawdzić, co się dzieje w ogrodzie. Być może wszyscy są na dworze i nie słyszeli dźwięku dzwonka. Pomiędzy częścią domu należącą do Alexii i do jej sąsiada znajdowało się zadaszone przejście do ogrodu, do którego można się było dostać również z kuchni. Ree ce’owie trzymali tam pralkę i zamrażarkę. Alexia i Ken byli tak przeciążeni pracą, że rzadko pamiętali o tym, by zamykać drzwi do tego przejścia. Także tym razem miałam szczęście. Udało mi się wejść.
Kiedy znalazłam się w ogrodzie, zobaczyłam Kena. Siedział na stopniach prowadzących do jadalni, palił papierosa, w dłoni trzymał butelkę piwa. Sprawiał wrażenie odprężonego, widocznie udało mu się wyekspediować wszystkie dzieci do łóżek, gdyż wokół nie było słychać żadnych wrzasków czy krzyków, żadnych kłótni czy płaczu. Panowała tam błoga, wręcz podejrzana przedwieczorna cisza. Słońce już skryło się za horyzontem, ogród pogrążył się w cieniach zmierzchu. Pośrodku trawnika stał płaski czerwony dziecięcy brodzik, z którego wyraźnie uchodziło powietrze.
Dostrzegłszy mnie, Ken uśmiechnął się radośnie.
– Jenna! Jak miło cię widzieć! Chodź, usiądź obok mnie.
Przesunął się nieco w bok, usiadłam na stopniu.
– Witaj, Ken. Musicie zamykać drzwi od frontu. Każdy może bez przeszkód wejść do domu!
– U nas nie ma czego ukraść – odparł beztrosko Ken. – Napijesz się piwa? Zapalisz?
– Chętnie napiję się piwa.
Sięgnął po drugą butelkę stojącą obok niego, otworzył ją i podał mi. Wyczułam w jego oddechu woń alkoholu i tytoniu. Dopiero co opróżniliśmy razem z Matthew butelkę wina. Teraz jeszcze piwo i nazajutrz dostanę okropnego bólu głowy. Nie chciałam jednak w tej chwili o tym myśleć. Moje przeziębienie ustępowało, czułam się coraz lepiej. Z kacem jakoś sobie poradzę.
– A cóżeście zrobili z brodzikiem? – zapytałam.
Ken się roześmiał.
– Evan obrzucił go rzutkami. Nadaje się do kosza.
– Boże drogi! – Ich dzieciom wciąż coś strzelało do głowy. Zapytałam o moją przyjaciółkę: – Alexia położyła się już do łóżka?
Ken potrząsnął głową.
– Broń Boże! Do łóżka prawie się już nie kładzie. Jeszcze nawet nie wróciła do domu.
– Tylko nie mów, że znowu przesiaduje w redakcji?!
– Wczoraj cały dzień. Dzisiaj podobnie. Skupia się tylko na tym przeklętym piśmie. Zupełnie się wykańcza, gdyż znowu ubyło jej reklamodawców. Boże, domyślam się, że ta kwestia dotyczy całej branży, ona jednak uważa to za swoją osobistą porażkę, której koniecznie musi się przeciwstawić.
– To Ronald Argilan wciąż daje jej to odczuć – wyjaśniłam. – Traktuje ją jak nieudacznika – wbrew własnej wiedzy, jak sądzę. Uwziął się na nią i chce być świadkiem jej porażki. Wydaje mi się, że ona nie ma żadnych szans – i to jest najgorsze. Będzie jej stale podnosił poprzeczkę, tak długo, aż Alexia wreszcie da za wygraną. Jego to wiele nie kosztuje, ona natomiast zupełnie się przy tym wypali.
– Co ma jej do zarzucenia? – zapytał zmieszany Ken.
Wzruszyłam ramionami.
– Jest przeciwny kobietom na kierowniczych stanowiskach. Miejsce kobiety jest w domu, przy dzieciach, w kuchni, we własnych czterech ścianach. Wieczorami ma czekać z pysznym jedzeniem na wracającego do domu męża i pytać: Skarbie, jak ci minął dzień?
– No tak, brzmi całkiem nieźle, jeśli mam być szczery – uśmiechnął się Ken.
Trąciliśmy się butelkami i oboje wypiliśmy po sporym łyku piwa.
Spojrzałam na Kena.
– To nie jest dla ciebie łatwy okres, prawda?
Przytaknął.
– Oczywiście, że nie. Niełatwo się przyglądać, jak własna żona powoli staje się kłębkiem nerwów. Nie uwierzysz, ile już razy zaklinałem ją, żeby dała sobie z tym spokój. Poszukała czegoś innego, nawet, jeśli to konieczne, na gorszym stanowisku, ale za to z lepszymi warunkami pracy i porządną pensją. Przecież to śmieszne! – Jego głos zabrzmiał teraz gniewnie. – Za to, że pracuje teraz we wszystkie weekendy i praktycznie nie widuje się z rodziną, nie dostaje nawet odpowiedniego wynagrodzenia. Ledwie wiążemy koniec z końcem. Czwórka dzieci! Na to trzeba mieć przede wszystkim fundusze. Od kiedy nasza niańka złożyła wymówienie, porzuciłem wszelką nadzieję, że w dającej się przewidzieć przyszłości znów będę mógł popracować nad książką i co nieco dorobić. Cieszę się, jeśli w ogóle jakimś sposobem przetrwam dzień.
– Wspierasz Alexię bezwarunkowo – przyznałam.
– Owszem, lecz zaczynam się zastanawiać, czy to aby na pewno dobrze jej służy – odparł Ken.
Oboje umilkliśmy. Wiedzieliśmy, że Alexia się zagalopowała, a jednak rozumieliśmy także, dlaczego nie potrafiła przestać.
W końcu Ken zapytał:
– A ty? Co u ciebie słychać?
– No cóż... – Łyknęłam jeszcze piwa, zanim dokończyłam. – Właśnie wracam od Matthew. Spędziliśmy razem dzień.
– Tak? Czyżby plan Alexii wypalił?
– Sama nie wiem... Właściwie to już się rozstaliśmy. Dzisiejszy dzień to nowy początek. Próba pobycia razem bez Vanessy.
Ken zmarszczył czoło.
– Bez Vanessy?
– Zawsze była obecna – wyjaśniłam. – On nie potrafił mówić o niczym innym. O niczym innym myśleć. Szukał jej praktycznie każdego dnia, o każdej porze. Szukał odpowiedzi na pytanie, co się z nią stało. Nie mogłam już tego znieść.
– Nic dziwnego. Kto zdołałby to wytrzymać?
– Podjął teraz poważną próbę uporania się z problemem Vanessy, z problemem jej zaginięcia. Byłam u niego w domu. Zniknęły wszystkie jej zdjęcia i, jak mi powiedział, spakował do kartonów jej osobiste rzeczy i wyniósł na strych. Rzeczywiście zadał sobie niemało trudu, a mimo to... – Westchnęłam z rezygnacją. – Mimo to ona tam była. Jakby wciąż obecna. Jej dom. Jej ogród. Jej meble. Jej... duch wypełniający wnętrza. Matthew i ja byliśmy strasznie spięci. Gotowaliśmy razem i całymi godzinami debatowaliśmy nad dressingiem do sałaty, tylko po to, żeby nie zacząć rozmowy, która mogłaby nas wywieść na manowce. Po wypiciu całej butelki wina poczuliśmy się na tyle rozluźnieni, by przyznać, że w ogóle nas nie ciekawi kwestia dressingu do sałaty...
Ponownie westchnęłam. Nie wiedziałam, jak to wyjaśnić Kenowi, jak opisać ten ołowiany dzień. Poczułam się jak intruz. Kobieta, która wtargnęła w życie Vanessy, do jej domu, do jej kuchni. Która pragnęła jej męża. On zaś na to nie zasługiwał.
Matthew był strasznie zdenerwowany, absolutnie zdeterminowany, by nie popełnić żadnego błędu. Aż się wzruszyłam, patrząc, jak stara się być serdecznym, radosnym, zupełnie normalnym człowiekiem. Popijaliśmy wino na tarasie, zagadnęłam go o wspaniałe rododendrony, które właśnie zaczynały kwitnąć w ogrodzie. A on odpowiedział:
– Tak, zasadziła je... – I spiesznie przełknął resztę zdania i popił winem. Wiedziałam, że był o włos od wymówienia jej imienia. Zasadziła je Vanessa, Vanessa je lubiła. Coś w tym rodzaju.
Poszliśmy z Maxem na spacer, to była najlepsza chwila całego dnia. Na neutralnym gruncie wszystko między nami lepiej funkcjonowało, choć oczywiście nie można powiedzieć, by z miejsca opuściło nas całe to wewnętrzne napięcie. Około pół do szóstej wróciliśmy do domu, zaczęłam się zastanawiać, jak się ten dzień zakończy. Ściśle mówiąc: zaczęłam myśleć o seksie. Nie miałam jednak wrażenia, by Matthew podzielał moje pragnienia. Wyglądał na zestresowanego i przemęczonego. Bądź co bądź w seksie chodzi też o banalne pytanie: gdzie? Sypialnia Matthew, którą przez całe lata dzielił z Vanessą, definitywnie nie wchodziła w rachubę. Czy miał pokój gościnny? Ale jak Matthew by się poczuł, mówiąc: „Chodźmy do gościnnego”? Również to było samo w sobie krępujące i nieautentyczne.
Wlepiłam wzrok w dywan w pokoju dziennym, a następnie przeniosłam go na ogrodowy stół. W ostateczności... Matthew wydawał mi się jednak zbyt konserwatywny. Żeby robić to na podłodze albo na stole, trzeba być owładniętym namiętnością, na dotarcie do bardziej wygodnego miejsca nie starcza już czasu. Matthew nie sprawiał wrażenia człowieka powodowanego namiętnością, nie mówiąc już o tym, by był nią owładnięty. Naraz zdałam sobie sprawę, że byłoby niezręcznie, gdybym to ja zrobiła pierwszy krok.
– W końcu obejrzeliśmy w telewizji wiadomości – oznajmiłam Kenowi. – Romantycznie, prawda? Po prostu nie mieliśmy już sobie nic do powiedzenia i wylądowaliśmy przed pudłem!
– Czemu nie? – odparł Ken, gasząc papierosa o kamienną posadzkę. – Czasem trzeba chwycić się brzytwy. Wasza sytuacja jest trudna. Nie możesz do niej przykładać normalnej miary.
– W każdym razie to była najgorsza brzytwa, jakiej mogliśmy się uchwycić.
Miałam tę scenę wyraźnie przed oczami. Siedzimy obok siebie na sofie. Max u naszych stóp. Dzieli nas bardzo przyzwoity odstęp. Gapimy się w telewizor, jakbyśmy naprawdę byli zafascynowani tym, co tam pokazują.
– Słyszałeś o tym zdarzeniu z ostatnich dni? – zapytałam Kena. – O tej kobiecie porwanej na skraju drogi?
Ken zastanawiał się przez chwilę.
– Zgadza się. Tak, pamiętam. Co z nią?
– Znaleźli ją. Dzisiaj. Chyba została porwana przez bandę młodocianych kryminalistów, przetrzymywali ją na jakiejś odosobnionej farmie. Nie mam pojęcia, co tam z nią wyprawiali. Przynajmniej żyje i wróci do swego męża.
– A niech to szlag – rzucił Ken. Jego słowa z pewnością nie odnosiły się do szczęśliwego zakończenia historii tej kobiety. Domyślił się pewnie, jak owo doniesienie podziałało na jego przyjaciela Matthew.
Przytaknęłam.
– Matthew nie potrafił ukryć, jak bardzo go ta sprawa poruszyła. Ta historia w groteskowy sposób przypomina jego własną! Szosa gdzieś pośrodku wrzosowisk Yorkshire. Kobieta samotnie czekająca w samochodzie. Znika bez śladu, pozostawiając torebkę i kluczyki. Policja błądzi jak we mgle. Porywacz nie telefonuje. Nic. Sprawa pozostaje niewyjaśniona. A jednak, ledwie dwa dni później...
– Zbawienna pewność – dokończył Ken. – Jeśli można to tak określić. Któż bowiem wie, co zrobiono tej kobiecie? Będzie potrzebować pomocy i wsparcia, by powrócić do normalności.
– Naturalnie. Ale tak czy owak będzie można jej pomóc. Zniknęła ta przerażająca bezradność. Desperackie poszukiwania, rozmyślania, strach... wszystko to, co przeżywa Matthew od niemal trzech lat, będzie tej rodzinie oszczędzone.
Doskonale wyczuwałam, co przeżywa Matthew, słuchając w telewizji owej relacji. W ciągu kilku minut raz jeszcze doświadczył całej skali uczuć, które tak mocno go zadręczały od sierpnia 2009 roku. Miał przed oczami Vanessę. Znalazła się w rękach zbrodniarza, jakiegoś perwersyjnego typa, który ją poniżał, ranił i być może powoli zamęczał na śmierć. Vanessa nie miała tyle szczęścia, by zostać odnalezioną.
Zrozumiałam, że Matthew chce zostać sam, nawet jeśli był na tyle uprzejmy, by się do tego nie przyznać. Zatopiony w myślach głaskał Maxa, ukrył dłonie w grubej, miękkiej sierści wielkiego psa, wzrok utkwił w oddali, w jakimś punkcie, który jedynie on dostrzegał. Ostrożnie dotknęłam jego ramienia.
– Wrócę do domu – powiedziałam cicho. – Myślę, że tak będzie lepiej.
Drgnął.
– Odwiozę cię.
– Nie, nie trzeba. – Miałam wrażenie, że nie jest w stanie prowadzić samochodu. – Wezmę taksówkę.
Nie oponował. Kiedy znalazłam się w samochodzie, pomyślałam nagle, że nie potrafię być teraz sama i dlatego wybrałam się do Alexii. Ona zaś tkwiła po uszy we własnych problemach i nie mogła mi służyć pomocą.
– I tak minęła ta romantyczna niedziela – rzekł Ken. – Przykro mi, Jenno. To rzeczywiście pokręcona sytuacja. Być może Matthew nadal nie jest gotów, by zacząć nowy związek.
– To jakieś przekleństwo mojego życia – odparłam. – Osiem lat spędziłam z mężczyzną, który nie potrafił się ze mną zżyć. A teraz znów mi się to przydarza. Jestem chyba kobietą, która szczególnie silnie przyciąga mężczyzn niezdolnych do trwałych związków. Nie mogę powiedzieć, by ta myśl mnie uszczęśliwiała.
Ken spojrzał na mnie.
– Myślę, że jesteś kobietą, która w szczególny sposób przyciąga wszystkich mężczyzn – stwierdził. – Jesteś bardzo ładna. Rzadko widuję tak piękne kobiety.
Siedzieliśmy tak blisko siebie, że nasze twarze omal się nie dotykały. Oboje wypiliśmy sporo alkoholu, ja w każdym razie za dużo.
– To niemożliwe! – powiedziałam.
Nie zważając na własne słowa, pocałowałam go. Jego usta były miękkie, jego policzek z dwu-, trzydniowym zarostem drapał. Odstawił swoją butelkę i wyciągnął ku mnie obie ręce w geście, który mógł oznaczać zarówno chęć objęcia mnie, jak i zamiar obrony. Sam prawdopodobnie nie wiedział tego dokładnie.
– Nie możemy... – powiedział, zanim odwzajemnił mój pocałunek, nieśmiało, a mimo to wyczułam: on także jest samotny. On także szuka pocieszenia. Co mówił przed paroma minutami? Czasem trzeba chwycić się brzytwy.
W tej chwili to on był moją brzytwą, a ja jego. W domu na piętrze spała czwórka dzieci, a jego żona, moja najlepsza przyjaciółka, w każdej chwili mogła wrócić z redakcji. Było mi to zupełnie obojętne. Chciałam natychmiast się z nim kochać. W trawie. Na twardych płytkach tarasu. Na stojąco, oparta o ścianę. Gdziekolwiek, jakkolwiek.
Na szczęście Ken się opamiętał. Puścił mnie i wstał. Widziałam, jak dygoce.
– Przepraszam – powiedział. – Przepraszam, Jenno. To było... w żadnym razie nie powinienem był tego robić.
Ja także wstałam. Nogi miałam jak z waty.
– Nie musisz przepraszać. To ja zaczęłam. To po prostu niemożliwe.
Z wolna zapadał zmierzch. Dochodzący z ogrodu zapach wiosny, ziemi i trawy wydawał się coraz bardziej intensywny. Co się, do diabła, ze mną działo? Przed dwiema godzinami myślałam o seksie z Matthew. Przed chwilą bez najmniejszych zahamowań byłam gotowa położyć się z Kenem w trawie. Sądziłam, że ten okres mam już ostatecznie za sobą. Jako młoda dziewczyna, żyjąc w ciągłym konflikcie z matką, a po śmierci ukochanej babci czując się jeszcze bardziej niezrozumiana i samotna, byłam gotowa iść do łóżka z każdym mężczyzną, którego spotkałam na mojej drodze, byleby tylko nie był całkiem odpychający i okazał zainteresowanie moją osobą. Po ukończeniu szkoły, kiedy uciekłam z domu i usiłowałam się przebić jako dość mierna piosenkarka, ten stan trwał. Poznał go jeszcze Garrett, zanim się z nim ostatecznie związałam i poczułam nieszczęśliwa.
Musiałam powrócić myślą do sytuacji, w jakiej się przed laty znalazłam, tak trudnej, że postanowiłam się rozstać z Garrettem. Na nieszczęście dałam mu się przekonać, by raz jeszcze zacząć wszystko od początku, co było moim przeogromnym błędem. Na wspomnienie owego zdarzenia nawet teraz napływały mi do oczu łzy.
Ken je zauważył i z miejsca odniósł do siebie. Bezradnym gestem pogłaskał mnie po policzku.
– Nic się nie stało! – powiedział. – Boże, Jenno, proszę, nie płacz!
– Nie płaczę z tego powodu. – Choć wiązało się to z jego osobą oraz tym, co właśnie się stało. – To tylko... Czasem zwyczajnie sama siebie nie rozumiem!
Poszłam z Garrettem na przyjęcie, wokół nas sami świetni, rozrywkowi, młodzi ludzie, z których nikogo nie znałam. Garrett popijał drinki mieszane z wódką, które w owym czasie uwielbiał. Kiedy pił, stawał się niebezpieczny – skory do zaczepki, urazy, obrazy. Nikt inny nie potrafił tak precyzyjnie trafiać przeciwnika poniżej pasa jak Garrett, gdy wlał w siebie zbyt dużą ilość wódki. Szczególnie drażnili go wówczas skromni, niepewni siebie ludzie. Jeśli w pobliżu nie pojawił się nikt odpowiedni, chętnie brał sobie mnie na cel, tak jak tamtego wieczoru. Nagle zaczął się zajmować, jak to określał, ciemną stroną mojej natury.
– Kiedy Jenna przeżywa te swoje depresje, nie można jej zostawić samej między ludźmi – oświadczył przysłuchującemu się z rozbawieniem towarzystwu. – Wówczas żaden facet nie może się czuć bezpieczny. Kto, licząc do trzech, nie zwieje na drzewo, wyląduje między jej nogami. Czy nie tak właśnie jest, Jenno?
– Przestań! – ofuknęłam go.
– Hej, to przecież nie hańba. Już nieraz o tym rozmawialiśmy. Jenna ma okresy depresji – wyjaśnił pozostałym – a wtedy takie zachowanie nie jest niczym niezwykłym. Ona także nic nie może na to poradzić. Nie panuje wtedy nad sobą, chyba że robi to właśnie z jakimś facetem. – Spojrzał na mnie. – Sama tak mi to kiedyś objaśniłaś, Jenno!
Takich słów z pewnością nie użyłam, lecz ich sens był prawdziwy. Powiedziałam mu, co się ze mną dzieje, kiedy się dziwnie zachowuję. Garrett przeszukał wówczas Internet w poszukiwaniu wyjaśnienia. Natknął się na informację, że ludzie o depresyjnej naturze mogą się skłaniać ku promiskuityzmowi, nawet jeśli jest to całkowicie sprzeczne z ich własnym systemem wartości. Od tego czasu uznawał mnie za charakter depresyjny, choć żaden lekarz nie postawił takiej diagnozy, nigdy też nie konsultowałam się z nikim w tej sprawie. Pogodziłam się z tym, gdyż owe symptomy stanowiły dla mnie poniekąd pewien rodzaj usprawiedliwienia. W rzeczywistości jednak niezupełnie rozumiałam, co się ze mną dzieje, miałam czasem uczucie, że wiąże się to z oziębłością mojej matki. Później zaś ze sposobem, w jaki się rozstałyśmy – bez słowa. Niekiedy czułam się wewnętrznie opuszczona, niczym małe dziecko, które zmyliło drogę. Choć byłam już za stara na tego rodzaju odczucia.
– Oboje mamy za sobą ciężki dzień – powiedział cicho Ken. – Wiąże się to po prostu z tym, że... – Szukał właściwych słów, lecz ich nie znalazł.
– Ciężki dzień – powtórzył w końcu. – Trudny okres.
– Wracam do domu – oznajmiłam. – Dzięki za piwo.
– Chętnie bym cię odwiózł – odparł Ken – ale Alexia zabrała samochód, mam tylko motocykl, a poza tym... dzieci...
– Nie, w żadnym wypadku. Bądź tylko tak miły i zadzwoń po taksówkę, dobrze?
Kiedy wszedł do domu, by zatelefonować, wyszłam przez zadaszone przejście i czekałam na ulicy. Ken został w domu, ucieszyło mnie to. Na szczęście zaraz zjawiła się taksówka.
„Koniecznie muszę sobie ponownie sprawić samochód – pomyślałam, kiedy wsiadłam i podałam kierowcy adres. – Jestem uzależniona od podwożących mnie mężczyzn, a taksówki mnie zrujnują”.
To już raz wpędziło mnie w finansowe tarapaty, co ostatecznie doprowadziło do sprzedaży mojego samochodu.
Muszę zmienić swoje życie. Zasadniczo. Pracę, mieszkanie. Potrzebuję więcej pieniędzy. Potrzebuję wykształcenia.
Głupotą było rezygnować z porządnego zawodu, byleby tylko czym prędzej uwolnić się od zrzędliwej matki. Teraz wiecznie narzekałam na marne zajęcia, gdyż nie mogłam się niczym solidnym pochwalić. Studia. Może powinnam studiować. Mając trzydzieści dwa lata, nie byłam na to za stara, bez wątpienia lepszy to pomysł niż kisnąć w nudnej redakcji za mizerną pensję, zadawać się z miłym, lecz niezdolnym do jakiegokolwiek związku mężczyzną pokroju Matthew albo dobierać się do mężów moich przyjaciółek.
Uniwersytet. Studia. Ta myśl dodała mi animuszu. Kiedy wróciłam do domu, nie czułam się już tak podle. Za to bardziej niezależna i zdeterminowana. Mimo to mocniej zabiło mi serce, gdy zobaczyłam sygnał automatycznej sekretarki.
Był to Matthew.
– Przykro mi – powiedział. Nic więcej.
Mnie także było przykro. Nawet bardzo. Ale od tej pory będę podążać własną drogą. Matthew może się do mnie przyłączyć, lecz nie będę czekać, aż się na to zdecyduje.
A jednak pewnie nie przestanę żywić w głębi serca nadziei na wspólną z nim przyszłość. Byłoby pięknie, gdyby uczucia można było zwyczajnie wyłączyć.