Z czterdziestominutowym spóźnieniem i stukając wysokimi obcasami, Nina wpadła do restauracji W Połowie Życia. Zatrzymała się w przedsionku z parasolem w ręku, rzuciła czułe spojrzenie na kanapy Roche Bobois, przed lustrem potrząsnęła głową jak piesek i weszła energicznie do sali, wołając:
– Gdzie są moje dziewczyny?!
Wystarczyło na nią spojrzeć, żeby zrozumieć, że należy do kobiet, które nie godzą się z upływem czasu. Wciąż jeszcze nie mogła się pozbierać po skończeniu czterdziestki, a już zaczynała się zamartwiać zbliżającą się pięćdziesiątką. W dniu czterdziestych piątych urodzin poczuła się tak fatalnie, że postanowiła o nich nie myśleć. Najgorzej ze wszystkich objawów starzenia się znosiła pojawianie się nowych zmarszczek, które zauważała na twarzy każdego ranka. Dużo bólu sprawiało jej też, kiedy przypadkiem znajdowała swoje zdjęcia sprzed zaledwie kilku lat, na których wyraźnie wyglądała o wiele młodziej. Próbowała zrekompensować sobie te małe dramaty, ubierając się i zachowując jak dwudziestolatka. Dotyczyło to przede wszystkim długości spódnic, wysokości obcasów, niecenzuralnych słów, temperamentu we wszystkich sferach życia – łącznie z erotyczną – i denerwującego zwyczaju wybuchania głośnym śmiechem.
– Powinnyście być mi wdzięczne – oświadczyła, całując koleżanki na powitanie. – Wyszłam z łóżka, żeby tu przyjść.
– Dlaczego? Jesteś chora? – Lola się zmartwiła.
– Tak! – Nina zarechotała. – Z pożądania! Lepiej jednak przyjść późno niż wcale, prawda? Albo niż zabrać ze sobą na kolację faceta, od którego trudno się uwolnić. Nie powiem wam, co robiłam przez całe popołudnie, żebyście nie pękły z zazdrości albo żeby którejś z was nie zgorszyć. Lolu, kurczę, jesteś w ciąży! Jaka gruba! I jaka ładna! Kiedy rodzisz?
– Mam termin za trzy dni.
– Za trzy dni, cholera. Czy któraś z was odbierała kiedyś poród?
– To nie będzie konieczne, jesteśmy bardzo blisko szpitala El Pilar, w którym chcę rodzić.
– Najwyżej zaniesiemy cię tam na barana! – zawołała Nina. – Jak długo się nie widziałyśmy?
– Nie zamierzam liczyć – oburzyła się Lola.
Koleżanki pomogły jej usiąść i ułożyć wysoko stopy. Popijała domową lemoniadę i nie było jej już tak gorąco dzięki temu, że Marta włączyła klimatyzację. Olga zdążyła przebrać się w nową sukienkę i wyglądała jak duża, żółta beza. Bliźniaczki piły dalej whisky, chociaż teraz wymieszaną z coca-colą. Lidia krzątała się po kuchni, kolacja była niemal gotowa.
Nina dała trzy kroczki w tył, jak modelka na wybiegu, i zapytała:
– I jak wyglądam? Jeśli się jeszcze nie domyśliłyście: mam chłopaka. – Na nią już samo słowo „chłopak” działało odmładzająco. – Oby został na dłużej, bo jest taki słodki! A co dziwne, tym razem nie jest ode mnie młodszy. Do tej pory gustowałam w dużo młodszych. Ale ten to prawdziwy facet! Co za ulga, że nie muszę uczyć go wszystkiego od podstaw! Przećwiczył już wszystko i jest niezły, chociaż trochę zaśniedziały. Przypuszczam, że żona nie dawała mu zbyt wiele radości.
– Ach, jest żonaty? – zapytała Olga ze źle udawaną obojętnością.
– Tak, kochana. Nobody’s perfect!
– Słucham?
– Nikt nie jest doskonały. A przynajmniej nie faceci.
Lola oblała się rumieńcem i utkwiła wzrok w lemoniadzie. Komentarze Niny zawsze krępowały kogoś z jakiegoś powodu. Była zbyt bezpośrednia, beztroska, gadatliwa, zbyt szczera. A przede wszystkim mówiła za bardzo podniesionym głosem. Olga słuchała jej ze zmarszczonym czołem, kręcąc z dezaprobatą głową. Nina była bystra i potrafiła odgadnąć, co inni o niej myślą.
– Ale masz figurę, Olgo! I jaka jesteś elegancka! – rzuciła do koleżanki. – Wyglądasz jak żona dyplomaty! Czy to twój naturalny kolor włosów? Wyglądasz jakoś inaczej, Grubi. Nie poznałabym cię na ulicy. A wy?
– Och, Grubi. Już zapomniałam, że mnie tak przezywałyście – skłamała Olga. – Teraz już to do mnie nie pasuje.
Lola, wachlując się kartą dań, przyznała Ninie rację.
– Ja też bym jej nie rozpoznała.
– A tak poza tym, czy któraś byłaby tak dobra i poczęstowała mnie tym doskonałym osiemnastoletnim chivasem, którego gdzieś tutaj widziałam?
Marta wstała, wypełniając rolę doskonałej gospodyni.
– Tak, oczywiście, wybacz. Z lodem i wodą?
– Najważniejsze, żeby była podwójna.
– Już robię.
– A ty, Olgo, opowiedz nam, jak tego dokonałaś?
Nina usiadła niemal okrakiem na krawędzi stołu. Kiwała stopą obutą w sandałek na dziesięciocentymetrowym obcasie, pokazując – specjalnie lub nieświadomie – swoje czarne koronkowe majtki.
– Och, to było tak dawno temu, że już nie pamiętam. Prawdopodobnie zmienił mi się metabolizm.
Marta postawiła szklankę z whisky przed Niną, ta podniosła ją do ust, wzięła duży łyk i mówiła dalej:
– Wiecie, co robi Elizabeth Taylor, żeby pozostać szczupłą? Trzyma w lodówce swoje zdjęcie z czasów, kiedy była bardziej przy kości. Na jego widok traci apetyt.
– Elizabeth Taylor była kiedyś gruba? – zdziwiła się Marta.
– Pewnie jak każdy, prawda? – zapytała Lola.
– Może kiedy przytyje, nie wychodzi z domu – głośno zastanawiała się Olga. – Poza tym nie wszystkie kobiety są grube. Pomyślcie o Audrey Hepburn.
– Wygląda jak kij od szczotki! – stwierdziła Lola. – Wolę Marilyn Monroe.
– Biedaczka zajadała smutki – powiedziała Nina.
– Uważam, że jak ktoś jest gruby, niech lepiej siedzi w domu, dopóki nie będzie się prezentować lepiej – oświadczyła Olga, wciąż zastanawiając się nad metodą Liz Taylor.
– Dieta Marilyn była straszna – powiedziała Nina. – Wiecie, co jadła na śniadanie? Mleko z surowymi jajkami. Unikała jak ognia obiadów, a na kolacje przyrządzano jej gotowaną wątróbkę z surową marchewką. I każdego popołudnia zjadała olbrzymią porcję lodów z suszonymi owocami. Obrzydlistwo. I zero seksu, na pewno. Trzeba być prawdziwym facetem, żeby się odważyć mieć to, o czym marzą wszyscy inni.
– Biedaczka. Myślisz, że żyła w czystości? – zażartowała Lola w sposób, w jaki już dawno tego nie robiła.
– W czystości? – Nina się zaśmiała. – Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazała dziewicą.
– Dziewicą? Nie sądzę… – rzuciła Olga w zamyśleniu.
– W każdym razie możecie mi wierzyć, że najlepszą metodą na odchudzanie jest seks – skwitowała Nina. – Trzy lub cztery godziny dziennie i nie przytyje się ani grama. Nie widać po mnie? – Uniosła ręce i stanęła w pozie modelki, pokazując wydepilowane pachy. – Więc dziś wieczorem po powrocie do domu powiedzcie o tym waszym mężom. Będą wniebowzięci.
Marta źle znosiła opowieści o bezwstydnym cudzym szczęściu. Pod pretekstem pilnowania przygotowań do kolacji uniknęła udziału w rozmowie. Przysłuchiwała się jej uważnie i musiała przyznać, że spodziewała się, iż będzie w gorszym humorze. Tymczasem jej siostra ze zmarszczonym czołem próbowała rozwiać swoje wątpliwości:
– A skąd tyle wiesz o życiu aktorek, Nino?
– Bo dawniej czytałam co tydzień mnóstwo zagranicznych czasopism, które cenzurował Franco. Nasz narodowy kurdupel! Ten to na pewno nie dotykał swojej żony. Tylko raz, żeby spełnić małżeński obowiązek, i wyszła im z tego ropucha.
– Ropucha?
– Dyktator musi mieć synów, kochanie! Córki są dla pedałów.
– Cicho bądź, nie mów tak, bo ktoś cię zakabluje – warknęła Olga.
Nina wybuchła śmiechem.
– Zakabluje? Kto? Nie słyszałaś, złotko, że Franco umarł? Sześć lat temu. Teraz możemy rozmawiać o wszystkim. Czyż to nie jest wspaniałe?
– Biedny, umarł – powtórzyła Olga ze szczerym smutkiem w głosie.
– Biedny? Kto? – Nina zbliżyła twarz do twarzy koleżanki.
– Szkoda mi go było, kiedy pod koniec życia wychodził na balkon i przemawiał tym drżącym głosikiem. Wyglądał jak chory ptaszek.
Nina uśmiechnęła się przebiegle:
– Tak, szkoda, że ktoś nie popchnął go z trzeciego piętra Pałacu Królewskiego tak, żeby klapnął o ziemię jak kupa gołębia.
– Boże drogi! – Olga się przeżegnała.
– Wielu ludzi ucieszyłoby się na taki widok.
– Tak, z pewnością ci, których ręce są splamione krwią.
– Co ty mówisz? – zapytała Nina stanowczo.
– Mówiono przecież, że karano tych, po których rękach spływała krew.
– W jakim kraju żyłaś przez te wszystkie lata, Olgo? – Czoło Niny pokryło się małymi poziomymi zmarszczkami. – Uwierzyłaś w to?
Olga odwróciła wzrok.
– Nigdy nikomu nic nie zrobiłam. Po prostu powtarzam to, co słyszałam.
– Może to prawda, że wszyscy byliśmy frankistami, czy nam to się podobało, czy nie – stwierdziła Marta, przyglądając się z ciekawością koleżankom. – Wasze rodziny popierały dyktaturę?
– Wszyscy ją popierali – odpowiedziała Lola.
– Z przekonania albo żeby ocalić tyłek, prawda? – wtrąciła Nina.
– A twoja rodzina, Nino? – zapytała Lola z uśmiechem.
– Tak, jasne. Borrás Truyol byli bardziej frankistami niż żona Franco, Carmen Polo! I dlatego urodziłam się im taka czerwona – wybuchła gromkim śmiechem.
– Nie mówmy już o polityce. Mamy sobie do opowiedzenia tyle innych rzeczy – poprosiła łagodnie Lola.
– Ja tylko uważam, że zmarłym należy się szacunek – powiedziała Olga, nie patrząc na żadną z koleżanek.
– W takim razie rzeczywiście lepiej zmieńmy temat – stwierdziła Nina.
Lola, której odpowiadała rola bezstronnej moderatorki, zapytała ze spokojem:
– O czym wcześniej rozmawiałyśmy?
– O zagranicznych czasopismach, z których się dowiedziałam, co jadali celebryci – przypomniała Nina.
– Masz rację. Chciałam powiedzieć dziewczynom, że pracowałaś w impresariacie – powiedziała Lola, kierując rozmowę na błahsze tematy.
– To znaczy? – zapytała Olga.
– Francisco Bermúdez, międzynarodowe imprezy artystyczne – wyjaśniła Nina. – Mój ówczesny szef ściągnął do Hiszpanii Beatlesów. Był wyjątkowym człowiekiem.
– Kogo? – znowu zapytała Olga, jakby spadła z Marsa.
Nina wypowiedziała nazwę zespołu z angielskim akcentem, więc pozostałe koleżanki miały trudności ze zrozumieniem, o czym mówi.
– Bitelsów – wyjaśniła Lola dobitnie.
– Ach, tych z długimi włosami – załapała Olga. – Wyglądali jak dziewczyny. Podobno Amerykankom tacy się podobali.
– To Brytyjczycy, Olgo.
– Mówią po angielsku, co za różnica?
– Byłyśmy na słynnym koncercie w Monumental – powiedziała z dumą Lola. – Nina i ja. To było historyczne wydarzenie.
Na siostrach Viñó ta informacja najwyraźniej nie zrobiła wrażenia. Olga zapytała:
– Dla kogo?
– Dla wszystkich. Dla naszego kraju. Początek nowoczesności – odparła Nina.
– Nowoczesność! Też mi przełom! Dzień, w którym mężczyźni zaczną wyglądać jak kobiety, będzie początkiem apokalipsy, zapamiętajcie moje słowa.
– Tak mówiła siostra Rufina! – Nina się zaśmiała. – Nagle sobie przypomniałam!
– Tak jest napisane w Biblii, Nino.
– Przyznam, że to nie jest moja ulubiona lektura.
– Domyślam się.
– Wolę „Playboya”.
– Matko święta!
– Wiecie co? W 1970 roku poznałam założyciela tego pisma, Hugh Hefnera. – Znów wymówiła z angielska nazwisko, więc nie zrozumiały. – Przyjechał do Hiszpanii na otwarcie luksusowego Puerto Banús. Nasza firma organizowała galę. To inteligentny człowiek, a jaki rubaszny!
– Widzę, że masz znajomości we wszystkich kręgach – stwierdziła Olga.
– W tych najzabawniejszych na pewno. Życie jest zbyt krótkie, żeby się nudzić.
– Cóż, myślę, że każdy bawi się na swój sposób.
Nina podskoczyła, nagle sobie coś przypomniawszy.
– Byłabym zapomniała! Słyszałyście, że siostra Rufina zrzuciła habit?
– Nie! – Lola otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. – Skąd to wiesz?
– Powiedziała mi o tym siostra Presentación. Ale macie miny!
– Wiesz, dlaczego to zrobiła? – zapytała oszołomiona Olga.
– Nie, ale przypuszczam, że dla jakiegoś mężczyzny.
– Niemożliwe! – zawołały pozostałe koleżanki z niedowierzaniem.
– A z jakiego innego powodu? – Nina kołysała jedną nogą i przesadnie gestykulowała. – Przecież nie po to, żeby zmienić zakon.
Tego wieczoru Nina triumfowała. Przynajmniej raz nie chroniła się w pozornej radości przed światem. Nie tylko miała na sobie spódniczkę mini do połowy uda, ale odsłoniła też ramiona. Zazwyczaj nie nosiła biustonosza – twierdziła, że nie potrzebuje go „na swoje nieszczęście” – ale tego wieczoru na jego brak wyraźnie wskazywały odznaczające się pod jej bluzką sutki. Czuła się szczęśliwa, gotowa popisywać się przed koleżankami i wygadywać niestworzone rzeczy.
– Czy wszystkie jesteśmy mężatkami? – zapytała Olga prosto z mostu.
– Och, tak – rzuciła Nina – niektóre z nas od czasów epoki lodowcowej. Ja wyszłam za dupka, a ty?
– O nie, ja nie.
– Nie wyszłaś za mąż?
– Oczywiście, że wyszłam, ale mój mąż jest normalny.
– Ach tak? Po czym to poznajesz?
– Cóż, mam na myśli, że nie robi niczego, za co miałabym mu ubliżać.
– Szczęściara. A ty, Marto? – Wskazała na koleżankę szklanką whisky, którą trzymała w ręku. – Wyszłaś za mąż?
– Jak każda.
– Nie, nie jak każda – zaprzeczyła Nina. – Z tego, co wiem, Julia się uchowała. Podobno jest lesbijką.
– O Boże! – zaniepokoiła się Olga.
– A ty, Lolu?
– Jestem wdową.
Radość Niny i pozostałych koleżanek natychmiast wyparowała. Lola popatrzyła na nie smutno i lekko wykrzywiła usta. Wciąż trudno jej było wymówić to słowo. Czuła w gardle wielką gulę, której nie mogła przełknąć. Wiedziała jednak, że powinna o tym porozmawiać, zmierzyć się z reakcjami koleżanek.
– Cholera, Lolu! To straszne – powiedziała Nina poważniejszym tonem. – Od dawna?
– Od dwóch tygodni – odparła Lola, uśmiechając się, jakby nie była świadoma swojego położenia.
W rzeczywistości tak właściwie było. Przez ostatnie dwa tygodnie żyła w oderwaniu od rzeczywistości. Zrozumiała, że kiedy traci się kogoś bliskiego, tak naprawdę odchodzi się wraz z nim. Ona wciąż była gdzieś daleko, nie wiedziała dokładnie gdzie, i jeszcze do siebie nie wróciła. Zdawała sobie jednak sprawę, że prędzej czy później będzie musiała to zrobić. Może ta kolacja była pierwszym krokiem.
– Jesteś bardzo dzielna, Lolu. I przyszłaś tu dzisiaj!
– Cóż, muszę stawić temu czoło.
– To straszne… – wyszeptała przygnębiona Olga.
– Tak, czasami życie jest okropne. – Lola się uśmiechnęła.
Koleżanki przyglądały się jej uważnie, a ona wciąż wachlowała się kartą dań i czuła, że urosła w ich oczach. Czasami człowiek musi zmierzyć się bezpośrednio ze swoim nieszczęściem, żeby poczuć się silnym. Nawet Marta zamarła w bezruchu i przyglądała się jej bacznie, nie wiedząc, co powiedzieć. Tego wieczoru świadomość, że nie tylko ona jest nieszczęśliwa, dodała jej otuchy. W końcu zapytała:
– Na co zmarł twój mąż, kochanie? Czy to był nagły wypadek?
– Niezupełnie. Był chory od dłuższego czasu, ale nagle mu się pogorszyło. Wiedział, że nadchodzi koniec. Myślę, że nie cierpiał. Był naprawdę bardzo dzielny.
– Więc teraz jesteś sama? – Olga zrobiła minę, jakby to ona była wdową.
– Mieszkam z pasierbem. – Lola znów się uśmiechnęła.
– Jasne, z synem twojego męża.
– Tak. Z Andresitem, Andrésem. Ma imię po ojcu.
– Tym gorzej – odezwała się znów Olga melodramatycznym tonem. – Zostałaś sama z dwojgiem dzieci i na dodatek pierwszy raz będziesz matką, jak zamierzasz…
– Nie, nie. – Lola się zaśmiała. – Andrés jest dorosły. Ma dziewiętnaście lat. Już sam się kąpie. – Teraz wszystkie się roześmiały. – Jego ojciec był starszy ode mnie o dwadzieścia pięć lat. Moje życie różni się od waszych. U mnie wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Przynajmniej do tej pory.
Milczały, rozmyślając nad tempem życia Loli i swoich. Dziwnie jest oceniać ich prędkość, bo przecież powolne życie może nabrać przyśpieszenia, a szybkie nagle się zatrzymać. Jedni ludzie żyją spokojne, inni w ciągłym ruchu. A one? Czy można żyć w stałym, przewidywalnym rytmie? Marta pomyślała: „Dzisiaj moje życie zatrzymało się nagle jak samochód, w którym psuje się silnik i trzeba oddać go do naprawy. Nie mam jednak prawa narzekać, bo wiele osób spotyka dużo więcej trudności i nieszczęść. Ja przynajmniej znalazłam miejsce na ziemi i mam swoje plany”. Po raz pierwszy tego wieczora ucieszyła się, że zorganizowała tę kolację. Zaczynała czuć się trochę lepiej, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że jej dobre samopoczucie wzrastało proporcjonalnie do poziomu alkoholu we krwi. „Cóż, czasami trzeba po prostu się upić” – usprawiedliwiła się w myślach i skupiła ponownie na rozmowie koleżanek.
– Dwadzieścia pięć lat… – powtórzyła Nina. – To znaczy, że miał…
– Siedemdziesiąt. Skończyłby je w przyszłym miesiącu – powiedziała Lola.
– Długo byliście małżeństwem?
– Pięć lat. Ale ja byłam w nim zakochana, odkąd miałam co najmniej dwadzieścia.
– Naprawdę?
Lola kiwnęła głową z triumfalnym uśmiechem.
– Dlaczego?
– Cóż, sądzę, że był mężczyzną mojego życia.
– Nie, nie. Dlaczego musiałaś tak długo czekać, żeby wyjść za niego za mąż?
– Ach, o to chodzi. Powiedzmy, że istniały pewne przeszkody, na przykład jego żona. Biedaczka. Nie zrozumcie mnie źle. Bardzo ją lubiłam i się przyjaźniłyśmy.
Nina nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Pytała dalej z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami:
– Byłaś przyjaciółką żony mężczyzny twojego życia? To najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałam, kochana!
– Gdybyś ją znała, nie mówiłabyś tak. Była wspaniałym człowiekiem.
– Co to znaczy, że się przyjaźniłyście? – zapytała Marta.
– Zwyczajnie się lubiłyśmy, chodziłyśmy razem na zakupy, od czasu do czasu wyskoczyłyśmy na obiad.
– I rozmawiałyście o nim?
– Tak, oczywiście, prawie zawsze.
– Jak to znosiłaś?
– Normalnie. A o kim miała mówić? Przecież to był jej mąż. Lubiłam jej słuchać. Przecież też go kochałam.
Koleżanki nie mogły wyjść ze zdumienia. Lola nie zdawała sobie sprawy z dziwaczności swojej historii, bo zbyt długo była w niej pogrążona.
– A on kochał ciebie? – zapytała Nina. – Mam na myśli czas, kiedy był żonaty.
– Przypuszczam, że lubił mnie jak przyjaciółkę. Nigdy mi tego nie powiedział. Może kochał nas obie, Mercedes i mnie.
– Cholera! To brzmi jak telenowela, Lolu!
– Powiedziałam wam, że to moje życie w zwolnionym tempie.
– Nigdy się z nim nie przespałaś, gdy był z nią?
– Nie, oczywiście, że nie. Nie przeszło mi to przez myśl. Bardzo ceniłam Merche. Gdybym ją zdradziła, czułabym, że zdradziłam samą siebie. Nie, nie, nie! – Zaczęła machać rękami, jakby chciała odgonić te przykre myśli. – Nigdy o tym nie pomyślałam!
– Ale ostatecznie wyszłaś za niego za mąż…
– Jestem bardzo cierpliwa. – Uśmiechnęła się uroczo. – A ona umarła. Teraz pewnie znów są razem.
– Do cholery, przecież to twój mąż!
– Tak, ale wcześniej ona była jego żoną.
– Cholera, cholera, cholera! – Nina wyciągnęła rękę z pustą szklanką. – Potrzebuję więcej whisky, Marto!
– Już się robi. – Marta poszła po butelkę.
Zapadła długa cisza, pierwsza tej nocy. Historia Loli wymagała czasu do przyswojenia.
– Jesteś bardzo dzielna, że tu przyszłaś – powiedziała Olga, nie mogąc otrząsnąć się ze smutku.
– Coś ty. Dobrze mi zrobi bywanie w miejscach, które mi się z nim nie kojarzą. Inaczej byłoby kiepsko.
– Gdybyśmy wiedziały, mogłybyśmy przełożyć kolację.
– Nie. Żadnego przekładania! Naprawdę wyjście z domu dobrze mi zrobiło.
Znów zapadło milczenie, które przerwała Lola:
– Zasmuciłam was.
Nina odebrała to zdanie jak polecenie zmiany tematu, więc wybrała najprostszy:
– Powiedz nam, Marto, jak twój mąż znosi fakt, że jego żona jest sławna?
– Co ty mówisz… – Marta, wyraźnie zakłopotana, próbowała się uśmiechnąć. – Nie jestem sławna.
– Jak to nie? Kiedy powiedziałam moim koleżankom z pracy, że zjem kolację w twojej restauracji, niemal padły z zazdrości. Jedna prosiła o twój autograf, ale w pośpiechu zapomniałam zabrać z domu książkę. Najwyraźniej dziki seks wywołuje amnezję. – Koleżanki wybuchły śmiechem. – Wam to się nie zdarza?
– Nie, mnie nigdy – powiedziała Olga pośpiesznie.
Nina posłała koleżance z dzieciństwa chłodny uśmiech, jakby chciała powiedzieć: „to oczywiste”, ale pozostałe kobiety tego nie zauważyły.
– Naprawdę znam mnóstwo twoich fanek, Marto. Słuchają cię bardziej niż własnych matek. W pracy włączają radio i robią notatki. Jesteś prawdziwym fenomenem!
Lola potakiwała w milczeniu. Nagle coś sobie przypomniała i zapytała:
– A co z twoim pisarskim powołaniem? Pamiętacie, jak w szkole spędzała całe dnie na pisaniu?
– Przypuszczam, że to był mój sposób na ucieczkę od rzeczywistości. – Marta się uśmiechnęła. – Życie w szkole z internatem było nie do zniesienia.
– Siostra Rufina wściekała się na ciebie i zamykała cię w kaplicy, pamiętasz?
– Czy pamiętam? Nigdy w życiu bardziej się nie bałam! To była izba strachu! Figury świętych w świetle płomieni świec wyglądały jak żywe. Na szczęście Julia mnie pocieszała.
– Julita, biedaczka, dużo czasu tam spędzała.
– Dlaczego siostry ją karały? Czy tak źle się zachowywała? – dopytywała się Olga.
– Nie, głuptasie, miała przecież zostać zakonnicą. Nie pamiętasz?
– Chciałaś raczej powiedzieć, że zakonnice postanowiły, iż z nimi zostanie – powiedziała Nina. – W życiu nie ma nic za darmo.
– A potem zmieniły zdanie czy co się stało? – zapytała Lola.
– Nie wiadomo, co się naprawdę stało tamtej nocy. – Nina zamieszała kostkami lodu w szklance, którą Marta właśnie jej podała.
– Ja zasnęłam – stwierdziła Marta.
– Ja też – powiedziała Lola. – Nic nie słyszałam.
Olga piła w milczeniu, znieczulając wspomnienia. W końcu wybrała wspólne usprawiedliwienie:
– Wszystkie spałyśmy.
Bez względu na to, co się wtedy wydarzyło, nie czuła się winna. Była ekspertką w znajdowaniu wymówek, aby uniknąć wszelkiej odpowiedzialności, ale jej usprawiedliwienia również zmieniły się z biegiem czasu. W wieku czterdziestu pięciu lat najłatwiej było zrzucić winę na nastoletnią naiwność. Która czternastolatka jest w stanie przewidzieć konsekwencje swoich czynów? Kto by pamiętał, jaka wtedy była? Czy ona sama pamiętała, czy może zrobiła wszystko, co możliwe, żeby o tym zapomnieć?
– Nie wiemy, gdzie ją przeniesiono – ciągnęła Lola – ale musiało to być jakieś dobre miejsce, sądząc po tym, jak się potoczyło jej życie, prawda?
– Julia powinna być wdzięczna zakonnicom – powiedziała Olga. – To prawda, że ciężko pracowała, ale w zamian dostała takie same możliwości jak my. Inaczej nie miałaby na to szans.
– Tak myślisz? – Nina kołysała nogą, znów pokazując majtki. – Naprawdę uważasz, że miała takie same możliwości jak my?
– Tak powiedziała Lola i przecież to oczywiste! Pomyśl, jak daleko Julia zaszła.
– I to według ciebie zasługa Kościoła?
– Oczywiście! Nie tyle Kościoła, ile szarytek, których szkoła miała dobrą renomę. Przecież właśnie dlatego rodzice nas tam posłali.
Nina roześmiała się, pochylając ciało do przodu.
– Jesteśmy uratowane od zła wszelkiego! – Machnęła ręką. – A pamiętacie głuptasa? Jakie byłyśmy okrutne! Śmiałyśmy się z niego.
– Ale uwielbiałyśmy, jak nam prawił komplementy – zauważyła Lola.
– I kiedy się ślinił, patrząc na nas! Biedny chłopak!
– Ciekawe, co się z nim stało?
– Pewnie umarł. Tacy ludzie często nie dożywają pełnoletniości.
– Tak uważasz? Był przecież taki silny – wtrąciła się Olga.
– Myślicie, że nas pamięta? Oczywiście, jeśli jeszcze żyje – zastanawiała się głośno Marta, mrużąc oczy. – Nie wydaje się wam dziwne z perspektywy czasu, że w żeńskiej szkole z internatem mieszkał trzydzieści lat temu chłopak?
Lola wyszeptała w zamyśleniu:
– Dawniej działy się różne rzeczy. Nie miałyśmy pojęcia… ani o okrucieństwie, ani o niewinności, ani o niczym innym.
Jej komentarz zadziałał na nie jak kubeł zimnej wody, zmusił do refleksji. Oczywiście z wyjątkiem Olgi – udawała, że słowa Loli nie wywarły na niej większego wrażenia. W milczeniu, które między nimi zapadło, wyczuwało się żal. W końcu Nina postanowiła znów skierować rozmowę na wygodniejsze tematy. Nie dla wszystkich.
– Więc już nie piszesz powieści, Marto?
– Nie. – Ta lakoniczna odpowiedź wzbudziła w pozostałych koleżankach ciekawość. Marta zrozumiała, że powinna coś dodać.
– W życiu trzeba dokonać wyborów, nie można mieć wszystkiego. Teraz piszę książki z przepisami kulinarnymi – powiedziała radośnie i przekonująco.
– Chociaż napisała świetną powieść i nie chciała jej wydać – wyjawiła Olga teatralnym szeptem.
Siostra przeszyła ją nienawistnym spojrzeniem.
– Ale dlaczego?
– To było wiele lat temu. Nawet nie pamiętam, o czym była – odpowiedziała Marta z doskonale udawaną obojętnością.
– Ja pamiętam – oświadczyła Olga, kiwając głową. – I bardzo mi się podobała.
– Czytałaś ją, Olgo? – zainteresowała się Lola.
– Jako pierwsza. Próbowałam przekonać Martę, żeby ją wydała, ale wiecie, że moja siostra jest bardziej uparta niż osioł.
– Cóż, w sumie jesteś pisarką. Wydajesz książki, które z tego, co słyszałam, sprzedają się jak świeże bułeczki – powiedziała Lola.
– Nie macie nawet pojęcia, jak dobrze się sprzedają – pośpieszyła z odpowiedzią Olga, chcąc nadal grać w rozmowie pierwsze skrzypce. – Marta jest bestsellerową autorką wydawnictwa.
– To nieprawda – zaprzeczyła Marta, nie mogąc znieść ataków fałszywej dumy siostry.
– Twój wydawca powiedział tak Benitowi, sama tego nie wymyśliłam.
W tej samej chwili rozległ się dzwonek telefonu.
– Mam odebrać? – zaoferowała się Olga, podnosząc się z miejsca, ale Marta ostro ją powstrzymała:
– Siadaj.
Kiedy gospodyni zniknęła w pomieszczeniu w głębi lokalu, pozostałe trzy kobiety siedziały spokojnie, uśmiechając się do siebie, jakby czekały na jej powrót, żeby kontynuować rozmowę. Przez chwilę słychać było tylko szelest taftowej sukienki Olgi. Wreszcie odezwała się Nina:
– Nie jest ci zbyt niewygodnie w tej sukience, kochana? Przecież ledwie możesz się w niej ruszać.
Nie chodziło tylko o suknię: Olga miała na sobie biżuterię, buty – nowe, zbyt wąskie, ale za to bardzo drogie, pełen makijaż ze sztucznymi rzęsami i fryzurę z dopinką.
– Nie jest tak źle – odpowiedziała Olga, chociaż w rzeczywistości nie była w stanie podnieść nawet rąk. Wiedziała jednak, że niedbale ubrana koleżanka mogła mieć na ten temat inne zdanie. – Lubię wychodzić z domu wyszykowana. Wygodne ubrania są tak mało atrakcyjne…
– Jesteś pięknie opalona! Jak Murzynka! Gdzie się tak opaliłaś? – kontynuowała Nina.
– W klubie tenisowym. Wpadam tam trzy razy w tygodniu – skłamała Olga.
– Grasz w tenisa? – Twarz Niny pojaśniała z radości.
– Od czasu do czasu…
– Ja też! Mogłybyśmy kiedyś razem zagrać.
Żeby nie brnąć w kolejne kłamstwa, Olga postanowiła wyjawić część prawdy.
– Raczej nie, bo zamierzam zrezygnować z członkostwa.
– Ach tak? Dlaczego?
– Nagabują mnie tam mężczyźni – użyła sprawdzonej wymówki. – Nie dają mi spokoju, kiedy opalam się nad basenem.
Marta, która zbliżała się do koleżanek, spojrzała na siostrę ze zdziwieniem, słysząc jej słowa.
– Nie przesadzaj ze słońcem – poradziła Lola. – Opalanie wysusza skórę i postarza.
W tym samym momencie Olga wykrzyknęła w euforii:
– Jakie to ekscytujące, dziewczyny! Zachowujemy się tak samo jak kiedyś!
– Nie daj Boże – odpowiedziała Nina.
Marta wróciła z wiadomościami.
– Znów dzwoniła sekretarka Julii, żeby przekazać, że spotkanie się przedłużyło i żebyśmy zaczęły kolację bez niej. Dołączy do nas później. Przyniosę jedzenie.
– Jak tutaj dotrze?
– Przywiozą ją samochodem, pewnie służbowym.
– Powiedziała ci, gdzie jest?
– Nie.
– Kurczę, sekretarka, służbowy samochód… Niezła z niej szycha! – zauważyła Nina.
– Miło, że kazała nas uprzedzić – powiedziała Marta.
– Naprawdę myślicie, że przyjdzie? – zapytała Lola.
– Oczywiście, przecież sekretarka właśnie to potwierdziła!
– Cicho! – Nina uniosła ręce i wyciągnęła szyję jak żółw. – Posłuchajcie! Słyszycie, jak leje?
To było oberwanie chmury, niczym kara boska. Strugi deszczu spływały z nieba na miasto. Rozległ się grzmot i odbił echem w budynku.
– Straszne – wyszeptała Olga.
– Proponuję przejść do stołu – powiedziała pragmatyczna Marta. – Lepiej najedzmy się, jeśli ma się skończyć świat.
Marta zniknęła w drzwiach kuchni, żeby wydać odpowiednie polecenia. Po chwili w sali pojawiła się Lidia, niosąc sałatkę z węgorzyków: maleńkie rybki polane były białym sosem o lekkim zapachu czosnku. Wyglądały pysznie. Dziewczyna postawiła półmisek na środku stołu i zniknęła w kuchni, żeby po chwili wrócić z kolejną przystawką w kształcie idealnego prostokąta w ziemistym kolorze, polanego dymiącym pomarańczowym sosem. Pachniał papryką, ale inne jego składniki pozostawały zagadką. Lidia postawiła talerze przy każdym nakryciu, a kobiety zaczęły się rozpływać w pochwałach nad autorką dań. Po raz trzeci wróciła z białym winem Monopole. Marta upewniła się, czy jest wystarczająco schłodzone, dotykając butelki. Kiwnęła głową z aprobatą i pomocnica napełniła kieliszki.
Za każdym razem, kiedy otwierały się drzwi, z kuchni dochodziła wpadająca w ucho melodia. Zadowolona Nina nuciła ją pod nosem: „Chcę powiedzieć ci o czymś, co jest ważne przynajmniej dla mnie. Nie mogę w nocy spać, bo pragnę usłyszeć z twoich ust jedno zdanie…”.
– Kolacja gotowa! – ogłosiła Marta, upewniwszy się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
Koleżanki usiadły do stołu – Nina obok Loli i bliźniaczki Viñó naprzeciwko nich.
– Czy mogę dotknąć twojego brzucha? To podobno przynosi szczęście – zapytała Nina.
– Pewnie, dotykaj.
– Przecież ty za chwilę wybuchniesz, kochana! – Cisza, nagła myśl przelatująca przez głowę, porozumiewawcze spojrzenia. – Dlaczego nie widziałyśmy się tak długo?
Lola wzruszyła ramionami. Żadna z nich dwóch nie znała odpowiedzi na to pytanie. Utrzymywały kontakt w czasach, kiedy Nina przeżywała kryzys, a Lola jeszcze studiowała w konserwatorium. Później Nina stała się wolną kobietą z dobrą pracą, a Lola udzielała lekcji gry na fortepianie, zyskując w mieście coraz większy autorytet. Przyjaciółki korespondowały ze sobą od czasu do czasu, kiedy Nina zamieszkała w Madrycie. Wspólne wyjście na koncert Beatlesów był swego rodzaju ich pożegnaniem.
– Czuję, jakbyśmy widziały się wczoraj – powiedziała Lola, która zawsze potrafiła odpowiednio ująć myśli w słowa. – Przyjaźń na odległość jest możliwa, w przeciwieństwie do miłości.
– Masz rację. Miłość jest do dupy – stwierdziła Nina.
– No właśnie.
– Tak dalej być nie może. W przyszłym tygodniu umówimy się na kawę – powiedziała Nina z determinacją. Uważała, że błędy popełnione w przeszłości służą poprawie teraźniejszości.
– Możliwe, że nie przyjdę sama… – Lola pogładziła się po brzuchu.
Nina doszła do wniosku, że nadszedł czas wejść ponownie w swoją rolę wariatki. Zbyt długie rozmowy o poważnych sprawach wywoływały u niej mdłości. Zamachała rękami, żeby zwrócić na siebie uwagę koleżanek, i odezwała się piskliwym głosem, przyjmując żartobliwy ton:
– Chwileczkę, dziewczyny! Lola musi nam coś powiedzieć. To tajemnica! Posłuchajcie, ona jest w ciąży! – Koleżanki wybuchły gromkim śmiechem. – A my będziemy jej położnymi. Uwaga! Ile z nas zostało matkami? Ręka w górę, która urodziła!
Ręce uniosły Olga i ona sama. Lola patrzyła na nie z rozbawieniem.
– Ja pięć razy! – pochwaliła się Olga i potrząsnęła nadgarstkiem, na którym zabrzęczały medaliki bransoletki. Dostała po jednym za każde dziecko, jeden z okazji ślubu i jeden w kształcie serca z Kupidynem uosabiającym miłość.
– Pięć razy? – Nina się roześmiała. – Jesteś jak samica królika! Wszystkie dzieci mają tego samego ojca?
– Oczywiście! Cóż za pytanie…
– Nic w nim dziwnego. Podobno dwadzieścia procent ludzi nie jest dziećmi tych, których uważają za swoich rodziców. Oczywiście nie w twoim przypadku, Olgo. Wiemy, że żadne z twoich dzieci nie jest bękartem. Pięcioro dzieci i taka figura! Teraz podziwiam cię jeszcze bardziej! Coś mi się wydaje, że pan Pardo i ty często stosujecie seks jako metodę odchudzania.
Słowa Niny sprawiły, że twarz Olgi wykrzywił grymas zniesmaczenia, i przypomniały, że od miesięcy nie kochała się z mężem. Ostatni raz zrobili to tak dawno, że już nie pamiętała, czy było to w sylwestra, w dniu urodzin Benita, a może w święto Wniebowstąpienia. Bo na pewno to był jakiś wolny dzień. Ich zbliżenia polegały na kilku machinalnych, spazmatycznych ruchach doktora Parda, wydającego z siebie kilka „ach-ech-och”, pojedynczych „och” Olgi i szybkim zakończeniu, po którym wymykała się do łazienki. Wszystko nie trwało więcej niż pięć minut. Do tej pory Olga się tym nie przejmowała, myśląc, że to normalne. Nie miała porównania ani z nikim na te tematy nie rozmawiała. Poza tym nie była ich ciekawa ze względu na wrodzoną awersję, jaką w niej budziły. Jednak słowa Niny poza wstydem wywołały wątpliwości. Nagle Olga zaczęła się zastanawiać, czy częstotliwość, z jaką uprawia z mężem seks, nie jest czasem zbyt niska. Próbując nieudolnie ukryć zakłopotanie z powodu tak bezpośredniego pytania, wyjąkała oburzonym tonem:
– Cóż, to… bardzo prywatna sprawa, Nino!
Wyglądała na tak bardzo zażenowaną, że Nina natychmiast spokorniała.
– Wybacz mój nietakt, kochana. Nie obrażaj się, nie miałam złych zamiarów.
– Przykro mi, ale taka wulgarność po prostu mnie nie śmieszy – przyznała Olga.
– Oczywiście masz rację, złotko, jestem ordynarna – przepraszała dalej Nina, chociaż nie wiadomo, czy na poważnie, czy żartowała. – Nie chciałam nikogo obrazić. Chcę, żebyśmy spędziły czas w miłej atmosferze. Chociaż gdyby nie ja, moje drogie, to spotkanie przypominałoby stypę. Wracając do tematu – policzyła na palcach – łącznie z Lolą, która nie ma już wyboru… mamy ośmioro dzieciaków! Chyba że Julia też ma dzieci.
– Nie ma – powiedziała Marta.
– Wielka szkoda – westchnęła Nina. – Dzisiejsze kobiety nie rozmnażają się jak dawniej. Chwila, chwila, przypomniałam sobie o czymś! Mam dla was prawdziwą bombę! Jak mogłam zapomnieć? Jesteście gotowe? – Spojrzały na nią wyczekująco. – Zostałam babcią! Poważnie, nie patrzcie tak na mnie, nie żartuję. Jestem babcią! Zupełnie na nią nie wyglądam, prawda?
– Masz wnuki? – zapytała Olga. – W jakim wieku jest twoja córka?
– Skończyła dwadzieścia siedem lat, ale to nie jej dziecko, tylko mojego syna. Mojego wspaniałego dwudziestopięciolatka. Wiedziałam, że mi go szybko zabiorą, kiedy tylko wypuszczę go z rodzinnego gniazda.
– Też mogłabym być już babcią – głośno pomyślała Olga. – Moje dwie córki są mężatkami.
– Mój syn nie wziął ślubu i nie zamierza tego robić. W zeszłym roku poznał śliczną dziewczynę, która sprawiała wrażenie bardzo rozsądnej, a tu patrzcie… szast-prast wpadli za pierwszym razem. Czy po to zalegalizowano dostęp do pigułek antykoncepcyjnych? Mój wnuk Hugo ma czternaście dni. Całkiem nieźle wyglądam jak na babcię, prawda? Gdyby on wiedział, co jego babunia robi wieczorami!
– Masz oboje dzieci z mężem? – zapytała Olga.
– Tak, z dupkiem. Lolita go poznała. Była gościem na moim ślubie.
– Dlaczego tak na niego mówisz? Nie wstyd ci? Przecież to ojciec twoich dzieci – oburzyła się Olga.
– To on powinien się wstydzić, że zostawił mnie z małymi dziećmi, twierdząc, że nie czuje się gotowy na bycie ojcem. Egoista! Potem nie chciał się z nimi widywać i nie dał mi na nie ani grosza. Ubliżam mu, a powinnam była go zabić.
– Masz powody, aby czuć się zraniona – przyznała Olga niechętnie. – Ale powinnaś mu wybaczyć.
– I co jeszcze? Dać mu rozgrzeszenie? Nie, nie… Przebaczenie wymaga czasu, na który on nie zasłużył.
– Może kiedyś do ciebie wróci…
– Świetnie! – zawołała Nina. – Przedstawię mu wtedy mojego nowego chłopaka, może przypadnie mu do gustu!
Lola pochyliła się nad swoim talerzem i powąchała znajdujące się na nim danie.
– Zjemy to cudeńko czy nie?
– Tak, tak, jedzmy, bo muszę odzyskać siły! Ciężko się dzisiaj po południu napracowałam! – Nina wybuchła głośnym śmiechem.
– Podgrzej kaczkę, Lidio – poleciła Marta, zaglądając przez drzwi do kuchni.
– Tak, tak, podgrzejmy kaczkę! Ja zostawiłam w domu gorącego kaczora! Dajcie spokój, nie udawajcie bigotek! Czasy się zmieniły. Albo się rozkręcicie, albo wracam do domu rozgrzać mojego kaczora. – Koleżanki zachichotały. – Dobrze, już dobrze, nic więcej nie powiem. Przepraszam was, ale nie potrafię przestać. Jestem po prostu szczęśliwa, do cholery! Po raz pierwszy w życiu mam wszystko: chłopaka, koleżanki, wnuki, a nawet plany. Plotę androny ze szczęścia, wam się to nie zdarza? Może to też trochę wina whisky. Kurczę, to wino jest pyszne, Marto! Będziemy miały niezłego kaca! Ja pierwsza! Wznieśmy toast!
– Wypiłam już moją lemoniadę, ale wzniosę toast wodą – powiedziała Lola.
– Zwariowałaś! Nie wolno pić wody podczas toastu! Nigdy! Nalejcie Lolicie tego pysznego wina! Najwyższy czas, żeby twoje dziecko spróbowało alkoholu! Och, przepraszam. Loli, Loli! Ciągle zapominam, żeby nie zdrabniać twojego imienia. Napij się tylko łyczek, do toastu!
– Ciekawe, gdzie podziewa się Julia – zastanowiła się Marta.
– Mówię wam, że ona nie przyjdzie – obstawała przy swoim Nina.
– Dlaczego?
– A ty byś przyszła na jej miejscu? Myślę, że tylko nas zwodzi, ale w rzeczywistości nie ma ochoty się z nami spotkać. Sekretarka zaraz zadzwoni, aby przekazać, że zrobiło się późno i spotkamy się innym razem.
– Tak myślisz? – zapytała Lola, pochylając się nad stołem.
– Tak, ale nie słuchajcie mnie. Często się mylę. Prawie zawsze! Właściwie czuję, że do tej pory całe moje życie było błędem. Błędem monstrualnej wielkości! Oczywiście z wyjątkiem moich dzieci. One nie mają z tym nic wspólnego. To wino jest wspaniałe, co to za marka?
– Monopole.
Nina zrobiła minę, jakby chciała powiedzieć: „Pierwszy raz słyszę”.
– Mnie się wydaje, że Julia się nas nie boi – stwierdziła Marta. – Widziałyście ją podczas próby zamachu stanu? Była tam, kiedy do Kongresu Deputowanych wszedł podpułkownik Tejero i oddając kilka strzałów, zawołał: „Wszyscy na podłogę”. Kobietom pozwolono opuścić salę, ale ona wolała pozostać.
– Naprawdę? – Lola nic nie wiedziała o bohaterstwie koleżanki.
Marta mówiła dalej:
– Podczas wywiadu w telewizji powiedziała, że zrobiła to dla zasady. Skoro tak bardzo domagano się równości mężczyzn i kobiet, nie mogła skorzystać z uprzywilejowanego traktowania tylko dlatego, że jest kobietą.
– Szalona! – rzuciła Olga.
– A ja uważam, że jej odwaga jest godna podziwu – powiedziała Marta.
– Tak, tak, ja też. Nie słuchajcie mnie, och, chyba się upiłam! – Nina przymknęła oczy. – A wy nie?
Lidia wyszła z kuchni w płaszczu i z parasolem w ręku. Ciągnął się za nią silny i słodkawy zapach pieczonej kaczki.
– Kaczka już jest gotowa. Wlałam sos do sosjerki. – Lidia uśmiechnęła się i dodała: – Świetnie ci wyszła, szefowo. Naleśniki też są gotowe do włożenia do piekarnika.
– Świetnie, Lidio. Dziękuję za wszystko.
– Na pewno mogę już iść?
– Tak, tak, oczywiście – odpowiedziała Marta. – Bardzo mi pomogłaś.
– Rzeczywiście w taką pogodę lepiej siedzieć w domu.
– Całkowicie się z tobą zgadzam! – Nina się zaśmiała.
– Oczywiście, idź już.
Lidia uśmiechnęła się nieśmiało i pomachała im na pożegnanie pulchną, bladą ręką.
– Życzę paniom miłego wieczoru – powiedziała i ruszyła w kierunku drzwi, za którymi szalała burza.
– Och, nazwała nas paniami… Co za zołza – mruknęła Nina.
Olga zmarszczyła brwi.
W chwili kiedy drzwi zamknęły się za Lidią, rozległ się ogłuszający grzmot, zamigotały światła i nastąpiło coś, na co zapowiadało się od popołudnia: zapadła ciemność.
Z kuchennego radia, które działało na baterie, dobiegł męski głos: „Dzisiaj może być dzień wielkich odkryć, jeśli tylko uznasz go za ostatni dzień w swoim życiu…”.
Zbyt wiele nie było wiadomo o życiu Any Maríi Borrás Truyol, zwanej przez wszystkich Niną. Była drobną, wesołą dziewczynką, która od nauki wolała zabawy na świeżym powietrzu. Urodziła się jako jedyne dziecko właścicieli fabryki syfonów w Mataró, a jej rodzice byli tak bardzo skupieni na rozwijaniu firmy, że nie mieli czasu odwiedzać córki w szkole nawet w niedziele. Pod tym względem Nina nie różniła się od swoich czterech koleżanek. Z jednym oczywistym wyjątkiem: miała oboje rodziców.
Te kilka razy, gdy państwo Borrás pojawili się w szkole sióstr szarytek, przywieźli cały samochód napojów gazowanych o smaku cytrynowym i pomarańczowym oraz zwykłej wody sodowej. Głupiutki Vicente wyładował skrzynki i układał z hałasem w drewutni. W nagrodę dostawał dużą butelkę napoju tylko dla siebie. Dziewczęta również dostawały tego dnia swoją rację do drugiego śniadania. Syfony stanowiły prezent dla sióstr, które pociły się w swoich welonach latem i były okropnie spragnione. Czasami podczas niedzielnej mszy ksiądz dziękował panu Borrásowi za podarunki i w końcowym błogosławieństwie również wymieniał jego nazwisko. Nina czuła się wtedy bardzo dumna ze swojego ojca.
Jednak to nie napoje gazowane przysporzyły jej popularności, ale dar czytania z dłoni. Twierdziła, że pochodził on z gwiazd, i miała podręcznik, który mozolnie studiowała, aby nauczyć się wszystkiego krok po kroku: podstawowych linii i interpretacji ich różnej długości oraz tego, która planeta odpowiada poszczególnym palcom. Dziewczęta słuchały jej zafascynowane. Od najbliższych koleżanek pobierała trzy reale za wróżbę, od reszty uczennic – dwie pesety. W szczególnych przypadkach, na przykład kiedy czytała dłoń głupiutkiego Vicentego, robiła to bezpłatnie. Nigdy przedtem nie czytała ani nie dotykała ręki chłopca. Zaczęła jak zawsze od głównych linii: życia, serca, głowy i przeznaczenia.
– Spójrz, to jest twoja choroba. Widzisz ten zaczerwieniony punkt? – Wskazała na podstawę kciuka. – Jest też w tej gwiazdce na końcu linii głowy, widzisz?
Vicente przyglądał się z nosem przyciśniętym do dłoni, ale nie widział nic z tego, o czym mówiła Nina.
– Nie wiem – odpowiedział.
– A ten krzyżyk tutaj oznacza miłość do końca życia. Ktoś będzie cię zawsze i bardzo kochał.
– Jak dobrze, jak dobrze. To będziesz ty? – Vicente był widocznie uradowany.
– Nie wiem, kto to będzie, nie da się tego wyczytać z dłoni – odpowiedziała, a głuptas zrobił niezadowoloną minę. – Ale widzę, że jesteś bardzo wrażliwy, dobry, wspaniałomyślny i masz wielkie serce. Na to wskazuje twoja linia serca. Spójrz, jaka jest długa. – Nina przesunęła palcem po bruździe biegnącej od małego palca do wskazującego.
– Łaskoczesz mnie! – Roześmiał się swoim piskliwym od mutacji głosem i cofnął rękę.
– Daj, pozwól mi kontynuować. Zauważyłam coś ważnego.
Vicente znów podał jej swoją dłoń.
– Skup się. Widzisz tę linię, która zaczyna się na samym środku dłoni? – Vicente tak bardzo wpatrywał się w rękę, że z ust zaczęła mu się sączyć ślina. – To jest linia przeznaczenia i zwykle zaczyna się niżej, przy nadgarstku. Twoja świadczy o tym, że będziesz musiał się zmierzyć z trudnościami. Może czasami nie będzie łatwo, ale ostatecznie ci się uda.
Vicente nie rozumiał wszystkiego, a raczej prawie niczego, ale lubił być blisko Niny, słyszeć jej głos, czuć zapach jej wody toaletowej i ciepło rąk. Lubił sposób, w jaki łaskotała go palcem po ręku, wróżąc przyszłość. Kiedy tracił zainteresowanie, szeptał:
– Śliczna!
– Rozumiesz, co do ciebie mówię? – beształa go Nina.
– Tak, tak, tak.
– Skoncentruj się.
– Tak, tak, tak.
Szybko jednak się rozpraszał i po chwili znów powtarzał:
– Śliczna!
– Nie będziesz miał dzieci – kontynuowała Nina niewzruszenie.
– Nie? – Vicente posmutniał. – Nie ożenię się?
– Tego nie widzę – skłamała, a chłopak od razu poweselał.
– Śliczna.
– Cicho, nie słuchasz mnie.
– Co?
– Skup się.
– Tak, tak, tak.
W rzeczywistości Nina wyczytała z jego ręki więcej, niż powiedziała. Niektóre sprawy przemilczała, żeby nie sprawiać mu przykrości, jak choćby to, że nigdy się nie ożeni. Innych nie wyjawiła ze wstydu – że na kciuku miał spore zgrubienie świadczące o nadmiernym, gwałtownym i trudnym do kontrolowania popędzie. Zamiast tego powiedziała mu, że jego linia życia jest dość długa (chociaż widziała już znacznie dłuższe) i dożyje co najmniej sześćdziesięciu lat. Vicentemu spodobała się ta wiadomość i poprawiła mu humor.
Wszystkim żal było Vicentego, którego dorosłe ciało skrywało umysł dziecka.
Nina chciała też powróżyć z ręki zakonnicy i odważyła się to zaproponować najmłodszej z nich, siostrze Presentación. Jak można było się domyślić, ta wpadła w furię, oświadczyła, że chiromancja jest herezją zasługującą na ekskomunikę, i doniosła o wszystkim matce przełożonej. Nina za karę została zamknięta na dwa dni w kaplicy i nigdy więcej nie próbowała wróżyć służebnicom Bożym.
Po odejściu ze szkoły Julii i bliźniaczek Viñó pod koniec lata 1950 roku Nina i Lolita zostały tam jeszcze przez jeden rok szkolny i kolejne wakacje. Były nierozłączne. Ich przyjaźń, jak to się często zdarza, powstała z potrzeby. Były dla siebie ostatnią deską ratunku, oparciem w szkole i otaczającym je świecie. Razem wkuwały nazwy rzek, ich dopływów, regionów Hiszpanii i ich stolic, które zakonnica wskazywała witką na mapie zawieszonej na tablicy. Męczyły się podczas nauki arytmetyki i gramatyki. Ćwiczyły gamy na cztery ręce na starym i rozstrojonym pianinie (Loli szło dużo lepiej), robiły z ust identyczne dzióbki na lekcjach francuskiego – tu Nina miała przewagę, bo przez pierwsze dziesięć lat życia miała francuską opiekunkę z Argelès.
Latem, w czasie samotnych wakacji w internacie, nauczyły się palić papierosy (oczywiście w ukryciu) i piły słodkie wino mszalne. Pewnego dnia Lolę odwiedził kuzyn Emilio – strasznie zarozumiały, bo mieszkał w San Sebastián i każde inne miejsce uważał za zaścianek. Żeby go zdenerwować, przyjaciółki zaprowadziły go na górny taras budynku, gdzie zakonnice wywieszały swoją bieliznę do suszenia i gdzie właśnie tego dnia trzepotało tam na wietrze sześć par damskich pantalonów i kilkanaście bawełnianych podpasek. Za ten figiel Nina i Lola cudem nie zostały wydalone ze szkoły.
Najważniejsze było jednak to, że dzieliły się ze sobą sekretami. W upalne noce, gdy w ogrodzie cykady grały swój koncert, rozmawiały o wszystkim, co było zakazane: o ciałach. Swoich i zakonnic. O brzydkim karku siostry Presentación. O ciele Vicentego, który teraz spędzał większość czasu w magazynku z drzwiami zamkniętymi na kłódkę. Zastanawiały się, gdzie jest Julia, co się dzieje podczas nocy poślubnej, rozmyślały nad dziewictwem dziewic, nad sposobami uniknięcia piekła i czy w szkolnej studni ukrywają się zjawy.
Po raz ostatni Nina czytała z ręki Lolity latem 1951 roku. Za darmo.
– Masz ręce artysty. Grube i mocne palce. Będziesz pianistką jak twój ojciec.
– To już wiedziałam. Co jeszcze? – niecierpliwiła się Lolita, chcąc usłyszeć coś mniej oczywistego.
– W twoim życiu zaznasz bardzo wielkiej miłości, która wypełni wszystko. Nie, czekaj… Będziesz kochać dwie osoby! Spójrz, masz podwójną linię. – Nina wskazała niemal na środek dłoni koleżanki. – Jak dwie rozwidlające się ścieżki. Mogą to być dwie bardzo bliskie osoby, mające ze sobą jakiś związek. Dziwne. Pokaż mi drugą rękę!
Po obejrzeniu głównych linii Nina za pomocą lupy szukała ważnych znaków, które trudno było dostrzec gołym okiem: krzyży, trójkątów i prostokątów. Należało być spostrzegawczym i mieć dużą wiedzę, żeby je odnaleźć. Czasami zapowiadały wielkie nieszczęścia.
– Ten krzyż tutaj, na pierścieniu Jowisza – wskazała punkt u podstawy palca wskazującego – oznacza, że wyjdziesz za mąż dość późno.
– Jak późno?
– Nieszybko, nie wiem dokładnie.
– Ale będę miała męża?
– Tak.
– Na pewno?
– Na pewno! Masz to wypisane na dłoni! Ale najważniejsze, że zakochasz się dwa razy i na zabój.
– Ach.
Dzięki Ninie koleżanki dowiedziały się o istnieniu czterystu trzydziestu trzech technik wróżenia z dłoni, że pierwszym znanym chiromantą był jakiś tam Bartolomeo, żyjący w Niemczech w XIV wieku, i że ręce do oglądania muszą być czyste. Osoba, której się wróży, powinna być na czczo i nie wykonywać prac fizycznych od co najmniej trzech godzin. Linie dłoni najlepiej analizować w świetle dziennym, chociaż nie bezpośrednim świetle słonecznym. Nie wolno wróżyć przyszłości osobom chorym oraz dzieciom poniżej siódmego roku życia. Czyta się zawsze lewą dłoń, bo jest bliżej serca i rządzi nią Jowisz, ale w razie wątpliwości można również spojrzeć na drugą. W prawej kryje się przeszłość człowieka, w lewej – przyszłość. Duże znaczenie mają też paliczki, symbolizujące różne światy: boski, abstrakcyjny i materialny. Jeśli trzeci paliczek jest wyjątkowo długi, ma się do czynienia z tzw. typem ognia, charakterystycznym dla dłoni artystów, filozofów i ogólnie ludzi charyzmatycznych i przedsiębiorczych. „Świat rozwija się dzięki ludziom o dłoniach typu ogień” – oświadczyła poważnym tonem Nina, robiąc koleżankom wykład.
Po obejrzeniu dłoni następował dużo trudniejszy etap interpretacji. Oczywiście Nina dużo się na ten temat uczyła, ale też miała bujną wyobraźnię.
– Możliwe, że zakochasz się w bliźniakach – powiedziała Loli.
– W bliźniakach?
– Albo dwóch braciach.
– Jasne.
– W każdym razie to będą mężczyźni z tej samej rodziny.
Lolita, podobnie jak pozostałe koleżanki, bardzo poważnie traktowała przepowiednie Niny. Słuchały jej z powagą i szacunkiem należnym wyroczni.
Co do zasady chiromanci nie czytali swoich dłoni, ale Nina spędziła dużo czasu, przenosząc wiedzę teoretyczną z podręczników na własne ręce, więc znała szczegółowo swoją osobowość i przyszłość. „Dłonie są jak morskie mapy nawigacyjne” – przeczytała w książce. – „Jest w nich wszystko, ale trzeba umieć to znaleźć”.
Wiedziała na przykład, że czeka ją krótkie i nieszczęśliwe małżeństwo, bo jej linia związków – biegnących od krawędzi dłoni prostopadle pod małym palcem – była na końcu rozszczepiona w grubszą i cieńszą linię. To znaczyło, że będzie miała dwoje dzieci: dziewczynkę i chłopca. Niestety, nie zauważyła nigdzie błędu, po popełnieniu którego jej życie legnie w gruzach. Gdyby go odkryła, może sprawy potoczyłyby się inaczej.
Na pewien czas zarzuciła swoje wróżbiarskie hobby, wręcz odczuwała do niego niechęć. Miała inne zmartwienia. Przypomniała sobie o nim po wielu latach, kiedy uznała, że chciałaby się uczyć języków obcych. Ostatni paliczek jej małego palca był nieco dłuższy od pozostałych, co wskazywało na jej zdolności językowe. Postanowiła uczyć się angielskiego i niemieckiego, bo francuski już znała. Wykorzystała na to wolny czas, którym dysponowała podczas obu ciąż. Potem musiała poszukać pracy. Nie miała rowków na palcu wskazującym, więc zgodnie z podręcznikiem nie była skazana na życiowy sukces. To ją uspokoiło, bo mogła się skoncentrować na czymś przeciętnym.
Wkrótce po urodzeniu młodszego syna zaczęła pracować z konieczności, żeby utrzymać rodzinę. Najpierw była sekretarką w kancelarii adwokackiej, nieco później recepcjonistką na nocnej zmianie w luksusowym hotelu. Prawdopodobnie pracowałaby tam przez wiele lat, gdyby nie wyjątkowy łut szczęścia. Pewnego wieczoru podczas jej dyżuru do kontuaru recepcji podszedł jeden z częstych gości hotelu, skarżąc się, że przydzielono mu zbyt głośny pokój, mimo że wyraźnie prosił o miejsce, w którym mógłby odpocząć. Chociaż było późno i Nina została sama w recepcji, uznała, że powinna spełnić prośbę niezadowolonego klienta. Natychmiast zmieniła mu pokój na inny – o wyższym standardzie i bez dodatkowych kosztów – zleciła przeniesienie bagażu i w ramach przeprosin za niedogodności przesłała gościowi butelkę dobrego wina. Wiele ryzykowała, nie konsultując z nikim tych decyzji. Miała jednak szczęście, bo kierownictwu hotelu spodobała się jej inicjatywa, chociaż cenę wina odjęto jej od wynagrodzenia. Najbardziej jednak jej działania przypadły do gustu klientowi, którym był Francisco Bermúdez – najważniejszy hiszpański impresario w tamtych czasach.
Płacąc rano rachunek, zapytał Ninę z uśmiechem:
– Czy mogłaby mi pani zdradzić swój wiek?
– Oczywiście, mam dwadzieścia dwa lata.
– A nie zna pani przypadkiem jakiegoś języka obcego?
– Angielski, francuski i niemiecki – odparła z dumą.
– W takim razie mam dla pani propozycję pracy i szczerze wierzę, że powinna ją pani przyjąć.
Francisco Bermúdez był człowiekiem poważnym, podobno dość oschłym, wykształconym, małomównym, posiadającym ogromną wiedzę o świecie ze względu na swoje nieustające podróże i styczność z wszelkiego rodzaju dziwakami. Był w bardzo dobrym momencie swojego życia, choć najlepsze miał dopiero przed sobą. Nina zaczęła u niego pracę na stanowisku sekretarki do spraw międzynarodowych. Była odpowiedzialna za kontakty z menadżerami zagranicznych artystów podczas negocjacji umów. Bermúdez zaproponował jej dobrą pensję i postawił tylko jeden warunek: musiała przeprowadzić się do Madrytu. Nina zgodziła się bez wahania, spakowała walizki i pojechała z dwójką dzieci do stolicy. Po pewnym czasie awansowała na osobistą asystentkę szefa. Z tego powodu musiała znosić wiele przykrych komentarzy, bo w tamtych czasach tak szybki awans tłumaczono sobie tylko w jeden sposób, o którym nie mówiło się na głos. Nina tak bardzo lubiła swojego szefa, że za każdym razem, gdy słyszała tego typu bzdury, stawała w jego obronie, zamiast bronić siebie. Powtarzała, że Francisco Bermúdez nie jest zdolny do żadnej nikczemności. „Nie potrzebuje się do nich uciekać” – podkreślała.
W impresariacie Nina była w swoim żywiole. Nie czuła się tam tak wyobcowana jak gdzie indziej, nie musiała nosić okropnego mundurka sekretarki czy recepcjonistki hotelowej i miała okazję poznać wielu ekstrawaganckich, przez co interesujących ludzi. Artyści byli kolorowymi ptakami, które nie chciały się podporządkować szarości, w jakiej w tamtej epoce pogrążyło się hiszpańskie społeczeństwo. Wielu klientów impresariatu było obcokrajowcami. Nina uświadamiała sobie, patrząc na nich, że prawdziwy świat istnieje daleko za granicami jej kraju, i jeśli kiedyś w Hiszpanii nastąpią zmiany, dzięki swojej profesji będzie miała ogromną przewagę nad rodakami.
Czas spędzony w Madrycie był etapem intensywnej i ciężkiej pracy, ale też nauki. Po wielu latach Nina określiła go jako najlepszy okres w życiu. Dopiero po śmierci dyktatora w 1975 r. postanowiła wrócić do rodzinnego miasta. Było to jednak dość skomplikowane. Zmieniły się okoliczności. W Madrycie zostawiła córkę, która ułożyła już tam sobie życie. Zabrała więc syna, wynajęła mieszkanie przy calle Hospital i podjęła pracę sekretarki w firmie zajmującej się produkcją filmów długometrażowych w języku katalońskim. Oczywiście przyjęto ją natychmiast po przeczytaniu jej życiorysu. Znakomity list polecający od Bermúdeza też bardzo się przydał.
Nina odnosiła wrażenie, że przeżyła kilka żyć: dziewczynki z dobrego domu spędzającej wakacje w szkole z internatem, kobiety, która za wcześnie wyszła za mąż, samotnej matki z dwójką małych dzieci, niezależnej ekonomicznie i emocjonalnie trzydziestolatki gotowej podbić świat i dojrzałej osoby, która ma w nosie, co o niej myślą inni ludzie. Czuła, że jej życie składa się z wielu fragmentów niczym puzzle, w których do ułożenia kompletnego obrazka niezbędny jest każdy element.
Koleżanki siedziały pogrążone w ciemności spowodowanej przez burzę.
– Masz świeczki? – zapytała Olga.
– Już przynoszę. – Marta niemal po omacku znalazła w szufladzie kredensu dwa świeczniki ze świecami. Olga próbowała jej pomóc, świecąc maleńkim płomieniem z zapalniczki.
– Nino! – zawołała nagle Lola ożywiona jakimś wspomnieniem. – Umiesz jeszcze czytać z ręki?
– Oczywiście! I dużo lepiej niż wcześniej. Zaliczyłam kilka szkoleń u bardzo dobrych nauczycieli.
– Powróżysz nam?
– Jasne, ręce dojrzałych kobiet są najciekawsze. – Zaśmiała się. – Jest na nich zapisane więcej historii. Oczywiście to samo tyczy się dojrzałych mężczyzn. Dzisiaj czytałam nawet z ręki mojemu nowemu chłopakowi. I za darmo.
Teraz śmiały się wszystkie.
– Lepiej nie pytać, co wyczytałaś – powiedziała Lola.
– Ogólnie? Że jest łobuzem i kobieciarzem. Nie przejmuję się tym, bo miałam już do czynienia z takimi gagatkami i wiem, jak sobie z nimi poradzić. Poza tym będąc ze mną, nie ma siły, żeby spotykać się z innymi. Twierdzi, że był taki w przeszłości, a ja go zmieniłam. – Nina znów się roześmiała.
– Wierzysz mu? – zapytała Lola.
– Nie, ale jest mi wszystko jedno. Na razie traktuję go jak sporadycznego kochanka. Bez zobowiązań.
Wzrok przyzwyczaił się im do mroku i zaczęły odróżniać swoje kształty.
– Och, pyszne są te węgorzyki. Z czego jest ten sos? – zapytała Lola, machając pustym widelcem.
– Sok z cytryny, śmietana, żółtko, odrobina brandy i szczypta pieprzu – wyrecytowała z pamięci Marta, szukając zapałek. – Świeżości nadaje cytryna.
– A to drugie, Marto? – Lola wytężyła wzrok w ciemności.
– Pudding z bakłażanów – wyjaśniła Marta.
– Bakłażany! Jasne! Tutaj widać nasiona…
– Bardzo delikatny – pochwaliła Nina.
Marta zapaliła świece i ustawiała świeczniki pośrodku stołu. W płomieniach cztery kobiety wyglądały jak wyjęte z obrazu Wieczerza w Emaus Caravaggia, tylko w wersji żeńskiej.
– Miejmy nadzieję, że niedługo włączą światło – odezwała się Olga, poprawiając się na krześle przy akompaniamencie szelestu tafty i pobrzękiwania bransoletki.
Marta poszła do kuchni. Lidia przed wyjściem przygotowała naleśniki: posmarowała je pastą z żabnicy, ostrożnie pozwijała i polała sosem velouté. Należało włożyć je na minutę do piekarnika, ale na sam ich widok miała ochotę zjeść jeden od razu. Danie było wyrafinowane, przepyszne i nie miała wątpliwości, że przypadnie koleżankom do gustu. Zapaliła kolejną świecę i postawiła ją przy kuchence. Sprawdziła, czy piekarnik działał – na szczęście gazowy – i włożyła naleśniki do podpieczenia.
Wyjęła z lodówki nową butelkę wina, otworzyła ją, wróciła do stołu i napełniła koleżankom puste kieliszki.
– Hura! – zawołała Nina.
– Pomóc ci w czymś? – zapytała Olga siostrę.
– Siedź – odpowiedziała krótko Marta.
Kiedy gospodyni wieczoru pojawiła się z naleśnikami, w sali rozległy się oklaski.
– Cóż za pyszności! – zachwyciła się Nina. – Kiedy opowiem o wszystkim w poniedziałek koleżankom z pracy, będą chciały mnie udusić. Czy mogłybyśmy się zobaczyć jutro albo któregoś dnia, żebyś podpisała swoją książkę mojej koleżance, Marto? Wolałabym jej nie mówić, że zapomniałam.
– Oczywiście, potem zerknę do mojego kalendarza.
– Dziękuję, kochana.
Pasta została zrobiona z siekanego mięsa żabnicy, szklanki czystej sherry, szklanki białego wina i odrobiny śmietany. Miała intensywny i wyborny smak. Podczas zapiekania konsystencja nie utraciła swojej delikatności, zyskała tylko interesujący chrupiący akcent. Danie wydawało się bardzo trudne do przygotowania, chociaż w rzeczywistości takie nie było. I smakowało wszystkim, o czym świadczyła cisza, która zapadła, kiedy koleżanki skupiły się na jedzeniu.
– O Boże, Marto, co za rozkosz! – wyjąkała z zachwytem Nina.
– Porcję dla Julii zostawiłam w kuchni – powiedziała gospodyni, wkładając do ust niewielki kawałek naleśnika.
– Prawie nic nie zjadłaś, Marto – zauważyła Lola.
– Nie jestem głodna.
– Ten, kto gotuje, nigdy nie je – powiedziała Nina. – To powszechna zasada. Następnym razem umówimy się w innej restauracji, żeby biedna Marta mogła zjeść kolację.
– W innej? Nie ma mowy! – odpowiedziała Olga, dzwoniąc bransoletką. – Gdzie nam będzie lepiej niż tutaj?
Marta przeżuwała w milczeniu. Kiedy z talerzy znikło jedzenie, a wino zostało tylko na dnie butelki, Nina zaproponowała:
– Co teraz? Zagramy w coś?
– Chcecie, żebym podała kaczkę? – zapytała Marta, wciąż wczuwając się w rolę gospodyni, chociaż mniej sztywnej. Nabrała pewności siebie. Teoria kota Álexa Baudeta działała. – Bo ostygnie.
– Zróbmy małą przerwę, na Boga! – zawołała Nina błagalnie.
– Ja na pewno już nic w siebie dzisiaj nie wcisnę. Przesadziłam z jedzeniem – dodała Olga z grymasem bólu na twarzy.
– Ja też – poparła ją Lola.
– Bo nic ci się tam już nie zmieści, kochana – powiedziała Nina, patrząc na ciążowy brzuch koleżanki. – Musisz mu pozwolić wyjść.
– Byłoby gorzej, gdyby Oldze pękła sukienka. – zażartowała Lola z wyjątkową beztroską.
– Och, chybabym zemdlała, gdyby mi pękła sukienka, która mnie tyle kosztowała! – zaśmiała się Olga, ale jej śmiech nie zabrzmiał zbyt naturalnie.
– Ale byłoby ci dużo wygodniej! – dodała Nina.
Teraz już śmiały się wszystkie, zginając się w pasie – te, które mogły – i ocierając z oczu łzy.
– Co powiecie na to, żeby zaczekać z kaczką na Julię? – zaproponowała niezrażona Marta. – Przynajmniej zje wtedy z nami jedno danie.
Koleżanki przytaknęły zgodnie.
– Pamiętacie naszą grę w fanty? – rzuciła Lola, wciąż mając łzy w oczach od śmiechu. – A może znów byśmy w nią zagrały? Mogłybyśmy w ten sposób nadrobić zaległości i dowiedzieć się, co robiłyśmy przez ostatnie trzydzieści jeden lat.
– Nadrobić zaległości? – skrzywiła się Olga. – To nudne.
– Byłaś zawsze bardzo surową mistrzynią ceremonii, Olgo – przypomniała Nina. – Apodyktyczną!
– Podłą! – warknęła Marta.
– Okrucieństwo było odpowiednie do wieku – usprawiedliwiła się Olga, przechylając na bok głowę.
– Nie. – Marta zaczęła wymachiwać palcem wskazującym przed nosem siostry. – Byłaś pomylona.
Olga pokręciła głową i odwróciła wzrok, jak to miała w zwyczaju. Nie chciała psuć sobie humoru, przypominając sobie siebie w wieku czternastu lat.
– Wszystkie takie byłyśmy – powiedziała.
– Ale ty najbardziej – upierała się Marta.
Nina przerwała pojedynek sióstr, pytając:
– Odważysz się znów poprowadzić grę?
– Nie wiem…
– Nie udawaj. Nie możesz się tego doczekać.
– To byłoby zabawne – przyznała Olga. – Trochę niestosowne, ale zabawne.
– Niestosowne? Daj spokój! – zawołała Nina.
– Mogłybyśmy, jak kiedyś, złożyć fanty i wykupić je, wykonując jakieś zadanie. Tylko jakieś trudne – ciągnęła Lola, naśladując grubą Olgę sprzed trzech dekad.
– I zabawne! Żebyśmy się uśmiały – dodała Nina.
– Dobrze, ale pod warunkiem, że Olga też będzie uczestniczyć w grze – poprosiła Marta. – Tak, tak. Nikt się nie wymiga.
– Zwariowałyście! – stwierdziła Olga nerwowo. – Zostało jeszcze wino?
– I do tego wstawione! Nigdy nie grałyśmy po pijaku! Robi się ciekawie.
– Przyniosę więcej wina – zaoferowała się Marta.
– To białe jest zdradliwe.
– Jeszcze nie spróbowałyście czerwonego! – zawołała z kuchni gospodyni.
Usłyszały hałas przy drzwiach wejściowych. Majaczący w mroku cień powoli przemienił się w Lidię przemoczoną do suchej nitki, jakby właśnie wyszła z basenu.
– Ale się przestraszyłam! – podskoczyła Olga.
Marta ujrzała swoją pomocnicę, kiedy wróciła do jadalni z dopiero co odkorkowaną butelką Cariñena Banda Azul. Planowała podać wino do kaczki, ale doszła do wniosku, że mogły napić się go wcześniej, skoro spotkanie rozkręcało się na dobre. Dzięki alkoholowi i zamieszaniu prawie nie myślała o Álexie i nie chciała tego zmieniać.
– Lidia! Co tutaj robisz?
– To prawdziwy potop, szefowo. Nie działa sygnalizacja świetlna, a ulice zamieniły się w rzeki. Do tego zablokowano ruch, bo chyba doszło do jakiegoś wypadku. Mogę tu zostać, dopóki ulewa się trochę nie uspokoi?
– Oczywiście, zostań tak długo, jak chcesz.
– Dziękuję. – Dziewczyna się uśmiechnęła. – Pójdę się wysuszyć.
Wzięła jeden ze świeczników i ruszyła w stronę małego pokoju w głębi sali, który służył im za przebieralnię i magazyn.
Tymczasem koleżanki z rozpromienionymi minami organizowały przy stole powrót do przeszłości. Nina zebrała niepotrzebne naczynia i odłożyła je na blat kredensu. Środek stołu miał posłużyć za swego rodzaju ołtarz ofiarny, na którym składały fanty. Lola przesiadła się, ustępując miejsca mistrzyni ceremonii.
– Olgo! Olgo! Posłuchaj. Lola właśnie wpadła na świetny pomysł – ogłosiła Nina. – Niech sama wam powie.
– Proponuję, żeby każda z nas napisała na kartce jedno pytanie. Im bardziej kompromitujące, pikantne, bezczelne lub bezpośrednie, tym lepiej. Oczywiście musi dotyczyć życia osobistego i najlepiej tematów tabu.
– Dobrze. I co potem?
– Każda z nas, oprócz autorki pytania, będzie musiała na nie odpowiedzieć.
– Genialny pomysł, prawda? – Oczy Niny zaiskrzyły w blasku świecy.
– A jeśli któraś nie będzie chciała odpowiedzieć? – zapytała Olga.
– Wtedy straci swój fant! – powiedziała Lola. – Przedmiot stanie się wspólną własnością, jak dawniej, pamiętacie?
Olga przytaknęła. Pamiętała zbyt dobrze.
– Ja się zgadzam – oświadczyła. – Kto ustali kolejność odpowiadających?
– Oczywiście osoba, która zadaje pytanie. W ten sposób wszystkie będziemy mistrzyniami ceremonii. Przyznajcie się, że zawsze chciałyście być na miejscu Olgi! Pamiętacie słowa świętej przysięgi? A ten czarny turban, który zakładała?
– Świsnęłam go matce! – przypomniała sobie Olga.
– Z turbanem na głowie i trzęsącym się podbródkiem budziłaś strach – dodała Lola.
Marta zamyśliła się, a na jej twarzy zaczął się pojawiać coraz bardziej złośliwy uśmiech. Nieważne, czy to z powodu wina, gry, czy czegoś innego, ale nagle nieobecność Álexa przestała ją obchodzić.
– Jesteście zołzami – powiedziała zachwycona, po czym usiadła i uderzyła obiema rękami w stół. – Dobra, od czego zaczynamy?
– Od reguły! Najpierw Olga musi wyliczyć reguły – przypominała Nina.
– Cóż, obowiązują te same co zawsze – powiedziała mistrzyni ceremonii. – Nie wolno kłamać, ukrywać informacji ani zrezygnować z gry.
Nina czuła rosnącą ekscytację, nie mogła wytrzymać w miejscu. Wstała i usiadła okrakiem na sąsiednim stole, znów pokazując swoje koronkowe czarne majtki.
– Dobra, dobra! Zaczynamy czy nie? – zapytała.
– Naleję wina – powiedziała Marta.
– Ja już dziękuję – powstrzymała ją energicznie Lola. – Myślę, że mam już dość na dzisiaj.
– W takim razie – zaczęła Olga, zmieniając się po trzech dziesięcioleciach w mistrzynię ceremonii – zastanówcie się nad pytaniami. Potrzebujemy kartki i czegoś do pisania.
– Tak, oczywiście.
Marta poszła po notatnik, który trzymała w szufladzie w kuchni. Wyrwała z niego po jednej kartce dla każdej uczestniczki gry, a ponieważ był tylko jeden ołówek i długopis, musiały się nimi podzielić.
Dobiegające z zewnątrz coraz rzadsze grzmoty zmieszały się z muzyką płynącą z kuchennego radia. Tym razem śpiewała kobieta z włoskim akcentem: „I powiedział mi, że jeśli cię nie ma, co mam zrobić, jeśli cię nie ma. Zrozumiałam, że mówić zawsze prawdę jest niebezpiecznie…”.
Olga wydawała dalsze polecenia. Również jej oczy świeciły bardziej niż zwykle i przestała reagować na komentarze Niny marszczeniem brwi.
– Namyślając się, oddajcie wasze fanty. Pamiętajcie, że muszą to być przedmioty osobiste. Zrobimy to w kolejności, w której siedzimy, dobrze? – Koleżanki zgodnie przytaknęły. – Zaczniemy od ciebie, siostrzyczko.
Wszystkie udały, że intensywnie się zastanawiają, wbijając wzrok w puste kartki.
– W porządku. Czy mogą być kluczyki do samochodu? – Marta szukała aprobaty w oczach koleżanek.
– Jasne. To twój samochód, prawda? – zapytała Olga.
Marta położyła pośrodku stołu kluczyki z breloczkiem, które tego samego popołudnia stały się małżeńską kością niezgody.
– Lolu?
– Dobrze, teraz moja kolej. – Lola pochyliła się, żeby wyciągnąć coś z torebki leżącej na podłodze. – To się wam spodoba, dziewczyny. – Wyjęła podłużną wygniecioną kopertę, na której można było dostrzec starannie napisane litery. – Daję list miłosny, który dostałam w tym tygodniu.
Rozległy się okrzyki radości.
– Och! Kurczę, Lolu! Przeczytaj go nam!
– Później, później. – Uśmiechnęła się nieśmiało jak mała dziewczynka. – Kiedy go odzyskam.
– Robi się interesująco!
Zgodnie z ustalonym porządkiem nadeszła kolej Olgi.
– Co mogłabym dać jako fant? Gdybym miała przy sobie nową torebkę… – zastanawiała się głośno.
– Bransoletkę – zaproponowała Lola.
– Nie, bransoletkę nie. Nigdy się z nią nie rozstaję.
– Tym bardziej. W ten sposób zrobisz wszystko, żeby ją odzyskać.
– Bransoletka! Bransoletka! – skandowała Nina.
Pod takim naciskiem Olga zdjęła swój skarb z dzwoniącymi medalikami i położyła na stole obok kluczy i listu miłosnego.
– Następna – powiedziała mistrzyni ceremonii. – Zostałaś tylko ty, Nino.
– Ach, rzeczywiście. Dlaczego zawsze jestem ostatnia? Niech się zastanowię. Nie mam przy sobie torebki… Nie noszę biustonosza. Już wiem! – Pochyliła się i podniosła coś, co rzuciła pod stół zaraz po przyjściu. – Może być parasol?
– Twój?
– Tak.
– No to mamy komplet.
Nina położyła na stole swój fant: okropny składany parasol, czarny w różowe kropki i z dwoma złamanymi prętami.
– Napisałyście swoje pytania?
Wszystkie cztery nieśpiesznie złożyły na pół swoje kartki i położyły pośrodku stołu. Ostatnia zrobiła to Marta, która potrzebowała trochę więcej czasu, dwóch podejść i dwóch kartek wyrzuconych do kosza, zanim znalazła odpowiednie pytanie. Nina nagrodziła ją oklaskami i zawołała szczęśliwa jak dziecko:
– Brawo! Możemy zaczynać!