Jaką najważniejszą decyzję podjęłaś w życiu?

Kiedy nadeszła jej kolej, Olga ujęła w rękę kartkę, zbliżyła do światła i po krótkim wahaniu przeczytała swoje pytanie. Pierwsze, jakie przyszło jej do głowy, i w porównaniu z poprzednimi wydawało się banalne.

– Co za subtelne pytanie, Olgo – zauważyła Nina.

– Wiecie, że nie jestem tak wścibska jak wy. – Olga zrobiła niewinną minę.

– Ja odpowiem pierwsza – zaproponowała Lola. – To bardzo proste. Najważniejszą decyzją mojego życia było przefarbowanie włosów na rudo!

Koleżanki się zaśmiały. Znając koleje jej życia, spodziewały się po niej czegoś bardziej dramatycznego.

– Zrobiłam to w siedemdziesiątym szóstym z desperacji. Pamiętacie, jaki kolor włosów miałam wcześniej?

– Ciemny blond – powiedziała Marta.

– Nie – zaprzeczyła Lola. – Nijaki.

– Nigdy nie byłaś nijaka – zaoponowała Olga. – Miałaś piękne długie włosy, których wszystkie ci zazdrościłyśmy.

Marta i Nina przytaknęły.

– Coś, na co nikt nie zwraca uwagi, jest nijakie. Musiałam stać się widzialna. Dlatego pewnego dnia weszłam bez zastanowienia do zakładu fryzjerskiego, obok którego przechodziłam, i powiedziałam do fryzjerki: „Zmień mnie”.

– I zadziałało?

– I to jak! Tego samego popołudnia Andrés przyglądał mi się najdłużej, odkąd się znaliśmy. Pewnie uznał mnie za dziwoląga, kosmitkę. Dzięki zmianie koloru włosów stałam się zupełnie kimś innym. Czy to nie wspaniałe? I nie tylko on to zauważył! Zaczęło przychodzić do mnie więcej uczniów. Rudy kolor zmienił moje życie. Myślę nawet, że dzięki niemu nabrałam odwagi, żeby się oświadczyć. Zrobiłam to drugiego wieczora po przemianie w nową Lolę. I jak wiecie, z pozytywnym skutkiem.

– Odpowiednia fryzura ma ogromne znaczenie – przyznała Olga z miną ekspertki. – Z zaniedbanymi włosami trudno się osiąga sukcesy.

– Umówię wizytę u fryzjera – powiedziała Marta.

– Dobrze, ale nie farbuj się na rudo, nam jest lepiej w blondzie.

Marta nie zareagowała na komentarz siostry. Była do nich przyzwyczajona. Zamiast tego postanowiła odpowiedzieć na jej pytanie:

– Najważniejszą decyzją, którą podjęłam w swoim życiu…

– Nic nie mów! Niech zgadnę! – zawołała Nina. – Otwarcie restauracji!

Pozostałe koleżanki poparły ją, kiwając głowami, ale Marta powiedziała:

– Odważyłam się być sobą.

Deklaracja była zbyt abstrakcyjna jak na porę i stan, w którym się znajdowały. W kuchni zrobiło się podejrzanie cicho. Marta pomyślała, że Lidia wszystko podsłuchiwała, ale nie obchodziło jej to. Dodała:

– Prawdopodobnie pierwszym do tego impulsem była oferta pracy w radiu. Długo się nad nią zastanawiałam. Álex był przeciwny, bo to nie był jego pomysł. Bałam się samodzielnie stawić czoła tak wielkiemu wyzwaniu, nigdy tego nie robiłam. Byłam bliska odrzucenia oferty. Tak byłoby najprościej. Jednak w ostatniej chwili zmieniłam zdanie. Poczułam, że kierunek mojego życia zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni.

– I co się stało? – zapytała Lola.

– Najważniejsze: zdałam sobie sprawę, że jestem w stanie to zrobić. I wbrew moim oczekiwaniom słuchacze zaczęli pisać do mnie i okazywać mi swoją wdzięczność. Cenili mnie. Audycja się podobała. To wszystko stało się dla mnie bardzo ważne. Do tej pory byłam albo młodszą siostrą Olgi, albo cieniem, kreacją i projektem Álexa. Radio dało mi możliwość bycia sobą, stania się tą kobietą, którą jestem teraz. To znaczy konsekwencją tego, kim byłam, i przyczyną tego, kim będę.

– Cholera! Jeśli gadasz takie rzeczy po pijaku, to co mówisz, kiedy jesteś trzeźwa?

– Ha! Na trzeźwo nie puszcza pary z gęby! – rzuciła Olga.

– Audycja była pierwszym krokiem. Bez niej nie odważyłabym się otworzyć restauracji – podsumowała Marta.

– Nie przeraża was to, do jakiego stopnia nasze życie zależy od podejmowanych przez nas decyzji? –– zastanowiła się głośno Lola. – Co by się stało, gdybyś nie podjęła właściwej decyzji, Marto?

– Nie twierdzę, że była właściwa, a gdybym jej nie podjęła, może nie rozwodziłabym się teraz. Chodzi o to, że nie tylko zmieniają nasze życie, ale sprawiają, że stajemy się innymi osobami. I czasami inni nie mogą tego znieść. – Spojrzała na Olgę, ale miała na myśli głównie Álexa.

– Rozwodzicie się? Nie miałyśmy pojęcia… – Marta przerwała Loli zdecydowanym, niemal gwałtownym gestem, jakby chciała dać do zrozumienia: „Teraz nie zamierzam o tym rozmawiać”.

Po krótkim milczeniu Lola zapytała:

– A ty, Nino?

– Myślę, że moją najważniejszą decyzją był powrót do Barcelony. Podjęłam ją w siedemdziesiątym piątym roku po długim namyśle. Właściwie brakowało mi odwagi. Pamiętam tę datę doskonale, bo to, o czym wam opowiem, zdarzyło się w dzień śmierci Franco. Pracowałam przy kręceniu filmu dokumentalnego o reformach zakonów przyjętych przez Sobór Watykański II. To było jedno z dziwnych zadań, które szef czasem mi zlecał. W rzeczywistości reżysera najbardziej interesowała kwestia porzucania przez zakonnice i księży stanu duchownego. W tamtym czasie było wiele takich przypadków, ale nikt nie miał odwagi mówić o tym publicznie. W trakcie przygotowań wspomniałam mimochodem o naszej szkole z internatem i szarytkach. Scenarzyści uznali to za fascynujące i poprosili, żebym zapytała zakonnice, czy mogliby o nich nakręcić materiał. Wysłałam więc do nich oficjalny list, w którym im się przypomniałam – nawiązałam do napojów gazowanych od moich rodziców – opisałam moją pracę i propozycję. Sądziłam, że odmówią, ale ku mojemu zdziwieniu zgodziły się. List z odpowiedzią podpisała siostra Presentación Yuste, nowa matka przełożona. Pojechałam więc do szkoły z ekipą filmową, bo siostra Presentación zażądała mojej obecności. A wy? Wróciłyście tam jeszcze kiedyś? – Koleżanki zgodnie pokręciły głowami. – To było dla mnie spore przeżycie. Siostry pozwoliły nam sfilmować klasy, jadalnię, dziedziniec, nawet taras na dachu, tym razem bez suszących się majtek. Wpuściły ekipę filmową nawet do klauzury, z wyjątkiem swoich cel. Wywróciliśmy szkołę do góry nogami. I zrobiliśmy to dokładnie 20 listopada 1975 roku. Wyobrażacie sobie większy zbieg okoliczności? Nie, bo nie istnieją zbiegi okoliczności. Po prostu tak miało być. Rozglądałam się po starych kątach. Nic się nie zmieniło: nasza sypialnia, klasy, okna, łóżka, biurka, tablice, stary fortepian… Siostry na krótko przed naszą wizytą zamknęły szkołę, więc budynek wyglądał na niedawno opuszczony. Podobnie magazynek przy drewutni, gdzie wciąż stało obrzydliwe łóżko biednego Vicentego, skrzynka po pomarańczach i szafka, na której trzymał wszystkie śmieci, które zbierał w lesie. Przyznam, że na jego widok przeszedł mnie dreszcz. Przypomniałam sobie tamtą ostatnią noc, Julię i naszego drogiego „głuptasa”. Byłyśmy okropnymi czternastolatkami. Towarzyszyła mi młoda nowicjuszka. Zapytałam ją o chłopaka, który tam mieszkał. „Tak, słyszałam o nim”. „Miał na imię Vicente”. „Ach, oczywiście. Jak święty Wincenty a Paulo”. Zapytałam ją, czy wie, co się z nim stało. „Słyszałam, że go stąd zabrano jakieś trzy czy cztery lata temu”. „Zabrano go? Kto? Gdzie?” „Nie wiem, proszę pani, jeszcze mnie tu nie było. Najlepiej zapytać siostry Presentación”. Gdyby nie zmarszczki na twarzy matki przełożonej, trudno byłoby się domyślić, że się postarzała. Wciąż była chuda, żylasta, poruszała się szybko i bezszelestnie niczym łasica. Chociaż w jej spojrzeniu można było dostrzec więcej goryczy i niezadowolenia niż dawniej. Obliczyłam, że miała wtedy nie więcej niż pięćdziesiąt lat. Starała się być dla mnie miła. Poczęstowała mnie nawet kawą w saloniku, w którym rodzice czekali na nas podczas niedzielnych odwiedzin. „Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku, Ano Marío”, powiedziała, używając mojego pełnego imienia. Zapytałam ją o siostrę Rufinę, zdziwiona jej nieobecnością. „Niestety, nie ma jej już z nami”, oświadczyła. „Odeszła?” „Tylko z życia zakonnego. Jakieś pięć lat temu”. Zrozumiałam, że siostra Rufina zrzuciła habit. Tego właśnie szukała ekipa filmowa. Pomyślałam, żeby przeprowadzić z nią wywiad, ale matka przełożona za żadne skarby nie chciała mi powiedzieć, gdzie mogłabym ją znaleźć. Co więcej, poprosiła, żeby nie wspominać o niej w reportażu. „Pewne sprawy lepiej przemilczeć”, powiedziała. Przyszło mi na myśl, że zakonnice muszą mieć mnóstwo takich spraw. Przypomniałam sobie o Vicentem i postanowiłam popsuć trochę siostrze Presentación humor. „Chciałabym też odnaleźć Vicentego”, powiedziałam. „Kogo?” „Tego upośledzonego chłopca, który mieszkał w pokoiku przy drewutni”. „Ach, tak. Vicentín. Obawiam się, że w tym też nie będę w stanie ci pomóc. Został przeniesiony do innej instytucji, chyba psychiatrycznej”, zacisnęła usta. „Kto go zabrał?” „Jedna z twoich koleżanek. Julia. Ponad dziesięć lat temu”. „Julia?”, musiała dostrzec moje zdziwienie. „Jest siostra tego pewna?” Siostra popatrzyła na mnie z wyższością i odparła: „Jestem pewna. Ja sama zdjęłam kłódkę z drzwi, za którymi był zamknięty ten biedak”. „Zamknięty?” „Musiałyśmy go zamknąć. Stał się dla nas niebezpieczny. Nie masz pojęcia, w jaką wpadał złość i ile miał siły. Z przerażeniem modliłyśmy się do Boga, żeby raz na zawsze zabrał go od nas”. „Nie przypominam sobie, żeby Vicente był wybuchowy. Może źle go siostry traktowały”. Odstawiła filiżankę na stół, splotła dłonie i spojrzała na mnie z nienawiścią i nieufnością. Jak mogłam kwestionować jej zdanie? Chciałam zauważyć, jakie to dziwne, że Bóg wysłuchał ich modlitw i przysłał im Julię, ale nie dała mi dojść do słowa, zostawiając mi na koniec niespodziankę. Prawdziwą wisienkę na torcie. Dowiedziałam się od niej, że matka zostawiła w spadku całą swoją fortunę klasztorowi. Dlatego matka przełożona zgodziła się tak szybko na spełnienie mojej prośby, chociaż kręcenie filmu dokumentalnego nie mieściło się w jej planach i naruszało istotnie spokój zakonu. Jak mogłaby jednak odmówić córce kobiety, która zostawiła wszystko, co miała, zgromadzeniu? „Wszystko?”, zapytałam. „Fabrykę też?” „Sprzedaliśmy ją”, oświadczyła siostra Presentación, jakby mówiła o czymś, co mnie nie dotyczy. „Natomiast najwyższe piętro budynku przystosowujemy na potrzeby domu spokojnej starości dla zakonnic. Zaczyna wyglądać wspaniale! W pomieszczeniach jest dużo światła. Ale co ja mówię, przecież ty znasz to miejsce lepiej ode mnie”. Rzeczywiście, znałam je doskonale. Mówiła o piętrze, na którym znajdowało się nasze dawne mieszkanie. Kontynuowała: „Dzięki hojności twojej matki mogłyśmy tutaj zostać po zamknięciu szkoły. Nie wiem, jak długo uda nam się utrzymać budynek, ale zawdzięczamy to jej. Kiedy dostałam twój list, uznałam, że powinnam spełnić twoją prośbę. Przez wzgląd na pamięć twojej matki”. Powiedziałam jej, że może ona nie byłaby z tego zadowolona. „Codziennie modlimy się o zbawienie jej duszy. Była bardzo dobrą kobietą”, dodała. Nie odezwałam się. Nie miałam nic do powiedzenia. „Może chciałabyś dzisiaj pomodlić się z nami?”, spytała. Odmówiłam, życzyłam jej powodzenia i natychmiast wyszłam. Oczywiście wspomniałam o siostrze Rufinie w naszym filmie. Kilka dni po jego telewizyjnej premierze siostra Presentación napisała do mnie list, w którym zarzuciła mi złamanie obietnicy i dała wyraz swojemu „głębokiemu rozczarowaniu”. Bardzo się ucieszyłam. Wieczorem 20 listopada, po wizycie w szkole, nie mogłam wrócić do Madrytu zgodnie z planem, bo został wydany dekret o żałobie narodowej w związku ze śmiercią naszego ukochanego wodza i wszystkie loty między Barceloną a stolicą odwołano. Zatrzymałam się w hotelu przy Las Ramblas, zjadłam samotnie kolację i dużo myślałam. Wszystko, czego się tego dnia dowiedziałam, dotknęło mnie głębiej, niż się spodziewałam. Nie mogłam się pozbyć myśli, że nawet na łożu śmierci moja matka nie przestała nienawidzić mnie i moich dzieci. Zawsze miałam nadzieję, że mi coś zostawi: jakąś biżuterię, niewielką sumę pieniędzy lub mieszkanie. Tego dnia zrozumiałam, że w 1953 roku nie żartowała, mówiąc, że wykreśla mnie ze swojego życia. Przez te wszystkie lata nie chciałam uwierzyć, że byłaby do tego zdolna. Ale ze mnie idiotka! Następnego dnia zobaczyłam na calle Hospital ogłoszenie o wynajęciu mieszkania. Zadzwoniłam domofonem, ktoś otworzył drzwi, więc weszłam, by zapytać o szczegóły. Z mieszkania właśnie wychodziła jakaś para. Obejrzałam je, pełna wątpliwości, czy nadszedł moment, żeby zaszaleć być może ostatni raz w życiu. Doszłam do wniosku, że szaleństwa niemal zawsze wychodziły mi na dobre i nigdy nie jest się zbyt starym, aby postradać rozum. Wpłaciłam zaliczkę, pojechałam do Madrytu, spakowałam się, w pracy złożyłam wypowiedzenie i wróciłam do domu. Barcelona podobała mi się dużo bardziej, odkąd zmarli ludzie, przez których wcześniej życie w niej wydawało mi się nie do zniesienia. To była moja najważniejsza życiowa decyzja. Chociaż znacie mnie na tyle, żeby wiedzieć, iż na pewno nie będzie ostatnią. I co, Olgo? Dostanę dobrą ocenę? Bądź dla mnie wspaniałomyślna, bo ja przyznałam ci świadectwo z wyróżnieniem!