Pokój różany

Z głębi domu dochodzą niezrozumiałe dla Lucii dźwięki. Dziwne przepychanki, jakby skrobanie w ścianach. Patrzy wyczekująco na drzwi, próbując odgadnąć, co się dzieje. Hałas dobiega z pokoju Kirana, w którym przebywa mama. Pokoju nazwanego przez córeczkę Kirana „pokojem miętowym”.

To najbrzydszy pokój w domu. Ale może też się okazać najważniejszy. Znajduje się tam kamera – zamontowana w tarczy zegara w miejscu dwunastki. Obejmuje większość pokoju. Zobaczy wszystko, co wydarzy się w tych czterech ścianach. Tata nie mógł wymyślić lepszego miejsca.

O tej kamerze nie wie nawet mama – tak dyskretną ochroną objął dom tata. Od czasu zabójstwa Hugona i Sophii bardzo się zmienił. Zawodowo i prywatnie. Nieważne, że Minnet Kable siedzi w zakładzie zamkniętym – po morderstwach tata stał się podwójnie czujny.

Lucia słyszy, jak ktoś trzaska drzwiami, a potem w domu zalega cisza.

Pociera z roztargnieniem pierś w miejscu, gdzie ją zabolała. Niewygodnie jej siedzieć w jednej pozycji, stanik się zwija i ją uwiera. Najchętniej by go odpięła, dała sobie trochę luzu, ale nie zrobi tego – przynajmniej dopóki w domu znajduje się „inspektor Honey”. Sama myśl o biustonoszu przywołuje znienacka żywe wspomnienie Hugona. Hugona, który rozbiera ją na korcie tenisowym przy domu swojego dziadka. Hugona i jego ciała, opalonego po wielu dniach spędzonych na grze w krykieta i pływaniu w rzece. Uczył się w Radley, gdzie przykłada się ogromną wagę do sportu, i to było po nim widać. Miał już zaklepane miejsce na prestiżowej uczelni w Durham. Jeszcze dziś, choć upłynęło tak wiele lat, to wspomnienie rodzi ból, który zżera ją od środka.

Znów jakiś odgłos: jeden z mężczyzn pogwizduje głośno w ogrodzie, jakby przywoływał psa. Lucia siada prosto, patrzy na okno szeroko otwartymi oczami i wszystko zaczyna jej się układać w głowie. Potem słyszy głosy – mężczyźni weszli do starej komórki. Komórka leży pod pokojem miętowym. Od lat jest tam dziura w kominie, Lucia nieraz się martwiła, że Misiek tam wlezie. Nagle wszystko staje się jasne. Przyrzekła sobie trzymać język za zębami, ale to jest takie złe, tak bardzo złe.

Siada na kolanach.

– Ej! – Wali pięścią w podłogę i wrzeszczy przez deski podłogowe. – Ej, wy! Coście zrobili z moim psem? Dajcie mi psa! Dajcie mi psa!

Cisza. Mężczyźni na dole przerwali rozmowę. Wyobraża sobie, jak wpatrują się w sufit.

– Chcę swojego psa! – wrzeszczy. – Pokażcie mi tego psa!

Słychać, jak otwierają się drzwi do kuchni i rozlegają się kroki na schodach. Jeszcze chwila i przekręca się zamek w drzwiach. W progu stają obaj mężczyźni. Lucia patrzy na nich obłąkanym wzrokiem. Istna dzikuska.

– Lucio, Lucio? – odzywa się Honey z udawaną grozą. – A cóż to za hałasy?

– Mój pies. Misiek. Co się stało z moim psem?

– Pies – mówi beztrosko Honey. – A, tak. Przykro mi, przykro mi, że tak wyszło.

– Co się stało? Co mu się stało?

– Twoja matka wsadziła psa do komina.

Lucia nie spuszcza go z oczu. Ten osobnik jej się nie podoba, nie podoba jej się ani trochę.

– Prosiłam, żebyście go zostawili przy mnie – mówi bezbarwnym tonem. – Skurwiele.

Honey wydaje z siebie cichy, z trudem powściągany pisk. Zaciera nerwowo dłonie. Rzuca Molinie krótkie triumfujące spojrzenie, jak uczniak, który prawie wyskakuje ze skóry z uciechy.

– „Skurwiele”! – mówi z podnieceniem. – Powiedziała: „skurwiele”! Poczułem się jak kompletne zero. Ty też się poczułeś jak zero?

Molina wpatruje się gniewnie w podłogę. Mamrocze coś niezrozumiale pod nosem.

Uśmiech Honeya raptownie gaśnie. Teraz wzdycha przeciągle, od serca.

– No tak. Pomogła psu w ucieczce. Co dla mnie jest równoznaczne z tym, że twoja matka wysoko sobie ceni waszego pupila. Prawda to?

Lucia przygląda mu się uważnie. Nie ufa mu ani odrobinę. Ma w sobie coś nieobliczalnego. Nieprzewidywalnego.

– Pytałem, czy to prawda.

– Nie muszę odpowiadać. Chcę wiedzieć, co się stało z moim psem. Nic mu się nie powinno stać, nie jest niczemu winien. Chcę porozmawiać z matką. Na osobności. Chcę się dowiedzieć, co się dzieje z Miśkiem.

– Taaa, na pewno ci na to pozwolimy.

– Chcę porozmawiać z matką.

– Ona nie chce tego słuchać.

– Owszem, chce.

– Nie, Lucio. Nie chce. Zastanów się przez chwilę. Pomyśl, że może twoja matka wyżej sobie ceni psa niż własną córkę.

Lucia nic na to nie odpowiada.

– Sam nie wiem. – Honey się zamyśla. – Słyszy się czasami, nieprawdaż, panie Molina, szczególnie o ludziach z wyższych szczebli drabiny społecznej, otóż słyszy się, że bardzo wysoko cenią sobie swoje zwierzęta. Zdaje się, że to jakaś klasowa przywara. Dla mnie, człowieka z nizin społecznych, to zupełnie niepojęte. Nigdy nie rozumiałem, jak to jest, że koń albo pies zastępuje człowieka.

Kląska z namysłem językiem o podniebienie.

– A ty co o tym sądzisz, Lucio? Myślisz, że matka darzy cię większym szacunkiem niż psa?

– Ależ oczywiście.

– Bo stoisz wyżej w hierarchii niż pies, prawda, Lucio?

Lucia zamyka usta. Patrzy na niego wyzywająco.

– Słyszałeś, o co pytałem, Lucio? Stoisz wyżej w hierarchii niż pies? Bo ja osobiście nieszczególnie przepadam za psami – razi mnie ich sposób jedzenia. Taki niechlujny. Nieapetyczny. Nieprawdaż, panie Molina?

– Ohyda.

– Sprawiasz wrażenie dystyngowanej panienki, Lucio. Mogę się założyć, że podczas jedzenia zachowujesz się o wiele schludniej niż pies, mam rację? Jesteś bardziej powściągliwa w zaspokajaniu swoich potrzeb fizjologicznych?

Lucia odwzajemnia spojrzenie.

– Coś ty powiedział?

– Psy zresztą robią też z uporem inne nieprzyjemne rzeczy. Wiesz, do czego jest jeszcze zdolny pies przy pierwszej nadarzającej się okazji? Do wytarzania się w stolcu innych przedstawicieli swojego gatunku. Wiedziałaś o tym, Lucio?

– Nie postawicie na swoim.

– Nie byłbym taki pewien. – Znów kląska językiem. – Bywa, że psy posuwają się jeszcze dalej. Nawet ten stolec zjadają. W moim przekonaniu to już jest zachowanie odrażające, coś przynależnego najniższym formom życia. Nie zgodzisz się ze mną? No bo jeśli twoja matka plasuje cię niżej niż psa, jest to poważny zarzut pod adresem innej istoty ludzkiej – sugeruje, że jest ona zdolna do zjadania ludzkiego kału.

Robi długą, uroczystą pauzę.

– A ty przecież nie jesteś zdolna do czegoś tak ohydnego. Prawda, Lucio?

Lucia patrzy na niego spode łba.

– Jesteś? – powtarza. – Jesteś do tego zdolna?

Cisza jak makiem zasiał. Lucia krzyczy do niego w myślach: pierdol się, pierdol się, pierdol się… Ale doskonale wie, kiedy trzeba przegrać bitwę, żeby wygrać wojnę. Nie czas teraz na walkę.

Kręci głową. Spuszcza wzrok.

– Dobrze – mówi Honey. – Liczę, że nie dobiegnie nas już stąd ani słówko. Zamknę drzwi, a ty będziesz siedzieć cicho. Jak grzeczna dziewczynka. Jasne?

– Jasne.

Mężczyźni wychodzą, a Lucia siedzi w milczeniu. Jej myśli krążą po domu i po wielu innych miejscach, Lucia bez przerwy coś knuje. Śledzi mężczyzn po dobiegających z różnych miejsc odgłosach. W wyobraźni towarzyszy też Miśkowi.

Poprzez las i przez potok. Przez żywopłot. Lucia wie, dokąd się uda – na błonia, gdzie chodzą czasem na spacery. Tam gdzie dzieci zbierają w niedzielę kwiaty bzu czarnego. Nie ma czipa, nie ma plakietki. Jeśli ktoś go znajdzie, nie będzie mógł go doprowadzić do domu. Ale przynajmniej uchroni się przed tym wszystkim.

Lucia jest ciekawa, kto go znajdzie.