Miejsce zwane przez Caffery’ego domem to zawilgocona, ciasna, kryta strzechą chata stojąca samotnie na uboczu pośród wzgórz Mendip w Somerset. Zasłony są zaciągnięte – dziś rano rzeczywiście się spieszył. Caffery chodzi od okna do okna, odsłania je i przy okazji przegląda szafki w poszukiwaniu alkoholu. Znajduje butelkę szkockiej i nalewa sobie do szklanki. Jest czternasta i trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby już zaczynać pić, ale to nieważne. Caffery nigdzie się nie wybiera. Czeka go długi dzień w jego małym domku. Tylko on i jego na nowo powzięte zobowiązanie, kiszący się we własnym sosie.
Na wyświetlaczu telefonu, w skrzynce wiadomości głosowych, widnieją cztery ikonki – czyli nadinspektor dał upust swojej złości. Caffery nie chce tego wiedzieć. Ta nagła chęć, to olśnienie, ta obsesja – oto jego wyobrażenie wolności i teraz nic go już nie powstrzyma. Kasuje wiadomości, wychyla duszkiem pół porcji szkockiej, po czym przechodzi ze szklanką na podest na piętrze, przystaje i patrzy na sufit, gdzie widnieje właz na strych.
Strychy. To tam lądują wszelkie wspomnienia. Przed laty w Londynie pracował nad sprawą, kiedy to szczególnie niezrównoważony pedofil wtargnął do domu zamieszkiwanego przez pewną rodzinę, wpełzając na strych z dachu sąsiedniego budynku. Od tej pory ma problem z cholernymi poddaszami. A strych tego domku – w którym zresztą nigdy nie poczuł się jak u siebie – zamieszkuje w dodatku jakieś stworzenie. Wiewiórka, jest tego prawie pewien; w każdym razie nie daje mu to spać i Caffery stale obiecuje sobie, że coś z tym zrobi.
Na szafie leży kij z gumową nakładką. Caffery przynosi go, otwiera nim właz i ściąga składaną drabinkę. Ta zsuwa się ze zgrzytem, a za nią osypuje się kilka kłaczków brzoskwiniowej maty izolacyjnej. Caffery mocuje drabinkę ze szczękiem i zaczyna się wspinać.
To stary, naprawdę stary dom z niskimi sufitami. Wzniesiono go częściowo w czasach przed osuszeniem mokradeł w tym rejonie Somerset, gdy docierano tu jeszcze łodzią, ale z biegiem lat dołączano nowe fragmenty i akurat ten to nowoczesna dobudówka. Jest tu światło elektryczne – zaledwie goła czterdziestowatowa żarówka, ale wystarczy do oświetlenia belek i legarów. W odległym kącie znajduje się prowizoryczny drewniany stelaż, na który odłożył stosy przywiezionych z Londynu kartonów. Wszędzie czuć sianem, pleśnią i środkami owadobójczymi, których użył jakiś czas temu, żeby zlikwidować gniazdo os.
Idzie ostrożnie przez strych z opuszczoną głową, stąpając od legara do legara. Popołudniowe powietrze jest tak ciche, że słychać skapujące z drzew krople deszczu i odległy ryk silnika samolotowego. Sto ton paliwa pędzi przez krystalicznie czysty błękit nieba tysiące metrów nad chmurami.
Szybko odnajduje poszukiwane pudło. Ścianki nadgryzła wiewiórka i ze środka wysypały się notatki, które sporządzał, gdy prześwietlał Tracey Lamb. Pudła nie da się znieść, więc Caffery zaczyna przerzucać papiery w stronę włazu. Opróżniwszy karton, kluczy z powrotem między krokwiami i spycha wszystko przez otwór wprost na podest. Kartki spływają jak gigantyczne płatki popiołu, niektóre spełzają po stopniach. Caffery schodzi po drabince i stopami spycha papierzyska po schodach. W przedpokoju nachyla się i zaczyna przenosić wielkie naręcza kartek na kuchenny stół.
Pociąga duży łyk whisky i przystępuje do segregowania kartek. Ma przed sobą całe ryzy notatek i sprawozdań wywiadowczych. Siatka pedofilska, do której należał Penderecki, powstała przed nadejściem Internetu i nie przerodziła się w rozległą, międzynarodową sieć, z jaką kojarzy się powszechnie szajki pedofilskie. To była zbieranina podrzędnych opryszków i recydywistów, którzy podczas licznych odsiadek snuli wspólnie swoje fantazje i planowali, co zrobią na wolności. Większość z nich wiedziała, że wyląduje z powrotem za kratkami. Mogli krzywdzić, kogo chcieli. Porzucili swe zobowiązania wobec społeczeństwa z chwilą, gdy zrozumieli, że społeczeństwo już ich nie chce.
Caffery obejrzał wszystkie analogowe nagrania, na których zarejestrowano sceny molestowania. Patel stroi sobie żarciki z obrazów, których on sam nie umie wymazać z pamięci; w tej strefie jego pamięci nie ma miejsca na humor. Dziesięć lat temu odesłał taśmy do prokuratury, ale wspomnień nie udało mu się wykasować. A na wypadek gdyby zechciał kiedyś odświeżyć tę wiedzę, tu, między papierami, znajdzie notatki, które sporządził, zanim przekazał nagrania władzom.
W kieszeni brzęczy mu telefon i Caffery go wyjmuje. To e-mail od Johnny’ego Patela.
Derek Yates – mówi ci to coś? To jedyny spadkobierca z testamentu Tracey Lamb, obejmującego, zdaje się, pięć szylingów i sześć pensów (i to na stare, kumasz). Tyle się dowiedziałem.
Derek Yates. Caffery wpatruje się w ekran telefonu. Derek Yates.
Na dźwięk tego nazwiska coś mu świta w głowie, ale nie wie dokładnie co.
Bardzo długo siedzi bez ruchu. Potem odrzuca telefon i zaczyna gorączkowo przerzucać papiery. Zastyga nad kartką z wykazem nazwisk spisanych z taśm wideo. Nazwisk członków siatki pedofilskiej Pendereckiego, których Caffery nigdy nie wyśledził. Przy części widnieją znaki zapytania, które postawił lata temu, ale teraz jego uwagę przykuwa ostatnia pozycja na liście.
Yates.
Yates???
Porywa telefon z e-mailem od Patela i przebiega po nim wzrokiem.
Derek Yates – mówi ci to coś?
– Derek Yates – mamrocze do ekranu. – Derek Yates. Dlaczego Tracey Lamb zapisała wszystko tobie?