Poranek w domu „Pod Wieżyczkami”. Honig leży na łóżku z ręką pod głową i wpatruje się w sufit. Ian, niczego nieświadomy, pochrapuje na sąsiednim łóżku polowym – tego to nie zbudziłoby nawet trzęsienie ziemi – a Honiga co chwila wyrywa coś ze snu i zupełnie nie wiadomo co. W ciągu nocy trzy razy wstawał i obchodził okna, żeby się upewnić, czy są zamknięte, ale choć sprawdził je raz i drugi, nadal spał niespokojnie, a przed oczami migały mu zmasakrowane twarze i długie esy-floresy rozpiętej na drzewach brunatnej substancji.
Nie znosi tego starego, zawilgoconego, pełnego zakamarków gmaszyska z jego przeciągami, niosącymi pogłosy korytarzami i ciemną dębową boazerią. Niby jest początek lata, ale nocą w domu jest lodowato. I jeszcze ten zapach. Całą noc dobiega go ten zapach. Wpatruje się w sufit; jest wilgotny, miejscami złuszczony i wydaje się odległy o setki mil. Musi być wysoki co najmniej na trzy metry. Sufit w jego własnym domu jest funkcjonalny, zawieszony nisko i pokryty nakrapianą zaprawą tak popularną w amerykańskich domach. I pomalowany na bladożółto.
Tęskni za nim jak głupi. I za żoną też.
Odrzuca kołdrę, przechodzi cicho przez kuchnię i zaczyna obmacywać kurtkę w poszukiwaniu szminki. Wyjmuje ją, otwiera i odkręca, aż wysuwa się chłodny sztyft. Przymyka oczy, wącha i przypomina sobie miękkie czarne włosy żony, wonny woskowaty dotyk jej warg na jego wargach. Żona nie wie, gdzie on w tej chwili jest – wie, że w Anglii, ale uważa, że poleciał na jakieś spotkanie na wysokim szczeblu. Wie, że jest zatrudniony w przemyśle zbrojeniowym, ale Honig pozwala jej sądzić, że zajmuje się projektowaniem. Nie ma odwagi powiedzieć jej prawdy.
Jeśli chodzi o udawanie, to Honig uważa, że bije w tym na głowę wszystkie papierowe tygrysy, jakie tylko chodzą po ziemi.
Oliver Anchor-Ferrers nie zginie. Ani Matilda. Ani ta dziewczyna, Lucia. Żadne z nich. Całe zadanie polega na dręczeniu strachem – na rozjebaniu im mózgów. Mózgojebka to specjalność Pietra Havillanda. Ten to wie, jak szerzyć postrach, żeby osiągnąć swój cel. Na to trzeba często czasu i tym razem przewidziano sześć dni. Po ich upływie u żadnego z członków rodziny Anchorów-Ferrersów nie będzie można stwierdzić trwałych uszkodzeń. Przynajmniej ciała. Bo psychicznie będą zniszczeni ponad miarę. W konsekwencji tych przeżyć Oliver wycofa się z publikacji książki, nad którą pracuje, a opisywanie mechanizmów działania przemysłu zbrojeniowego nigdy więcej nie wpadnie mu do głowy. Na samą myśl o tym będzie mu się robiło niedobrze.
Co więcej, nigdy się nie domyśli, że za wszystkim stała firma Gauntlet Systems. To było najważniejsze zastrzeżenie Havillanda: Oliver Anchor-Ferrers nigdy, przenigdy nie może się dowiedzieć, kim są jego prześladowcy. Jeśli Oliver odkryje, że stoi za tym Havilland, będzie w stanie zwrócić się o pomoc do odpowiednich służb i wziąć odwet. Jeśli się nie dowie, pozostanie bez punktu wyjścia. Jedynym dowodem na to, co się stało, będą nagrania wideo płaczów i błagalnych jęków wydawanych przez członków rodziny – a te pozostaną zaszyfrowane na twardym dysku Havillanda, żeby ten mógł je sobie w każdej chwili odtwarzać i się nimi delektować.
Dla Honiga to ostatnie zadanie. Tak postanowił – koniec i kropka. Z taką kasą wyjdzie na swoje. Zapisze się na którąś z tych wielkich uczelni w Waszyngtonie. Może zacznie się uczyć projektowania. Na serio zajmie się tym, o czym opowiada żonie. Nie ma rzeczy niemożliwych.
Znów wącha szminkę. Przed oczami pojawia mu się twarz żony. Marszczy brwi, opuszcza srebrzysty walec i wciąga powietrze. Wraca do rzeczywistości. Zamyka szminkę, odwraca się i rozgląda po kuchni.
Wie już, co wyrywało go ze snu – zapach. To już nie jest lekki smrodek. W domu po prostu cuchnie.