Lucia siada i masuje głowę, nieco otumaniona. Z drugiej strony drzwi dobiegają jakieś dźwięki. Dźwięki, które nie bardzo umie rozszyfrować. Jakby ktoś coś ciągnął po podłodze, a potem doszło do szamotaniny. Przez moment wydaje jej się, że słyszy płacz i błagania mamy. Potem znów zapada cisza. Dochodzi ją dziwny odgłos: skrzypienie drewna. Ale to nie podłoga, to coś innego. Lucia nie spuszcza wzroku ze szpary pod drzwiami i próbuje coś z tego zrozumieć.
Ten sam dźwięk rozlega się jeszcze przez jakieś dziesięć minut, po czym nagle gaśnie światło w korytarzu. Mija kilka chwil i Lucia słyszy kroki. Drzwi od jej pokoju otwierają się na oścież. Korytarz jest zaciemniony, ale w łagodnym świetle padającym z okna za jej plecami widzi, że w progu stoi Honey.
Pstryka włącznik światła i mężczyzna wchodzi do pokoju. Kilka kroków za nim idzie Molina. Obaj mają kamienne twarze.
– Co? – pyta Lucia, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Co jest?
Honey wyciąga do niej rękę. Uśmiecha się. Szerokim, promiennym uśmiechem, jakby stał na plaży o zachodzie słońca i reklamował miejscowość wypoczynkową.
– Można prosić do tańca? – pyta cicho.
Lucia nie odpowiada.
– Daj spokój. – Honey pstryka na nią niecierpliwie palcami. – Nie rób z siebie takiej suki. Wstawaj. Wstawaj z tej podłogi. Żal na ciebie patrzeć. I chodź ze mną. Inaczej dowiesz się, co to jest dźwignia szczękowa. A tego byś nie chciała.
Lucia zerka na Molinę w poszukiwaniu wsparcia, słów otuchy. Ale nic z tego. Molina stoi tylko z założonymi rękami i patrzy na nią obojętnie. To tylko potęguje jej panikę.
Honey podchodzi szybko do kaloryfera, do którego jest przykuta. Lucia obraca się i podnosi rękę, żeby go odepchnąć, ale jest zwinniejszy i silniejszy, niż przypuszczała, i w żadnym razie nie może się z nim równać. Ani się obejrzała, a zdążył już ją rozkuć i stanąwszy za nią, ujął ją dłońmi za szczękę szybkim, szokująco wprawnym i niewymuszonym ruchem. Lucia wyrzuca w górę ręce, ale nie może walczyć, bo przeszywa ją pasmo bólu, tak kryształowo czyste, że robi jej się niedobrze. Jej ręce młócą na oślep powietrze jak ramiona wiatraka i Lucia nie ma najmniejszych szans na stawienie oporu. Honey bez wysiłku podrywa ją na nogi.
Lucia przestaje się szamotać i skupia się na tym, by nie upaść. Ustawia stopy tak pewnie, jak tylko się da. Próbuje zapanować nad oddechem.
– Dobra. – Honey potrząsa nią mocno. – Teraz chyba jasne, kto tu rządzi. Okej?
– Okej – mamrocze Lucia.
– Głośniej. – Potrząsa nią jeszcze raz. – Mów głośniej.
– Okej, okej, powiedziałam: okej.
– No! Idziemy.
Uderza ją kolanem w nogę od tyłu i wypycha z pokoju na podest. Molina gasi za nimi światło i w korytarzu jest tak ciemno, że Lucia, choć dobrze zna podest, przystaje z wahaniem i nie idzie dalej z obawy, że na coś wpadnie. Honey ją popędza i Lucia czuje, jak sadzają ją siłą na krześle. Rozbłyskuje latarka – snop światła błądzi po podłodze. Lucia czuje na gołych rękach chłód drewna, gdy mężczyźni szybko i umiejętnie przywiązują ją do krzesła.
– Co się dzieje? Co wy wyprawiacie?
Żaden nie odpowiada. Lucia przygryza wargę i pozwala im skończyć, co mają do zrobienia. Następnie opuszczają ją bez słowa. Schodzą po schodach, podświetlając sobie drogę latarką.
Cisza.
Lucia siedzi i dla uspokojenia koncentruje się na oddechu. Wszystko będzie dobrze, nikt jej nie skrzywdzi. Zasłony są zaciągnięte i nic nie widać, ale Lucia wie, że znajduje się po prawej stronie galerii. Zanim się tu wprowadzili, mama i tata polecili usunąć panele, które zamontowano na galerii w latach pięćdziesiątych, i odsłonić oryginalne balustrady z toczonego drewna. Dzięki temu osoba znajdująca się na galerii mogła zobaczyć, co się dzieje w holu poniżej. Najczęściej to ona i Kiran, gdy mieli jakieś dziewięć i dziesięć lat, wystawali tam nieśmiało w piżamach, okręcając bose stopy wokół słupków balustrady i patrząc w dół z ciekawości, co też się dzieje w świecie dorosłych. Raz podczas przyjęcia mama podniosła wzrok i przyłapała ich na podglądaniu. Pokręciła tylko surowo głową, a oni schowali się z powrotem w cieniu.
Teraz słupki balustrady majaczą niewyraźnie w mroku. Na suficie nad szczytem schodów zamontowano kamerę, zupełnie niewidoczną dla niewtajemniczonych. Ma funkcję podczerwieni i jest ustawiona pod odpowiednim kątem. Krzesło stoi w doskonałym miejscu. To oraz kamera w pokoju Kirana idealnie pasują do jej wyobrażeń o tym, co się tu dalej wydarzy.
Z dołu, z kuchni, dobiegają jakieś odgłosy, brzęk talerzy i filiżanek, jakby ktoś przygotowywał posiłek. Odrobina światła spod drzwi przesącza się do holu wejściowego; Lucia widzi ze swego miejsca postrzępiony rąbek starego dywanika. Oddycha powoli, wyczulona na każdy otaczający ją odgłos i atom. Czuje zapach pasty do drewna unoszący się nad wyczyszczonymi przez Ginny powierzchniami. Teraz dolatuje do niej z kuchni aromat kawy. Słyszy też jakieś odgłosy – rozmowę mężczyzn, ale coś jeszcze. To nietypowe skrzypienie drewna, które dobiegło ją już wcześniej, tyle że teraz nie jest takie głośne, lecz powolne i leniwe. I jeszcze oddech. Opanowany, zachrypły wdech i wydech. Powoli, stopniowo jej zmysły scalają się i zaczynają rozpoznawać to, co towarzyszy jej w galerii. Do Lucii dociera, że jeśli chodzi o szokowanie i zastraszanie, to mężczyźni posunęli się o wiele dalej, niż potrafiła sobie wyobrazić, bo oto jakieś piętnaście stóp od niej coś zwisa z sufitu na wysokości galerii, tuż nad holem wejściowym, w którym odbywały się przyjęcia. Kształt jest na tyle wielki i ciężki, że dźwigar, z którego zwisa, cicho skrzypi.
To stamtąd dobiega oddech.