Inspektor Caffery to przystojny mężczyzna. Średniego wzrostu, gładko ogolony, z ciemnymi, krótko ostrzyżonymi włosami. Poza tym jest wyższym rangą oficerem w swoim wydziale, więc często poszukują go dziennikarze. Nie odwzajemnia tej sympatii; unika ich, kiedy tylko może. Nie nauczył się jeszcze, jak dawać im to, co chcą usłyszeć, i gardzi wszelkim fałszem i kombinatorstwem. Dziś jednak reporterka złapała go, zanim zdążył umknąć, i czuje się w obowiązku odpowiedzieć jej na pytanie:
– Jakie znaczenie ma dzisiejszy dzień dla pana i pozostałych funkcjonariuszy?
Odpowiada jej szybko i sprawnie, nachylając się do trzymanego przez nią małego mikrofonu. Usilnie stara się nie patrzeć jej w oczy, żeby nie dojrzała w nich kłamstw.
– Mamy mieszane uczucia. Oczywiście to, że rodzina poniosła taką stratę, a my nie mogliśmy zakończyć poszukiwań radośniejszym akcentem, było druzgocące, ale gdy widzę teraz, jak Jacqui czynnie odbudowuje swoje życie… – wskazuje polanę ze zgromadzonym tłumem – …mogę śmiało powiedzieć, że nam, policji, jest niezmiernie miło, że rodzina może rozpocząć nowy rozdział życia.
– Uważa pan, że dla Jacqui sprawa jest domknięta? Może i odnaleziono ciało jej córki, ale nadal nie do końca wiadomo, co ją spotkało.
Caffery patrzy na nią bez słowa. Nie znosi określenia „domknięty”. Kojarzy mu się z prawnikami i zakupem nieruchomości. Reporterka zauważa jego wahanie i podsuwa:
– Ta sprawa? Czy jest dla niej domknięta?
– Nie wiem. Nie jestem nawet pewien, co to słowo znaczy. Dziękuję pani.
Kiwa głową i udając, że nie słyszy jej kolejnego pytania, oddala się w stronę baldachimu liści, skąd może obserwować zdarzenia bez konieczności zabierania głosu. Reporterka, zaskoczona jego gburowatym zachowaniem, przez chwilę jest zbita z tropu. Caffery wsuwa się głębiej między drzewa, żeby nie przyszło jej do głowy za nim podążyć. Pozostaje tam w cieniu, oparty o drzewo, bo dziś z trudem utrzymuje się na nogach. Caffery niedomaga. Od dwóch tygodni nęka go ból głowy z rodzaju tych odpornych na środki przeciwbólowe. Nie może spać, a gdy z rzadka mu się to udaje, śni, że jest uwiązany. Zapada się w bagno lub ruchome piaski. Nie wybrał się do przychodni – nawet nie zna swojego lekarza pierwszego kontaktu – wie zresztą, że nie doczekałby się diagnozy. Jego ból bez wątpienia nie ma fizycznego źródła. Pochodzi gdzieś z głębi, z miejsca nieuchwytnego i bliżej nieokreślonego. Wie jednak, że słuchanie, jak Jacqui Kitson opowiada o swojej córce, nasili ten dotkliwy ucisk w jego głowie.
Reporterka, zrezygnowawszy najwidoczniej z pościgu za Cafferym, przedarła się już do Jacqui, która dla odmiany spragniona jest wywiadów. Wyrzuca z siebie znów te same utarte frazy o tym, jakim koszmarem były dla niej te miesiące po zaginięciu córki, jakie katusze przeżywała, nie znając jej losów. Z każdym wypowiadanym przez nią zdaniem Caffery’ego coraz bardziej świerzbią ukryte w kieszeniach dłonie. To fakt, że akurat on o zniknięciu córki Jacqui wie więcej niż ktokolwiek inny – to on nadzoruje śledztwo i wie, że pewne spekulacje na temat tej sprawy nie ujrzą nigdy światła dziennego. Ale nie to go dzisiaj trapi. W postawie i słowach Jacqui jest coś, co zgrzyta mu w głowie jak papier ścierny. Ilekroć ona otwiera usta, narasta w nim napięcie. Caffery odrywa się od drzewa i wchodzi nieco głębiej w las, żeby tylko się poruszać, wpuścić do ciała trochę życia. Ale to nie pomaga. Jest zmęczony. Bardzo, bardzo zmęczony.