– Skąd wracasz? Gdzie, do cholery, tak długo byłeś? – Głos Nory drżał, cała dygotała z wściekłości i z trudem powstrzymywanego naporu łez, z którym walczyła od wielu godzin. Było już po północy. Ryan w sobotnie przedpołudnie pracował, a potem od razu zniknął. Oczywiście samochodem Nory. Bez słowa. Wyszła, żeby zrobić zakupy na weekend, kiedy wróciła, nie zastała już Ryana w mieszkaniu, brakowało też kluczyków do samochodu. Zatelefonowała do punktu ksero i dowiedziała się, że Ryan wyszedł o dwunastej.

Cisnęła siatki z zakupami na kuchenny stół, usiadła w salonie i najchętniej zaczęłaby wyć. Zawzięła się. Nie chciała go przepędzić, wiedziała, że ze łzami w oczach i wyrzutami przyszłoby to jej z łatwością.

Mijał właśnie długi, upalny dzień. Nora nie miała ochoty skosztować tych wszystkich przysmaków, które kupiła, z niechęcią przeżuła tylko kilka sucharków. Jakie szczęście, że nie przyjęła zaproszenia Vivian na grilla! Nawet mając na uwadze umówione spotkanie – albo właśnie dlatego – Ryan pewnie zniknąłby bez słowa wyjaśnienia, Nora zaś mogłaby strzępić sobie język, by usprawiedliwić przed Vivian jego nieobecność. Wiedząc, że Vivian i tak by jej nie uwierzyła. W takich przypadkach instynkt jej nie zawodził.

W końcu zapadła noc, a Nora wciąż siedziała w salonie przy otwartym na oścież oknie. Nawet po zapadnięciu zmroku na zewnątrz panował upał, co najmniej dwadzieścia trzy stopnie. Właściwie była to urocza noc. Można by odkorkować butelkę czerwonego wina, można by razem obserwować gwiazdy i rozmawiać. Miast tego siedziała samiuteńka jak palec. Zazwyczaj było jej przykro, że Ryan nie uznawał za konieczne choćby uprzedzić jej o swej nieobecności. Powiedzieć, że wychodzi, powiedzieć, dokąd w ogóle zamierza pójść. Choć mogła się tego domyślić. Prawdopodobnie znów był u Debbie w Swansea. Nora powoli zaczynała tej kobiety nienawidzić. I zaczynała nienawidzić także Ryana, lecz w ów głęboko nieszczęśliwy sposób, w jaki się nienawidzi człowieka, od którego oczekuje się ciepła, wsparcia i bliskości – oczekuje daremnie. Była nim rozczarowana, czuła się upokorzona, lecz nie potrafiła porzucić nadziei, że pewnego dnia przyjmie on rolę, w jakiej tak desperacko pragnęłaby go ujrzeć: stojącego u jej boku mężczyzny. Przyjaciela, życiowego partnera.

Słowa mąż nie odważyła się wypowiedzieć nawet w myślach.

Popadł w okropne tarapaty, to nie ulegało wątpliwości. Kiedy wraz z upływem nocy zmartwienia Nory coraz bardziej przeobrażały się w agresję, zaczęła się zastanawiać, skąd brał tę czelność, by znalazłszy się w takim położeniu, odrzucać jedyną wyciągniętą ku niemu pomocną dłoń. Potrzebował pięćdziesięciu tysięcy funtów, istniał tylko jeden sposób, by pozyskać tę sumę – zwrócić się do jego ojczyma. Bradley Beecroft nie zrobi tego, żeby wyciągnąć Ryana z opałów. Nora wiedziała jednak, że zaskarbiła sobie jego sympatię, przypuszczała, że również Ryan był tego świadomy. Mógł żywić nadzieję, że ona wstawi się za nim u Bradleya. Być może zdoła wyczarować od niego te pieniądze. Ryan sprawiał wrażenie, jakby się tym w ogóle nie przejął – ona tak bardzo się dla niego stara, on zaś traktuje ją jak wycieraczkę.

Norę ogarnęła w końcu taka wściekłość, że gdy około pół do pierwszej w nocy otworzyły się wreszcie drzwi do mieszkania i pojawił się w nich Ryan, zapomniała o wszelkich swych dobrych zamiarach. Nie chciała czynić mu wyrzutów, lecz chybaby pękła, gdyby jego podłe zachowanie nagrodziła teraz łagodnym uśmiechem.

Skoczyła ku niemu i chętnie wymierzyłaby mu policzek, zdołała jednak nad sobą zapanować. Zamiast tego wyrzuciła z siebie te słowa, których koniecznie chciała uniknąć.

– Skąd wracasz? Gdzie, do cholery, tak długo byłeś?

Powiesił na haczyku kluczyki do samochodu.

– Byłem u Debbie – odparł. Spojrzał na nią. – Coś jeszcze?

– Owszem. U Debbie? Tak długo? Nie mówiąc mi ani słowa?

– Nie muszę ci o wszystkim meldować. Już o tym rozmawialiśmy. Mam udawać, że nadal siedzę w więzieniu i tylko od czasu do czasu dostaję przepustkę?

– To nie jest więzienie – powiedziała Nora.

– Ale ty zachowujesz się jak więzienny strażnik!

Pałała taką wściekłością, że powietrze zaczęło jej drgać przed oczami.

– Jak więzienny strażnik? I ty mi to mówisz? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam? Co wciąż dla ciebie robię?

– A cóż takiego robisz? – W jego głosie także pobrzmiewała z trudem powstrzymywana złość. – Przyjęłaś mnie do swojego mieszkania, ale partycypuję we wszystkich kosztach. Pozwalasz mi korzystać z samochodu, ale nie zużyłem ani kropli benzyny, za którą bym nie zapłacił. Jasne, bez ciebie żyłoby mi się gorzej. Ale podobnie i tobie beze mnie. Bo nie znosisz samotności i rozkoszujesz się chwilą, gdy możesz się chełpić przed znajomymi, że masz wreszcie u swego boku mężczyznę. Nawet jeśli to były więzień. Zawsze lepsze to niż nic, przynajmniej w twoich oczach. Więc nie opowiadaj mi o swojej ofiarnej bezinteresowności, jaką się kierujesz!

– Jak możesz... – zaczęła, lecz urwała w pół słowa, zamilkła bezradna, gdyż nie wiedziała, co powiedzieć. I dlatego, że miał rację. Nie do zniesienia była dla niej myśl, że mógłby ją porzucić i tym samym zniszczyć obraz, jaki stworzyła, przynajmniej dla publiczności: Nora i Ryan. Ryan i Nora. Ja też mam kogoś, kto do mnie należy.

Złość uszła z niej niczym powietrze z balonu, poczuła się bezsilna, mała, znużona.

– Proszę – szepnęła – nie traktuj mnie w ten sposób.

Spojrzał na nią zdumiony. Kiedy wchodził do mieszkania, czekała nań kobieta przepełniona agresją, gniewna niczym szerszeń. W ciągu sekundy agresja zniknęła. Nigdy jeszcze nie widział tak urażonej Nory.

– U Debbie byłem krótko – powiedział. Kiedy Nora była wzburzona, zazwyczaj chodziło o Debbie, tak bardzo zrobiło mu się przykro, że postanowił wyciągnąć przynajmniej ten jeden cierń. – Dziś wieczorem. Zajrzałem tylko, ale czuła się dobrze, siedziała przed telewizorem i właściwie nie chciała, by jej przeszkadzano. Znów pracuje.

– A gdzie byłeś przez resztę czasu?

– Ach – wykonał nieokreślony ruch ręką. – To tu, to tam. Jeździłem po okolicy, odwiedzałem miejsca, które znam z dawnych czasów, rozmyślałem. Tyle mam problemów na głowie. Tęsknię za samotnością, kiedy dopadają mnie kłopoty.

Łagodnie dotknęła jego ramienia. Dotyk jego skóry był tak miły, często o tym myślała.

– Tak naprawdę masz tylko jeden problem, Ryanie. Damona i jego żądania. Jeśli się z tym uporamy, świat będzie wyglądał zupełnie inaczej.

– Tak, ale z tym nie sposób się uporać. Przemyślałem twoją propozycję, Noro. Daję głowę, że Bradley nigdy w życiu nie wyłoży dla mnie tych pieniędzy. Nawet przez wzgląd na ciebie czy moją matkę. Bo doskonale wie, że nigdy ich nie odzyska. Musiałby wziąć zastaw pod hipotekę, musiałby płacić za to odsetki i nigdy w tym życiu nie otrzymałby z powrotem całej sumy, gdyż musiałby żyć co najmniej sto trzydzieści lat, by tego doczekać. Ileż zarabiam w tym nędznym ksero? Nawet gdybym ograniczył wydatki do minimum, potrwa to dziesiątki lat, zanim uzbieram pięćdziesiąt tysięcy. Jeśli także Bradley naliczałby sobie odsetki, do czego miałby święte prawo, potrwałoby to jeszcze dłużej.

– Nie będziesz wiecznie pracował w tym ksero. Jestem pewna, że znajdziesz lepiej płatne zajęcie, a wtedy...

– Jesteś naiwna – przerwał jej. Przeszedł obok niej do pokoju dziennego, opadł na fotel. W blasku lampy podłogowej Nora zauważyła, jak bardzo jest znużony i udręczony. Nagle pożałowała złości, z jaką go powitała. Ten człowiek z całą pewnością miał za sobą ciężki dzień. Był ścigany, zaszczuty. Stanął pod ścianą, dręczony śmiertelnym strachem, który wedle wszelkiego prawdopodobieństwa był w pełni uzasadniony.

– Jesteś trochę naiwna, Noro – powtórzył. – Inne zajęcie? Sądzisz, że łatwo znaleźć pracę człowiekowi, który dwa i pół roku siedział za kratkami? A i wcześniej był już karany? Nawet jeśli pewnego dnia rzucę pracę w tym cholernym ksero, następna posada z pewnością nie przyniesie mi wyższych zarobków. Zapomniałaś już, że praktycznie nic nie potrafię? Nie ukończyłem szkoły. Nie wyuczyłem się żadnego zawodu. Nie mam żadnych świadectw, gdyż imałem się prac dorywczych, o ile akurat nie zdobywałem pieniędzy przez włamania i kradzieże. Mój kurator sądowy omal nie zemdlał ze szczęścia, gdy Dan, to ścierwo, zaoferował mi pracę w swoim zakładzie. Wie bowiem, że jestem praktycznie niezatrudnialny. A wracając do Bradleya – on także o tym wie. Stary nie jest taki głupi. I on miałby dla mnie wyłożyć na stół pięćdziesiąt tysięcy funtów? Zapomnij!

– Musimy przynajmniej spróbować – powiedziała Nora. – Bo nie mamy innej szansy. Jestem jeszcze ja. Mam stałą pensję. Zaręczę Bradleyowi, że dostanie z powrotem swoje pieniądze.

Spojrzał na nią. Zauważyła migotliwe błyski w jego oczach.

„Świadomość, że jest ode mnie uzależniony, doprowadza go do wściekłości” – pomyślała.

– Proszę, Ryan. Pozwól sobie pomóc. Ja... niczego za to nie chcę.

– Chcesz przynajmniej, żebym z tobą został.

– Tak. Ale nic więcej. Ja... – Jestem od dawna w tobie zakochana – pomyślała – i chciałabym się dowiedzieć, czy twoja skóra wszędzie jest taka cudowna w dotyku jak na dłoniach i ramionach.

– Nie chcę od ciebie nic oprócz przyjaźni – dokończyła, dziwiąc się, że się tym kłamstwem nie udławiła.

Po raz pierwszy od powrotu tej nocy do domu uśmiechnął się, nie sprawiał jednak wrażenia szczęśliwego, lecz absolutnie zrezygnowanego.

– Nie możesz mi pomóc, Noro. Nikt nie może. Ale dziękuję ci, że się starasz.