Zasnęłam dopiero nad ranem, gdy przez okna dachowe napłynęło do mojego mieszkania nieco chłodniejsze i świeższe powietrze. Kiedy się obudziłam, było już po ósmej. Najpierw spojrzałam na telefon, lecz nie dostałam żadnego SMS-a, nikt też nie próbował się do mnie dodzwonić. Również na automatycznej sekretarce nie pozostawiono żadnej wiadomości. Zadzwoniłam do Kena, odebrał po pierwszym sygnale. Widocznie czuwał przy telefonie, a to nie był dobry znak.
– Nie masz żadnych wieści od Alexii? – zapytałam od razu, choć było to raczej stwierdzenie.
– Nie – odezwał się Ken okropnie znużonym głosem. – Przez całą noc wydzwaniałem do niej na komórkę. Pomyślałem, że w końcu ją to zdenerwuje, ale... niestety.
– Może ją wyłączyła. Mój Boże, Ken, ani na chwilę nie zmrużyłeś oka, prawda?
– Próbowałem. Ale nie mogłem spokojnie uleżeć. Więc znowu wstałem, parzyłem jedną kawę za drugą i próbowałem się dodzwonić do mojej żony. Jenno, to wszystko jest... Coś tu nie gra!
– Czekaj, zaraz u ciebie będę – zaproponowałam.
– Nie dam rady po ciebie wyjechać – odparł Ken – Alexia zabrała samochód.
– Żaden problem, przyjadę autobusem. To na razie!
Odłożyłam słuchawkę, pognałam do łazienki, wzięłam prysznic, ubrałam się, zaparzyłam sobie szybkie espresso i już byłam gotowa do wyjścia. Włosy miałam jeszcze wilgotne, gdy opuszczałam mieszkanie.
Gdy byłam w drodze na przystanek autobusowy, zadzwoniła moja komórka. Matthew chciał mi życzyć udanego dnia. Sądził, że jestem w drodze do Pembrokeshire Coast National Park; przeraził się, słysząc, co się stało.
– Gdzie teraz jesteś? – zapytał.
– Na przystanku – wyjaśniłam. – Jadę do Kena. Jest u kresu sił.
– Przyjadę tam – odparł Matthew. – Na razie!
W niedziele wszystkie autobusy kursują znacznie rzadziej niż zwykle, czekałam więc w nieskończoność, nim nadjechał właściwy numer. Kiedy dotarłam do domu Kena, Matthew już tam był. Obaj siedzieli przy kuchennym stole, pili kawę i z powagą na twarzach omawiali sytuację. Max leżał pośrodku pokoju dziennego, Evan drapał go po brzuchu.
Matthew sprawiał wrażenie, jakby czuł na sobie ciężar winy. To on wpadł na pomysł, żeby pojechać do Cardigan Bay, a potem przenocować w Newport, postrzegał siebie jako tego, który poruszył ów fatalny kamień. Od razu zaoponowałam.
– Nie. Tego nie mogłeś przewidzieć. Nie widziałeś Alexii od tygodni, nie wiedziałeś, jak z nią źle. Powinnam się była domyślić, że błędem było przesuwać uzgodniony termin. Alexia ma zszargane nerwy, już dawno to zauważyłam. A mimo to niewłaściwie oceniłam sytuację. Strasznie mi przykro.
Ken spojrzał znad swojej filiżanki kawy. Widać po nim było, że przez całą ostatnią noc nie zmrużył oka.
– Jenno, proszę, nie rób sobie wyrzutów. I ty także, Matthew. Zachowaliście się całkiem normalnie. Alexia zareagowała zbyt gwałtownie, ale to nie wasza wina. Nikt nie mógł przewidzieć, że dostanie takiego kręćka. Jeśli ktokolwiek ponosi za to odpowiedzialność, to tylko ja. To ja byłem z nią w piątek wieczorem. W żadnym razie nie powinienem był jej pozwolić na wyjazd.
Matthew potrząsnął głową.
– Dlaczegóż miałbyś ją powstrzymywać, Ken? Chciała jechać, nie miałeś prawa jej tego zabronić. Ani sposobności.
Ken westchnął. Wyglądał tak, jakby głowa miała mu lada chwila opaść na blat stołu. Zasnąłby natychmiast mimo wszelkich trosk i zmartwień. Ledwie zdołał unieść powieki.
– Ken, połóż się na godzinę – zaproponowałam. – Matthew i ja zajmiemy się wszystkim. Proszę. Nikomu to nie pomoże, jeśli w pewnej chwili padniesz ze zmęczenia.
Ken był tak znużony, że bez słowa sprzeciwu posłuchał mojej prośby. Kiedy zniknął w sypialni na górze, Matthew i ja spojrzeliśmy na siebie.
– To może być zupełnie niewinny przypadek – powiedziałam. – Znam Alexię. To absolutnie możliwe, że ona to wszystko zainscenizowała, bo jest zwyczajnie wściekła i wzburzona. Przed wyjazdem pokłóciła się z Kenem. Dał jej wyraźnie do zrozumienia, że jego zdaniem zupełnie zbzikowała. Czegoś takiego Alexia nie da sobie powiedzieć, musiała odpowiednio zareagować.
– Miejmy nadzieję – mruknął Matthew. Po wszystkim, co przeżył, był mniejszym optymistą w kwestii szczęśliwych zakończeń fatalnych historii. Widziałam po nim, że bardzo się martwi.
Kiedy Ken spał, Matthew wyszedł z Maxem na spacer, zabrał też z sobą Kaylę i Meg, najstarsze dzieci Reece’ów. Ja zajęłam się maluchami, poza tym wysprzątałam kuchnię i załadowałam pralkę, przed którą piętrzyły się stosy brudnych ubrań. Kiedy po trzech godzinach pojawił się Ken, kuchnia wyglądała czysto i schludnie, pachniało świeżo zaparzoną kawą, stojak z rozwieszonym praniem stał w słońcu na tarasie, dzieci dostały kakao i naleśniki, ja zaś znalazłam jeszcze dość sił, by odkurzyć pokój dzienny. Potem jednak padałam ze zmęczenia. Nigdy nie sądziłam, że utrzymanie porządku w domu z czwórką dzieci może być tak wyczerpujące. Przez cały dzień spędzony w redakcji człowiek nie był narażony na taki hałas i stres, jak w ciągu jednej tylko godziny w domu Reece’ów.
– Gdzie Matthew? – zapytał Ken. Wyglądał nieco lepiej, lecz strach i zmartwienie aż biły z jego oczu.
Wskazałam za okno, gdzie Matthew zajął się naprawą zepsutego auta zabawki Evana.
– Panujemy nad wszystkim – odparłam. – Możesz się jeszcze zdrzemnąć.
Potrząsnął głową.
– Przemyślałem to. Nie będę dłużej czekać. Idę na policję.
– Wiesz, że Alexia może za parę godzin stanąć w progu cała i zdrowa – poddałam mu pod rozwagę.
– Mimo wszystko pójdę. Wtedy po prostu odwołam alarm. Muszę coś zrobić, Jenno. Inaczej zwariuję.
Rozumiałam go. Matthew zaproponował, że będzie mu towarzyszył, Ken był mu za to wdzięczny. Obaj pojechali samochodem Matthew na najbliższy komisariat policji, by tam zakłócić dyżurującemu funkcjonariuszowi niedzielną ciszę. Tak to sobie przynajmniej wyobrażałam. Słoneczny dzień wydawał się taki błogi. Trudno było podejrzewać, że gdzieś indziej może panować bardziej gorączkowa atmosfera niż na tym drzemiącym w ciszy osiedlu. Abstrahując od hałasu, jaki robiły dzieci Alexii. Ten jednak zdawał się nieodłącznym elementem owego dnia, niczym świergot ptaków i brzęczenie pszczół.
Jak można było przewidzieć, Matthew i Ken wrócili raczej sfrustrowani niż pokrzepieni. Na komisariacie panował znacznie bardziej ożywiony ruch niż się spodziewali. Zarówno niedziela, jak i niezwykle ciepła aura najwyraźniej powodowały, że w wielu rodzinach dochodziło do eskalacji konfliktów, wskutek czego wzywano na pomoc policję. Upłynęło sporo czasu, zanim znaleźli funkcjonariusza, który spisał zgłoszenie zaginięcia. Nie wyglądało jednak na to, by – jak relacjonował zdeprymowany Ken – zdecydowano się wszcząć poszukiwania Alexii. Policjant wszystko zanotował, zwrócił wszakże uwagę na to, że jest jeszcze za wcześnie, by zakładać jakieś nieszczęście, tym bardziej że Ken, obdzwoniwszy okoliczne szpitale, sam potwierdził, iż nie trafił tam nikt, kto by odpowiadał opisowi Alexii.
– W ten weekend nie wydarzył się w okolicy żaden większy wypadek – stwierdził policjant. – Choćby dlatego możemy z wszelkim prawdopodobieństwem wykluczyć tego rodzaju zdarzenie.
– A potem oczywiście zapytał, czy się pokłóciliśmy – dodał Ken.
– Również w moim przypadku to było jedno z pierwszych pytań – przyznał Matthew. – Denerwujące jest to, że od momentu, gdy tylko wspomni się o kłótni, oni wszyscy rozsiadają się wygodnie w fotelach. Bo wychodzą z założenia, że zaginione osoby świadomie szukają wówczas dystansu, a kiedy fale złości opadną, same wracają do domu. Jeśli zaś upłynie zbyt dużo czasu, a zaginiony się nie pojawia, z miejsca wskazują na oczywistego podejrzanego: partnera, który podczas sprzeczki stracił nad sobą panowanie. Wydaje mi się, że to wciąż ten sam scenariusz.
Ken spoglądał z jeszcze większą rozpaczą w oczach.
– Może w ogóle nie powinienem był wspominać o kłótni.
– Skądże – zaoponował Matthew. – W każdym przypadku najlepiej mówić prawdę. Postąpiłeś słusznie, Ken.
– I jakie działania teraz podejmą? – zapytałam.
Matthew wzruszył ramionami.
– Będą czekać. Funkcjonariusz dał nam wyraźnie do zrozumienia, że w żadnym wypadku nie wyśle od razu całej sotni na poszukiwanie Alexii. Od zaginięcia nie upłynęło jeszcze dość czasu, poza tym uważa za wielce prawdopodobną możliwość, że jej wyprawa w poszukiwaniu plenerów się przedłużyła, do męża zaś nie dzwoni, gdyż wciąż żywi do niego urazę. Nie wziął tego wszystkiego nazbyt poważnie, również dla nas to dobry znak. Z pewnością ma doświadczenie w takich sprawach.
Chciał pocieszyć Kena, wiedziałam jednak, że nie był w swych słowach zupełnie szczery. Akurat Matthew miał niewielkie zaufanie do działań policji. Kiedy zgłosił zaginięcie Vanessy, także grali na zwłokę, z początku bagatelizując całe zdarzenie. Później to na niego skierowali podejrzenia o popełnienie przestępstwa, a w końcu odłożyli sprawę do akt, nie posunąwszy się w śledztwie ani o krok. Kto się na gorącym sparzy... Mimo to Matthew ze wszystkich sił starał się nie dać tego po sobie poznać.
– Bądź co bądź – przyznał Ken – ten policjant uznał, że postąpiliśmy słusznie, zgłaszając zaginięcie. Jeśli teraz zdarzy się cokolwiek, co mogłoby mieć jakiś związek z naszą sprawą, od razu będzie wiedział, kogo powiadomić. Oznacza to jednak, że pozostało nam jedynie czekać.
Dzień mijał ślamazarnie i męcząco. Zrobiło się nieznośnie duszno. Dzieci kłóciły się i narzekały. Chciały koniecznie rozłożyć brodzik, lecz po przeprowadzonym przez Evana ataku rzutkami Ken musiał go wyrzucić, a nowy nieprędko miał się pojawić, o czym im srogim głosem przypomniał. Meg i Evan odpowiedziały krzykiem. Wpadłam w końcu na pomysł, by rozwinąć wąż ogrodowy i pozwolić dzieciom skakać pod strumieniem wody, co przejściowo poprawiło nastroje. Ken i Matthew zastanawiali się, czy nie wyruszyć samochodem na poszukiwanie Alexii, zarzucili jednak ten pomysł, gdyż obszar, jaki wchodził w rachubę, był zbyt rozległy, a szanse na sukces poszukiwań zbyt mizerne. Nastawiłam kolejne pranie, próbując tymczasem dodzwonić się do Alexii. Jednakże cały czas zgłaszała się jedynie poczta głosowa.
Pod wieczór niebo spochmurniało, w oddali huknął grzmot. Uprzątnęliśmy zabawki, buty, kostiumy kąpielowe, szklanki po soku oraz wszystkie pozostałe przedmioty, jakie w ciągu dnia wyniesiono z domu do ogrodu. Kiedy się z tym uporaliśmy, nad naszymi głowami zbierały się już groźnie czarne chmury. Czekała nas gwałtowna burza. A Alexia wciąż nie wracała.
Na kolację była mrożona pizza, lecz nikt prócz dzieci nie miał apetytu. Ken trzymał Sianę na kolanach i wkładał jej do ust drobne kawałki posmarowanych masłem tostów. Matthew głaskał Maxa, który bał się burzy i dygotał na całym ciele. Pokroiłam dzieciom pizzę. Za oknami szumiał deszcz. Niebo wciąż rozświetlały błyskawice, po których rozlegał się huczący grzmot. Siedząc razem w kuchni, bezpieczni i niezmoknięci, moglibyśmy się cieszyć przytulną atmosferą. Nikt z nas jednak jej nie czuł. Wręcz przeciwnie: inferno na zewnątrz wzmagało w nas strach.
Dokładnie o ósmej rozległ się dzwonek do drzwi. Drgnęliśmy wszyscy i spojrzeliśmy po sobie.
– Alexia! – krzyknęłam, zrywając się z miejsca.
– Przecież ma klucz – odparł Ken.
Wszyscy rzuciliśmy się ku drzwiom. Dobiegłam pierwsza i otworzyłam je. Przede mną stała kobieta z mokrymi włosami i plamami wilgoci na ubraniu. To nie była Alexia.
Bez słowa zrobiła krok naprzód, chcąc się schronić przed niesłabnącymi strugami deszczu. Wyciągnęła przy tym legitymację.
– Detektyw inspektor Olivia Morgan. South Wales Police, Swansea CID.
CID. Criminal Investigation Department. Przełknęłam sucho i nagle zaszumiało mi w uszach. Nie za sprawą deszczu. Lecz strachu.
– Który z panów to Mr Kendal Reece? – zapytała inspektor Morgan.
Odwróciłam się. Ken stał za mną, tuż obok Matthew. Wciąż trzymał na ręku Sianę. Wokół jej ust przykleiły się okruchy tostów, promiennym wzrokiem spojrzała na policjantkę. Ken poszarzał na twarzy.
– To ja – odparł. – Jestem Kendal Reece.
Inspektor Morgan wsunęła legitymację z powrotem do kieszeni i odgarnęła z czoła mokre włosy.
– Zgłosił pan dzisiaj zaginięcie żony.
– Zgadza się – potaknął Ken.
Morgan westchnęła.
– Chyba zaszło tu coś dziwnego – wyjaśniła.