Nożyczki hafciarskie

Kilkanaście osób czekających w izbie przyjęć w klinice El Pilar wsłuchiwało się z ulgą w oddalające się pomruki burzy. Na małym ściennym telewizorze widać było powtórki transmisji angielskiego ślubu w podsumowaniu ostatniego serwisu informacyjnego tego dnia. Kilka minut wcześniej minęła północ – według Niny, która mogła się też pochwalić całkiem sporą wiedzą astrologiczną, to była doskonała pora na narodziny.

Kiedy personel szpitala zajął się Lolą, zabierając ją ze sobą na wózku inwalidzkim, Nina i Olga usiadły na dwóch wolnych plastikowych krzesłach. Lidia miała dołączyć do nich po zaparkowaniu samochodu. Marta musiała je chwilowo opuścić z powodów bardzo osobistych: dotarła do szpitala w tak fatalnym stanie, że pielęgniarki początkowo sądziły, że to ona potrzebuje pomocy. Pobiegła do łazienki, żeby zwymiotować, żałując, że upiła się jak głupia nastolatka. Po opróżnieniu zawartości żołądka poczuła się trochę lepiej. Przemyła twarz zimną wodą, spojrzała na swoje żałosne odbicie w lustrze i bezskutecznie próbowała sobie przypomnieć, co się wcześniej wydarzyło. Czując, że jest w stanie utrzymać się na nogach, postanowiła wrócić do koleżanek. Weszła do poczekalni w momencie, kiedy dźwięki hymnu narodowego obwieszczały zakończenie programu telewizyjnego. Nina i Olga rozmawiały ściszonym głosem o pełnym wydarzeń dniu. Ktoś wstał, żeby wyłączyć telewizor. W ciszy, która nagłe zapadła, dało się słyszeć tykanie zegara ściennego, wtórującego odgłosom deszczu i szelestowi sukienki Olgi. Kilka osób zaczęło szeptać między sobą.

– Nie jest wam trochę szkoda Loli? – zapytała Olga w zamyśleniu.

– Szkoda?

– Wyobrażacie sobie mieć dziecko w tym wieku? Nieprzespane noce, pediatrzy, spacery z wózkiem. Na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki. Mamy czterdzieści pięć lat! Mnie by się nie chciało.

– Ona bardzo chce tego dziecka – wtrąciła się Nina. – Wydaje mi się, że jej nie rozumiesz. Gdybyś nie urodziła swoich dzieci w młodym wieku, nie chciałbyś mieć ich później, gdybyś miała taką możliwość?

– Chciałabym – powiedziała Olga z absolutną pewnością. – Nie wyobrażam sobie nie mieć dzieci.

– Ja też tak myślałam, a widzisz, jak sprawy się potoczyły – powiedziała Marta.

– Ja nie zdążyłam nawet się nad tym zastanowić. Ale raczej też chciałam kiedyś zostać matką – dodała Nina i zwróciła się do Marty: – Dlaczego nie macie dzieci?

Znów zorientowała się, że popełniła faux pas.

– Przepraszam, rozumiem, że to bardzo osobiste pytanie. Zignoruj je, proszę…

– Nie przejmuj się, dzisiaj już mi wszystko jedno. Po prostu nie mogłam zajść w ciążę. Oczywiście zależało mi na tym, ale nie za wszelką cenę. Polecono nam nawet zrobienie kilku badań, żeby poznać przyczynę problemu, ale długo z nimi zwlekaliśmy… Ciągle byliśmy zajęci… A może żadne z nas nie pragnęło tego wystarczająco. Chyba nigdy nie miałam instynktu macierzyńskiego.

– A Julia? Wiecie, dlaczego nie ma dzieci? – zapytała Nina.

– Nie wyszła za mąż – stwierdziła Olga z takim przekonaniem, jakby mówiła o dogmacie.

– Też mi powód, Grubi! – zaśmiała się Nina.

– Myślicie, że posłanka może mieć dzieci?

– Dlaczego nie? Prawo przecież tego nie zabrania – warknęła Marta.

– Pewnie nie ma na nie czasu – stwierdziła Nina.

– A może ochoty.

Marta podskoczyła nagle na miejscu.

– Dziewczyny! Zapomniałyśmy o czymś bardzo ważnym! Jeśli Julia przyjedzie do restauracji, nie zastanie w niej nikogo.

Nina i Olga popatrzyły na nią z niepokojem.

– Kiedy tylko przyjdzie Lidia, poproszę ją, żeby wróciła tam i sprawdziła.

– Niech zostawi na drzwiach kartkę – poradziła Nina.

– I schowa jedzenie do lodówki – dodała zawsze praktyczna Olga. – W tym upale wszystko się popsuje. Szkoda byłoby kaczki. Mam ogromną ochotę jej spróbować.

– Lepiej się czujesz? – Nina zapytała troskliwie Martę.

Marta była w zbyt opłakanym stanie, żeby się do tego przyznać. Nagle na korytarzu rozległ się odgłos kroków. Trzy koleżanki stanęły na baczność. W drzwiach poczekalni stanął młody lekarz w zielonym stroju i chodakach i zapytał:

– Krewni Julii Salas?

Z krzesła podniosła się niska, gruba kobieta o popielatych włosach, która siedziała kilka metrów od trzech koleżanek i obserwowała je ukradkiem, uważnie słuchając tego, co mówią. Olga i Nina spojrzały na siebie pytająco. Marta była zbyt nieprzytomna, żeby zwrócić uwagę na imię i nazwisko, które właśnie padło.

– Czy on powiedział Julia Salas? – szepnęła Nina.

Olga wzruszyła ramionami.

– Jest pani jej siostrą? – zapytał lekarz przygarbioną kobietę.

– Niemalże. Znam ją od zawsze.

– Dobrze. Pani Salas odzyskała przytomność. Nie ma złamań ani innych poważnych obrażeń, ale pozostanie w szpitalu na noc na obserwacji. Uderzyła się w głowę i nie pamięta, że zemdlała. Może pani ją teraz zobaczyć.

– Tak, tak, oczywiście.

– Czy ktoś jeszcze jest z panią? – Lekarz obiegł wzrokiem poczekalnię.

– Nie, przyjechałam sama.

– W takim razie proszę pójść za mną.

Ruszyli korytarzem, ale zaciekawionym koleżankom udało się usłyszeć jeszcze dalszy fragment rozmowy:

– Jak się pani nazywa?

– Ramona Claramunt.

Olga zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć wszystkie znane sobie Ramony. Takiego imienia nie dało się zapomnieć. Zapytała szeptem siostrę:

– Znamy jakąś Ramonę Claramunt?

– Nie wiem – odparła obojętnie Marta.

– Jesteś pewna, że powiedział: Julia Salas? Czy to może być nasza Julia? – zastanawiała się Nina.

Pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo w tej samej chwili do poczekalni wszedł ciemnowłosy mężczyzna w eleganckim czarnym płaszczu, trzymając w ręku parasol. Nie musiał nic mówić, po jego młodej twarzy i zachowaniu dojrzałego mężczyzny zorientowały się, kim jest.

– Musisz być Andresitem. Chciałam powiedzieć Andrésem. – Olga podeszła do niego, wygładzając sukienkę. – Jestem Olga Viñó, rozmawialiśmy przed chwilą przez telefon. Miło mi cię poznać. – Pocałowała go w oba policzki.

Powitanie zmąciło ciszę panującą w pomieszczeniu i wywołało kilka spojrzeń dezaprobaty. Chłopak, witając się z Niną, natychmiast zawołał:

– Chwileczkę! Pani twarz jest mi znajoma! No jasne, jest pani tą dziewczyną ze zdjęcia z Beatlesami! – Nie krył radości ze swojego odkrycia.

– Och, jesteś bardzo spostrzegawczy – powiedziała Nina.

– Gdzie tam. Po prostu wczoraj Lola pokazała mi tę fotografię i myślałem, że to fotomontaż! – zaśmiał się. – Poza tym zupełnie się pani nie zmieniła.

– Już lubię tego chłopaka – zażartowała Nina. – Ale jeśli dalej będziesz mówił do mnie per pani, dam ci w nos.

Marta wyciągnęła do niego tylko rękę, żeby oszczędzić mu wąchania mieszaniny zapachów, które z siebie wydzielała.

Chłopak wydawał się zaskoczony.

– Nie sądziłem, że zacznie rodzić dzisiaj – powiedział. – Inaczej nie wypuściłbym jej samej z domu. Uparła się, żeby pójść piechotą. Powinienem był ją odwieźć.

Sprawiał wrażenie, jakby czuł się odpowiedzialny za to, co się dzieje, i jakby nie mówił o swojej macosze.

– Takich rzeczy nie można przewidzieć, kochanie. – Olga uśmiechnęła się do niego pobłażliwie.

Andrés zdjął płaszcz, postawił parasol w rogu poczekalni i usiadł obok Olgi na jednym z plastikowych krzeseł.

– Ile to może potrwać? Muszę ją zobaczyć – powiedział.

– Tego też nie wiadomo. Każdy poród jest inny. Uspokój się, głęboko oddychaj. Lolita jest pierworódką, a pierwsze porody zwykle trwają dłużej. Nic się nie martw. – Olga poklepała Andresita po kolanie matczynym gestem.

Chłopak parsknął, próbując pozbyć się napięcia. Wydawał się zatroskany, ale nie jak pasierb. Marta, która siedziała naprzeciwko niego, nie spuszczała z niego wzroku.

– Przystojniak – szepnęła do Niny.

– Tutaj jesteście – rozległ się nagle głos Lidii. – Nie mogłam was znaleźć. – Sapała ze zmęczenia i miała bardziej zaczerwienione policzki niż zazwyczaj. Oddała Marcie kluczyki do samochodu.

– Zaparkowałam na calle Madrazo – powiedziała.

Marta schowała kluczyki do kieszeni.

– Dziękuję, Lidio. – Zawahała się przez chwilę, czy poprosić dziewczynę, aby wróciła do restauracji i wywiesiła na drzwiach kartkę, ale była już na tyle przytomna, że zdała sobie sprawę z nowej sytuacji. To była noc ciągłych niespodzianek. Zapytała tylko:

– Wracasz do domu?

– Jeśli już mnie nie potrzebujesz… – Dziewczyna wciąż miała zaczerwieniony nos od płaczu i wydawała się dotknięta uczuciowym katharsis, którego stała się przypadkowym świadkiem.

– Wykorzystaj to, że mniej pada.

– A jak ty wrócisz?

– Spacer dobrze mi zrobi.

– A samochód?

Marta machnęła ręką:

– Jutro się nim zajmę. Nie martw się o mnie.

– Jesteś pewna? – Lidia wciąż miała wątpliwości, ale ponieważ nie uzyskała odpowiedzi, zdecydowała: – Zadzwonię do Damiána, żeby po mnie przyjechał.

I ruszyła na poszukiwanie telefonu.

Olga poruszyła się nieznacznie na swoim miejscu.

Andresito oparł łokcie na kolanach, pochylił głowę i wsunął swoje długie blade palce w ciemną czuprynę. Pod materiałem koszuli zaznaczały się wyraźnie kości łopatek i kręgi kręgosłupa.

– Nie znoszę czekania – mruknął.

– Mój najmłodszy syn też jest bardzo niecierpliwy. Człowiek uczy się cierpliwości przez całe życie – powiedziała Olga.

Chłopak przechylił głowę i spojrzał na nią pogardliwie. Nie miał zamiaru odpowiadać, wiedząc, że i tak nie zostanie potraktowany poważnie. To mu się często zdarzało nawet w kontaktach z ludźmi, którzy – jak w tym przypadku – nic o nim nie wiedzieli. Ani myślał się tym przejmować.

Nina oparła głowę o ścianę wyłożoną kaflami. Pomyślała, że nie powinna była tyle pić, bo nie tolerowała już alkoholu tak jak dawniej. Upływ czasu dużo zmieniał. Cokolwiek człowiek zaplanował, życie i tak kryło przed nim niespodzianki.

Rozmyślała o Marcie i Álexie oraz o tym, jaką winę sama ponosi w ich historii. Czy zależało jej na nim aż tak bardzo, żeby wziąć na siebie tak ogromny ciężar? Doszła do wniosku, że nie.

– Nie powinnaś do niego zadzwonić? – zasugerowała Marta, chuchając śmierdzącym oddechem w kark Niny.

– Do kogo?

– Do gorącego kaczora – zachichotała. – Pewnie już ostygł.

– Albo dostał gęsiej skórki – odpowiedziała koleżanka.

Uśmiechnęły się porozumiewawczo i z ulgą, która rozładowała panujące między nimi napięcie.

– Naprawdę mi przykro – wyznała Nina. Ponieważ Marty milczała spojrzała na pasierba Loli i stwierdziła: – Rzeczywiście przystojniak z tego młodego. Cicha woda z naszej Loli!

W poczekalni panował zwykły ruch. Niektóre osoby wstawały, wywołane przez lekarzy, inne opuszczały szpital z opatrzonymi krewnymi. Pojawiali się nowi pacjenci i siadali obok trzech koleżanek Andrésa. Życie toczyło się dalej swoim rytmem.

W pewnej chwili Olga przycupnęła na wolnym krześle obok swojej siostry, żeby porozmawiać z nią o czymś, co dręczyło ją od czasu rozmowy telefonicznej z Andrésem, którą odbyła przed wyjściem z restauracji.

Weszła do pomieszczenia w głębi lokalu. Na biurku panował bałagan, więc ostrożnie postawiła świecę, uważając, żeby nie zająć ogniem żadnego papieru, i usiadła w fotelu. Wsuwając nogi pod biurko, uderzyła stopami o coś dużego i twardego…

– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego trzymasz pod biurkiem mój telefon, Marto?

– Ach, znalazłaś go – odpowiedziała jej siostra obojętnym tonem.

– Przez przypadek.

– Nie sądziłam, że zauważysz jego brak. Ty nigdy niczego nie zauważasz. Całe życie starasz się dowiedzieć wszystkiego o wszystkich, a tymczasem niektóre rzeczy masz przed nosem, a ich nie widzisz. Zawsze taka byłaś.

Olga postanowiła nie przyznawać siostrze racji. W tej chwili chciała się dowiedzieć tylko jednego: kto ukradł jej telefon.

– To ty wyniosłaś telefon z mojego mieszkania? – zapytała tonem śledczego.

– Ja? – Marta uniosła brwi. – Nie, kochanie. Twoje mieszkanie nie podlega mojej jurysdykcji.

– Więc kto?

– Twój mąż. Poprosiłam go o to.

– Benito? Jak to? – Olga zareagowała z podobnym zdziwieniem jak Juliusz Cezar na widok Brutusa. – To niemożliwe.

– Od dawna podejrzewałam, że mnie podsłuchujesz, siostrzyczko – powiedziała Marta. – Nie byłaś zbyt ostrożna. Czasami słyszałam twój oddech albo jak się rozłączałaś. Przyznam, że nie byłam tym zdziwiona. Przecież wiem, jaka jesteś wścibska. Coś musisz przecież robić, żeby nie umrzeć z nudów, prawda? Podsłuchiwać rozmowy, organizować kolacyjki… Pewnego dnia miałam jednak już dość. Chcę rozmawiać przez telefon, nie wyobrażając sobie, jak przytykasz ucho do słuchawki. Mam nadzieję, że szybko znajdziesz sobie inną formę rozrywki.

– Poprosiłaś Benita, żeby wyrwał telefon ze ściany? – powtórzyła Olga, jakby nie usłyszała nic z tego, co siostra właśnie do niej powiedziała.

– Wspomniałam mu o dziwnym rozgałęzieniu kabli i odgłosach, które słyszałam podczas rozmów. Nie musiałam mówić nic więcej. Następnego dnia przyniósł mi aparat.

– Jak go znalazł?

– Zasugerowałam mu, gdzie powinien poszukać.

– Skąd wiedziałaś…?

– Kiedyś odkryłam, że mama podsłuchuje rozmowy ojczyma, ukryta w szafie. – Marta się uśmiechnęła. – To ona zainstalowała urządzenie w tym dziwnym miejscu. Nie wiedziałaś?

Olga nie mogła pojąć, jak to możliwe, że jej siostra – sprawiająca wrażenie zawsze tak bardzo zajętej i niezainteresowanej przyziemnymi sprawami – rozwiązała zagadkę tajemniczego telefonu szybciej niż ona. „To na pewno dlatego, że wyprowadziłam się z domu wcześniej niż Marta”, pomyślała z przekonaniem.

Historia, o której właśnie dowiedziała się od siostry, wydarzyła się w latach 1956–1962. Po ślubie i wyprowadzce Olgi młodsza z sióstr jeszcze przez sześć lat mieszkała z rodzicami i w tym czasie uważnie obserwowała zachowanie swojej matki. Pani Viñó wyraźnie odżywała, kiedy zostawała w domu sama. Z niepokojem jednak reagowała na każdy dzwonek do drzwi i sztywniała ze strachu, kiedy jej mąż wracał. Zawsze cicha, zawsze czujna. Telefon schowany w szafie za futrami był pierwszym dowodem na to, że skrywała jakąś tajemnicę.

– Mama żyła w śmiertelnym strachu – powiedziała Marta. – Bała się, że mąż może donieść na nią ze względu na jej komunistyczną przeszłość. Była przekonana, że pewnego dnia przyjdzie po nią policja, zacznie się wypytywanie o naszego ojca i zostanie zdemaskowana. Nigdy nie ufała ojczymowi. Nie sądzę też, żeby kiedykolwiek go kochała. Pewnie wyobrażała sobie najgorsze rzeczy, kiedy schodził do warsztatu. Dlatego postanowiła go szpiegować. Żeby żyć spokojniej, a przynajmniej nie dać się zaskoczyć.

Olga zmarszczyła brwi. Potrzebowała czasu na przetrawienie tego, co usłyszała, i zmianę sposobu postrzegania matki. To, co opowiedziała jej Marta, idealnie pasowało do drobnych szczegółów, które również odkryła. Często prawda tkwi w trudno dostrzegalnych detalach.

– Biedna mama – wyszeptała.

Ramona weszła do pokoju Julii bezszelestnie.

– Cholera, nawet w szpitalnym łóżku wyglądasz z klasą.

Julia zachichotała. Ramona zbliżyła się do niej, spodziewała się zastać przyjaciółkę w gorszym stanie. Na pierwszy rzut oka nikt nie powiedziałby, że Julia miała wypadek.

– Jesteś najlepiej uczesaną ofiarą wypadku, jaką w życiu widziałam.

– Stylowo. – Julia szczypnęła materiał jasnoniebieskiej koszuli nocnej zawiązywanej z tyłu na troczki, w którą kazano jej się przebrać. – Z gołym tyłkiem? Daj spokój. Chociaż trudno się dziwić, że tak uważasz. Widziałaś mnie w dużo gorszym stanie.

Kroplówka przy łóżku, z której spływał Julii do żyły przezroczysty płyn, i niebieskie cienie pod oczami, które być może pojawiły się jeszcze przed kolizją, stanowiły jedyny dowód na to, że Julia nie jest w idealnym stanie. Trochę bolał ją guz na głowie, a na ramieniu zaczynał się pojawiać niewielki siniak, nic więcej. Kiedy się obudziła, była zdezorientowana i bolała ją głowa, ale oszołomienie szybko minęło, a ból zelżał.

– Jak się czuje kierowca? – zapytała. – Wiesz coś? Miał mniej szczęścia ode mnie.

Ramona wzruszyła ramionami.

– Zawiadomiłam Maríę, jest już pewnie w drodze. Na pewno dowie się tego w dwadzieścia sekund.

– Na pewno. – Julia uśmiechnęła się i położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. – Przepraszam, że musiałaś wyjść z domu w taką noc. Na pewno już spałaś.

– Tak, ale to nie ma znaczenia. Nikt przez to nie ucierpiał. W moim wieku jedyne, co robię w łóżku, to chrapanie.

Julia się roześmiała. Podziwiała Ramonę za jej zdolność stawiania czoła komplikacjom.

– Dlaczego kiedy mam kłopoty, zawsze jesteś pierwszą osobą, która przychodzi mi do głowy?

– Jestem tym zaszczycona, pani poseł.

Pokój był dwuosobowy, ale na sąsiednim łóżku nie leżał żaden pacjent. Jedyne okno wychodziło na calle Madrazo, na której o tej porze prawie nie było ruchu. Mokra jezdnia wyglądała, jakby została namalowana pędzlem. Przy jednej ze ścian stała trzyosobowa niebieska kanapa dla odwiedzających. Julia leżała wygodnie oparta na dwóch poduszkach, na jednym z tych nowoczesnych szpitalnych łóżek specjalnie zaprojektowanych, żeby ułatwiać pracę personelu medycznego, nie przypominających jednocześnie maszyny tortur. Lampka na stoliku nocnym rzucała krąg ciepłego światła, w przeciwieństwie do fluorescencyjnej świetlówki na suficie, którą zgaszono kilka minut wcześniej. Było spokojnie i bezpiecznie.

Do pokoju weszła pielęgniarka, żeby zapytać Julię, jak się czuje.

– Dobrze – odpowiedziała pacjentka z uśmiechem wdzięczności.

– W razie czego proszę nacisnąć dzwonek przy łóżku, dobrze?

Julia skinęła głową i spytała:

– Przepraszam bardzo. Razem ze mną przywieziono kierowcę samochodu, którym jechaliśmy. Wie pani może, jak on się czuje?

– Zapytam. Jak się nazywa?

Julia nie wiedziała. Poczuła wyrzuty sumienia na myśl, że spędziła cały dzień z człowiekiem, którego nawet nie zapytała o imię.

– Powiemy pani, gdy tylko się tego dowiemy – wtrąciła Ramona, zauważywszy wahanie przyjaciółki. Powiedziała do niej: – Zostawmy to Maríi. Ty się niczym nie przejmuj. Od tego masz najlepszą asystentkę we wszechświecie.

Pielęgniarka poszła na dalszy obchód.

Ramona usiadła na niebieskiej kanapie i zapytała:

– Powiesz mi, co się stało?

– Nic wielkiego. Wyprzedzając większy samochód, wpadliśmy w poślizg, ścięliśmy na chodniku skrzynkę na listy, a na koniec uderzyliśmy w ścianę budynku. Podejrzewam, że całkiem skasowaliśmy samochód, ale nie wiem, czy są jeszcze jakieś szkody. To się wydarzyło niedaleko stąd, na skrzyżowaniu z vía Augusta.

– A to pech, niemal dojeżdżaliście do restauracji twojej koleżanki.

– Tak. Przypomnij mi, żebym poprosiła Maríę, aby powiadomiła Martę Viñó.

– Może nie będzie to konieczne. Nie sądzę, żebyś znalazła ją w restauracji. Wierzysz w zbiegi okoliczności?

Julia spojrzała na Ramonę pytająco.

– A powinnam?

– Myślę, że twoje koleżanki z dzieciństwa są tutaj.

– Tutaj gdzie? W klinice?

– W poczekalni.

– Jesteś pewna?

– Prawie.

– I co tu robią?

– Dużo hałasu.

– Skąd przypuszczenie, że to są one?

– Jedna ma na sobie minispódniczkę, którą pewnie pożyczyła od swojej córki, a nie powinna, bo ma krzywe nogi. Nie usłyszałam, jak ma na imię. Druga jest pijana w sztok. Najpierw wymiotowała w łazience, a potem wróciła do poczekalni z miną zombie i siedzi ze swoimi koleżankami. Na wszelki wypadek prawie się nie odzywa. Nazywają ją Martą. Spostrzegawczy obserwator zauważy, że podobna jest do trzeciej z kobiet, chociaż wygląda jak jej marna kopia. Tej ostatniej nie umiem ci dokładnie opisać. Przypomina jedną z tych lalek Nancy tak teraz popularnych wśród dziewczynek: połączenie Jackie Kennedy z królową karnawału. Ze wszystkimi detalami. Ma na sobie okropną sukienkę w kolorze kanarkowym, w której ledwo może się ruszać. A co najważniejsze: dwie pozostałe kobiety mówią na nią Grubi. – Zrobiła teatralną pauzę. – I co ty na to?

– To one.

– Tak myślałam.

– Ta w żółtej sukience musi być Olgą.

– Ale ona jest chuda, jakby żywiła się powietrzem.

– Naprawdę? Cóż, miała dużo czasu na odchudzanie. Brakuje Lolity. Gdzie ona może być?

– Powiedziałabym, że na porodówce. – Ramona się uśmiechnęła. Bawiły ją te zgadywanki.

– Rodzi? Lolita Puncel? W wieku czterdziestu pięciu lat?

– Mogłabym przysiąc, że tak właśnie powiedziały. A one czekają na nią, dla zabicia czasu ubolewając nad jej losem.

– Nie wiedziałam, że jest w ciąży.

– Wyglądają na większe dziwaczki, niż wynika z twoich opowieści.

– Niedobra jesteś.

– Ja na twoim miejscu nie chciałabym się z nimi zobaczyć.

– Bo są dziwaczkami? Teraz jeszcze bardziej nabrałam na to ochoty. – Zachichotała. – Zawsze byłaś dobra w szpiegowaniu, Ramono!

– Wyszłam z wprawy, ale przyznam, że to było dość łatwe zadanie. Gadają jak najęte, przekrzykując się nawzajem.

– Co za zbieg okoliczności. Wygląda na sprawkę diabła.

– Niewykluczone. Diabeł uwielbia niedorzeczne kobiety. Z pewnością te trzy wydały mu się cudowne. Co zamierzasz w takim razie zrobić?

– Wiedzą, że tu jestem?

– Nie sądzę, chociaż lekarz powiedział głośno i wyraźnie twoje imię i nazwisko w poczekalni. Jeśli założymy, że są w miarę trzeźwe, usłyszały i teraz łamią sobie nad tym głowę.

– Zrobisz coś dla mnie? – Julia zmrużyła oczy.

– Tego się obawiałam. Chcesz, żeby tu przyszły, prawda? Nie wystarczy ci moja relacja?

– Wiesz, że nie.

Ramona prychnęła z udawaną urazą.

Nina właśnie wyjaśniała koleżankom swoją teorię na temat losu i zbiegów okoliczności – przekonana, że kiedy w gwiazdach panuje chaos, na Ziemi wszystko zaczyna dziać się w przyśpieszonym tempie i nieładzie – kiedy pojawiła się pielęgniarka, trzymając na rękach śliczne niemowlę.

– Czy jest tutaj ojciec? – zapytała.

Andresito podskoczył jak na sprężynie.

– Mnie można byłoby tak nazwać – powiedział, nieśmiało się uśmiechając.

Pielęgniarka spojrzała na niego podejrzliwie, wyobrażając sobie, że za tym stwierdzeniem kryje się coś skomplikowanego i mrocznego, ale mimo to zaproponowała:

– Chcesz ją potrzymać?

Andresito skinął głową. Pielęgniarka włożyła noworodka w jego pozornie niezręczne ręce.

– Jesteś dziewczynką. – Andrés uśmiechnął się, przemawiając łagodnie do swojej przyrodniej siostry. – To dopiero niespodzianka.

Olga, Nina i Marta wstały, żeby ją obejrzeć. Olga zaczęła ćwierkać, zachowując się jak skończona ciotka idiotka. Nina w niczym jej nie ustępowała. Tylko Marta zachowała spokój. Nigdy nie lubiła małych dzieci – uważała, że nie rekompensują kłopotów, które idą z nimi w parze. Chociaż gdyby została matką, może zmieniłaby zdanie.

– Jej matka postanowiła dać jej na imię Mercedes, Merche – poinformowała pielęgniarka i uśmiechnęła się do nich w jak najlepszych zamiarach, nie rozumiejąc, dlaczego nagle zamarli w przerażeniu.

– Nie ma mowy – oświadczył Andrés z takim przekonaniem, że trzy koleżanki spojrzały na niego z mieszaniną podziwu i zaskoczenia. – Ja wybiorę jej imię. Będzie się nazywać Lola.

– Najlepiej na razie Lolita – zasugerowała Olga.

– Jeśli pan chce, może pan wejść i porozmawiać na ten temat z matką – w tej samej chwili powiedziała pielęgniarka.

– Naprawdę mogę? – Andrés nie mógł ukryć radości.

– Oczywiście.

– No to chodźmy.

Pielęgniarka zrobiła gest, jakby chciała wziąć od niego niemowlę, ale Andrés nie miał zamiaru wypuścić go z rąk. Wyglądał jak młody rozpromieniony ze szczęścia ojciec, tulący do siebie małą dziewczynkę.

– Coś mi się wydaje, że Lola będzie musiała napisać nowy list do tego waszego nudnego znajomego – powiedziała Marta.

– Jeśli wrzuciła go do skrzynki pocztowej na rogu, nie będzie to konieczne – zauważyła wyraźnie rozbawiona Nina. – Nie widziałyście, w jakim jest stanie? Uderzył w nią samochód. Rozrzucone wokół listy zmieniły się w mokrą miazgę. Mówię wam, że na niebie są jakieś zaburzenia. Szkoda, że nie obejrzałam waszych rąk. Pewnie wyczytałabym z nich niejedno.

– Możesz zrobić to teraz. – Marta wyciągnęła do niej swoją zadbaną dłoń pokrytą głębokimi liniami.

Nagle na korytarzu znów rozległ się dźwięk kroków. Tęga, wysoka pielęgniarka zbliżyła się dużymi krokami i energicznie poruszając rękami, po czym zatrzymała się w drzwiach i zapytała:

– Czy któraś z pań jest Martą Viñó?

Marta ożywiła się i spojrzała na kobietę, jakby ta właśnie wyszła z bardzo głębokiej jaskini.

– To ja.

– Proszę pójść za mną.

– Tylko ja?

– Pani i koleżanki. Ile pań jest?

– Razem ze mną trzy.

– Proszę za mną. Julia Salas chciałaby się z paniami zobaczyć.

Olga i Nina wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. To znaczy, że dobrze usłyszały.

W tym samym momencie, kiedy ruszyły wyłożonym kafelkami korytarzem w stronę windy, z przeciwnej strony nadszedł Damián. Olga zauważyła go kątem oka, ale nic nie dała po sobie znać. Damián też udał, że jej nie widzi. Oboje poczuli ulgę, że nie muszą ze sobą rozmawiać.

Trzy koleżanki i prowadząca je pielęgniarka wsiadły do windy. Podczas jazdy do góry Olga przyglądała się z przerażeniem niewydepilowanym ramionom pracowniczki służby zdrowia. „Mogłaby je chociaż rozjaśnić wodą utlenioną”, pomyślała.

– Jakie to ekscytujące, że zobaczymy naszą Julię, prawda? – odezwała się Nina.

Siostry Viñó nie odpowiedziały. Pielęgniarka o wyglądzie i zachowaniu walkirii odezwała się:

– Proszę się postarać nie robić hałasu. Niektórzy pacjenci śpią.

Na piętrze czekała Ramona, wpatrując się w drzwi windy i paląc oparta o ścianę. Kiedy wysiadły z windy, podeszła do nich.

– Marta, Nina i Olga, prawda? Koleżanki Julii z internatu. Miała wypadek, kiedy jechała na spotkanie z wami. Na szczęście niedaleko stąd, więc natychmiast trafiła do tego szpitala. Czuje się dobrze, ma tylko kilka siniaków. Przy odrobinie szczęścia wypiszą ją jutro. Bardzo chce się z wami zobaczyć. To tamten pokój. – Wskazała na jedne z zamkniętych drzwi.

– Skąd wiedziała, że tu jesteśmy? – zapytała Olga, marszcząc brwi.

– Dzięki mnie – powiedziała Ramona. – Rozpoznałam was w poczekalni. Julia nieraz mi o was opowiadała.

– Przepraszam, a ty jesteś…? – dopytywała się dalej Olga.

– Ach, tak, oczywiście. Jestem Ramona. Towarzyszka Julii. – Wyciągnęła rękę i wszystkie trzy uścisnęły ją po kolei, zastanawiając się nad formalnością takiego powitania.

– Towarzyszka? – Nina była zaskoczona.

– Towarzyszka ideologiczna – wyjaśniła Ramona. – Poznałyśmy się w więzieniu.

– Jak to w więzieniu? – Olga jeszcze bardziej zmarszczyła czoło.

– Oczywiście, przecież wy nic nie wiecie o tym okresie w życiu Julii, prawda? Lepiej będzie, jak ona wam o tym opowie, jeśli zechce. Właściwie, jeśli chodzi o Julię, to był niemal incydent, zaledwie kilka miesięcy w Les Corts. Ja spędziłam w kilku więzieniach dwadzieścia dwa lata.

– Och, ale dlaczego?

– Bo ja naprawdę byłam złym człowiekiem.

Ramona powiedziała to bardzo poważnym tonem, chociaż na jej ustach malował się cień uśmiechu. Na tym polegała niejednoznaczność ironii. Musiała przyznać, że nieźle się bawi.

Marta, Olga i Nina patrzyły na nią z bezgraniczną ciekawością, czekając na wyjaśnienia, które uzupełniłyby nieznane im do tej pory luki w życiorysie Julii. Domyślały się, że nie mogą się ich domagać, i może nawet byłoby lepiej ich nie uzyskać. Nigdy wcześniej nie zetknęły się z tego rodzaju szczerością. Ramona bez cienia wątpliwości wyglądała jak recydywistka i nie wiedziały za bardzo, jak ją traktować.

– Proszę was tylko, żebyście jej nie zmęczyły – powiedziała Ramona. – Najadła się strachu i wciąż jest pod obserwacją, bez względu na to, jak dobrze się czuje. Pójdę wykonać kilka telefonów, wypalić dwa papierosy, a potem wrócę, żeby was wyrzucić, zgoda?

Trzy kobiety wysłuchały jej poleceń bez słowa. Poruszył je sposób, w jaki Ramona mówiła o Julii, a jeszcze bardziej, jak się nią opiekowała. Kobieta otworzyła drzwi pokoju i zachęciła je gestem, żeby weszły do pogrążonego w mroku pomieszczenia. Sama została na zewnątrz.

Weszły powoli, niepewnym krokiem. Olga celowo szła ostatnia. Doznała nagle swego rodzaju zawrotu głowy, który zrzuciła na alkohol i późną porę. W rzeczywistości czuła panikę.

Korytarz prowadził do pokoju oświetlonego małą nocną lampką. Julia siedziała w łóżku z założonymi na brzuchu rękami i się uśmiechała. Obok niej, niczym strażnik, stał lśniący metalowy stojak z kroplówką. Chwilę wcześniej pomalowała różem policzki, a usta pomadką. Poprawiła na sobie koszulę nocną w kolorze błękitnego nieba i wygładziła kołdrę dla wywołania lepszego wrażenia. Koleżanki na jej widok zapomniały o prośbach pielęgniarki walkirii, żeby nie robić hałasu. Zaczęły wykrzykiwać słowa zaskoczenia, pochwał i radości. Śmiały się, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę się spotkały. Julia potraktowała je bardzo miło, z wyjątkiem Olgi. Wyraźnie unikała z nią kontaktu.

W zamęcie tylko bezpośrednio zainteresowana zdała sobie z tego sprawę. Nagle do pokoju wpadła pielęgniarka i zawołała, jakby była wcieleniem siostry Rufiny:

– Ciszej. Mówiłam, że pacjenci śpią!

Kobiety znieruchomiały, patrząc na siebie wzrokiem małych psotnic, udało im się opanować chichot i w końcu zaczęły mówić niezbyt głośno. Julia zapytała:

– Czy to prawda, że Lolita jest w ciąży?

Koleżanki opowiedziały jej o wszystkich szczegółach z dziennikarską skrupulatnością. Początkowo zaskoczone zbiegiem okoliczności doszły do wniosku, że nie ma w ich spotkaniu nic aż tak nadzwyczajnego, biorąc pod uwagę fakt, że restauracja Marty znajduje się niedaleko kliniki. Nina wspomniała o wpływie gwiazd. Postanowiły jak najszybciej odwiedzić świeżo upieczoną matkę. I nagle zapadła cisza. Wtedy Julia powiedziała:

– Proszę, usiądźcie. Nie stójcie tak.

Usadowiły się na niebieskiej kanapie. Olga sztywna i szeleszcząca taftą, Marta z podkrążonymi oczami i rozczochrana, jak przystało na świeżo porzuconą kobietę, i Nina z założoną nogą na nogę i bujająca jedną stopą w sandałku z zawrotnie wysokim obcasem.

– Gdybym mogła, zrobiłbym wam zdjęcie. – Julia się uśmiechnęła, widząc je zbite obok siebie. – Za bardzo się nie zmieniłyście, dziewczyny.

– Ja tak – poprawiła ją Olga.

Julia musiała się z nią zgodzić. Po raz pierwszy zwróciła się do niej bezpośrednio.

– To prawda. Wyglądasz jak jedna czwarta dawnej ciebie.

Olga uśmiechnęła się i pochyliła głowę, usatysfakcjonowana. Dostała to, czego chciała.

– Już dawno zapomniałam, że kiedyś byłam gruba – pochwaliła się.

– Twój widok nas nie zaskakuje, bo często widujemy cię w telewizji – zauważyła Nina. – Masz nad nami przewagę.

– Na żywo wygląda lepiej, prawda? – dodała Olga, daremnie szukając wsparcia swoich towarzyszek z kanapy.

– Ja dobrze pamiętam cię z dzieciństwa. W twojej dziurawej koszuli nocnej i z długimi czarnymi włosami. Chociaż w blondzie też ci do twarzy – powiedziała Marta, a jej słowa natychmiast wywołały reakcję Olgi.

– Kto by się spodziewał takiej przemiany, Julio. Musisz być z siebie bardzo dumna.

Julii zupełnie nie przeszkadzało wspomnienie jej znoszonej koszuli nocnej. Raczej z rozbawieniem przypominała sobie, jak starała się ze wszystkich sił ukryć dziury przed bogatymi koleżankami. Życie układa bolesne wspomnienia w porządku od najbardziej do najmniej dotkliwych. Jeśli te największe zajmują dużo miejsca, człowiek wręcz zapomina o tych mniejszych. Mniej więcej tak samo było z powodami, dla których czuła się dumna. W bardzo trudnych chwilach robiła tak trudne rzeczy, przezwyciężyła tyle niepowodzeń, że zdobycie mandatu posłanki i praca nad reformą prawną kraju wydawały się jej najmniejszymi z jej osiągnięć, niemal naturalną konsekwencją całej wściekłości, którą zgromadziła w sobie przez lata.

– Nie mogę narzekać – odpowiedziała Marcie.

Miały sobie wiele do powiedzenia, ale ani sytuacja, ani miejsce nie sprzyjały zwierzeniom. Poza tym trzy koleżanki odnosiły wrażenie, że siedzą przed nieznajomą. Kimś, kto tylko nieznacznie przypomina Julię z ich dzieciństwa – to biedne stworzenie, które zakonnice zmuszały do usługiwania przy stole, sprzątania i zmywania brudnych naczyń, służenia bardziej uprzywilejowanym. Teraz Julia była wykształcona – jako jedyna z czwórki skończyła studia wyższe – miała asystentkę, idealną fryzurę, tajemniczą przeszłość i maniery zawodowego dyplomaty. Patrzyła na nie z wysokości łóżka z uśmiechem zadowolenia, czekając na najlepszy moment, żeby zadać pytanie.

– Nie zamierzacie opowiedzieć mi nic o sobie? Co porabiałyście przez te ostatnie trzydzieści jeden lat?

W rzeczywistości wszystkie czekały na to pytanie. Nie tylko dlatego, że było logiczną konsekwencją ich spotkania, ale też dlatego – a może przede wszystkim – że ujawnienie pewnych informacji o sobie upoważniało je potem do wyciągnięcia ich od niej. A wszystkie były ciekawe, co się działo u Julii przez minione trzy dekady.

Koleżanki streściły po kolei swoje życiorysy, nie pomijając żadnego ważnego wydarzenia. Marta opowiedziała o ojczymie, pracy w wydawnictwie, ślubie ze spadkobiercą Ediciones Baudet, swojej przemianie w autorkę książek kucharskich, odniesionym sukcesie, audycji radiowej, artykułach pisanych do czasopisma i o restauracji. Na koniec dodała jak gdyby nigdy nic:

– Ach, i wygląda na to, że się wkrótce rozwiodę. Będę jedną z pierwszych osób, które przetestują twoją ustawę.

– Nie tylko moją – poprawiła ją Julia.

– Tak, oczywiście.

Julia zamierzała zapytać o rozwód, ale wyczuwając drżenie w głosie Marty, która odwróciła wzrok, postanowiła tego nie robić. Dobry rozmówca wyróżnia się nie tylko tym, co mówi, ale przede wszystkim tym, co potrafi przemilczeć.

Następna była Nina i jej opowieść o ciąży, wygnaniu z raju, małżeństwie, dzieciach, piekle, odejściu męża, pracy, Madrycie, Beatlesach, Barcelonie i wnuku. Ani słowa o Álexie. Nie miał już dla niej znaczenia.

– Masz wnuka! – Julia usiadła z wrażenia na poduszkach.

– Nie wyglądam na babcię, prawda? – Nina wyprostowała się z miną dumnej babci w minispódniczce.

– Absolutnie nie – zgodziła się z nią Julia.

Rozmowa zeszła na chwilę na dzieci. Olga pochwaliła się swoimi pięcioma porodami, Marta żartowała, że nie ma dzieci, aby zrównoważyć w rodzinie płodność swojej siostry, a Nina przyznała, że chciałaby mieć jeszcze jedno dziecko, ale „zabrakło jej ogiera”. Roześmiały się i wróciły do głównego wątku swojej konwersacji.

Nadeszła kolej Olgi. W streszczeniu jej życia dzieci zajmowały pierwsze miejsce. Wymieniła ich imiona. Czwórka najstarszych – dwie córki, które bardzo dobrze wyszły za mąż, i dwóch pracowitych synów – już jakiś czas temu opuściła rodzinny dom i Olga modliła się, żeby nie musieć długo czekać na wnuki. Z goryczą w głosie wyznała, że wszyscy dobrze sobie radzą bez jej pomocy, z wyjątkiem najmłodszego syna, który „gra na gitarze, studiuje filozofię i robi, co chce, jak cała dzisiejsza młodzież”. Jej marzeniem było zostać lekarzem – „żeby pomagać ludziom”, podkreśliła – ale musiała poświęcić karierę dla małżeństwa z doktorem Pardem, którego określiła jako „bardzo inteligentnego człowieka”.

Wspomniała też o swoim wielkim osiągnięciu, jakim było zrobienie prawa jazdy za trzynastym razem – „chociaż rzadko jeżdżę samochodem”, dodała. Swoją egzystencję określiła jako „spokojną”, „rodzinną” i „zrelaksowaną”. Po chwili wahania na koniec dodała:

– Chciałabym tylko móc zmienić kilka rzeczy z przeszłości.

Chociaż nie wdała się w szczegóły, jej wyznanie poruszyło koleżanki. Patrzyły na nią w milczeniu, jak wygładza włosy, spogląda na swoje paznokcie, po czym kładzie splecione dłonie na szeleszczącej spódnicy.

Do tej chwili Julia pozornie ignorowała Olgę, jednak po jej ostatnich słowach zmieniła postawę z powściągliwości na współczucie. To była istotna zmiana, choć ledwo dostrzegalna. Julia postanowiła nawet zadać koleżance pytanie.

– Nie myślałaś, żeby wrócić na studia, Olgo?

– Doktor Pardo by tego nie pochwalił. – Olga pokręciła energicznie głową.

– Dlaczego? – Julia była zaskoczona.

– Chce, żebym zajmowała się domem.

– A ty? – nalegała posłanka.

Olga roześmiała się bez przekonania, przechyliła głowę i powiedziała:

– To bez znaczenia. Przecież nie zacznę nagle sprzeczać się z nim.

Jej smutny ton sugerował uległość. Julia spojrzała na nią zaskoczona, zastanawiając się, czy powinna w jakiś sposób podnieść ją na duchu.

Zaległa tak krępująca cisza, że Marta poczuła się w obowiązku zmienić temat.

– Odłożyłyśmy dla ciebie dania z kolacji, Julio. Jest pudding z bakłażana, nietknięta kaczka w gruszkach i zostały profiterolki, które są pyszne. Prawda, Nino?

– Bezkonkurencyjne! – zawołała koleżanka, która jako jedyna doświadczyła przywileju skosztowania deseru.

– Gdybyśmy wiedziały, że tu jesteś, przyniosłybyśmy ci wszystko w pudełkach, prawda Marto? – stwierdziła Olga.

– Dobrze by było, bo jestem głodna… Chociaż obawiam się, że kaczkę będziecie musiały zjeść same. – Uśmiechnęła się czarująco, zanim dodała: – Jestem wegetarianką.

– Niemożliwe! – Olga podskoczyła ze zdziwienia, jakby koleżanka powiedziała właśnie, że jest płazem albo że oddycha przez skrzela. – Nie rozumiem wegetarian.

Julia wzruszyła ramionami.

– Biedna kaczka ma dzisiaj strasznego pecha – szepnęła Nina z rozbawieniem.

Weszła inna pielęgniarka i podeszła do łóżka pacjentki. Zapytała Julię, jak się czuje, i powiedziała coś o wspaniałym towarzystwie. Julia odpowiedziała, że czuje się dobrze, ból głowy ustąpił, i zapytała, czy nie mogliby odłączyć jej od tej okropnej kroplówki. Marta, korzystając z okazji, zapytała pielęgniarki, czy nie ma czegoś na kaca, bo zaraz eksploduje jej mózg. Kobieta spojrzała na nią w taki sposób, jakby po raz pierwszy widziała skacowanego człowieka, odparła: „Zaraz pani coś przyniosę”, i sobie poszła.

– Źle się czujesz, Marto? – zainteresowała się Julia.

– Sama opróżniła butelkę chivasa – odpowiedziała za siostrę Olga.

– Już mi lepiej – dodała Marta, ocierając dłonią pot z czoła.

– Może jutro, jeśli mnie stąd wypuszczą, przyszłabym do twojej restauracji spróbować tych smakołyków, które dla mnie zostawiłaś.

– To byłby dla mnie zaszczyt.

– Tak! Spotkajmy się jutro! W porze lunchu. Przyniosę ci książkę do podpisania dla mojej koleżanki z pracy, Marto – powiedziała Nina.

– Ja też jestem jutro wolna – oświadczyła Olga.

– A potem odwiedzimy dwie Lolity, matkę i córkę – snuła plany uradowana Nina.

– I pasierba! – Marta uniosła palec.

Wytłumaczyły szybko zdezorientowanej Julii, o co chodzi: opowiedziały o dwóch Andrésach, wyrzutach sumienia Loli i greckim bogu w płaszczu, którego poznały w szpitalnej poczekalni.

– Niezłe ziółko z tej Loli. Dziewiętnastolatek? – zdziwiła się Julia. – Ja też chcę go poznać! Chciałabym też was o coś prosić. – Koleżanki spojrzały na nią, gotowe spełnić każde jej życzenie. – Rozmawiałam o was z Vicentem, pamiętacie go? Naszego Vicentína? Wstyd mi, że przezywałyśmy go głupim. Chciałby, żebyście go odwiedziły. Obiecałam mu, że wam to przekażę. Mieszka teraz w zakładzie psychiatrycznym w Nou Barris. To trochę daleko, ale po obiedzie możemy pojechać tam taksówką. Mam nadzieję, że nie będzie padało.

Wzmianka o głupim Vicentem, wspomnienie tamtej letniej nocy w 1950 roku i zdziwienie, jakie wywołały słowa Julii, spowodowały, że w pokoju zapadła nagła cisza.

– Masz kontakt z Vicentínem? – ośmieliła się zapytać Nina.

– Mniejszy, niżbym chciała. Odwiedzam go za każdym razem, kiedy przyjeżdżam do Barcelony.

– I jak on się miewa? – zapytała Olga, udając zainteresowanie.

– Uroczy jak zawsze. Miał problemy zdrowotne, ale je pokonał.

Julia napawała się widokiem zdziwionych, przepełnionych lekkim strachem twarzy swoich koleżanek. Właśnie doświadczyły utraty kontaktu z rzeczywistością, którą najprawdopodobniej odczuwają osoby nagle tracące pamięć. Wyglądały na całkowicie zagubione. Julia się uśmiechnęła. Nie czuła zmęczenia, jedynie ogromną ulgę. Miała uporządkowane, bezpieczne życie i pogodziła się z przeszłością.

Postanowiła jeszcze przez chwilę podelektować się zmieszaniem koleżanek.

– Chyba powinnam wam zdradzić kilka szczegółów z mojego życia, o których nie wiecie.

Zaczęła od początku – od upalnej nocy w 1950 roku, kiedy Vicentín ją zgwałcił. Powiedziała im o tym prosto z mostu, bez ogródek ani eufemizmów. Gwałt. Straszne słowo. Przypomniała, że chłopak obudził się po wizycie Marty w magazynku przy drewutni. „Pamiętasz, że chwycił cię za koszulę nocną?” – zapytała, a wszystkie koleżanki pokiwały głową. „Wyczuł w jakiś sposób, oszołomiony i ciekawy, kolejną wizytę. Zdziwienie i ciekawość nigdy Vicentemu nie wychodziły na dobre” – wyjaśniła. Kiedy weszła do jego pokoju, właśnie się masturbował, chociaż Julia wtedy była zbyt młoda, żeby to zrozumieć. Oboje się przestraszyli. Przypomniała, że w tamtym czasie zaczął wykazywać wzmożone podniecenie seksualne typowe dla jego wieku, ale też charakterystyczne dla jego choroby. Igrały z ogniem, prowokując go w ten sposób. Minęło dużo czasu, zanim zrozumiała, że w rzeczywistości chłopak nie zrobił tego z premedytacją. Po prostu to zrobił. Spojrzała na Olgę.

– Trafiło na mnie, ale doskonale wiemy, że mogło to spotkać którąkolwiek z nas. Nie poniosłybyście tych samych konsekwencji co ja, ale zakonnice też by was ukarały. Siostra Rufina uznała, że zasłużyłam na wzorową karę, proporcjonalną do ciężaru popełnionego przeze mnie grzechu. Według niej byłam winna tego, co się stało, po części dlatego, że nie miałam na sobie majtek. Nie wiadomo, jakim cudem znalazła je na schodach. Postanowiła wysłać mnie do szkoły z internatem w Collseroli, do strasznego miejsca o nazwie Los Pinos. Na drzwiach wejściowych budynku widniał napis „Szkoła”, ale w rzeczywistości był to zakład poprawczy, gdzie zamykano najtrudniejsze przypadki. Same dziewczyny, sieroty, w większości córki zbiegłych albo zabitych komunistów. Nie miałyśmy nikogo, kto mógłby obronić nas przed złym traktowaniem zakonnic. Mogły z nami zrobić wszystko. Byłyśmy, a przynajmniej tak nam wmawiały, wyrzutkami społeczeństwa. Nie przejmujcie się. Nie będę wchodziła w szczegóły. Musiałabym długo opowiadać. Powiem wam tylko, że przez trzy lata, które spędziłam tam w zamknięciu, nie nauczyłam się niczego ani moja noga nie postała w czymś, co przypominałoby chociaż trochę szkolną klasę. Pracowałyśmy od wschodu do zachodu słońca, piorąc i łatając pościel. Sprzątałyśmy też budynek. Zawsze żrącą sodą. Zakonnice ją uwielbiały i używały niemal do wszystkiego. Dlatego przez większość czasu miałam popaloną skórę na rękach. Kiedy postanowiłam uciec, miałam dużo szczęścia. Inne dziewczęta, które tego próbowały, zakonnice złapały jeszcze w ogrodzie. Mnie się udało. – Koleżanki Julii odetchnęły z ulgą. – Wymknęłam się nocą przez okno, przeszłam przez główną bramę i doczekałam świtu zwinięta w kłębek pod drzewem. Potem zeszłam ze wzgórza, napawając się pięknymi widokami. Nigdy więcej nie czułam się tak bardzo wolna. Nie miałam pojęcia, dokąd pójść. Chciałam odnaleźć Vicentego i zabrać go ze szkoły, ale nie miałam żadnego konkretnego planu. Czułam się w pewien sposób za niego odpowiedzialna, dużo o nim myślałam podczas bezsennych nocy w poprawczaku. Vicente był jedyną osobą, którą miałam na świecie. Słyszałam o miejscach, w których przyjmowano sieroty i nikt się tam nad nimi nie znęcał. Chciałam je znaleźć i zamieszkać razem z nim.

W tej samej chwili do pokoju weszła pielęgniarka, niosąc dla Marty tabletkę przeciwbólową i kubeczek z wodą. Marta połknęła lek pośpiesznie, chcąc wysłuchać dalszej części opowieści Julii.

– Jeśli źle się pani czuje, proszę się położyć na kanapie – powiedziała pielęgniarka przed wyjściem.

Julia kontynuowała pewnym głosem, nabierając coraz większej odwagi, żeby stawić czoło nagiej prawdzie.

– Przykro mi. Ale na tym mój dramat się nie skończył. Ta część mojego życia przypomina smutną radionowelę. Podczas ucieczki pewien gwardzista próbował mnie wylegitymować. Doszło do niefortunnej sytuacji – uśmiechnęła się ze zdziwieniem, że wyznanie tego przyszło jej z łatwością – podczas której broniłam się najlepiej, jak potrafiłam. Zostałam aresztowana za napaść. Wylądowałam w więzieniu dla kobiet w Les Corts, gdzie spędziłam osiem miesięcy. Przestańcie patrzeć na mnie z takim smutkiem, bo teraz przejdę do najlepszej części mojej historii. W więzieniu poznałam Ramonę. Spotkanie z nią uratowało mi życie. Los jest przekorny, prawda? Gdybym nie doświadczyła tych wszystkich nieszczęść, o których wam wspomniałam, kto wie, co by się ze mną stało. Ramona zachęciła mnie do wstąpienia do partii, czuwała nade mną, dała mi szansę, uwierzyła w ludzki wrak, którym byłam w wieku siedemnastu lat, kiedy mnie poznała. Dziewczynę z popalonymi żrącą sodą rękami, którą w szkole nauczono tylko tego, jak usługiwać innym. – Koleżanki wymieniły spojrzenia przepełnione wyrzutami. – I uginającą się pod ciężarem przeszłości, której nie mogła zmienić i o której niej mogła zapomnieć. Musiałam coś z tym zrobić.

Julia wspomniała im też o dobrych chwilach w swoim życiu: wyjściu z więzienia, działalności partyjnej, pobycie we Francji, studiach, towarzyszach, uwolnieniu Ramony, przyjaźni, powrocie do Hiszpanii, śmierci Franco, legalizacji partii komunistycznej… Gdy mówiła, koleżanki wciąż były skupione na jej przeszłości, ciężkich latach i próbowały ukryć palące je wyrzuty sumienia. W szczególności Olga – jej myśli krążyły wokół żrącej sody, ucieczki w środku nocy, ośmiu miesięcy więzienia. Odczuwała w piersi coraz większy ciężar, jakby jej serce zamieniło się w kamień. Duży i ciężki kamień, którego nie potrafiła udźwignąć. Przecież właśnie po to zorganizowała kolację – żeby się dowiedzieć, potwierdzić, w końcu ponieść karę za swoją winę. Zastanawiała się, czy jakaś wyższa siła ma z tym wszystkim coś wspólnego. Obwinianie Boga o to, co się nam przydarza, jest sposobem na usprawiedliwienie swoich czynów.

Julia mówiła dalej:

– W dzień śmierci Franco Ramona i ja upiłyśmy się wódką anyżkową. To był chyba najszczęśliwszy moment w całym naszym życiu. Chociaż po anyżówce ma się okropnego kaca.

Tym razem koleżanki zaśmiały się niepewnie. Idąc za radą pielęgniarki, Marta oparła się wygodnie na kanapie i słuchała koleżanki, nie ruszając się. Taftowa sukienka Olgi nie szeleściła już od dłuższej chwili. Nina patrzyła w dal szeroko otwartymi, błyszczącymi oczami.

– Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam podczas jednej z moich tajnych podróży do Barcelony, było odszukanie Vicentína. Chciałam go zabrać z internatu szarytek. Nie macie pojęcia, w jakich warunkach trzymały go zakonnice. Pamiętacie ten jego obrzydliwy magazynek przy drewutni? – Wszystkie przytaknęły. – Siostry zamykały go tam na kłódkę i pozwalały wyjść tylko na chwilę w niedzielę. „Żeby złapał kilka promieni słonecznych”, powiedziały. Biedny chłopak płakał i wrzeszczał nocami, żeby go wypuściły, bo nic nie rozumiał. Zakonnice bały się go. Czy to nie śmieszne? Przecież to one były potworami i tylko brakowało, żeby pożarły go jak w jakiejś bajce. – Julia zamilkła i wróciła do wspomnień, którymi nie chciała się z nikim dzielić. – W każdym razie zabrałam go stamtąd. Wydawało się, że siostry poczuły wielką ulgę. Nie musiałam im prawie niczego wyjaśniać. Matką przełożoną była już wtedy siostra Presentación. Znalazłam Vicentemu lepsze miejsce do życia i od tego czasu przebywa w zakładzie psychiatrycznym w dzielnicy Nou Barris. Ma swoją opiekunkę, otaczają go życzliwi mu ludzie, jest mistrzem chińczyka i ciągle się onanizuje. Myślę, że jest całkiem szczęśliwy. – Uśmiechnęła się, kończąc swoją opowieść.

Nina zmarszczyła brwi. Mimo wyjaśnień i tego, co już wiedziała, wciąż jej coś w tej historii nie pasowało. Znów jako jedyna odważyła się zapytać:

– Dlaczego to wszystko dla niego zrobiłaś?

– To ostatnia rzecz, o której wam jeszcze nie powiedziałam. – Julia zaczerpnęła powietrza. – Vicentín jest moim bratem.

Zapadła tak głęboka cisza, że nawet Julia się przestraszyła.

– Mam powtórzyć? – zapytała.

Nina zakryła dłonią usta i bezskutecznie próbowała powstrzymać płacz.

– Teraz wszystko rozumiem – powiedziała.

Dolna warga Olgi zadrżała. Podobnie jej ręce. Siedziała nieruchomo ze złączonymi kolanami, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Marta zasnęła z głową odchyloną do tyłu i lekko otwartymi ustami. Julia uśmiechnęła się, kiedy to zauważyła.

– Wiedziałaś, że to był twój brat? – wyjąkała Nina.

– Powiedziała mi o tym siostra Rufina tamtej nocy, zanim wysłała mnie za karę do Los Pinos. W poprawczaku miałam dużo czasu, żeby o tym myśleć. – Widząc, że koleżanki potrzebowały dalszych wyjaśnień, dodała: – Moja matka miała w rzeczywistości dwoje nieślubnych dzieci. W odstępie pięciu lat popełniła grzech, którego owoce musiała ukrywać przed światem. Moje narodziny przypłaciła życiem. Biedna kobieta. I to wszystko. Zanudziłam was?

Rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do pokoju weszła zdecydowanym krokiem María, trzymając jak zwykle otwarty terminarz i długopis w ręku.

– Julio! Napędziłaś mi strachu! Dlaczego nie zawiadomiłaś mnie wcześniej? – zawołała z lekkim oburzeniem.

Posłanka uspokoiła swoją asystentkę, bagatelizując wypadek, doznane obrażenia i pobyt w szpitalu. Przedstawiła jej swoje dawne koleżanki: Ninę, Olgę, śpiącą Martę.

María wyjęła z aktówki paczuszkę owiniętą w folię aluminiową.

– Kupiłam ci kanapkę, bo pomyślałam, że będziesz głodna. Z tuńczykiem i pomidorem. O tej porze nie było nic innego. Zjedz ją lepiej pod kołdrą, żeby pielęgniarki cię nie zobaczyły. Mam wiadomość od Antonia, kierowcy. Czuje się dobrze. Ma złamaną nogę, ale bez problemu wróci do zdrowia. Dostał wypis do domu, więc powinien już tam być, jeśli nie mieszka daleko. Ubezpieczenie pokryje koszty pobytu w szpitalu i jego rehabilitacji. Samochód nadaje się na złom. Zadzwoniłam do-wiesz-kogo (chodziło o chłopaka Julii) i opowiedziałam mu, co się stało. Jutro przyleci pierwszym rannym samolotem do Barcelony. Tym o wpół do siódmej, pomogę mu kupić bilet. Zarezerwowałam mu pokój w hotelu Majestic, na wypadek, gdyby tak było ci wygodniej. Jutro rano odwołam wszystkie spotkania, na razie z kolejnych trzech dni. Rozmawiałam z szefem izby przyjęć i poprosiłam, żeby nie udzielał informacji dziennikarzom, jeśli coś wywęszą. Poinformowałam sekretarkę ministra, że będziesz na zwolnieniu przez czas nieokreślony. Życzy ci szybkiego powrotu do zdrowia. Co jeszcze? – María spojrzała w swoje notatki, żeby sprawdzić, czy o czymś nie zapomniała. – Ach, tak! Twoja koleżanka Lola urodziła dziewczynkę. Ma na imię Lolita. Przesłałam jej od ciebie bukiet herbacianych róż. Myślisz, że coś mi jeszcze umknęło?

María podniosła wzrok znad terminarza. Było w niej coś ponadludzkiego.

– Ta dziewczyna zawsze jest taka? – zapytała Nina z podziwem.

– Zawsze. Wygrałam los na loterii – zażartowała Julia i zwracając się do swojej asystentki, powiedziała: – Jak zwykle pamiętałaś o wszystkim, Marío. Jeden mały szczegół: temu-ty-już-wiesz-komu możesz dać klucze do mojego mieszkania na wypadek, gdybym jeszcze nie wróciła, kiedy przyjedzie.

– Dobrze – zanotowała María. – W takim razie odwołam rezerwację pokoju.

– Dziękuję, że pomyślałaś o wszystkim, nawet o kwiatach dla Loli.

– Nie ma za co. To moja praca.

– Nie wiesz przypadkiem, w którym pokoju leży nasza koleżanka? – Nina postanowiła wykorzystać to chodzące źródło informacji.

María nie musiała sprawdzać swoich notatek.

– W 217.

– Jeśli nie macie nic przeciwko temu, pójdę ją odwiedzić – powiedziała Nina z uśmiechem. – Później wrócę sprawdzić, jak się czuje Marta.

– Poszłabym z tobą, ale pewnie mi nie pozwolą – powiedziała Julia.

– Ja tu zostanę, jeśli pozwolisz – zaproponowała Olga.

Nina dała jej do zrozumienia gestem, żeby robiła, co chce. W rzeczywistości wolała pójść sama. Miała zamiar spróbować odzyskać dawną przyjaźń, jaka łączyła ją z Lolą, i czuła, że czas zmian, które czekały je obie, był ku temu wspaniałą okazją. Potrzebowała też pilnie kogoś, z kim mogłaby porozmawiać i kto udzieliłby jej rady. Ale w tym momencie było dla niej jasne, że Álex Baudet nie stanie się ważną osobą w jej życiu. Najgorsze, że jeśli musiałaby wybierać między nim a jego żoną, wolałaby Martę. Kiedy mu o tym powie – jeśli w ogóle to zrobi – Álex pomyśli, że zwariowała.

– Czy mogłabyś odprowadzić moją koleżankę na oddział położniczy, Marío? Boję się, że w tych obcasach zabije się po drodze – stwierdziła Julia.

– Oczywiście – powiedziała María, doskonale wiedząc, kiedy szefowa chce się jej pozbyć. – Chodźmy, tędy.

Nina i María opuściły pokój w rytm stukotu swoich obcasów. Marta była pogrążona w tak głębokim śnie, że zaczęła chrapać. Olga i Julia zostały same.

– Mogłabyś podać mi tę słomkową torbę, Olgo? – Zapytała Julia, wskazując na podłogę przy metalowym stojaku do kroplówki.

Olga spełniła jej prośbę i stanęła przy łóżku, patrząc, jak Julia przetrząsa torbę w poszukiwaniu czegoś.

– Pomóc ci? – zaproponowała.

– Nie, dziękuję. Już mam. Usiądź, proszę, przy mnie, Olgo. Tutaj, na łóżku.

Olga zrobiła, o co prosiła ją koleżanka.

Julia spojrzała jej prosto w oczy. Zdziwiła się, jak dużo kosztowało ją zrobienie czegoś tak prostego. Nie miała żalu do tej kobiety, która wyglądała jak plastikowa lalka w tej swojej śmiesznej sukience i z tą opalenizną modelki, ale czuła, że role narzucone w okresie dzieciństwa trudno zmienić, nawet jeśli z upływem czasu życie sprawia, że ludzie stają się zupełnie innymi osobami. Olga wciąż skrywała w sobie agresywną, nieprzyjemną, grubą mistrzynię ceremonii sprzed trzech dekad. Julia nadal była biedną dziewczynką w dziurawej koszuli nocnej, która usługiwała do stołu bogatym uczennicom. Ale były też: grubaską, która jadła, żeby nie płakać, bo jej matka zupełnie się nią nie interesowała, oraz inteligentną i silną dziewczyną, która zaszła w życiu daleko, chociaż nieraz powinęła się jej noga.

Olga zebrała się na odwagę, żeby ująć rękę Julii, i drżącym teatralnym głosem zachęciła ją:

– Powiedz mi, co chcesz. Wyrzuć to z siebie. Czekam na to od wielu lat.

Julia wzruszyła ramionami i pokręciła głową.

– Nie mam ci nic do powiedzenia.

– Rozumiem, że mnie nienawidzisz.

– Nie nienawidzę cię.

Julia mogła zapytać, za co dokładnie powinna jej nienawidzić, ale nie zrobiła tego. Wydało się jej, że Olga jest zbyt chętna do wyznania swoich win. Jaki sens miało dramatyzowanie, kiedy jej dawna koleżanka była bliska łez. Przeszył ją dreszcz na samą myśl o wykrzywionej od płaczu twarzy Olgi, rozmazanym makijażu, odpadających sztucznych rzęsach lub – nie daj Boże – widoku naturalnego oblicza koleżanki. Dlatego postanowiła inaczej rozegrać tę finałową scenę. Obiecała sobie – i Ramonie – że dokładnie oczyści szuflady swojego życia, więc musiała od czegoś zacząć. Rozchyliła spoconą dłoń Olgi i położyła coś na niej.

– Chcę ci to oddać.

Olga otworzyła szeroko oczy, nie wierząc w to, co zobaczyła. Przez dłuższą chwilę oglądała przedmiot, który odzyskała po tylu latach: małe pozłacane nożyczki hafciarskie z uchwytami ozdobionymi motywem roślinnym. Ich widok natychmiast przywiódł jej na myśl matkę. I letnią noc w 1950 roku. Poczuła prawdziwą skruchę – prawdopodobnie pierwszy raz w życiu – i zrobiła dokładnie to, czego obie się obawiały: wybuchła płaczem.

– Dlaczego mnie nie nienawidzisz? Zrobiłam coś, czego nie da się wybaczyć – powiedziała, zanim makijaż rozmazał się jej na twarzy.

– Właśnie dlatego – odparła Julia. – Właśnie dlatego.