Żadna z zebranych osób nie zorientowała się jednak, że Lucia nie jest tak przygaszona, na jaką wygląda. Faktycznie znajduje się w stanie pełnej gotowości. Spuściła głowę, spojrzenie ma zmętniałe, ale wszystko czujnie obserwuje. Nasłuchiwała odgłosów torturowania Miśka, słucha teraz jego szamotaniny i chociaż ją to wykańcza, znajduje siłę, żeby się odwrócić. Na tym etapie mogłaby się łatwo załamać, ale nie zrobi tego. Utrzyma uczucia na wodzy. A to dlatego, że Lucia Anchor-Ferrers wyjdzie z tej rozgrywki zwycięsko.
Przyciska twarz do lodówki. Nie może się opędzić od pewnego zdania, które kazali jej powtarzać psychologowie, gdy przechodziła terapię po śmierci Hugona i Sophie.
Nie jestem głupia, nie jestem brzydka ani nieatrakcyjna. Jestem całkowicie zdrową, normalną dziewczyną.
Powtarza to sobie na okrągło i przypomina sobie, co powtarzali wszyscy terapeuci: że inni mogą na nią patrzeć, słuchać jej słów i wyrabiać sobie zdanie na jej temat. Patrząc na jej bladą cerę i włosy, mogą ją uważać za pomyloną anarchistkę. Mogą ją wziąć za jakąś chuligankę tylko dlatego, że nosi się na czarno i ma ćwieki w uszach. Ale co najważniejsze, jedyną osobą, która wie na pewno, kim jest Lucia, jest ona sama. A w tej chwili Lucia całkowicie panuje nad sytuacją.
Skupia się na śladach pozostawianych przez mężczyzn. Ślady to podstawa. Dobrze mieć za ojca kogoś takiego jak Oliver, kto zna każdy najnowszy gadżet i ma dostęp do najnowocześniejszych systemów alarmowych. Owszem, może i majstrowali przy alarmie, żeby go odłączyć, ale nie mają pojęcia, że dom jest wypełniony niewidocznymi kamerami. Chociaż tata sam je instalował, nie wspomniał o nich ani razu, a mama, jeśli ma choćby odrobinę oleju w głowie, też nic nie powie. Mężczyźni nie rozpracowali systemu nadzorującego, ona tymczasem miała masę czasu, żeby zastanowić się nad rozmieszczeniem kamer i ich zasięgiem. Do dziś odnajduje nowe miejsca, nowe strefy, których nie widzą obiektywy. Misiek skowyczy na stole, a ona w tym czasie ocenia kąty widzenia obiektywów, próbuje określić, które fragmenty kuchni zostaną najdokładniej zarejestrowane, gdzie będzie najlepiej widać twarze mężczyzn.
Jeśli komuś się wydaje, że może powstrzymać Lucię Anchor-Ferrers, to niech się lepiej dobrze zastanowi. To osoba stuprocentowo zdolna do przejęcia kontroli nad sytuacją. To tylko kwestia czasu…
Lucia przesuwa nieznacznie brodę, otwiera oko i patrzy na wnętrze kuchni. Mężczyźni rozmawiają z tatą.
Ten, który nazywa siebie inspektorem Honeyem, działa jej na nerwy. Tak dziwacznie się prezentuje z tą lśniącą łysiną i koroną z loczków. Żaden z niego glina, nawet głupek by na to wpadł. A Honey to zmyślone nazwisko, chociaż żadne inne jej do niego nie pasuje. Musi przyznać, że to sprytny wybór – honey, miód, kojarzy się ze słodyczą, czystością i czymś wiarygodnym.
Teraz Honey wyciąga w stronę taty mały różowy pojemnik. Lucia rozpoznaje dozownik na leki nasercowe. Od operacji tata musi łykać co dzień pół apteki, chyba po lekarstwie na każdy układ w organizmie.
– Czego potrzebujesz? – Honey zdejmuje wieczko i przygląda się różnym tabletkom. – Które?
Tata zwleka z odpowiedzią. Nie jest pewien, czy to nie kolejny podstęp.
– No! – Honey potrząsa zniecierpliwiony pojemnikiem. – Masz ostatnią szansę.
– Przegródka w prawym górnym rogu. Wszystkie.
– Otwieraj usta.
Honey wysypuje tabletki na dłoń i kładzie je tacie na języku. Potem wstaje, przynosi szklankę wody z kranu i przystawia mu ją do ust. Tata przełyka z trudem. Woda kapie mu po brodzie. Honey zadowolony, że tabletki znikły, zamyka pojemnik i wylewa resztę wody do zlewu.
Lucia rzuca szybko okiem na matkę, ciekawa, czy domyśliła się, co to oznacza: że mężczyźni nie żartują i naprawdę chcą nastraszyć rodzinę. I że wszyscy jej członkowie muszą w tym czasie żyć. I że to potrwa.
Koszula Honeya jest śnieżnobiała i wykrochmalona, kolor garnituru stonowany, jak u prawdziwego detektywa policji. Właśnie się nachyla i dźwiga ramieniem stół. Mama natychmiast cofa rękę, ale zanim zdąży ją odsunąć, Honey jednym tupnięciem wstawia nogę między jej ręce. W efekcie siedzi wykrzywiona w jego stronę i obejmuje go za nogę.
– Wstawaj.
Uwalnia ją, podnosząc nogę, i chwyta z tyłu za bluzkę. Zanim Matilda zdąży zareagować, już zostaje poderwana na nogi. Stoi niepewnie, ze skutymi rękami na wpół wzniesionymi na wysokości twarzy, gotowa odeprzeć ewentualne ciosy. Honey przerywa i patrzy na Miśka, który nadal się dławi i kręci łbem, jakby chciał się od czegoś uwolnić.
– Zaraz wszystko zarzyga – odzywa się do Moliny. – Wiele zniosę, ale nie psie rzygowiny. Trzeba coś zrobić, zajmij się tym.
Lucia nie może się pohamować. Szarpie za kajdanki.
– Pozwólcie mi zatrzymać psa. Proszę, nie ruszajcie go. Zostawcie go w spokoju.
Na te słowa po twarzy Honeya przemyka cień. Mężczyzna nieruchomieje na chwilę, po czym bardzo wolno obraca się w jej stronę. Taksuje ją spojrzeniem od stóp do głów, ostentacyjnie ślizga się wzrokiem po jej nogach. W końcu się uśmiecha.
– Miło cię widzieć. Witaj na imprezce, ślicznotko.
– Chcę tylko swojego psa. Nie róbcie mu krzywdy.
– „Chcę, chcę” – przedrzeźnia ją. – Chcieć nie znaczy dostać – nie mówiła ci mamusia? A może mamusia była nieudolna, jeśli chodzi o umiejętności wychowawcze?
Chwyta Matildę i wstrząsa nią silnie, aż głowa lata jej bezwładnie w przód i w tył.
– Nieudolna nieudolna. Nieudolna nieudolna. Byłaś nieudolna?
– Proszę – mówi Lucia. – Zostawcie mi tylko mojego psa. Proszę.
– To ja tu rządzę, a nie ty. Twoje zachcianki nie mają już nic do rzeczy, jeszcze na to nie wpadłaś? A tak główkowałaś przy tej lodówce.
Kiwa głową w stronę Moliny.
– Zabierz ją na górę, a potem zajmij się psem. Nie obchodzi mnie, co z nim zrobisz, byle nie miała go przy sobie.
Honey dźga od tyłu kolanem nogę mamy i popycha ją naprzód. Mama idzie niezdarnie do drzwi, nie patrząc na nikogo. Gdy opuszczają pomieszczenie, tata wydaje cichy, gardłowy dźwięk – coś jak kwilenie – i opuszcza głowę. Pewnie płacze. Lucia odwraca z odrazą wzrok.
Molina zdejmuje zawieszoną na drzwiach smycz i przypina Miśka do uchwytu jednej z szafek. Następnie podchodzi do Lucii. Ta podnosi wzrok, spodziewając się nawiązania kontaktu, ale nic z tego. Molina ma oczy przymknięte, skupione. Przekręca kluczyk w zamku kajdanek – Lucia nie może się nadziwić, jak zręcznie to robi; tak rutynowo, jakby szczotkował zęby – a potem rozpina je za jej plecami.
– Proszę, czy mogę wziąć z sobą psa? Proszę.
– Słyszałaś, co powiedział.
Popycha ją w stronę drzwi. Lucia opiera się minimalnie tylko po to, żeby ostatni raz zerknąć na ojca, a potem pozwala się wypchnąć Molinie za drzwi.
Zabiera ją do pokoju na pierwszym piętrze. To ten zwany przez rodzinę „pokojem różanym”, ponieważ wszystko jest tu w różyczki. Ściany, narzuta, zasłony. Nawet karnisz ma nadrukowane różyczki. Choć pokój urządzono niemałym kosztem, rzadko się z niego korzysta.
Molina nakazuje jej usiąść przy kaloryferze i zaczyna majstrować przy kajdankach, w końcu je rozpina. Jest delikatny, stara się jej nie szarpać. Lucia siedzi przodem do drzwi i ma widok na korytarz. Molina robi swoje, a tymczasem otwierają się drzwi naprzeciw, te od pokoju Kirana, i wychodzi z nich Honey. Zerka na nią przelotnie, po czym zamyka za sobą drzwi i jakby nigdy nic schodzi po schodach. Najwidoczniej to tam umieścił mamę. Lucia przygląda się Molinie z profilu, próbując określić, czego można się po nim spodziewać. W jego minie jest coś nieodgadnionego. Nie może się zdecydować, czy jest bardzo niebezpieczny, czy tylko udaje.
Molina kończy swoją robotę. Wstaje i patrzy na nią pytająco.
– W porządku? Wygodnie ci?
Lucia milczy przez chwilę. A potem mówi:
– A cała ta mistyfikacja z Minnetem Kable’em? To było potrzebne?
Molina patrzy na nią, mrużąc oczy. Wydaje się, że myśli nad odpowiedzią, ale to tylko moment.
– Pytałem, czy ci wygodnie? Czy możesz się ruszać?
– Tak.
– Na pewno?
– Tak. I nie musiał mnie pan tak mocno bić. Prawda? Czy mogę prosić o Miśka? Chcę swojego psa.
– Zrobię, co w mojej mocy.
– Dziękuję.
Lucia celowo utrzymuje z nim kontakt wzrokowy. Nie przestaje myśleć o kamerach przemysłowych włączonych na suficie nad jego głową. To jej tajna broń. Rejestruje wszystko, a Molina nie ma o tym pojęcia. Chodzi po pokoju i stuka zatrzaskami na oknach. Tymczasem po schodach wchodzi Honey, popychając przed sobą Olivera. Tata ma obwisłą skórę na twarzy, usta otwarte, na koszuli plamy z wody. Wchodzi na podest i zauważa, że Lucia go obserwuje. Jego wzrok wędruje na kajdanki i na jego twarzy pojawia się straszliwy smutek i rezygnacja.
Honey popycha go naprzód i tata kieruje się chwiejnie w stronę drugiej sypialni. To pokój Lucii – ten pomalowany na fioletowo, brązowo i czarno – i gdy Honey otwiera kopniakiem drzwi, Lucii migają przez moment wszystkie jej znajome rzeczy, jej krucyfiks i plakat z Marilynem Mansonem. Na drzwiach szafy wisi na czarnym wieszaku jej gotycka sukienka marki All Saints. Tu nie ma kamery; gdy tata je montował, uparła się, że musi mieć w domu miejsce, w którym będzie miała całkowity spokój.
Drzwi się zamykają. Lucia siedzi niemal bez ruchu. Jej twarz ani drgnie. Jesteś normalną, zdrową, mądrą dziewczyną. Bardzo mądrą. Nikt nie wie, kim jest naprawdę Lucia, poza samą Lucią.
Tak, myśli teraz, patrząc na te zamknięte drzwi. Nikt nie wie, kim jest naprawdę Lucia, poza samą Lucią.