Gra w fanty
– Właź wreszcie albo zaczniemy bez ciebie!
Julia niemal wczołgała się do namiotu z prześcieradeł, które jej cztery koleżanki rozwiesiły między łóżkami we wspólnej sypialni. Płomień świecy zadrżał jakby na powitanie. Dziewczynka rozejrzała się, żeby usiąść, i Lolita – zawsze tak bardzo spostrzegawcza – zrobiła jej miejsce obok siebie. Julia obciągnęła dół nocnej koszuli, która w rzeczywistości była starą, znoszoną perkalową halką w cielistym kolorze. Dyskretnie zasłoniła dłonią dziurkę, którą dostrzegła trochę powyżej obrębionego brzegu. Czuła wstyd, ale tylko tę jedyną rzecz miała do spania. W odróżnieniu od jej koleżanek, które były ubrane w piękne koszule nocne z delikatnych, wzorzystych lub jednobarwnych tkanin, ozdobione koronkowymi wszywkami i tasiemkami. Bielizna dziewczynek z bogatych domów. Nie należała do nich. Patrzyły na nią wyczekująco, kiedy starała się uspokoić oddech.
– Zawsze się spóźniasz! – wyszeptała Olga rozgniewanym głosem. – Następnym razem zaczniemy bez ciebie!
Za każdym razem, kiedy Olga kogoś karciła – nawet szeptem – jej podwójny podbródek trząsł się jak galaretka. Chociaż to wyglądało komicznie, żadna z dziewczynek się nie roześmiała. Julia obserwowała je kątem oka, udając teatralną powagę, która była częścią gry, chociaż najchętniej wybuchłaby śmiechem.
Podwójny podbródek Olgi znów zadrżał.
– Masz zamiar się przywitać, Julio? A może zmieniłaś się w psa?
Olga nauczyła się tego zwrotu od zakonnic, które pod pewnymi względami stanowiły dla niej źródło inspiracji.
– Dobry wieczór – powiedziała Julia.
– Jesteś gotowa czy będziemy czekać do pełni księżyca? – zapytała Olga jeszcze bardziej szorstkim tonem.
– Nie, nie! Jestem gotowa.
– Później zdecyduję, czy twoje spóźnienie zasługuje na karę – warknęła Olga.
Jak zwykle w obronie Julii stanęła Lolita. W ich grupie grała rolę pocieszycielki, powierniczki, dodawała koleżankom otuchy w chwilach smutku i wspierała je, kiedy miały kłopoty. Chociaż mówiła szeptem, jej głos zabrzmiał stanowczo:
– To nie jej wina, Grubi. Na pewno siostra Antonina późno ją wypuściła.
– Nie nazywaj mnie Grubi! – zaprotestowała Olga, a na jej czole pojawiła się głęboka zmarszczka.
– Przepraszam – wyjąkała Lolita.
– Ona ma rację, to wina siostry Antoniny – potwierdziła Julia nieśmiało, bo nie miała odwagi ani ochoty opowiadać, co robiła od chwili, gdy one, uczennice, których rodzice płacili za szkołę, opuściły jadalnię po zjedzonej kolacji.
Była sobota, więc musiała dokładnie wyczyścić stoły i krzesła. Najpierw zebrała brudne naczynia, umyła je i wytarła. Następnie wymyła wodą z mydłem siedzenia i oparcia wszystkich krzeseł używanych codziennie przez pozostałe dziewczęta, a potem suchą szmatką wypolerowała je na błysk. Na koniec, na kolanach, ściągnęła szmatą wodę z podłogi, przy czym starała się nie patrzeć na obrzydliwe paznokcie wystające z sandałów siostry Antoniny. I czekała, aż zakonnica powie w końcu, że dobrze wykonała swoje zadanie i może odejść. Tak właśnie wyglądało jej życie: zimą była służącą uczennic z bogatych domów, latem usługiwała zakonnicom. Sprzątała jak automat, wykonywała polecenia, nie zadawała pytań. Wiedziała, że taki jest jej los, i odczuwała wdzięczność, że dano jej możliwość spełnienia marzenia, którym była nauka.
– Nieładnie jest zrzucać winę na zakonnice – powiedziała Olga. – Tym bardziej w twoim przypadku.
Julia opuściła głowę, udając zawstydzenie.
– Daj jej już spokój, Gru… chciałam powiedzieć, Olgo – znowu wtrąciła się Lolita. – Zaczynajmy.
Marta i Nina zaczynały się niecierpliwić. Nina Borrás, Lolita Puncel i Julia Salas siedziały naprzeciw bliźniaczek Viñó – Olgi i Marty. Siostry były podobne do siebie niemal pod każdym względem: obie miały piwne oczy, kręcone włosy, ten sam średni wzrost, tylko że Olga była większa o trzy rozmiary od Marty.
Od końca lipca na wybrzeżu Morza Śródziemnego panowały okropne upały. Wszystkie dziewczynki zdjęły buty, żeby poczuć pod stopami przyjemny chłód posadzki. Lolita rozpuściła długie, proste ciemnoblond włosy, a one rozsypały się na jej nocną koszulę w małe żółte kwiatki, sięgając aż do talii. Nina nosiła dwa warkocze. Jej koleżanki uważały, że to zbyt dziecinna fryzura dla prawie czternastoletniej dziewczyny, ale ona nie starała się wyglądać na starszą, pogodziwszy się pewnie z faktem, że była najmłodsza w grupie. Urodziła się w grudniu i jako jedyna nie ukończyła jeszcze czternastu lat i nie miesiączkowała. Chociaż Lolita, która urodziła się w lutym, dostała pierwszą miesiączkę w wieku jedenastu lat. Była dużo bardziej rozwinięta fizycznie od koleżanek, które oczywiście jej tego zazdrościły. Miesiączkowanie było swego rodzaju wyznacznikiem pozycji, rosnącej wraz ze stażem. Oczywiście koleżanki informowały się o tych sprawach na bieżąco.
Siostra Presentación, młoda i temperamentna zakonnica, która od niedawna pracowała w szkole, zmuszała Lolitę do owijania ciasno piersi bandażem i brania prysznica w koszuli nocnej. Miała też oko na Martę, której ciało również zaczęło bardzo szybko nabierać kobiecych kształtów. Płaska jak deska i zgorzkniała siostra Presentación była siostrzenicą księdza. Wuj wychowywał ją do czasu, kiedy jej obecność stała się dla niego niewygodna – wtedy wysłał ją do klasztoru. Jej los był już przesądzony i raczej nie po jej myśli, sądząc po tym, jak wyładowywała na uczennicach swoją złość i frustrację. Byłoby im jej nawet żal, gdyby jej tak bardzo nie nienawidziły. Oczywiście gdy tylko siostra Presentación znikała z ich pola widzenia, kąpały się nago. Wszystkie oprócz Olgi, która skrzętnie ukrywała swoje pulchne ciało przed wzrokiem obcych. Na pytanie koleżanek, dlaczego się nie rozbiera, odpowiadała: „W odróżnieniu od was ja przestrzegam zasad”. Pozostałe dziewczęta puszczały tę uwagę mimo uszu, byleby tylko Olga ich nie wydała (chociaż nie zawsze były pewne, czy tego nie zrobi).
Podczas najcieplejszych letnich miesięcy tylko one zostawały w szkole. Reszta uczennic po zakończeniu roku szkolnego wracała do swoich rodzin i domów. One nie. Oprócz Julii, która na stałe mieszkała z zakonnicami, pozostałe dziewczynki albo nie miały najbliższych krewnych, albo ich rodzice byli tak bardzo zajęci swoimi sprawami, że woleli trzymać córki z dala od siebie, nawet jeśli płacili za to małą fortunę.
Wieczór 29 lipca był wyjątkowy dla bliźniaczek Viñó. Nie tylko dlatego, że tego dnia obchodziły urodziny, ale ze względu na to, że to była ostatnia noc, jaką miały spędzić w szkolnym internacie. Rankiem zadzwoniła ich matka z wiadomością, że następnego dnia przyjedzie po nie z ich nowym ojczymem, żeby zabrać je „do domu”. Dziewczynkom wystarczyła do szczęścia świadomość, że czeka je przyszłość pełna tajemnic i nowości w jakimś odległym miejscu. Co prawda ich ojczym był brzydkim, łysym mężczyzną, którego widziały tylko na zdjęciu, ale „ich domem” nie miało być już ciemne mieszkanie na trzecim piętrze przy calle Pérez Galdós, w którym się wychowały, tylko apartament w budynku mieszczącym się przy calle Laforja, niemal u zbiegu z elegancką vía Augusta, który trudno im było sobie nawet wyobrazić. Olga promieniała radością, lubiła zmiany, pokładając w nich różnego rodzaju nadzieje. Marta milczała, zapisując w swoim dzienniku kolejne strony, których nie dawała nikomu przeczytać.
– Zacznijmy od przysięgi – powiedziała uroczyście Olga.
Julia spojrzała na nią z rezygnacją. Znów to samo: Olga była mistrzynią ceremonii. Teoretycznie każda z nich po kolei miała pełnić tę funkcję, ale dziewczęta ostatecznie wybierały Olgę ze względu na jej wybujałą wyobraźnię i przewrotność. Żadna z nich nie potrafiła wymyślić bardziej zagmatwanych wyzwań i przerażających kar. Kiedy Olga kierowała grą, silne emocje miały zagwarantowane. Poza tym ze swoją tuszą obleczoną w koszulę nocną przypominała wróżbitkę. Dla wzmocnienia efektu zakładała na głowę czarny aksamitny turban w złote gwiazdki, który znalazła kiedyś w komodzie z ubraniami matki.
Koleżanki przezywały ją Grubą Olgą. Oczywiście robiły to za jej plecami i szeptem. Kiedy była naprawdę w wyśmienitym humorze, pozwalała im mówić na siebie „Grubi”, chociaż dziewczęta nie zawsze używały tego przezwiska bez złośliwości. W zasadzie Olga nie tolerowała żadnych nawiązań do swojej otyłości, zachowując się tak, jakby zupełnie jej nie obchodziła albo nie była jej świadoma. Pozostałe koleżanki wiedziały tylko dzięki Marcie, że w rzeczywistości jej siostra ma ogromne kompleksy, które wciąż rosną, a nocą płacze nad swoim nieszczęściem i przeklina wszystkie szczupłe dziewczęta.
– Nie dziwi mnie, że płacze – stwierdziła pewnego razu Julia. – Wygląda jak pulpet.
– Och, tylko jej tego nie mów!
Powiedziała. W odpowiedzi na jakiś okrutny komentarz Olgi, wypaliła jej to prosto w twarz. Niektóre koleżanki ucieszyły się, że w końcu ktoś się tej despotce postawił, inne uśmiechnęły się dyskretnie na widok twarzy Olgi poczerwieniałej ze zdenerwowania i wstydu. Wcześniej całkiem dobrze się dogadywały. Julia wykradała dla koleżanki ciasteczka i ser ze spiżarni. A Olga podarowała jej kiedyś satynową wstążkę do włosów. Jednak odkąd Julia nazwała Olgę pulpetem, ich relacje nigdy nie były już takie jak dawniej. Coraz widoczniej rosła między nimi wzajemna niechęć, która – chociaż jeszcze nieco dziecinna – powodowała dorosłe komplikacje. Oldze zbierało się na płacz już na sam widok drobnej i szczupłej Julii. Ta natomiast w obecności koleżanki stawała się spięta, gotowa do obrony przed jej słownym atakiem. Niestety, grubaska zawsze stawała na wysokości zadania.
– Zagramy w „Prawdę czy wyzwanie”? – zapytała niecierpliwie Nina.
– Wszystko w swoim czasie – powiedziała Olga. – Najpierw przysięga. Chwyćmy się za ręce.
Dziewczęta spełniły polecenie, tworząc zamknięty owal. Tak samo jak Olga przybrały poważne miny.
– Przysięgamy posłuszeństwo we wszystkim mistrzyni ceremonii – wyszeptała Olga wzniośle niczym kapłanka.
– Przysięgamy posłuszeństwo we wszystkim mistrzyni ceremonii – powtórzyły cichym chórem.
– Przysięgamy mówić tylko prawdę.
– Przysięgamy mówić tylko prawdę.
Wypowiadając przysięgę, Julia doszła do wniosku, że boi się Olgi ze względu na jej podłość.
– Jeśli złamiemy którąś z zasad gry, poddamy się każdej, nawet najsurowszej karze.
– Jeśli złamiemy którąś z zasad…
– Jeśli ktoś nas nakryje, przysięgamy na Boga dochować tajemnicy, aby chronić pozostałe koleżanki.
– Jeśli ktoś nas nakryje, przysięgamy na Boga…
Ostatnie zdanie wypowiedziały ze strachem, bo przysięganie na Boga było grzechem, i na samą myśl o heroizmie tej, która miałaby zostać poddana przesłuchaniu przez zakonnice, poczuły ciarki.
– Dobrze – powiedziała Olga i puściły swoje ręce. – Przejdźmy do fantów. Zacznijmy od ciebie, Marto. Co przyniosłaś?
Marta położyła pośrodku kręgu obok świecy wieczne pióro – niebieskiego parkera z jej imieniem wygrawerowanym na stalówce. Traktowała je jak największy skarb – dostała je na swoje dwunaste urodziny i był to ostatni prezent, który ojciec dał jej przed śmiercią. Marta chciała zostać pisarką i pióro było dowodem na to, że ktoś wierzył w jej talent.
– Twoja kolej, Nino – rzuciła Olga.
Nina wyciągnęła przed siebie pomiętą od używania książkę o chiromancji. To był jej skarb. Na żółtej okładce widniała zielona ręka i tytuł: Mapa przeznaczenia jak na dłoni. Książka została wydana na początku wojny domowej, więc była już białym krukiem, do tego zakonnice uważały jej treść za herezję. Z tego powodu Nina strzegła jej pilnie, chowając pod materac przy wezgłowiu swojego łóżka. Dzięki niej nauczyła się przewidywać przyszłość, przez co stała się jedną z najpopularniejszych uczennic w szkole. Wysoko wyceniała swoją wiedzę: od najbliższych koleżanek brała trzy reale, od pozostałych – dwie pesety.
– Teraz ty, Lolito – rozkazała mistrzyni ceremonii.
Obok wcześniejszych fantów wylądowała mocno podniszczona fotografia przedstawiająca młodego chłopaka, na oko dwudziestolatka. Siedział przed fortepianem, trzymając w ręku partyturę zatytułowaną: Fantazja-Impromptu. Chopin. Młodzieniec miał na sobie jasną marynarkę i kamizelkę. Biel nakrochmalonego kołnierzyka koszuli współgrała z kolorem poszetki wystającej z górnej kieszonki marynarki. Krawat był równie czarny jak zaczesane do tyłu na brylantynie włosy chłopaka. Na zdjęciu widniał podpis: Gaspar Puncel.
Dziewczęta wiedziały doskonale, kim był ten wytworny pianista. Lolita opowiadała im tysiące razy o swoim ojcu, który zginął z rąk „czerwonych” na początku wojny. Jechał właśnie na wesele dziedzica jednej z najzamożniejszych barcelońskich rodzin, która zaangażowała go wraz z żoną, śpiewaczką liryczną. W ten sposób zaledwie kilkumiesięczna Lolita została sierotą bez rodzeństwa. Wychowała się u wujostwa w San Sebastián, którzy – jak twierdziła – wkrótce po nią przyjadą. Trudno więc było jej się dziwić, że podobnie jak wiele innych osób, uważała republikanów za winnych wszelkiego zła dziejącego się na świecie.
– Brakuje jeszcze tylko twojego fantu, Julio – stwierdziła Olga.
Julia się zawahała.
– Nic nie przyniosłam. Pójdę po moją szmacianą lalkę.
– Wiesz dobrze, że nie wolno opuszczać sypialni – warknęła Olga.
– Nie zdążyłam niczego zabrać. Pozwól mi wyjść, za chwilę wrócę.
– Nie. – Olga z poważną miną sędziego pokręciła głową, a jej podwójny podbródek zafalował. – Nie można łamać ustalonych zasad.
Julia zastanowiła się nad inną opcją. Gdyby miała koszulę nocną z prawdziwego zdarzenia, jak jej koleżanki, mogłaby oderwać od niej wstążkę albo guzik, tymczasem jej koszulina pełna była dziur i przetarć.
– Już wiem! – zawołała nagle. – Czy może być włos? Mogę sobie wyrwać jeden i…
Uniosła ręce do swojej czarnej czupryny, ale Olga powstrzymała ją stanowczym gestem.
– Włos nie może być fantem – oświadczyła. – Nie rozumiesz? Spójrz, inne dziewczęta dały przedmioty bardzo dla nich cenne, które zasługują na ryzyko, jakie trzeba będzie ponieść, aby je odzyskać. Kto by chciał odzyskać włos?
Julia poczuła, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
– Mogę ci coś pożyczyć – zaproponowała Lolita.
Olga pokręciła głową.
– To musi być przedmiot należący do niej.
– W takim razie muszę zrezygnować z gry – powiedziała Julia ze smutkiem w głosie.
– Niestety – zawyrokowała mistrzyni ceremonii. Poparły ją Nina i Marta. Tylko Lolita zdawała się nie zgadzać z upokorzeniem koleżanki.
– Chyba że… – W oczach Olgi pojawił się złośliwy błysk. – Chyba że dasz coś bardzo osobistego.
Julia oblała się rumieńcem, a pozostałe dziewczęta zamarły w bezruchu. Olga rozkoszowała się wrażeniem, jakie wywarły jej słowa. Była mistrzynią w budowaniu napięcia.
– Bardzo osobistego? – powtórzyła Julia.
– Majtki – wyjaśniła Olga. – Masz na sobie majtki czy też zabrakło ci czasu, żeby je założyć?
Koleżanki zachichotały i spojrzały na nią ze zgorszeniem. Jak śmiała proponować coś takiego? Gdyby zakonnice dowiedziały się o tym, wysłałyby ją prosto do kaplicy i napisały do arcybiskupa (który był kuzynem siostry Rufiny) prośbę o ekskomunikę uczennicy. Tylko Lolita sprzeciwiła się temu szalonemu pomysłowi.
– Nie wstyd ci prosić o coś takiego, Olgo? Nie wygłupiaj się i pozwól jej pójść po normalną rzecz.
– Jak to? Twoim zdaniem majtki nie są normalne? A co ty nosisz? Halki?
Tym razem rozległy się głośniejsze chichoty.
– Zagłosujmy – zaproponowała Olga tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Ręka do góry, kto jest za tym, żeby Julia zdjęła majtki i oddała je jako fant.
Próbując opanować śmiech – trudno przecież śmiać się po cichu – Marta i Nina podniosły ręce. Olga poszła w ich ślady i oświadczyła:
– Mamy większość. Albo majtki, albo odpadasz z gry.
– Nie słuchaj jej, Julio. To tylko żarty – powiedziała błagalnym głosem Lolita.
Julia jednak była zbyt dumna, żeby nie przyjąć wyzwania.
– Nie przejmuj się. Mogę to zrobić bez problemu – odpowiedziała, starając się jednocześnie niezgrabnymi ruchami wymacać pod koszulą nocną bawełniane majtki, równie skromne jak całe jej ubranie, przewiązane w pasie sznurkiem, bo miała tylko jedne, a gumka pękła już jakiś czas temu.
Kilka szybkich ruchów i majtki opadły na wysokość jej kostek. Julia zdjęła je i rzuciła na gołe stopy Olgi. Ta ujęła je między palec wskazujący i kciuk, zaciskając usta w grymasie obrzydzenia.
– Obrzydlistwo! – wymsknęło się jednej z dziewcząt.
Olga położyła majtki obok zdjęcia ojca Lolity, uważając, żeby go nie dotykały, po czym oświadczyła:
– Teraz możemy zaczynać. Oczywiście ja nie daję fantu – dodała. – Mistrzyni ceremonii nie bierze udziału w grze. Jesteście gotowe?
Napięcie sięgnęło zenitu, jak zwykle, kiedy Olga miała ogłosić, jakie zadanie do wykonania przypadnie im tym razem.
Grały w „Prawdę lub wyzwanie”. Jeśli prowadząca wybierała „Prawdę”, zadawała koleżankom pytania dotyczące bardzo delikatnych lub nieprzyjemnych kwestii. Na przykład: „Kogo najbardziej nienawidzisz na świecie?” albo: „Który z siedmiu grzechów głównych miałabyś ochotę popełnić?”. W zasadzie trzeba było odpowiedzieć zgodnie z prawdą, chociaż nic się nie działo, jeśli pomijało się jakieś informacje. Werdykt i tak zależał od mistrzyni ceremonii, która zazwyczaj uznawała, że uczestniczka gry nie była szczera, jeśli jej odpowiedź okazała się niewystarczająco przerażająca. Stąd gra polegała głównie na wyjawianiu rzeczy, o jakich trudno się mówiło, przyprawiały o rumieniec wstydu lub były grzechem, za który szło się do piekła. Prowadziło to do zabawnych i ekscytujących sytuacji.
W wariancie „Wyzwanie” gra stawała się natomiast dużo bardziej ryzykowna. Olga wpadała na podstępne pomysły: przekraść się do pomieszczeń, w których mieszkały zakonnice, i zabrać jednej but, zejść do studni i zmoczyć w wodzie koszulę nocną, przechadzać się ze spódnicą podwiniętą nad udami przed drzwiami magazynku, w którym mieszka głupi Vicente… Dziewczęta traktowały tę zabawę jako osiąganie kolejnych stopni wtajemniczenia i jedyną przygodę, na jaką mogły sobie pozwolić w tym nudnym i ponurym miejscu, czyli szkole z internatem, w której żadna z nich nie miała ochoty przebywać.
– Dzisiaj będziecie musiały wykonać zadanie – oświadczyła Olga, dodając po chwili: – Ostrzegam, że wyzwanie jest bardzo niebezpieczne! I jest już za późno, żeby się wycofać. Jeśli mu nie podołacie albo źle je wykonacie, stracicie swój fant. Moja siostra i ja uznamy go wtedy za nasz prezent urodzinowy. A raczej prezent na pożegnanie. Wiecie przecież, że jutro wyjedziemy stąd na zawsze – powiedziała radośnie, wzbudzając zazdrość koleżanek.
Po czym wyciągnęła jakiś przedmiot spod swoich obfitych pośladków: małe pozłacane nożyczki hafciarskie z uchwytami zdobionymi w piękne motywy roślinne.
– To będzie narzędzie zbrodni – powiedziała, uśmiechając się perfidnie i ściszając głos. – To moje nożyczki do robótek ręcznych, obchodźcie się z nimi bardzo ostrożne i ich nie zgubcie. Użyjecie ich po kolei. Zadanie jest takie samo dla wszystkich. Słuchajcie uważnie, bo podam wam wskazówki tylko raz. Rozumiecie?
– Tak – wyszeptały chórem i przysunęły się do niej, żeby nie umknął im żaden szczegół.
Olga mówiła wzniosłym tonem:
– Musicie wejść do pewnego pomieszczenia, odciąć komuś kosmyk włosów i go tutaj przynieść. Macie na to maksymalnie sześć minut.
Lolita zasłoniła sobie dłonią usta, żeby zdusić krzyk. Nie pierwszy raz Olga nakazywała im wkraść się do klauzury, ale jeszcze nigdy nie wymyśliła czegoś tak niebezpiecznego. Sprostanie temu wyzwaniu było niemożliwe.
– Jak mamy obciąć kosmyk zakonnicom, skoro śpią w czepkach? – zapytała, wyrażając na głos wątpliwość pozostałych koleżanek.
– Wcale nie powiedziałam, że macie wejść do cel zakonnic – odparła Olga z uśmiechem i napinając podbródek. – Robiłyśmy to już wiele razy i przestało być zabawne. – Pokręciła głową.
Dziewczęta wyglądały na zmieszane.
– W takim razie gdzie musimy wejść?
– Do składziku głupiego Vicentego.
Jej triumfalny uśmiech kontrastował z konsternacją i strachem w spojrzeniu jej koleżanek. To dopiero było wyzwanie! Niemal niemożliwe do wykonania.
– Chcesz, żebyśmy weszły do magazynku głupiego Vicentego? Przecież to grzech! – zaprotestowała Marta.
– O ile mi wiadomo, obcięcie komuś kosmyka włosów nie jest grzechem – odpowiedziała jej siostra.
– Ale przebywanie sam na sam z mężczyzną w jego sypialni jest grzechem.
– Bzdury – żachnęła się mistrzyni ceremonii. – Głupi Vicente nie jest prawdziwym mężczyzną.
Zakonnice pozwoliły głupiemu Vicentemu spać w magazynku przy drewutni. W pomieszczeniu, do którego dziewczynki miały zakaz wstępu, więc tym bardziej wzbudzało w nich ciekawość. Jedyne umeblowanie stanowił rzucony w kąt barłóg, stara drewniana skrzynka po pomarańczach służąca za stolik i półka uginająca się od najdziwniejszych przedmiotów, które chłopak znajdował na dworze i lubił kolekcjonować: szyszek, kamieni, odłamków szkła, orzechów, guzików, martwych robaków, a nawet spreparowanej myszy, a może tylko zdechłej.
Zakonnice przygarnęły głupiego Vicentego z miłosierdzia. Był jedyną osobą cywilną, którą oprócz rodziny uczennice widywały w internacie. Był wysokim chłopakiem o ciemnych włosach i oczach oraz nieprzewidywalnym zachowaniu. Chociaż właśnie skończył dziewiętnaście lat, ze względu na swoją posturę osiłka wyglądał na starszego. Dziewczęta podglądały go w tajemnicy, kiedy w pocie czoła znosił drewno do drewutni albo zdejmował koszulę, żeby odświeżyć się przy studni na podwórzu. Głupi Vicente byłby nawet przystojny gdyby nie był głupi, twierdziły, może prawie tak przystojny, jak kuzyn Lolity, którego znały tylko ze starego zdjęcia. Kuzyn Lolity był bardzo przystojny i bardzo inteligentny, ale dla nich nieosiągalny, bo mieszkał w San Sebastián.
Podobno zakonnice znalazły głuptaka w obrotowym okienku, kiedy jeszcze działało, ale odpowiedzialna za nie zakonnica – najstarsza w zakonie, całkiem głucha i powolna w reakcjach – nie zdążyła zobaczyć, kto im podrzucił taki niewygodny podarunek. Siostra Rufina poinformowała o zdarzeniu proboszcza, a nawet swojego kuzyna arcybiskupa – obaj stwierdzili zgodnie, że Bóg zesłał zakonnicom tego nieszczęśnika, aby poddać próbie ich dobroć i miłosierdzie. Bóg oczekiwał, że go wykarmią, wychowają i ukryją przed światem, w którym się urodził inny niż pozostałe dzieci, co z pewnością było karą za rozwiązłe życie, jakie prowadziła jakaś zbłąkana owieczka, jego matka. Zakonnicom nie pozostało więc nic innego, jak przygarnąć niemowlę, w którego rysach odbiło się piętno jakiegoś grzechu, którego nie miały odwagi nawet sobie wyobrazić.
Dały mu na imię Vicente na cześć świętego założyciela zakonu i przez pierwszych kilka lat chłopiec był ulubieńcem młodszych sióstr, które na zmianę się nim opiekowały. We właściwym czasie zaczęły uczyć go modlitw, rachowania, czytania i pisania. Kiedy skończył sześć lat, umieściły go w szkole z najmłodszymi uczennicami. Przez pierwsze dwa lata nauki dawał sobie radę jako tako, ale w trzeciej klasie zaciął się i nie było sposobu, by go odblokować. Pięć razy powtarzał tę samą klasę, dopóki nie osiągnął wieku, w którym nie powinien przebywać z dziewczętami. Zakonnice zdecydowały o zakończeniu jego edukacji i przeznaczyły go do innych spraw. Najlepiej szło mu zapamiętywanie modlitwy, co stanowiło oczywisty dowód na to, że bliżej mu było do Boga niż ludzi. Recytował płynnie i bez pomyłek Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, wyznanie wiary, spowiedź powszechną, Witaj, Królowo, osiem błogosławieństw, akty wiary, a nawet nowennę do Matki Bożej. Nocą jego doniosły głos odbijał się echem po opustoszałym budynku, ledwo można było zrozumieć pośpiesznie wymawiane słowa: „Niebiańska księżniczko, Maryjo, Panno Dziewico, ofiaruję Ci dzisiaj moje życie, duszę i serce. Spójrz na mnie litościwie i nie zostawiaj mnie, matko moja”. Siostry przysłuchiwały się temu z dumą. W zamian za tak przydatne nauki Vicente odpłacał pracą. Sprzątał lub pielił warzywnik, służył do mszy odprawianych przez proboszcza z miasteczka – który ze względu na swój niski wzrost zadzierał wysoko głowę, żeby spojrzeć na swojego ministranta. Chłopak rąbał drewno na opał i pomagał siostrom w innych pracach wymagających raczej siły niż umiejętności, zawsze z pogodnym uśmiechem na twarzy.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy przerwał naukę w szkole, nad jego górną wargą pojawił się pierwszy wąs, a głos zaczął przechodzić mutację, zakonnice postanowiły, że chłopak zamieszka w magazynku przy drewutni. Nie wyobrażały sobie, żeby dalej mieszkał z nimi, a tym bardziej z uczennicami. Już i tak było ewenementem, że osiłek przebywa w żeńskiej szkole z internatem, nawet jeśli zgadza się na to sam arcybiskup. Ku ogólnemu zaskoczeniu Vicente wyrósł na ogromnego mężczyznę, niemal olbrzyma, a jego pokryte odciskami i owłosione stopy zaczęły szybko wystawać poza pryczę, na której sypiał. Ludzie z miasteczka uważali go za opóźnionego umysłowo, ale siostry wolały mawiać o nim „chłopiec”. „Głuptakiem” albo „głupim Vicentem” zaczęły go nazywać najokrutniejsze i najstarsze uczennice. Zakonnice pilnowały, żeby nie miał styczności z tymi dziewczętami, kiedy zauważyły, jak patrzył na ich nogi i piersi, chociaż okryte szczelnie szkolnymi mundurkami zgodnie z zaleceniami siostry Presentación. Mimo to Vicente wciąż pozostawał pupilkiem zakonnic, ich dzieckiem – jedynym w swoim rodzaju – któremu Bóg nie pozwolił dorosnąć.
– Co to znaczy, że nie jest prawdziwym mężczyzną? – Nina zmarszczyła brwi, zaniepokojona. – Masz na myśli, że on nie może…?
Olga energicznie pokręciła głową.
– A jeśli się obudzi, kiedy będziemy go dotykały? – zapytała Marta. – I doniesie na nas zakonnicom?
Słowo „dotykały” wywołało cichy śmiech ze względu na grzeszne skojarzenie.
– Wszystkiego się wyprzemy – stwierdziła Olga. – Komu uwierzą? Opóźnionemu w rozwoju biedakowi czy pięciu grzecznym dziewczętom, które są przy zdrowych zmysłach? – Jej argumenty brzmiały przekonująco.
– Nie martwcie się. On się nie obudzi – odezwała się Julia. – Siostry dają mu tabletki nasenne.
– Skąd wiesz? – zapytała Olga.
– Bo czasami pomagam im je przygotować. Wiem o wszystkim, co robią zakonnice.
– Mogłybyśmy pójść parami – zaproponowała Nina.
– Nie. Każda z was musi wykonać zadanie samodzielnie – odpowiedziała stanowczo Olga. – Macie jeszcze jakieś pytania?
Zgodne milczenie potwierdziło odczuwany przez nie lęk.
– Dobrze, w takim razie zacznijmy od ciebie – Olga wskazała na Ninę. – Najpierw jednak zmówmy modlitwę za wasze powodzenie.
Ponownie chwyciły się za ręce i odmówiły Ojcze nasz po łacinie, co pasowało bardziej do okazji i podniosłości chwili. Z ostatnim „amen” na ustach Olga wręczyła Ninie nożyczki. Dziewczyna wstała i wyszła z namiotu, gdy tymczasem jej koleżanki, wciąż trzymając się za ręce i z minami męczennic, zaczęły odliczać sekunda po sekundzie.
– Trzysta sześćdziesiąt, trzysta pięćdziesiąt dziewięć, trzysta pięćdziesiąt osiem…
Czekały z niepokojem, w napięciu, ale też z ekscytacją. Pięćdziesiąt osiem sekund przed czasem Nina wróciła po zwycięsko zakończonym zadaniu, dzierżąc w ręku niczym trofeum kosmyk szorstkich ciemnych włosów. Koleżanki oglądały i dotykały go po kolei.
– Podzielisz się z nami jakimiś szczegółami? – zapytała mistrzyni ceremonii.
Pierwsza bohaterka wieczoru powiedziała tylko:
– Chrapie.
Następna w kolejności była Lolita, która drżącą ręką odebrała nożyczki od swojej poprzedniczki. Niestety, szybko rozczarowała koleżanki: kiedy odliczały sto czterdziestą drugą sekundę, wróciła blada, sapiąc ciężko i z pustymi rękami.
– Nie dałam rady – jęknęła. – Boję się.
– Przemyśl to dobrze – powiedziała Olga. – Jeśli nie wykonasz zadania, zabiorę ci fant. Może pozwolę ci go odzyskać, wyznaczając karę, ale to będzie naprawdę trudna kara. Dam ci drugą szansę, ale teraz masz tylko pięć minut.
– Nie. Wolę dostać karę – odpowiedziała Lolita, siadając na swoim miejscu.
„Kary wymyślane przez Olgę były również przerażające, chociaż nie aż tak jak to zadanie” – myślała Lolita. Na przykład musiały w środku zimy wychodzić przez tydzień bez płaszcza na patio albo przez trzy dni wspinać się po schodach na kolanach i tym podobne. Lolita była gotowa zrobić wszystko, żeby odzyskać zdjęcie ojca. Wszystko z wyjątkiem wejścia do pomieszczenia, w którym spał głupi Vicente.
Przyszła kolej na Martę. Olga wręczyła siostrze nożyczki, życząc jej powodzenia. Znowu zaczęły odliczać czas z takim samym niepokojem, jak za pierwszym razem.
– Trzysta sześćdziesiąt, trzysta pięćdziesiąt dziewięć, trzysta pięćdziesiąt osiem…
Brakowało dziesięciu sekund do końca odliczania, a Marta wciąż nie wracała. Kiedy były już niemal pewne, że nie wykonała zadania, pojawiła się nagle i z triumfem pokazała jeszcze większy łup, niż zdobyła Nina.
– Złapał mnie za koszulę nocną! Prawie umarłam ze strachu! – powiedziała, chcąc najpewniej podnieść rangę swojego wyczynu.
– Przez sen? – zapytała Lolita.
– Nie wiem, wychodziłam już stamtąd. – Zmarszczyła nos i dodała: – Ta jego kanciapa jest obrzydliwa.
– On nie zdaje sobie z tego sprawy, głuptasie. Wiesz przecież, że jest nienormalny – powiedziała Nina.
– Niemożliwe, żeby tego nie rozumiał – mruknęła Marta. – Nikt nie powinien mieszkać w takich warunkach.
– To nie wasza sprawa, tylko zakonnic – stwierdziła Olga, po czym spojrzała na siostrę i wskazała kosmyk. – Musisz mi go oddać.
Marta niechętnie wręczyła jej swoje trofeum. Olga przystawiła je sobie pod nos i z rozkoszą zaciągnęła się powietrzem.
– Pachnie zwierzęciem – podsumowała, po czym położyła kosmyk na podłodze obok świecy.
– Mogę powąchać? – zapytała Lolita.
– Nie, ty nie wykonałaś zadania – skarciła ją Olga.
Nadeszła kolej Julii. Marta wręczyła jej nożyczki, tak jak wcześniej Nina oddała je Lolicie: wtajemniczona – adeptce.
– Powodzenia, Julio – powiedziała.
– Dziękuję – odpowiedziała ledwo dosłyszalnym głosem, wbijając wzrok w nożyczki jak ktoś, kto pierwszy raz w życiu trzyma w ręku prawdziwą broń.
– Przed tobą trudne zadanie – powiedziała Olga wzniośle. – Nie zawiedź nas. Ja też życzę ci szczęścia.
Julia wyszła na czworakach z namiotu, z nożyczkami w ręku i sercem podchodzącym jej do gardła.
Znowu zaczęło się odliczanie:
– Trzysta sześćdziesiąt, trzysta pięćdziesiąt dziewięć… – Słychać było cichy odgłos stóp oddalającej się schodami koleżanki. Nie skrzypnęła żadna deska. Dziewczęta oszacowały, że Julia zdążyła już dotrzeć na miejsce i wejść do magazynku, i że podkrada się właśnie do śpiącego olbrzyma – …trzysta dwadzieścia, trzysta dziewiętnaście… – Wyobraziły sobie, jak po omacku szuka jego potarganej czupryny, drżąc ze strachu.
Wydawało się, że tym razem sekundy mijają wolniej.
– Trzysta, dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć… – Koleżanki wymieniły zalęknione spojrzenia. – Dwieście piętnaście, dwieście czternaście… – Płomień świecy tańczył w rytm ich przyśpieszonych oddechów. – Sto trzynaście, sto dwanaście… – W końcu ogarnął je podobny strach, jaki odczuły, kiedy Marta się spóźniała. – Piętnaście, czternaście… – Nasłuchiwały uważnie dźwięku pośpiesznych kroków gołych stóp. – Dziewięć, osiem… – Jednak oprócz ich głosów nie było słychać absolutnie nic, a czas mijał nieubłaganie. – Pięć, cztery… – Pogodziły się już z myślą, że Julia nie zdąży. – Trzy, dwa, jeden, zero – wyszeptały i spojrzały na siebie w absolutnej ciszy, trzymając się za ręce i czekając na to, co się wydarzy.
Ocknęły się z odrętwienia, kiedy Olga ogłosiła:
– Julia przegrała.
Nie docierały żadne dźwięki. Minęło kolejne dziesięć sekund. Płomień świecy znieruchomiał. Podobnie jak podbródek Olgi.
– Pomódlmy się za nią – zaproponowała mistrzyni ceremonii.
Zmówiły Ojcze nasz i Zdrowaś Maryjo.
– Powinnyśmy pójść po nią – powiedziała Lolita, podnosząc się.
Olga uniosła rękę i nakazała:
– Cicho! Posłuchajcie. Słyszycie to?
Nadstawiły uszu, wstrzymując oddech. Najpierw dotarł do nich jakiś niewyraźny hałas, który lekko zakłócił otaczającą je ciszę. Brzmiał bardziej jak ostrzeżenie niż zagrożenie, nie można było nawet uznać go za prawdziwy hałas. Następnie zatrzasnęły się drzwi i rozbrzmiało coś w rodzaju warknięcia jakiegoś zwierzęcia, a później wyraźny trzask łamanego drewna i łoskot rozbijających się przedmiotów – odrażającej kolekcji głupiego Vicentego? – oraz mrożący krew w żyłach krzyk Julii. Nigdy nie słyszały czegoś podobnego. To było wycie bólu, przerażenia albo jednego i drugiego. We wzroku koleżanek wyczekiwanie ustąpiło miejsca przerażeniu. To był na pewno głos Julii. Działo się z nią coś strasznego.
– Rozchodzimy się – zarządziła Olga. – Wszystkie natychmiast do łóżka!
W niecałe pięć sekund każde prześcieradło wróciło na swoje miejsce i namiot rozwieszony między łóżkami zniknął. Olga zebrała fanty i kosmyki włosów, po czym włożyła je do pudełka, które ukrywała pod swoim łóżkiem. Rozległ się kolejny rozdzierający krzyk, odbijając się echem na schodach, a potem drugi i trzeci. Tymczasem dziewczęta, żeby nikt ich nie nakrył, wskoczyły do swoich łóżek, zakryły się kołdrami i zamknęły oczy, udając, że śpią. Chociaż oczywiście nie były w stanie zasnąć, bo serca waliły im w piersiach jak oszalałe.
Nagle Olga wpadła na jeden ze swoich genialnych pomysłów: wyjęła z pudełka brzydkie i znoszone majtki Julii i rzuciła je na schody. Obserwowała, jak szybują przez chwilę w dół niczym olbrzymia ćma, i z ulgą pomyślała, że się ich pozbyła. Następnie wróciła do łóżka na tyle szybko, na ile pozwoliła jej tusza, i leżąc nieruchomo, wytężała słuch. Nocne wydarzenia zapowiadały nieoczekiwaną przygodę.
Słychać było jęki, hałasy, głosy i kroki. Olga nie była pewna, czy słyszy je na jawie, czy w śnie. W pewnej chwili otwarły się drzwi oddzielające szkołę od klauzury i rozległ się tupot nóg zakonnic. Dwóch, może trzech. Jedną z nich była siostra Rufina – dziewczęta rozpoznały ją po ostrym i nieprzyjemnym głosie, jakim wydawała polecenia. Nie miały odwagi otworzyć oczu. Poczuły czyjąś obecność. Do ich sypialni weszła jedna z sióstr, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Usłyszały szelest jej habitu i cichy odgłos kroków na posadzce. Po chwili znów dotarł do nich głos siostry Rufiny – tym razem dochodził z magazynku przy drewutni.
– Wyprowadźcie stąd chłopca, niech zaczerpnie trochę świeżego powietrza.
– Znalazłam to na schodach – odezwała się siostra Antonina.
– Zapytaj Julii, czy należą do niej – nakazała siostra Rufina.
Tylko Olga mogła sobie wyobrazić zakonnicę trzymającą w ręku majtki i szukającą ich właścicielki. Poczuła nagłe ukłucie wyrzutów sumienia i współczucie, ale oddaliła je natychmiast od siebie, znajdując w myślach usprawiedliwienie: „Została tam dłużej, niż powinna. To nie moja wina”.
Po krótkiej krzątaninie nastąpił spokój. Wszystko spowiła pozornie zwyczajna o tej porze cisza, którą zakłócały tylko świerszcze w ogrodzie. Dziewczęta zapadły w sen, wyczerpane ekscytującym finałem swojej zabawy.
Tylko Olga nie spała, nasłuchując. Chciała się dowiedzieć, co się stało, poznać tajemnicę, do której nikt inny nie będzie miał dostępu. Upewniwszy się, że koleżanki zasnęły – świadczył o tym ich spokojny, głęboki oddech – wstała z łóżka i wykradła się na korytarz. Zeszła do zakrętu schodów i przywarła plecami do ściany, a po chwili zsunęła się na ziemię. Usiadła w niewygodnej pozycji, żeby móc lepiej szpiegować, nie zważając na to, że po pewnym czasie zdrętwieją jej nogi.
Z przerażeniem słuchała szlochu Julii, który chwilami przechodził w spazmy, dochodzącej z piętra niżej krzątaniny, i piskliwego głosu siostry Rufiny, która mówiła stanowczym tonem:
– Nie przesadzaj, wstań! Chyba nie będziesz udawać, że nie możesz chodzić, aby wzbudzić we mnie litość? Takie dziewczyny jak ty mnie nie wzruszają. Ogarnij się, na miłość boską, bo wyglądasz okropnie. Masz mi natychmiast powiedzieć, nie pomijając ani jednego szczegółu, co się tutaj wydarzyło. Przede wszystkim, co robiłaś o tej porze u Vicentína? I do tego bez majtek! Matko Boska!
Julia wciąż płakała, ale jej szloch mieszał się teraz z szeptem kilku głosów, jednak zbyt cichych, żeby można było cokolwiek zrozumieć. Raz na jakiś czas do rozmowy wtrącała się matka przełożona, którą Olga słyszała bardzo wyraźnie.
– Co powiedziałaś? Mów wyraźnie! Wytrzyj nos! Nigdy więcej nie wymawiaj tego słowa! To twoja wina, bo go sprowokowałaś. Bądź łaskawa mi wytłumaczyć, czego się spodziewałaś?
Olga podsłuchiwała ze ściśniętym gardłem przesłuchania biednej Julii. Chciała się upewnić, że ich nie wyda, nie zdradzi, w jaką grę się bawiły, ani kto był jej pomysłodawcą. To ostatnie byłoby katastrofą! Zakonnice przestałyby widzieć w Oldze wzorową uczennicę, powiedziałyby o wszystkim jej matce i ona straciłaby pozycję pupilki. Zostałaby tylko „grubą”. Próbowała odgonić od siebie te myśli i zachować spokój. Julia nie puści pary z ust – złożyła przecież świętą przysięgę, a nikt nie odważyłby się jej złamać.
Podsłuchiwała na schodach do bardzo późna, wyłapując fragmenty rozmowy. Julia nie wydała koleżanek. Chociaż siostra Rufina mówiła cicho, jej surowy ton budził strach nawet na odległość. Oznajmiła Julii, że nie może pozostać w szkole i wyślą ją gdzie indziej. I że chwasty należy plewić jak najszybciej i z korzeniami, aby nie zanieczyściły plonów.
– Dopuściłaś się grzechu, Julio. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak ciężkiego. Wytłumaczę ci to, żebyś zrozumiała, dlaczego musisz ponieść karę. – Matka przełożona wypowiedziała potem kilka strasznych słów. Olga dokładnie je usłyszała.
Julia, której udało się na chwilę opanować spazmy, żeby wysłuchać zakonnicy, ponownie wybuchła płaczem. Przerażona Olga zrozumiała, że wiedza o pewnych tajemnicach stawia ją w niewygodnej sytuacji, i natychmiast pożałowała szpiegowania ze schodów. „Może źle zrozumiałam”, pomyślała. Przecież z miejsca, w którym się ukryła, nie widziała, co się działo przy drewutni. „Jeśli nikt się nie dowie, że o tym wiem, to jakbym nie wiedziała. Ale jeśli dobrze zrozumiałam, co powiedziała siostra, pójdę do piekła”.
Postanowiła dla własnego dobra zapomnieć o całej sprawie. Na wszelki wypadek przeżegnała się trzy razy i wróciła po cichu do sypialni. Z klauzury dochodziły monotonne niczym brzęczenie owadów głosy zakonnic, które zebrały się przed świtem, żeby wspólnie odmówić różaniec.
Olgę ogarniał już sen, kiedy nagle przypomniała sobie swoje pozłacane nożyczki, które dostała w prezencie od matki. Nie powinna była ich nikomu pożyczać. Nie mogła bez nich opuścić na zawsze szkoły! „Proszę cię, Panie Boże, spraw, żebym odzyskała moje ukochane nożyczki do haftowania”, pomyślała i zasnęła.