Naukowiec

Oliver, zamknięty w fioletowej szkatułce pokoju Lucii, wygląda przez okno. Noc jest wietrzna, ale jasna dzięki pełni. W dzieciństwie Oliver wyobrażał sobie, że księżyc świeci własnym światłem. Dopiero w szkole średniej odkrył z zakłopotaniem, że ten blask pochodzi od promieni słonecznych odbijających się od zimnej nieruchomej masy skalnej. Rozczarowało go to, miał poczucie, że księżyc go zawiódł. Postanowił się już nim nie zajmować i w zamian skupić na rzeczach samoistnie wydzielających światło. Na słońcu. Laserze.

Oliver jest przede wszystkim naukowcem. Ale w wielu kręgach, wpływowych kręgach, jest kimś znacznie, znacznie ważniejszym.

Jego obsesja na punkcie światła zrodziła się podczas pierwszych lekcji fizyki, gdy był jedenastoletnim chłopcem i uczył się podstaw. Szczególnie upodobał sobie lasery, uważał, że technika laserowa to najbliższy naukowy odpowiednik alchemii. Potrafił całymi godzinami śledzić ich działanie, badać moc i właściwości. Po uzyskaniu tytułu magistra nauk przyrodniczych rozpoczął współpracę z NASA, gdzie na lata zagrzebał się w rozmaitych projektach związanych z odpadkami kosmicznymi; w szczególności poświęcił się pracom nad skonstruowaniem tak zwanej miotły laserowej, urządzenia, które miało podnieść bezpieczeństwo w przestrzeni kosmicznej poprzez niszczenie nieczynnych satelitów i wszelkiego złomu pochodzącego ze stacji kosmicznych. Po opuszczeniu NASA pracował przez krótki czas w wojsku – w pionie naukowym Królewskiego Korpusu Łączności, gdzie jako podporucznik poszerzał wiedzę z zakresu łączności i wojskowych systemów identyfikacji, co zaowocowało licznymi zleceniami z działów badań i rozwoju prywatnych firm. Specjalizował się w bezprzewodowej komunikacji optycznej z wykorzystaniem lasera, ale przez długie lata dreptał w miejscu – brakowało mu tego czegoś, praktycznego zastosowania lasera, które odpowiadałoby jego wizji.

A potem Minnet Kable zamordował dwoje nastolatków niecałą milę od domu „Pod Wieżyczkami”. I to diametralnie odmieniło życie Olivera. Na pozór odniósł sukces. W głębi duszy stał się jednak kimś, kogo nie do końca lubi i rozpoznaje.

Niełatwa to podróż, ale Oliver wraca teraz myślami do pierwszych dni po zabójstwie Hugona i Sophie. Przez dwa dni nad okolicą krążył śmigłowiec, a firma Olivera przysłała z Londynu pracownika ochrony. Pozostał z nimi przez tydzień, aż Minnet Kable wszedł jakby nigdy nic na komisariat policji w Wells i wyciągnął ręce, gotowy dać się zakuć w kajdanki.

Wydarzenia z Oślego Lasku nie dawały Oliverowi spokoju. Nie przyznał się Matildzie, ale w wolnym czasie gorączkowo dociekał, co się właściwie stało. Kiedy przyjeżdżali do posiadłości, pod byle pretekstem wychodził na samotne spacery i prędzej czy później lądował w Oślim Lasku. Stawał w miejscu, w którym odnaleziono ciała, przyglądał się drzewom, które opleciono jelitami. Obchodził miejsce zbrodni, rozgrzebywał stopami dywan z liści. Odkrył jamę, norę zawaloną puszkami po piwie i bobkami nietoperzy, i zbadał ją dokładnie, zastanawiając się, czy Minnet znał to miejsce – czy w nim nocował. Może nawet czatował.

Pewien człowiek z miejscowego klubu golfowego pracował w biurze koronera i Oliver przez wiele miesięcy zabiegał o jego względy, szukał pretekstu, żeby przysiadać się do niego w barze, i stawiał mu drinki. Kiedy sprawa trafiła już do sądu, koroner trochę się wyluzował i Oliverowi udało się ustalić pewne szczegóły, których nie podano do wiadomości publicznej. Najbardziej zapadł mu w pamięć sposób, w jaki Kable napadł na parę. Brutalność i skuteczność tego ataku nie dawały mu spokoju.

Kiedy do niego doszło, Hugo i Sophie uprawiali seks (Oliver nadal nie jest pewien, czy Lucia zna ten szczegół, ale nie chce pytać). Był ciepły wieczór i para leżała na kocu u stóp ogromnego dębu – Sophie na dole, Hugo na górze – kiedy niespodziewanie nadszedł Kable. W ręce trzymał nożyk do tapet, którym posłużył się później do wycięcia ich wnętrzności. Oraz szpikulec do lodu.

Jednym ruchem przebił szpikulcem pośladki Hugona. Ostrze przeszło milimetry od kręgosłupa, przebiło jelito i wyłoniło się z drugiej strony, trafiając prosto w brzuch Sophie.

Oliver nie mógł wymazać tego obrazu z pamięci. Podwójne obrażenie za jednym zamachem. Ta wizja nie odstępowała go na krok. Prześladowała go i z niego szydziła. A potem stopniowo, niezauważalnie, może dzięki sile instynktu samozachowawczego, myśli, które dotąd go nękały, przeobraziły się w coś potencjalnie konstruktywnego. Nigdy się do tego nie przyzna przed Matildą, ale żeby sobie jakoś poradzić z tymi obrazami, musiał je wykorzystać jako inspirację w pracy naukowej. Wszedł do strefy, której wstydzi się do dziś.

I jest prawie pewien, że właśnie dlatego w ich domu zjawili się ci dwaj mężczyźni. To wszystko jego wina.