We wtorek Ryan po raz pierwszy zobaczył w telewizji, że jest poszukiwany przez policję.

Już czwarty dzień spędzał w domu Harry’ego, wiedział, że najwyższy czas podjąć następny krok. Był przekonany, że wśród kolegów Nory ze szpitala już dawno rozeszła się wieść o jego ucieczce oraz przestępstwie, jakiego się dopuścił. Nawet osamotniony Harry mógł w każdej chwili odebrać telefon od kogoś, kto mu całą tę historię powtórzy. Jeśli Ryan się o tym nie dowie i natychmiast nie zniknie, Harry powiadomi policję, która bez trudu go aresztuje.

Najgorsze, że Ryan nie miał choćby bladego pojęcia, dokąd mógłby się udać, nic by się jednak w tym względzie nie zmieniło, gdyby tu dłużej został. Towarzystwo Harry’ego uznał za okropne, lecz miał przynajmniej dach nad głową, sofę, na której mógł się wyspać, codziennie rano gorący prysznic. Mógł się ogolić, wyprał wszystkie swoje ubrania. Pożyczył od Harry’ego trochę pieniędzy – nie wiedząc bynajmniej, jakim sposobem miałby je kiedykolwiek zwrócić – i kupił dziesięciopak slipów oraz kilka par skarpet na zmianę. Jedzenia i picia miał pod dostatkiem. Poczuł się niemal tak, jakby wrócił do normalnego życia, wiedział jednak, że owa normalność wspierała się na glinianych nogach i w każdej chwili mogła lec w gruzach. Nadto również Harry nie był w stanie gościć go u siebie przez dłuższy czas. Daremnie wyczekiwał na pacjentów, przez cały ostatni miesiąc nikt się nie pojawił. Utrzymywał się wyłącznie ze skromnych oszczędności pozostawionych mu przez zmarłą babkę. Po niej też odziedziczył dom szeregowy w Morriston, dzięki czemu w ogóle zdecydował się rozpocząć życie na własny rachunek. Absolutne szaleństwo, uznał Ryan. Nikt tu nie trafiał przez przypadek, a nawet gdyby ktoś w centrum Swansea usłyszał o Harrym, po trzykroć by się zastanowił, zanim zdecydowałby się wyruszyć na obrzeża miasta, i to uciążliwą drogą. Ulica, przy której mieszkał Harry, wyglądała marnie, niemal niechlujnie. Nikt by się nie spodziewał, że zastanie tu renomowanego, energicznego fizjoterapeutę. Harry powinien dać za wygraną. Lecz Ryan bał się mu o tym powiedzieć.

Oczywiście Harry nie omieszkał napomknąć, że byłoby dobrze, gdyby Ryan wsparł go finansowo przy zakupie żywności, Ryan jednakże, stawiając wszystko na jedną kartę, odparł, że być może nadszedł już czas, by wrócić do Nory. Harry, niemal nieznoszący samotności, niezwłocznie zaoponował.

– Nie, to o wiele za wcześnie! Pomyśl o tym, jak się z tobą obeszła! Musi ponieść karę. Możesz tu zostać, jak długo zechcesz.

Tego ranka Ryan siedział w kuchni, popijał kawę i spoglądał przez pożółkłe okienne zasłony na pochmurny dzień oraz sąsiedni dom, równie lichy, zniszczony i zapuszczony jak ten, w którym właśnie przebywał. W małym przenośnym telewizorze, który Harry postawił na kredensie, brzęczały audycje telewizji śniadaniowej. Nie zwracał uwagi na program, drgnął jednak, usłyszawszy nagle własne nazwisko.

– Ryan Lee jest podejrzany o porwanie i zamordowanie w sierpniu 2009 roku trzydziestosiedmioletniej wówczas doktor Vanessy Willard z Mumbles, wykładowcy na uniwersytecie. Jej zwłoki znaleziono właśnie na terenie Pembrokeshire Coast National Park.

Odwrócił się i spojrzał w telewizor. Jego twarz wypełniła cały ekran. Fotografia, którą zrobiono mu w więzieniu. Wyglądał na niej na nieszczęśliwego i wymizerowanego.

– Istnieją też okoliczności przemawiające za tym, że ma on coś wspólnego z zaginięciem trzydziestopięcioletniej Alexii Reece, zamieszkałej w Swansea. Alexię widziano po raz ostatni...

Zerwał się, błyskawicznie wyłączył telewizor, podbiegł do drzwi kuchennych i rozejrzał się za Harrym. Czy coś do niego dotarło? Usłyszał szum suszarki do włosów, odetchnął. Dzięki Bogu Harry był jeszcze w łazience.

Wzrok Ryana padł na srebrzysty druciany koszyk umieszczony po wewnętrznej stronie drzwi wejściowych, pod szczeliną na listy. Leżała w niej zwinięta gazeta poranna. Wyjął ją i wepchnął na samo dno kosza na śmieci, przykrył łupinami ziemniaków, kubkami po jogurcie i drobno podartymi kawałkami opakowania po płatkach kukurydzianych. Później się jej dla pewności pozbędzie, lecz w tej chwili to musiało wystarczyć.

Zauważył, że drżą mu kolana. Grunt palił mu się pod nogami. Nie mógł co rano przechwytywać gazety, nie mógł też nieustannie odciągać Harry’ego od telewizora. W każdej chwili mógł wpaść. Każda następna spędzona tu godzina stanowiła dlań niebezpieczeństwo.

Osunął się na krzesło, zacisnął dłonie na kubku z kawą. Błogie ciepło popłynęło do lodowatych palców. Dopiero teraz uświadomił sobie, że oto zyskał pewność: Vanessa nie żyje. Nie zdołała się sama uwolnić, w pobliżu nie przechodził też nikt, kto wyciągnąłby ją z tego podobnego do grobu więzienia.

Znaleźli jej ciało.

„Jestem mordercą” – pomyślał.

Uzmysłowił sobie, że w jego głowie nastąpiła jakaś blokada. Niedobrze teraz w ogóle o tej sprawie rozmyślać. O tym, w jaki sposób umarła Vanessa. O jego winie. O wszystkim, co go spotkało. Czasem następny krok polega po prostu na tym, by nie dopuścić do utraty zmysłów. Przemknęło mu przez głowę tylko jedno pytanie, drobne zdziwienie: Dlaczego dopiero teraz? Nora prawdopodobnie zgłosiła się na policję w ubiegłą środę. Dopiero tydzień później wszczęto jego poszukiwania. Wydawało się, że dopiero co odnaleźli doczesne szczątki Vanessy. Dlaczego tak późno? Potem pomyślał, że być może pojawiły się jakieś trudności z dotarciem do Lisiej Doliny. Co prawda opisał Norze drogę, lecz pewnie nie zapamiętała jej aż tak dokładnie. A to kosztowało trochę czasu i wszystko utrudniło.

Tak zapewne było.

Harry wszedł do kuchni, wyczerpany i jak zawsze mało atrakcyjny, wciąż intensywnie pachnący swoim żelem pod prysznic. Był w dobrym humorze.

– Dzień dobry, Ryan. Masz gazetę?

– Nie było – odparł Ryan.

– Hm. No cóż, nic na to nie poradzimy. – Harry usiadł, nalał sobie kawy, posmarował tost masłem, a na wierzch nałożył sporą ilość marmolady. Spojrzał na sączącego kawę Ryana. – Nie jesteś głodny?

– Nie bardzo. Może później.

– Właśnie zajrzałem do kalendarza – oznajmił Harry. – Mam dziś o dziesiątej pacjentkę.

„Zajrzałeś do kalendarza – pomyślał Ryan z pogardą. – Na tę pacjentkę czekasz pewnie od wielu dni, ale przede mną zachowujesz się tak, jakbyś dopiero co się o tym dowiedział. Masz mnie za głupca?”.

– To świetnie – powiedział na głos. – Mam nadzieję, że będzie potem przychodzić częściej.

– Tak, byłoby nieźle. Posłuchaj Ryanie, mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe, ale... – Zawahał się.

„Czy chce mnie wyrzucić? – zastanawiał się Ryan. – Bo ma dziś kogoś innego do towarzystwa?”.

– To tylko... Czy mógłbyś w tym czasie zostać na górze? – zapytał Harry. – To znaczy, kiedy na dole będzie pacjentka. Bo... no więc... ludzie szybko nabierają podejrzeń... no wiesz, dwóch mężczyzn pod jednym dachem... Rozumiesz. – Spojrzał błagalnym wzrokiem. – Niektórym to może przeszkadzać.

– Sądzisz, że mogliby cię wziąć za geja? Okay, żaden problem. Zostanę na górze. – Ryanowi było to na rękę. Może ta pacjentka oglądała przy śniadaniu telewizję. Lepiej nie pokazywać się jej na oczy.

Niewielki, wychodzący na ogród pokój dzienny odziedziczonego domu Harry przekształcił w gabinet, wyposażył w skomplikowany, regulowany stół do masażu oraz liczne przyrządy, na których zakup musiał wziąć kredyt. W jeszcze mniejszej jadalni obok mieściła się poczekalnia, w której nikt nigdy nie czekał. Mimo to stało tam ciasno obok siebie sześć krzeseł, wyłożono też mnóstwo czasopism. Na pierwszym piętrze domu znajdowały się łazienka oraz dwie sypialnie. W pierwszej sypiał Harry, druga pełniła funkcję pokoju dziennego i była całkiem zastawiona przez tapczan, stół oraz dwa rozłożyste fotele. Sztuką było przecisnąć się do okna. Na tapczanie sypiał obecnie Ryan.

– Super, to miło. Dzięki za wyrozumiałość – odparł z ulgą Harry.

– Nie ma sprawy – powiedział Ryan. Zastanawiał się, czy nie powinien wykorzystać owej godziny, podczas której Harry będzie zajęty. By wreszcie stąd uciec.

Tylko, do diabła, dokąd?

Dwie godziny później siedział na górze w pokoju dziennym i nadal rozmyślał nad tym pytaniem, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Słyszał, że Harry wyszedł z gabinetu, po czym odczekał chwilę w korytarzu, by nie wywołać wrażenia, że się śpieszy. Drzwi się otwarły.

Hallo, hallo – przywitał się z przesadną radością. – Wejdź do środka!

– Dobry Boże, mój GPS się zepsuł, a twój opis drogi ani trochę mi nie pomógł – odparł kobiecy głos. – Błądziłam bez końca!

Głos wydał się Ryanowi znajomy. Podniósł się z fotela, podszedł do drzwi i zaczął nasłuchiwać.

– Chodź, zaraz zaczynamy – zaprosił Harry.

Kobiecie chyba się nie śpieszyło.

– Pozwól mi najpierw zobaczyć, jak mieszkasz. Ach, to kuchnia? Przytulna.

Oboje sprawiali wrażenie dobrych znajomych. Ryan wykrzywił twarz. To dlatego Harry koniecznie chciał, by pozostał na górze. Nie powinien widzieć, że pierwsza – i zapewne jedyna – pacjentka w tym tygodniu to znajoma, która prawdopodobnie przyszła powodowana wyłącznie litością.

Gdyby tylko zdołał sobie przypomnieć, gdzie już słyszał ten głos! Serce zaczęło mu nagle szybciej bić. Jeśli ta kobieta go zna, znalazł się w ogromnym niebezpieczeństwie.

– Zaczniemy? – zapytał Harry. – Nie mamy czasu do stracenia. Pewnie musisz zaraz wracać do pracy?

– Wzięłam wolny dzień. Chcę wreszcie pozałatwiać wszystko, na co zawsze brakuje mi czasu. Fryzjer, kosmetyczka, trochę zakupów.

– I wizyta u fizjoterapeuty – dodał Harry, śmiejąc się niedorzecznie.

– O tym nikomu oczywiście nie mówiłam. W przeciwnym razie koledzy byliby... no wiesz, pewnie poczuliby się urażeni, że przychodzę z moją stopą do ciebie, a nie do któregoś z nich.

Koledzy... Ryan zmarszczył brwi.

– A kostka? Nadal opuchnięta? – zapytał Harry.

– Tak, dlatego lekarz zalecił, bym spróbowała drenażu limfatycznego.

W tej chwili Ryan już wiedział. Do diabła, kobieta na dole to Vivian. Dawna koleżanka Harry’ego z pracy, niegdyś najlepsza przyjaciółka Nory. Przypomniał sobie, że przed kilkoma tygodniami Nora opowiadała mu o wypadku Vivian na bieżni. Nie słuchał jej wtedy uważnie, ta osoba była mu zupełnie obojętna. Teraz już nie. Teraz stanowiła niebezpieczeństwo. Ona bez wątpienia wiedziała.

– No więc, oto moja praktyka – usłyszał słowa Harry’ego. Widocznie zdołał wreszcie wprowadzić Vivian do gabinetu.

– Pewnie słyszałeś o tej nieprawdopodobnej historii? – zapytała Vivian.

– Jakiej historii?

– Jak to? O Ryanie. Ryanie Lee, przyjacielu Nory. Nic nie wiesz? Nie wiesz, że szuka go policja? Z powodu morderstwa?

Serce Ryana zamarło. Na dole zapadło chwilowe milczenie.

Co takiego? – zapytał Harry, po czym dodał szeptem: – Wejdź wreszcie do środka! I zamknij drzwi!

Ryan rozglądał się wokół niby zaszczute zwierzę. W nogi, musiał stąd natychmiast uciekać. Vivian właśnie opowiada Harry’emu, co się wydarzyło, zaraz wezwą gliniarzy, to jasne jak słońce. Najpierw pomyślał, żeby wydostać się przez okno i ześlizgnąć w dół po rynnie, wtedy jednak od razu by go zauważyli z okna gabinetu. Poza tym znalazłby się w ogrodzie, do którego przylegały kolejne ogródki następnych szeregowców. Z łatwością by tu zabłądził wśród niekończących się ogrodów i ulic osiedla.

Za długo zwlekał. Powinien był zniknąć z samego rana. Kiedy zobaczył swoją twarz w telewizji.

Samochód! Potrzebował samochodu.

Auto Harry’ego stało przed domem. Kluczyki zazwyczaj leżały w kuchni. Choć nie zawsze w tym samym miejscu. Harry za każdym razem gdzieś je rzucał. Ryan nieraz już widział, jak ich szukał, załamując ręce.

Nieważne, musiał zaryzykować. Uciekając piechotą, nie miał praktycznie żadnych szans, natomiast dzięki samochodowi mógłby zyskać pewną przewagę. Oczywiście musiał się go później pozbyć i znaleźć jakiś inny pojazd, ponieważ numery rejestracyjne samochodu Harry’ego natychmiast zostaną przekazane wszystkim patrolom policji.

Bezgłośnie otworzył drzwi, zszedł po schodach. Poruszałby się szybciej, lecz musiał zachować ostrożność i uważać na skrzypiącą podłogę. Dotarł do kuchni. Usłyszał dobiegający z gabinetu wzburzony głos Vivian:

Tutaj, u ciebie? O mój Boże! Harry, on jest niebezpieczny! Zamordował kobietę. Wciąż przestrzegałam Norę, ale ona nie chciała mnie słuchać. Dlaczego... Harry, musimy uciekać!

Ryan rozejrzał się po kuchni. Nigdzie nie mógł dojrzeć tych przeklętych kluczyków. Ani na kredensie, ani obok zlewu, ani też na stoliku, przy którym razem z Harrym ledwie przed dwiema godzinami jedli śniadanie.

– Mówże ciszej! – ofuknął Harry Vivian. – Chcesz, żeby nas usłyszał?

– Ja stąd znikam. Nie zostanę tu ani sekundy dłużej. Ten facet jest zdolny do wszystkiego!

– Zaczekaj. On jeszcze o niczym nie wie. Siedzi na górze i myśli, że zajmuję się jakąś pacjentką. Natychmiast dzwonię na policję.

Ryan wciąż nie mógł znaleźć kluczyków. Do zwariowania. Być może Harry rzucił je gdzie indziej. Może schował do kieszeni.

Drzwi do pokoju dziennego nagle się otwarły, stanęła w nich kulejąca Vivian, ubrana w bardzo krótką kwiecistą sukienkę. W jednej ręce trzymała torebkę, w drugiej zaś dżinsową kurtkę. Była wyraźnie zdeterminowana, by natychmiast stąd wyjść, choć opuchnięta prawa kostka bardzo utrudniała jej chodzenie. Ujrzawszy stojącego w kuchennych drzwiach Ryana, gwałtownie się zatrzymała. Spojrzała na niego wybałuszonymi oczami, wydawało się, że chce wrzasnąć, nie wydała jednak z siebie żadnego dźwięku. Zamarła jak królik, który napotkał na swej drodze węża.

Harry, stojący za nią tak blisko, jakby usiłował ją powstrzymać, miał w dłoni telefon.

– Dzwonię na policję – powtórzył. Sprawiał wrażenie, jakby sobie nie uświadamiał, że Ryan w żadnym razie na to nie pozwoli.

Zanim zdołał wystukać numer, Ryan minął osłupiałą Vivian i wyrwał mu z ręki aparat. Następnie się zamachnął i wymierzył mu w twarz silnego sierpowego. Harry padł bezgłośnie na podłogę, po czym znieruchomiał.

Vivian krzyknęła. Wreszcie wstąpiło w nią życie, lecz zanim zdołała dotrzeć do drzwi, Ryan chwycił ją i wciągnął z powrotem do gabinetu. Upuściła przy tym torebkę, która leżała teraz na podłodze w przedpokoju.

– Stul gębę! – Zbliżył do niej swą twarz, by jeszcze bardziej ją przestraszyć i dodać swoim słowom siły. – Bądź cicho! Jeśli krzykniesz, spotka cię to samo, co jego! – Wskazał na nieprzytomnego Harry’ego. – Kapujesz?

Przytaknęła. Była zupełnie zszokowana. Ryan miał niemal pewność, że przez jakiś czas nie piśnie ani słowa, nie spróbuje też przeklinać, mimo to musiał ją jednak unieszkodliwić. Spiesznie rozejrzał się dokoła. Na parapecie zauważył kluczyki do samochodu Harry’ego – mógłby szukać ich w kuchni bez końca – a obok nich kilka długich opasek, służących pewnie do jakichś ćwiczeń terapeutycznych. Sięgnął po nie i związał nimi na plecach ręce Vivian. Następnie zmusił młodą kobietę, by usiadła na podłodze oparta plecami o nowo złożony regał. Przywiązał ją do regału, związał również nogi w kostkach. Zakwiliła cicho, kiedy dotykał obolałej stopy. Na koniec zdjął buty oraz skarpetę, zwinął ją w kłębek.

– Sorry. To konieczne! – Wcisnął skarpetę do ust przerażonej Vivian. Z grubej rolki białej taśmy klejącej oderwał kawałek i dla pewności zakleił jej usta.

Następnie zajął się Harrym, jego także związał i zakneblował. Zamknął skrzypiące okiennice oraz drzwi prowadzące do ogrodu, tak by nikt – na przykład bawiące się dzieci, włóczące się po obcych ogrodach – nie mógł ich znaleźć. Zabrał kluczyki do samochodu oraz telefon, po czym wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Sięgnął po torebkę Vivian i postawił ją na najniższym stopniu schodów. Wszedł do kuchni, osunął się na krzesło. Przez minutę poddał się bez oporu drżeniu, które zawładnęło całym jego ciałem.

Czy postąpił właściwie? Tak czy owak nie miał wielkiego wyboru. W pośpiechu nie zdołałby zdobyć samochodu, a Harry był zdecydowany powiadomić policję. Nie, zrobił to, co musiał.

I co teraz?

Zastanów się, Ryanie. Pomyśl spokojnie. Nie rób nic pochopnie! Teraz liczy się każdy następny krok!

Z suszarki na naczynia wziął szklankę, napełnił wodą, wypił duszkiem do dna. Wyjrzał przez okno. Kobieta z naprzeciwka jak zwykle o tej porze wybierała się na zakupy.

Pomyśl!