Pani Robinson

W holu jest cicho jak makiem zasiał. Jakby wszyscy wstrzymali oddech. Tylko Honey nie zdradza napięcia. Patrzy wyczekująco na Matildę, zdziwiony, że jeszcze nie zareagowała.

– I co? – mówi. – I co?

Oszołomiona Matilda unosi głowę. Oliver pierwszy raz dokładnie widzi jej twarz. Jest taka nabrzmiała – żyły na twarzy ma czerwone i wypukłe, zarysowane jak drogi na mapie. Matilda podchwytuje jego spojrzenie i na jej twarzy maluje się cała rozpacz i upokorzenie tego świata.

– Przepraszam – szepcze on, choć dobrze wie, że żona go nie usłyszy. – Tak bardzo cię przepraszam.

Matilda spuszcza tępo wzrok na Honeya, który z przekrzywioną głową nadal czeka na jej posłuszną reakcję.

– Słyszała pani, pani Robinson. Słyszała pani, co powiedziałem, i choć niezupełnie pani w to wierzy, to jednak rozumie. Chcę, żeby pani rozpięła bluzkę. Tylko trochę. No!

Wychyla się w jej stronę i uśmiechnięty ciągnie szeptem, jakby rozmawiał z kochanką.

– Niech ją pani rozepnie. Przecież pani wie, że tego chce. Tylko o to proszę – żeby pani rozpięła kilka guzików.

– I to wszystko? – pyta ona z rezerwą.

– I to wszystko. Słowo honoru.

Matilda zaczyna drżącymi palcami rozpinać bluzkę, powoli jak w transie. Honey obserwuje ją przez kilka chwil, ale potem się odwraca, jakby nieszczególnie go interesowała i poszukiwał teraz innej rozrywki. Podchodzi do oparcia otomany, sięga po książeczkę z sudoku, siada i kartkuje strony, żeby wrócić do rozpoczętej łamigłówki. Wyjmuje długopis z kieszonki na piersi, zdejmuje zębami nasadkę i wpisuje liczbę do jednego z okienek. Gdy Matilda kończy rozpinać bluzkę, Honey jest całkowicie pochłonięty zadaniem, a na twarzy ma maskę skupienia.

Olivera bolą mięśnie nad policzkami od nieustannych prób zamknięcia oczu. Po piekących powiekach spływa mu kilka łez rozpaczy.

Honey zapisuje kilka liczb, drapiąc się w głowę końcówką długopisu. Wreszcie wyraźnie znudzony łamigłówką zamyka książeczkę, odkłada ją na ziemię i z powrotem wsuwa długopis do kieszonki. Wydaje z siebie przeciągłe westchnienie nudy. A potem zaczyna się popisywać: zerka na Olivera i odchyla teatralnie głowę w tył, udając, że dopiero teraz go zobaczył. Potem patrzy na Matildę i robi to samo, jakby widok jej osoby w na wpół rozpiętej bluzce wywołał u niego szok. Odchyla się lekko na otomanie, żeby móc ją lepiej objąć wzrokiem. Popisuje się przed publicznością na galerii: przesadnym gestem przykłada jedną dłoń do policzka, a drugą wachluje się, jakby nagle zrobiło się za gorąco.

Oliver powoli wypuszcza powietrze. Najchętniej by umarł. Najchętniej by umarł tu, od razu, i nie musiał już tego więcej przeżywać.

– Powiedziałem: dajcie tylko znać, czego chcecie, to wam to zapewnię.

– Stul pysk. Stul już ten pysk.

Honey dotyka swojego paska w miejscu guzika w spodniach.

– Pani Robinson? Czy mogłaby pani troszkę rozpiąć, o tutaj?

– Co?

– Tylko troszkę.

– Ale obiecał pan…

Honey prycha i klepie się otwartą dłonią w czoło.

– Racja, mówiłem, że tylko bluzkę, prawda? – Kręci głową. – Wie pani, czasem czuję do siebie odrazę. Jeśli chodzi o dotrzymywanie obietnic, to naprawdę daję dupy, no nie, panie Molina?

– Mogłoby być lepiej. – Molina podnosi wzrok znad wizjera. – Trzeba przyznać, że nie jest to twoja najmocniejsza strona.

– No właśnie, dupek ze mnie. Najmocniej przepraszam. To zdejmuj te jebane portki.

Oliver zerka na przeciwległą część galerii i widzi, że Lucia wpatruje się nieruchomo w matkę. Twarz ma pełną rezerwy, nie sposób nic z niej wyczytać. Tymczasem Matilda unosi ręce do pasa i rozpina spodnie, a potem nachyla się i zsuwa je do kostek. Pod spodem ma rajstopy i gładkie białe majtki.

– To też ściągaj.

– Co?

– Rajstopy.

Cisza. Matilda spuszcza głowę i zaczyna płakać.

– No, ruszaj dupsko – mówi znudzonym tonem Honey. – Nie ma na co czekać.

W końcu Matilda robi, co jej kazano. Zwija rajstopy i prawie traci równowagę, nachylając się, żeby ściągnąć je kolejno ze stóp. Zwinięte w kulkę rzuca obok spodni. Z oczu kapią jej na podłogę łzy.

– Jeszcze stanik.

Tym razem Matilda się nie waha. Poddała się. Odpina stanik i upuszcza go na podłogę. Jej piersi – duże i tak dobrze Oliverowi znane – opadają luźno na swe zwykłe miejsce. Tymczasem Oliverowi odkleja się nagle kawałek taśmy podtrzymującej jedną z powiek. Prawe oko się zamyka, a jego obolałą powierzchnię zwilżają łzy.

Honey podchodzi bliżej i z przekrzywioną głową i lekko wysuniętym językiem przygląda się piersiom Matildy. Jej ręce drgają, pragną osłonić ciało, ale on spogląda na nie surowo i natychmiast nieruchomieją, ulegają. To mu się wyraźnie podoba: że jednym spojrzeniem może wpływać na rzeczywistość.

Matilda stoi bez ruchu, a on przysuwa twarz bardzo blisko jej brzucha. Pępka, otulonego jak ostryga w muszli. Przygryza język i wtyka tam palec. Przekręca mocno.

A potem podnosi wzrok i uśmiecha się jak dziecko.

– Lubię tak robić.

Powtarza ten gest, poruszając synchronicznie językiem między zębami.

– Uwielbiam, no wprost uwielbiam.

Zsuwa palec po brzuchu Matildy. Ciągnie za gumkę majtek i zagląda pod nie, marszcząc brwi.

– Czuję twój zapach aż tutaj.

– Nie odzywaj się tak do mnie.

– Będę się odzywał tak, jak mi się żywnie podoba. Zdejmuj.

– Nie.

– Tak.

– Mówiłeś, że nie muszę.

Honey przewraca oczami. Przypomina teraz karykaturę zanoszącego modły wiernego z religijnego malowidła.

– Matildo – mówi beznamiętnie. – Zmieniłem zdanie.

Puszcza z trzaskiem gumkę, krzyżuje ramiona i cofa się o krok. Matilda wsuwa palce pod majtki, opuszcza je przez biodra, kolana i dalej, aż spadają na podłogę u jej stóp. Prostuje się i ściąga łopatki, dumna w swej nagości, i skupia nieruchomo wzrok na elemencie żyrandola.

– Panie Molina? Chyba nie da się ukryć, że nie jest pan aktualnie zainteresowany panią Anchor-Ferrers. W końcu na górze czeka już w kolejce pańska młodsza piczka. – Wskazuje głową Lucię. – No przyznaj się, Molina, właśnie to ci chodzi po głowie, co?

Molina nie odpowiada. Dalej filmuje.

– A to, zdaje się, aż się prosi o odpowiedź na pytanie, co zrobisz, jak fantazje nie wystarczą i zbierze ci się na amory – no wiesz, czy można ci zaufać? Jesteś w łóżku dżentelmenem czy czasem cię trochę ponosi? Robisz się niegrzeczny? Obyś tylko nie miał takiego zajoba jak ten cały Kable…

Urywa. Po chwili zwraca się ciekawskim tonem do Matildy:

– Pani Anchor-Ferrers? Pani Robinson? Jak dokładnie zna pani okoliczności śmierci Hugona i Sophie? Wie pani równie dużo jak mąż?

– Podobno nie ma pan nic wspólnego z Minnetem Kable’em – odzywa się ze złością Lucia. – To niech pan przestanie o nim gadać.

Honey spogląda na nią i unosi brew.

– A, dzieńdoberek, piczko. Zdenerwowałaś się, bo Hugo był twoim chłopakiem?

– Zamknij już japę.

– To się chyba nie zdarzy. Jeśli ci to nie robi różnicy.

Lucia przymyka oczy i z widocznym wysiłkiem przełyka ślinę, raz i drugi.

Honey wyjmuje długopis z kieszonki na piersi i postukuje nim z namysłem o skroń. Zaczyna się przechadzać po półpiętrze. Sprawia wrażenie wykładowcy uniwersyteckiego, który namyśla się, jaką informację przekazać podczas wykładu.

– Zbadajmy dowody wskazujące na to, że zabijanie tych twoich nieszczęsnych znajomych naprawdę go rajcowało, Lucio. Bo wiesz chyba, że gdy ich znaleziono, ich ciała były ułożone tak, jakby przyłapano ich… jak to się ładnie mówi? We flag… – Pstryka kilkakrotnie palcami, próbując przywołać właściwe słowo. – We flagrante delicto. Dobrze powiedziałem, no nie? Ale już te bebechy… – Honey robi ręką okrężny ruch w okolicy swojego brzucha. – Paskudna sprawa. O co w tym wszystkim chodziło? Bo ja to przeliczyłem i jelita dwóch osób mierzą tak na oko z osiemnaście metrów. A ważą – oj, sam nie wiem, razem z zawartością to ponad dwadzieścia kilo. To nie przelewki, sami rozumiecie. Musiał mieć motyw. A co popycha człowieka do działania silniej niż popęd seksualny? Przyjrzałem się tej sprawie i co się okazuje: są ludzie niezdrowo przywiązani do widoku, zapachu i dotyku wnętrzności. Uwielbiają śluz i krew. Jak myślicie – czy to właśnie pociągało naszego Kable’a?

Zatrzymuje się obok Matildy. Zdejmuje nasadkę z długopisu i przystawia jej do brzucha końcówkę długopisu, po czym patrzy łagodnie na Olivera.

– Czytałem też, ale to oczywiście niepotwierdzona informacja, że dla tych zboczeńców naprawdę ważne jest miejsce zadania rany. Dla niektórych to wręcz najważniejsze – kto by pomyślał, co? Miejsce musi być ściśle określone. Co do centymetra. Ale historia! Centymetr w lewo czy w prawo i już po zabawie.

Przygryza wargę i patrzy na brzuch Matildy.

– Jak wam się zdaje, czy wybór miejsca, w które dźgnął dziewczynę, był przypadkowy? Czy Kable wiedział, co robi? A jeśli tak, to ciekawe, w którym dokładnie miejscu chciał się przebić. Zgaduję, że gdzieś tu. – Długopis sunie po brzuchu Matildy. – Bo wiadomo, co wyciągnął tym dzieciakom. Ale ciekawe, gdzie dokładnie? – Podważa w zadumie długopisem delikatną skórę. – U pani to trudno stwierdzić, tyle tu ciała. Dziewczyna była nastolatką – była tu jędrniejsza, łatwiej się było do niej dobrać.

Zastyga i unosi palec na znak, że właśnie sobie coś uświadomił. Przez chwilę trwa z całkowitym bezruchu, a potem bardzo, bardzo powoli odwraca się znów do Matildy i niespiesznie, całkiem rozmyślnie kreśli jej krzyżyk tuż pod pępkiem.

– Sam nie wiem dlaczego – mówi beztroskim tonem – ale gdybym ja postanowił zrobić coś równie ohydnego, właśnie to miejsce bym wybrał.