Dorset

Ostatnio detektyw Paluzzi, która zawsze ubierała się jak seksbomba, zaczęła się posuwać jeszcze dalej. Jej sweterki są bardziej obcisłe, a spódnice i różowe spodnie rybaczki bardziej przylegają. Wydłużyły się też jej obcasy. To utwierdza Caffery’ego w przekonaniu, że od czasu rozwodu zaczęła się nim interesować. Świadczą o tym subtelne sygnały, na przykład to, że czasem przyłapuje ją na popatrywaniu na niego z drugiego końca pokoju. Albo wysłuchuje rzucanych od niechcenia uwag na temat swojego krawata. Albo pytań, czy w sobotni wieczór nie widziała go przypadkiem w knajpie w Bristolu. Mogłaby przysiąc, że to był on. Czy dobrze się bawił?

Na gruncie zawodowym to dla Caffery’ego żadna nowość. Lubi Paluzzi, szanuje ją, ale nie cofnie się przed wykorzystaniem tej sytuacji. W drodze do bazy pułku Królewskiego Korpusu Łączności w Blanford, w Dorset, podłącza telefon do zestawu głośnomówiącego i dzwoni do niej z prośbą, by dowiedziała się, co zaszło na torze dla BMX-ów za domem pułkownika. Paluzzi mówi mu, że w biurze panuje atmosfera jak na naradzie wojennej, ale nadinspektor odwołuje alarm bojowy, spuszcza z tonu i jeszcze trochę, a sam zacznie błagać Caffery’ego, żeby wrócił do pracy. Pewnie zaproponuje mu premię. Paluzzi obiecuje, że prześle mu informacje, gdy tylko czegoś się dowie.

Uhm, myśli sobie Caffery po zakończeniu rozmowy. Wcale się co do niej nie pomylił.

Wybiera numer do Johnny’ego Patela, a ten odbiera tak zaspanym głosem, jakby była druga nad ranem w niedzielę, a nie robocze popołudnie.

– Cześć, Jack. Co tam, brachu, w burakowie?

– Dzwonię w niewłaściwym momencie?

– Nie, nie, nie – właśnie przeprowadzam takie małe, hm, badania.

– Na Ninie?

– A nie mówiłem: głodnemu…

– Co nowego w mojej sprawie?

– Nie jest dobrze. Licznik przekroczył twój limit, Jack, od teraz muszę cię zacząć kasować. Przykro mi, ale Nina robi taki jeden kurs i naprawdę przydałby jej się tablet Samsunga. Nie zaszkodziłyby też pantofelki od Kurta Geigera. Nawet sobie nie wyobrażasz, co takie buciki potrafią zdziałać w sprawach łóżkowych. – Odkasłuje. – Nie żeby Nina leciała na takie rzeczy, rozumiesz. To wspaniała dziewczyna, mówiłem ci. O moralności siostry zakonnej.

– Dobrze już, dobrze. Otwórz mi rachunek. Słuchaj, jest nowa sprawa. Możliwe, że mamy błędne imiona.

– Mamy? Kto ma? Kemosabe?

– Co ty bredzisz?

– Nic, nic. Taki żarcik ze starego serialu.

Caffery wzdycha. Zuchwałość Patela zaczyna go już męczyć.

– Możliwe, że to nie James i Matilda, tylko ktoś tam i Matilda.

– Aha. No to cofamy się parę kroków.

– Tak, wiem. Możliwe, że w akcie małżeństwa pan młody ma wpisany stopień wojskowy. Symbol Merkurego pojawia się na odznace Królewskiego Korpusu Łączności. A ten cudzysłów przy imieniu Jimmy… okazuje się, że tak mówią na siebie sygnaliści. Właśnie jestem w drodze do kwatery głównej pułku.

– W drodze? A co chcesz tam robić? Skoro w pułku wszyscy wołają na siebie Jimmy, to jak, do cholery, mieliby ci pomóc?

Caffery patrzy na wiejski krajobraz przesuwający się za oknem. Rozpalony i nieruchomy w popołudniowym słońcu. Amerykanie i Japończycy gotowi są lecieć tysiące mil, żeby się pogapić na coś takiego: porośnięte wiciokrzewem domki, staroświeckie puby i kościółki. Ale dla niego, w jego obecnym stanie umysłu, trudno byłoby o bardziej nijaki i smutny widok.

– No tak, Johnny – odzywa się w końcu. – A masz jakiś lepszy pomysł?