John Bancroft

Oliver jest człowiekiem rozsądnym i zamiast zadręczać się sytuacją, w jakiej się znalazł, stara się wybiec myślami naprzód. Przywołuje pewien obraz: oto w bliżej nieokreślonej przyszłości do domu „Pod Wieżyczkami” przybywa funkcjonariusz policji i odnajduje ich skatowane ciała. Jego ciało w tym pokoju. Potem ciało Matildy. I wreszcie Lucii.

Zamiast rozmyślać nad tym, co go dalej czeka, koncentruje się mocno na dowodach, które tu pozostaną, gdy będzie już po wszystkim. Uznaje, że policja oddeleguje funkcjonariusza płci męskiej, chociaż jego skrupulatny umysł podaje to wpierw w wątpliwość i każe się zastanowić, czy przydzielenie tej roli mężczyźnie nie jest tylko konsekwencją jego zachowawczego, patriarchalnego podejścia. Rozsądek podpowiada, że równie dobrze mogłaby to być kobieta, w takim świecie teraz żyją, ale ostatecznie Oliver wyobraża sobie jednak mężczyznę. Być może kogoś znużonego obowiązkami, kogo ta sprawa postawi na nogi. Człowieka czujnego i sprawnego fizycznie. Nie osobę jadającą w samochodzie dania z McDonalda i snującą przydługie historie o swoich perypetiach w pubie za rogiem. To będzie człowiek, którego napędza odwieczna walka dobra ze złem.

Ten wymyślony oficer dochodzeniówki ma krótkie i praktyczne imię. Gary albo John, albo Bob. Ma czterdzieści kilka lat – za stary na pochopne decyzje, za młody na flegmę i sztampę. Może się nazywać John Bancroft. To nazwisko wzięło mu się nie wiadomo skąd, ale gdy tylko pojawiło mu się w głowie, od razu wiedział, z kim ma do czynienia. Bancroft jest dociekliwy, czasem trochę porywczy. Ma bystry umysł, nie poddaje się łatwo i zdarza mu się nie przespać nocy, gdy ma do rozwikłania zagadkę. Gdy odnajdzie ciała Anchorów-Ferrersów, będzie wiedział, co robić. Oliver wyobraża sobie jego przybycie – kiedy? Za dziesięć dni? Wchodzi do pokoju i zastyga, pełen wahania. Nie wie jeszcze o dowodach zarejestrowanych przez kamery – to wyjdzie na jaw później. Na razie widzi tylko zwłoki Olivera. Nie od razu do nich podchodzi. Daje sobie trochę czasu i próbuje odtworzyć w głowie przebieg zdarzeń. Szuka w myślach wskazówek.

Oliver rozgląda się uważnie po pokoju, usiłuje spojrzeć na niego oczami Bancrofta. Po długim namyśle zauważa na parapecie kubek z przyborami do pisania, pominiętymi przez mężczyzn być może dlatego, że to głównie miękko zakończone flamastry, którymi nie sposób wyrządzić nikomu krzywdy. Oliver zmienia pozycję na podłodze i odkrywa, że jeśli się tylko trochę napręży, zdoła ich dosięgnąć. Rana na piersi szczypie go i ciągnie, ale udaje mu się względnie bez bólu złapać kubek i wrócić na miejsce. Przykuca nad kubkiem i sprawdza flamaster za flamastrem, kreśląc linie na grzbiecie dłoni. Większość jest stara i wyschnięta, ale dwa jeszcze piszą. Między listwą podłogową a deskami jest szczelina, w którą można wsunąć obydwa mazaki – co za świetna kryjówka. Oliver wkłada pozostałe flamastry do kubka i odstawia go na miejsce.

Podwija rękaw i robi znak na skórze ręki. Flamaster jest niebieski i znak mógłby w zasadzie uchodzić za żyłkę albo siniak. Potem pisze swoje imię i nazwisko, Oliver Anchor-Ferrers, i litery nie przypominają już żył. Wyobraża sobie, jak ktoś znajduje jego zwłoki – jak odczytuje słowa na ręce. Obraz jest tak dramatyczny, że czuje, jak łzy pieką go pod powiekami. Musi je otrzeć dłonią i skupić uwagę, żeby zebrać myśli.

Uderz jeszcze raz, knurze serce. I jeszcze…

Pod lewą stopą ma dywan Lucii, jaskrawoczerwony i pokryty srebrzystymi wzorami geometrycznymi. Oliver przygląda mu się dłuższą chwilę, a potem podnosi ostrożnie róg i przesuwa po nim palcami. Przykłada do ust podeschniętą końcówkę flamastra i rysuje kreskę na spodzie dywanu. Cienką i wyraźną. Kładzie róg dywanu i ogląda go od góry – tusz nie przebija ani odrobinę. Od zarania dziejów człowiek wynajduje coraz to nowe, coraz zmyślniejsze sposoby przekazywania informacji – weźmy taki laser. Oliver przypuszcza, że to jeden z najsilniejszych ludzkich popędów.

Zaczyna systematycznie odpruwać fragment lamowania dywanu – odcinek szeroki może na pięć centymetrów. Kreśli kolejny znak flamastrem. Zawija z powrotem lamówkę, odkłada róg dywanu i patrzy, jak się układa na deskach podłogowych. Nie rzuca się w oczy; nikt by nie pomyślał, żeby to bliżej zbadać, chyba że ktoś by zlecił ekspertyzę kryminalistyczną. Tak jak czyni to policja.

I komisarz John Bancroft. Gdyby to on prowadził dochodzenie w sprawie zabójstwa.

20 maja. Nazywam się Oliver Anchor-Ferrers i pozostaję w pełni władz umysłowych. Kocham swoją żonę i swoje dzieci. W razie mojej śmierci: wczoraj rano wtargnęło do tego domu dwóch białych mężczyzn podających się za funkcjonariuszy policji. Samochód niewidoczny.

1) „Inspektor Honey” (dowódca?), wzrost metr osiemdziesiąt, waga 75 kilogramów, wiek 30-40, jasna cera, zakola, kręcone blond włosy. Brytyjski akcent? Szkoła prywatna?

2) „Sierżant Molina”, wzrost metr siedemdziesiąt sześć, waga 73 kilogramy, wiek 25-35, okulary: grube szkła, czarne oprawki (dla niepoznaki?), rude włosy (farbowane?). Krótko ścięte, prawie na pewno po wojskowemu. Charakterystyczna sylwetka – długie ręce, szerokie bary. Nie używa rękawiczek, odciski palców na stelażu łóżka (w tym pokoju), poręczach, na licznych powierzchniach w kuchni.

Proszę o kontakt z firmą ochroniarską, która zakładała u mnie alarm – jej personel ma dostęp do dysku twardego, na którym zapisane są pozostałe dowody. Nie będę się teraz zagłębiał w szczegóły, bo ryzykuję, że mężczyźni odkryją tę wiadomość. Firma ochroniarska ma kod dostępu do zaszyfrowanych dowodów.

Jestem przekonany, że ci mężczyźni przeszli szkolenie obronne. Jestem przekonany, że nie mają nic wspólnego z Minnetem Kable’em, że użyli chytrego podstępu, żeby nas nastraszyć. Jestem przekonany, że zostali opłaceni przez kogoś z mojej branży.

Opracowany przeze mnie system Wilk jest sprzedawany na całym świecie, firmom z Wielkiej Brytanii, USA i Afryki. Jedna z nich odpowiada za to wszystko. Jeszcze nie wiem która.

Czyta wiadomość i zastanawia się, co jeszcze dodać. I niespodziewanie przypomina sobie pewną drogą mu sentencję. Przeczytał ją wiele lat temu, gdy jeszcze się uczył, i choć komuś mogłaby się wydać dziecinna i oczywista, dla niego niesie treści głębsze, niż umie to wyrazić.

To cytat z wypowiedzi Martina Luthera Kinga.

Ciemność ciemności nie rozproszy, jedynie światło.

Zapisuje starannie te słowa. Przerywa i je czyta. I dopisuje pospiesznie:

Boże, przebacz mi. Chyba nas wszystkich zabiłem.