Późnym wieczorem w sobotę policja poinformowała Matthew, że na terenie Pembrokeshire Coast National Park znaleziono doczesne szczątki człowieka, prawdopodobnie kobiety, i wszystko wskazuje na to, że w tym przypadku chodzi o Vanessę. W niedzielę DI Morgan, DS Jenkins oraz towarzyszący im psycholog pojawili się w moim mieszkaniu, gdzie Matthew i ja spędzaliśmy weekend. Pokazali nam obrączkę i zegarek znalezione przy zwłokach. Matthew zidentyfikował je jako biżuterię Vanessy. Następnie bardzo ostrożnie poinformowano nas o bliższych okolicznościach: osoba ta, najprawdopodobniej Vanessa, została zamknięta w skrzyni i ukryta w jaskini, pozostawiono jej latarkę, zapasy żywności oraz butelki z wodą. Po raz pierwszy usłyszeliśmy wtedy nazwisko Ryan Lee, dowiedzieliśmy się, że chodzi o młodego człowieka, od wielu lat ustawicznie popadającego w konflikt z prawem, który wyznał swojej przyjaciółce, że uprowadził wówczas Vanessę z leżącego na uboczu parkingu, a następnie ją uwięził, gdyż miał zamiar zażądać od Matthew znacznej sumy pieniędzy. Z powodu innego przestępstwa został aresztowany, zanim jeszcze zdołał nawiązać z nim kontakt, po czym powędrował na dwa i pół roku do więzienia. Ponieważ zaś od razu po aresztowaniu trafił do aresztu śledczego, nie mógł uwolnić Vanessy. Nie miał odwagi komukolwiek się zwierzyć, nawet swemu adwokatowi.

W tym właśnie momencie Matthew już wiedział, w jaki sposób zginęła Vanessa. Wstał i wyszedł z pokoju, Max ruszył jego śladem. Mężczyzna z opieki psychologicznej chciał za nim pójść, lecz go powstrzymałam. Trochę już znałam Matthew.

– Proszę go zostawić. Chce być teraz sam.

W poniedziałkowy wieczór dowiedzieliśmy się, że to bez wątpienia zwłoki Vanessy. Została zidentyfikowana na podstawie analizy uzębienia.

Nadszedł wtorek 12 czerwca. Moje urodziny. Nikt jednak o nich nie myślał, nawet Matthew, choć kiedyś wyjawiliśmy sobie daty naszych urodzin. Mężczyźni i bez tego łatwo o tym zapominają, Matthew zaś na domiar złego był w szoku. Szczerze mówiąc, nawet ja zapomniałam. Dopiero kiedy nazajutrz koledzy z redakcji złożyli mi życzenia, przypomniałam sobie o nich. Na szczęście wszyscy wiedzieli już z gazet o tym, co się wydarzyło. Nikt nie oczekiwał wielkiej fety czy choćby zwyczajowego poczęstunku obowiązkowym szampanem. Obchodzono się ze mną jak z jajkiem. Jakimś sposobem przetrwałam tych kilka godzin, jednak wczesnym popołudniem poszłam do zastępczyni redaktor naczelnej i poprosiłam o zwolnienie na resztę dnia i do końca tygodnia.

– Nie potrafię się skupić. I mam wrażenie, że w każdej chwili mogę być potrzebna mojemu przyjacielowi.

Wykazała całkowite zrozumienie.

– Oczywiście. Damy sobie radę.

W rzeczywistości, odkąd zabrakło Alexii, w ogóle nie dawali sobie rady, nie wiązało się to jednak z moją nieobecnością. Alexia była ostoją redakcji, bez niej wszystko się posypało. Miałam nadzieję – i pragnęłam, by tak się stało – że zauważy to również Ronald Argilan. Prawdopodobnie Alexia nic na tym nie zyska, lecz może przynajmniej on pojmie wreszcie, jak niesprawiedliwie ją traktował.

Pospieszyłam do domu, gdyż chciałam się znaleźć przy Matthew. On także nie poszedł do pracy. Kiedy jednak znalazłam się w mieszkaniu, zastałam tam jedynie karteluszek leżący na kuchennym blacie.

Jestem u siebie w domu. Zdzwonimy się, dobrze? Uściski, Matthew.

Nie chciałam z nim rozmawiać przez telefon. Chciałam z nim być.

Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się. Kiedy byłam już gotowa do wyjścia, usłyszałam dzwonek do drzwi. To inspektor Morgan chciała zobaczyć się z Matthew, tylko po to, by sprawdzić, jak sobie radzi. Wyjaśniłam, że jest teraz w swoim domu w Mumbles.

– Pojadę do niego – powiedziałam. – Mam przeczucie, że nie powinien zostawać sam.

– Proszę ze mną – zaproponowała DI Morgan – zawiozę panią.

W samochodzie zapytałam, czy są jakieś nowe wieści, przede wszystkim na temat Alexii. Zawahała się.

– Niestety, nadal ani śladu Ryana Lee. Wszczęliśmy poszukiwania na terenie całego kraju i z pewnością w końcu wpadnie w nasze sidła, ale...

– ...ale czy nie będzie już wtedy za późno dla Alexii... – dokończyłam.

– Dwóch policjantów wciąż przesłuchuje tę młodą kobietę, u której Lee mieszkał po wyjściu z więzienia – odparła Morgan. – Kobietę, której wszystko wyznał, która odszukała potem jaskinię i znalazła doktor Willard. Istotny jest każdy szczegół, jaki być może sobie przypomni. Ona kocha Ryana Lee, lecz to wszystko tak bardzo ją przeraziło, że postanowiła z nami współpracować. Lee wielokrotnie ją zapewniał, że nie ma nic wspólnego z losem Alexii Reece. Sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego okoliczności jej zniknięcia tak wyraźnie przypominają jego własny czyn. Uznał to wszystko za swego rodzaju zmowę przeciwko sobie.

– Zmowę? – powtórzyłam zmieszana.

Morgan spojrzała na mnie.

– Lee znalazł się pod ogromną presją. Ów rekin kredytowy, który domagał się od niego zwrotu pieniędzy, dopadł go po wyjściu na wolność.

Już nam to niegdyś wyjaśniała, chcąc nas uprzedzić, że Vanessa mogła paść ofiarą uprowadzenia.

– Jak to? – zapytał wówczas Matthew. – Kto uprowadził Vanessę? I dlaczego?

Dla niego był to szczególnie dotkliwy cios, gdy usłyszał, że Vanessa stała się przypadkową ofiarą. I to pośledniego przestępcy, którego pewien lichwiarz wziął w kluby z powodu iluś tam tysięcy funtów. Krążył po okolicy i porwał Vanessę tylko dlatego, że przebywała sama na opuszczonym parkingu, samochód sprawiał wrażenie drogiego, drogie też miała na sobie ubranie. To takie banalne. Wprawiło to nas oboje w zupełną konsternację. Kryjący się za tą tragedią banał.

– W otoczeniu Ryana Lee działy się w ostatnim czasie dziwne rzeczy – kontynuowała Morgan – i dlatego znów znalazł się na celowniku policji. Oczywiście nie mieliśmy pojęcia o jego powiązaniach ze sprawą pani Willard. Jego dawna partnerka – jedna z dwu kobiet, które właśnie odnalazły Vanessę – została pewnej marcowej nocy napadnięta w pobliżu portu. Matka Lee, mieszkająca w Yorkshire, została uprowadzona i porzucona w odludnej okolicy pośród wrzosowisk. Lee zaczął podejrzewać, że są to wskazówki skierowane do niego. Przez owego gangstera, któremu jest winien pieniądze. Widocznie to obiegowy język, jakim zwykł się posługiwać, by zastraszać ludzi.

Zakręciło mi się w głowie.

– A zatem możliwe, że ten facet ma coś wspólnego ze zniknięciem Alexii?

Morgan westchnęła.

– Alexia nie należy jednak do kręgu osób bliskich Ryanowi Lee. Tak jak jego matka czy była partnerka. Wyłącznie okoliczności samego zdarzenia wskazują na jakieś powiązania. To jednak oznaczałoby, że ów dręczyciel wiedział, iż Lee ma coś wspólnego ze zniknięciem Vanessy Willard. Według zeznań jego znajomych Lee uznał to za wykluczone. To dlatego zaświtała mu w głowie myśl, że Vanessa mogła się wówczas jakimś sposobem uwolnić z pułapki i teraz prowadzi przeciwko niemu krucjatę zemsty. Co jednak okazało się nieprawdą.

– Mimo to – upierałam się – trzeba aresztować tego człowieka. Tego lichwiarza, czy kim tam on jest. Zna go pani?

Morgan uśmiechnęła się pod nosem.

– O, tak. Jest dobrze znany policji. Ale i bardzo sprytny. Niczego nie można mu udowodnić.

– Ale...

Położyła mi uspokajająco dłoń na ramieniu.

– Aresztowaliśmy go. Mamy zeznanie, że poważnie groził Ryanowi Lee. Możemy je wykorzystać jako powód zatrzymania. Oczywiście nic nie powiedział. A jego adwokat przypuścił na nas szturm. Pracujemy pod presją, by udowodnić mu udział w napadach na przyjaciółkę Lee oraz jego matkę albo przynajmniej wykazać jakiś związek, gdyż tylko wtedy zyskamy możliwość zatrzymania go na dłużej. W przeciwnym razie będziemy musieli go wypuścić najpóźniej dziś wieczorem. Ale bez obaw, i tak nie spuścimy go z oka.

W moim spojrzeniu musiało się kryć powątpiewanie i bezradność, gdyż dodała pocieszająco:

– Robimy, co w naszej mocy. Setki policjantów przeczesują Coast Park w poszukiwaniu kryjówki, w której być może przetrzymywana jest Alexia. Szukamy też Garretta Wildera, ponieważ mimo wszystko nie możemy wykluczyć, że mamy do czynienia z dwoma odrębnymi, zupełnie różnymi przypadkami. Nasze poszukiwania koncentrują się jednak na osobie Ryana Lee. Koledzy z Yorkshire Police dzień i noc obserwują dom jego matki, na wypadek, gdyby próbował się tam pojawić. Nie ma pieniędzy, dokumentów, samochodu. Długo tak nie przetrzyma.

– To przestępca – przypomniałam. – Może to wszystko zdobyć. Pieniądze. Samochód. To żaden problem. Po prostu kogoś zabije.

– Skradzionym samochodem daleko nie zajedzie.

Dotarłyśmy pod dom Matthew w Mumbles, inspektor Morgan zatrzymała samochód.

– Jesteśmy na miejscu. Myślę, że nie muszę do niego zaglądać, skoro pani tu jest. Proszę do mnie zadzwonić, jeśli uzna pani, że będzie potrzebował opieki psychologa, dobrze?

Wysiadłam.

– Tak zrobię. Dziękuję za podwiezienie, pani inspektor. Będzie mnie pani na bieżąco informować?

– Oczywiście. Ach, jeszcze jedno – nachyliła się nad siedzeniem dla pasażera. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Mimo wszystko!

Uśmiechnęłam się. Znała oczywiście moje dane. A kobiety o takich rzeczach pamiętają.

Matthew siedział w jadalni i wpatrywał się w zarośnięty wysoką trawą ogród. Przez ostatnie tygodnie, kiedy mieszkał głównie u mnie, w ogóle się o niego nie troszczył. Na stole w niewielkich stosikach leżała poczta, którą pod jego nieobecność odbierała gospodyni. Dom sprawiał wrażenie zimnego i niezamieszkanego. Mrocznego i poniekąd martwego.

Max, leżący obok Matthew, zerwał się na równe nogi i radośnie mnie przywitał. Wtuliłam twarz głęboko w jego długą sierść. Jak to dobrze, że mamy Maxa. Czułam, jaki jest ważny dla swego pana.

Matthew także się podniósł, podszedł do mnie i wziął mnie w ramiona. Długo tak staliśmy w milczeniu, mocno do siebie przytuleni. Mogłam poczuć bicie jego serca, miałam nadzieję, że on także poczuje moje, że zaczerpnie z niego nieco siły. I pociechy. W końcu uwolnił się z objęć i cofnął o krok. Szukałam w jego twarzy śladów horroru, jaki właśnie przeżywał, lecz wyglądała tak samo jak zawsze. Wyrażała znużenie. Nic nowego.

– Dzwonili z uniwersytetu – oznajmił. – W następnym tygodniu planują dużą uroczystość żałobną. Prosili mnie, bym dostarczył im parę rzeczy, głównie zdjęcia Vanessy. Z czasów dzieciństwa, z okresu studiów. Naszą ślubną fotografię, jeśli to możliwe. Przyjechałem tu, by ich poszukać, ale potem... Nagle zupełnie straciłem do tego zapał. Mogłem tylko siedzieć. Do twojego przyjścia nie ruszałem się chyba przez parę godzin.

– Myślę, że to niedobrze, byś teraz grzebał w starych zdjęciach – odparłam rozzłoszczona tym pomysłem. Jak można prosić człowieka w takim stanie o podobną rzecz? – Możesz zająć się tym później. Poza tym uroczystość może się przecież odbyć i bez fotografii.

– Zgadza się – przyznał Matthew. – Kobieta, która ze mną rozmawiała, uważa, że prawdopodobnie zbierze się pół miasta. Wśród ludzi zapanowało niewiarygodne oburzenie.

Słyszałam o tym od kilku moich kolegów. Brutalność tej zbrodni zaszokowała każdego, nieważne, czy miał ją świeżo w pamięci czy też nie. Nadto historia ta miała w sobie jeszcze inny przerażający aspekt: to mogło spotkać każdego. Porwano nie jakąś żyjącą gdzieś w odosobnieniu milionerkę, z którą nikt nie mógł się identyfikować, lecz wykładowcę uniwersytetu, żonę co prawda ponadprzeciętnie zarabiającego eksperta programistycznego, lecz żadnego tam bogacza. Ot, wyższa klasa średnia z ładnym domem w Mumbles, której jednak daleko do pierwszej dziesiątki najbogatszych w kraju.

– Nie wiem, czy dam radę pójść na tę uroczystość – ciągnął Matthew. – W tej chwili trudno mi to sobie wyobrazić.

– Nie musisz tam iść. Każdy zrozumie, że to dla ciebie zbyt wiele – zapewniłam. – Możesz o tym zdecydować całkiem spontanicznie.

Byłam przekonana, że od śniadania nic nie jadł, a pewnie też nie pił, weszłam więc do kuchni i nastawiłam wodę na herbatę. W szafce znalazłam torebki z herbatą i kilka paczek herbatników. Niezupełnie wartościowy to posiłek, ale lepsze to niż nic. Ułożyłam herbatniki na talerzu i zaniosłam do pokoju razem z dzbankiem oraz kubkami. Matthew pił, jakby umierał z pragnienia, prawie nic jednak nie jadł. Potem spojrzał na mnie. W jego oczach wyczytałam, że to, co teraz powie, nie podlega dyskusji. Powziął jakiś plan i nie pozwoli się od niego odwieść.

– Chcę tam pojechać – oznajmił – razem z Maxem.

– Dokąd?

– Do Pembrokeshire. Do tego... miejsca, gdzie to się stało.

– To nie jest dobry pomysł – zaoponowałam.

Wzruszył ramionami.

– Muszę to zrobić. Chcę zobaczyć miejsce, w którym umarła. Chcę się pożegnać.

Do pewnego stopnia go rozumiałam, lecz obawiałam się, że się załamie. Słyszeliśmy o niewielkiej, odosobnionej dolinie. O jaskini. O drewnianej skrzyni. Za żadne skarby nie chciałabym tego oglądać, a przecież nawet nie znałam Vanessy. Jak on miałby to znieść?

– Prawdopodobnie wszystko zabezpieczono – powiedziałam – i pewnie w ogóle nie wolno tam wchodzić.

– To nieistotne. I tak tam pojadę.

– W takim razie pozwól mi jechać z tobą. – To było spore poświęcenie z mojej strony, gdyż sytuacja naprawdę mnie przerażała. – Nie powinieneś być przy tym sam.

– Mam przecież Maxa.

– Ale możesz potrzebować kogoś, z kim mógłbyś porozmawiać.

Potrząsnął głową.

– Jenno, nie chcę cię zranić. Ale to pożegnanie z Vanessą, z naszym wspólnym życiem... To coś, co muszę zrobić sam. Zamykam moją przeszłość. Wyłącznie moją przeszłość. Ty natomiast jesteś przyszłością.

Ładniej nie mógł tego powiedzieć, mimo wszystko. Przestałam się upierać.

– W porządku – przytaknęłam.

A zatem wszystko ustalone. Zaniosłam naczynia do kuchni, szybko pozmywałam, podczas gdy Matthew poszedł na górę spakować parę rzeczy, by przenocować w jakimś bed&breakfast. Zaproponował, że mnie odwiezie do domu, nadłożyłby przez to jednak tyle drogi, że odmówiłam.

– Chętnie pojadę autobusem. Nie martw się. Skup się na tym, co przed tobą.

Pożegnaliśmy się na podjeździe przed domem. Na zewnątrz, w świetle dnia, zauważyłam, jak bardzo pobladł na twarzy. Wyglądał mizernie, był wyczerpany i zrozpaczony. W głębi serca modliłam się, by przetrwał to, co go czekało.

Nie pojechałam prosto do domu, wysiadłam wcześniej, żeby resztę drogi przejść brzegiem morza. Zasnuty chmurami dzień niewielu skusił do spacerów, czasami byłam na plaży niemal zupełnie sama. Zdjęłam buty i pończochy, spory odcinek przeszłam, brodząc w wodzie. Łagodne spienione fale obmywały moje stopy. Zebrałam kilka muszli i kamyków, tylko po to, by je z powrotem wrzucić do morza. W końcu zerknęłam na zegarek: dochodziła siódma. Usiadłam na piasku, odczekałam aż wyschną mi stopy, włożyłam buty. Po drugiej stronie nadbrzeżnej ulicy znajdowała się niewielka knajpka. Poszłam tam i usiadłam przy kontuarze. Tu również panował niewielki ruch. Zamówiłam sherry, potem jeszcze jedno, i kolejne.

– Mam nadzieję, że dziś nie musi już pani prowadzić, lady – odezwał się zaniepokojony gospodarz, młodzieniec o puszystym jasnym wąsiku. Wychyliłam trzeci kieliszek.

– Nie. Ale mam dziś urodziny, wie pan. Chcę sprawić sobie nieco przyjemności.

– Och, zatem wszystkiego najlepszego! – Młodzieniec postawił mi kolejnego drinka, sam nawet wypił jednego, by mi dotrzymać towarzystwa. Prawdopodobnie zrobiło mu się przykro. Młoda kobieta ma urodziny i jest taka samotna, że musi się upijać w knajpie przy plaży.

Rzeczywiście czułam się bardzo samotna. Przez cały dzień jakoś sobie radziłam, lecz teraz dopadł mnie smutek. Powróciłam myślą do mojej matki, którą opuściłam, wyjeżdżając wówczas na łeb na szyję. Nigdy nie podałam jej nowego adresu ani numeru telefonu. Czy ona mimo wszystko dziś by do mnie zadzwoniła? Żywiłam taką nadzieję, lecz nie miałam pewności. Na samą myśl o tym omal nie zalałam się łzami.

– Jeśli później zapragnie pani towarzystwa, pracuję tu do dziesiątej, potem jestem wolny! – Młody barman spojrzał na mnie z nadzieją w oczach, gotów pocieszać mnie przez cały wieczór i pewnie również całą noc. Nie wyglądał źle. Dawniej pewnie przyjęłabym jego propozycję, a następnego ranka obudziła się w obcym mieszkaniu, w obcym łóżku, obok obcego mężczyzny, którego imienia nawet bym nie zapamiętała. Te czasy jednakże minęły. W moim życiu pojawił się Matthew. I Max. I będę studiować. Muszę tylko najpierw odnaleźć moją przyjaciółkę Alexię. Znów omal się nie rozpłakałam, zdołałam się jednak opanować. Gdyby ten młodzieniec zauważył, w jak kiepskim jestem stanie, pewnie bym się go już nie pozbyła.

Wyszłam z knajpki o dziewiątej, dość pijana po kilku kolejnych kieliszkach sherry. Kręciło mi się w głowie. Oprócz paru herbatników zjedzonych u Matthew od rana nie miałam nic w ustach. A potem to sherry... Dwukrotnie musiałam się zatrzymać i przysiąść na ławce, omal na niej nie zasnęłam. Do diabła, naprawdę przesadziłam.

Kiedy dotarłam do domu, dochodziło pół do dziesiątej. Otworzyłam drzwi i zaczęłam wspinaczkę po schodach, które wydały mi się znacznie bardziej strome niż zwykle. Znalazłszy się na górze, zamarłam, zastanawiając się, czy rzeczywiście byłam aż tak pijana, by mieć halucynacje. Róże, wszędzie róże. Całe ich morze. Dzikie, kolorowe róże we wszelkich barwach. Takie, jakie zawsze uwielbiałam. Było ich ze sto. Ten potężny bukiet tkwił w staroświeckiej, szarej, cynowej wannie, pewnie napełnionej wodą.

– Matthew? – zapytałam zmieszana. To niemożliwe. Matthew wyruszył z własną misją.

Mężczyzna, który przycupnął na posadzce oparty o drzwi, wstał. Z początku ujrzałam tylko jego mroczny cień.

– Na miłość boską, Jenno, czekam od paru godzin! Gdzie się podziewałaś?

– Garrett?

Garrett wynurzył się zza śmiesznej cynowej wanny.

– Jenno! Najlepszego z okazji urodzin, moja droga!

Przyciągnął mnie do siebie, po czym zaraz z powrotem odsunął.

– Boże drogi! Czyś ty się kąpała w alkoholu?

– Co ty tutaj robisz? – zapytałam niezbyt inteligentnie, gdyż było to przecież oczywiste.

– Co ja tu robię? Przyjechałem, by świętować z tobą twoje urodziny! Z tego powodu przerwałem urlop w Prowansji. Jestem tu od godziny szóstej. Na szczęście kobieta mieszkająca piętro niżej wpuściła mnie do domu i oddała mi do dyspozycji tę elegancką wazę – wyjaśnił, wskazując na wannę. – W przeciwnym razie kwiaty już dawno by zwiędły.

– Ach Boże, Garrett! – Był chyba ostatnim człowiekiem, jakiego chciałam teraz widzieć. Pragnęłam znaleźć się w łóżku. Zapaść w głęboki, pozbawiony rojeń sen. Poddać się fali całkowitego zapomnienia – przynajmniej na kilka godzin.

– Uważaj teraz! Szybko się przebierzesz i... w drogę! – zaproponował. Sprawiał wrażenie rześkiego. – Zjemy gdzieś, a potem poszukamy jakiegoś ładnego baru z pianistą, zatańczymy... By godnie uczcić twoje urodziny!

Nie czytał gazet. Nie miał o niczym pojęcia.

– Muszę się położyć do łóżka – oznajmiłam. – Zaraz padnę. A ty nie powinieneś teraz włóczyć się po knajpach, Garrett. Policja cię szuka. Jesteś podejrzany o porwanie, może nawet o morderstwo. Jutro z samego rana musisz się do nich zgłosić!

O ile dobrze pamiętam, Garrett jeszcze nigdy nie zaniemówił. Wręcz przeciwnie, właśnie w krytycznych momentach zazwyczaj potrafił każdego zagadać. Teraz jednak patrzył na mnie osłupiały, otworzył usta, znów je zamknął.

Nie wydał z siebie żadnego dźwięku.

Któż by pomyślał, że jeszcze i tego doczekam?