Gdzieś pośród drzew po drugiej stronie posiadłości „Pod Wieżyczkami” grucha cicho gołąb. Poza tym wokół panuje cisza. Państwo Anchorowie-Ferrersowie z córką oraz policjanci wracają pospiesznie do domu. Nikt nie mówi o uczuciu grozy, jakie zaczęły w nich budzić okoliczne lasy. Jakby coś ich obserwowało spomiędzy drzew.
Sierżant Molina mamrocze coś do radia, ale w odpowiedzi zamiast głosów, zamiast zrozumiałej odpowiedzi, słychać jedynie trzaski. Cała grupa wchodzi do domu, tylko Molina zostaje na zewnątrz, przy bocznych drzwiach, i usiłuje nawiązać łączność. Inspektor Honey i Oliver sprawdzają wszystkie drzwi i okna na parterze. Matilda sama do końca nie wie dlaczego – chyba po to, żeby się czymś zająć – przystępuje instynktownie do parzenia wszystkim herbaty. Ogrzewa dzbanek i zsuwa ciasto z kratki na talerz. Nie ma czasu na studzenie – trzeba będzie jeść takie, jakie jest. Kroi ciasto na kawałki i stawia na stole. Stoi tam nietknięte, aż dociera do niej, jak głupie było jej przypuszczenie, że w takich okolicznościach ktoś pomyśli o jedzeniu.
Oliver i inspektor Honey wracają i siadają razem przy stole. Policjant robi notatki. Gospodarz pomaga mu odtworzyć szczegóły sprawy.
– Czyli ile? Piętnaście lat, tak?
Oliver kiwa głową.
– Właśnie dlatego nie rozumiem, czemu go tak szybko wypuścili.
– Nie wiemy, czy go wypuścili. System ma pewne luki.
– Nie da się ukryć. – Oliver znów jest sobą. Matilda wyczuwa, że jest równie rozjuszony i zaniepokojony jak ona. Zerka na Lucię, a potem odwraca się do niej tyłem, opiera łokieć o stół i odzywa się do policjanta szeptem słyszalnym tylko dla Matildy.
– Zapewne wiecie, że moja córka znała ofiary. Z tym chłopakiem… no, z Hugonem Frinkiem chodziła… przed tym wszystkim. Rozstali się niewiele wcześniej.
Matilda podchodzi do stołu, siada, wtyka dłonie między kolana i wpatruje się apatycznie w talerz z ciastem, a tymczasem Oliver mówi dalej cicho, a jego głos jest zupełnie bez wyrazu. W miarę jak opowiada, przed oczami stają jej okoliczności śmierci Hugona: pierwsze rozmowy telefoniczne, pogłoski, że coś się stało w Oślim Lasku, potwierdzenie, odwiedziny policji. Stopniowo wychodzące na jaw ohydne szczegóły: od wyszeptywanych sugestii sąsiadów po niezbite nagie fakty. Hugo Frink miał zaledwie siedemnaście lat. Wysoki, barczysty i zielonooki, wioślarz i meloman. Gdy jego rodzice wyjechali na pewien czas za granicę, pomieszkiwał u dziadków po przeciwnej stronie doliny. Lucia poznała się z Hugonem podczas obchodów Dnia Guya Fawkesa w pobliskiej wiosce i spotykali się przez sześć miesięcy. Późną wiosną Hugo poznał jednak inną miejscową dziewczynę i zerwał z Lucią. Już samo to ją załamało, a jego zabójstwo ledwie kilka tygodni później było jak ostatni gwóźdź do trumny. Już nigdy nie doszła do siebie.
Kable był niepoczytalny i skazywano go raz za razem za rozmaite przestępstwa: podpalenie, napaść na tle seksualnym, kradzież samochodu. Nikt nie wie, z jakiego powodu tej letniej nocy posunął się do zabójstwa ani dlaczego wybrał Hugona Frinka i jego nową dziewczynę, Sophie Hurst-Lloyd. Doszło do tego mniej więcej milę od posiadłości „Pod Wieżyczkami”, w leśnych ostępach przy końcu doliny. Teraz młodzież jeździ tam na BMX-ach, ale wtedy była to po prostu połać niezgłębionego lasu nazywana Oślim Laskiem, bo lata temu ktoś tam hodował osły. Las przylegał do terenu posiadłości dziadków Hugona, ale leżał zbyt daleko, żeby ktoś dosłyszał krzyki nastolatków. Na końcu Kable zostawił po sobie charakterystyczny ślad: usunął jelita nastolatków, splótł je razem i rozwiesił na kształt serca na drzewach nad ciałami ofiar. Dokładnie tak, jak odtworzono to dzisiaj w lesie nieopodal domu „Pod Wieżyczkami”.
– Kable to psychopata – mówi Oliver. – Nic go nie powstrzyma. Nie okazuje ani skruchy, ani strachu.
Honey pociera skronie, jakby dopiero teraz dotarła do niego ta szokująco nierzeczywista sytuacja, w której się znalazł.
– Bardzo nam przykro. Dowiemy się, dlaczego nam nie powiedziano, że wyszedł. Proszę nam dać trochę czasu.
Zerka na boczne drzwi, wciąż jeszcze zamknięte. Molina stoi odwrócony do nich plecami i mówi coś gorliwie do nadajnika.
– Kiedy to znaleźliście? – pyta inspektor. – No… to, co pokazaliście nam w lesie?
– Tuż przed waszym przyjazdem. Od tego Matilda zawsze zaczyna: od pracy w ogrodzie. To jej pasja.
– Żeby tu dotrzeć, trzeba minąć po drodze żółty dom. Wie pan, o której koło niego przejeżdżaliście?
– Nie mam pojęcia. Około jedenastej?
– I nie zauważyliście niczego dziwnego? Żadnych nieznanych samochodów? Niczego, co wydałoby wam się nie na miejscu?
– Nie.
Cisza bije jak zegar. Oliver czeka, aż inspektor zada następne pytanie, ale ten nagle wybucha.
– Nie rozumiem, dlaczego się stąd nie ruszyliście. Nie wydaje wam się, że… – Szuka właściwego słowa. – Nie obraźcie się, ale tu coś wyraźnie wisi w powietrzu. Nie czujecie tego?
– Czujemy. – Siedząca na swym miejscu we wnęce kuchennej Lucia unosi głowę. – Coś okropnego.
Matilda przygląda jej się uważnie. Zawsze powtarzała, że nie znosi tego miejsca, nawet przed zabójstwami. Pod względem wrażliwości od zawsze przewyższa pozostałych członków rodziny. Kiran z kolei… no cóż, Kiran jest jej całkowitym przeciwieństwem. Choć Oliver należy do zwolenników tezy, że wychowanie jest ważniejsze od genów – że społeczeństwo może uformować każde dziecko tak, by stało się pożytecznym i szczęśliwym dorosłym – Matilda zupełnie się z tym nie zgadza. Wychowała dwoje dzieci i uważa, że przychodzą na świat ukształtowane. Jak planety – wpadają na swoją orbitę bez względu na to, co się wystrzeli w ich stronę. Można co najwyżej wytrącić je nieco z toru, ale nie można odwrócić ich biegu. Kiran od urodzenia ma ustaloną, wyraźną, solidną naturę. Od samego początku wiedział, czego chce od świata. Lucia stoi na przeciwległym biegunie. Szarpie się na wszystkie strony i nie potrafi wytrwać w szeregu. Śmierć Hugona tylko nasiliła ten problem.
– Szefie?
Wszyscy odwracają się jak na komendę. Molina wchodzi do kuchni i zamyka za sobą drzwi. Na czole perli mu się pot.
– Jest sprawa.