Fetor

Smród od rana do wieczora wisi w okolicy kuchni i ani drgnie. W przerwach między transportowaniem jedzenia po schodach i próbami podłączenia linii telefonicznej mężczyźni próbują dojść, jak to, u diabła, możliwe, że odór z komórki, w której nadal stoi wiadro z jelitami, przedostaje się do domu.

– Bo co innego może tak walić – mówi Honig.

– No właśnie – odpowiada Ian Geek. – Chyba że pies zakradł się z powrotem do domu i gdzieś tu wykitował.

Przeczesują dom, pokoje i schowki, ale nic nie znajdują. Poszukują przewodów wentylacyjnych w komórce i zapychają gazetami komin, którym spadał pies, ale to niczego nie zmienia. Ale żaden z nich, myśli tego popołudnia Honig, stojąc w drzwiach komórki z kubkiem kawy w ręce, kompletnie nie ma ochoty wynieść tego jebanego wiadra. Co tu się dziwić. Z godziny na godzinę wokół wnętrzności gromadzi się coraz większy rój much. Ich bzyczenie przypomina odgłosy, jakie wydaje w mokry dzień słup wysokiego napięcia. Przemieszczają się jak zwarta czarna masa, falują, jakby ich zdobycz sama też się poruszała. Smród przyprawia go o mdłości. Zna z doświadczenia zapach śmierci i rozkładu, ale ten odór ma wyczuwalną, szczególnie wstrętną nutę słodyczy. Honig wraca do kuchni i wylewa kawę. Myje kubek i zaczyna chodzić po kuchni, otwierając szuflady i po raz setny obwąchując lodówkę. Podchodzi do drzwi piwniczki na węgiel i staje u szczytu schodów, oświetlając latarką drewniane stopnie.

Na dole tłucze się Geek; sprawdza, czy nie ma tam przewodów, które przenosiłyby odór z komórki do piwnicy i wyżej przez deski podłogowe. A jeśli nie, to czy pośród węgla nie wala się psia padlina.

– Hej! – Honig opiera dłoń o framugę i nachyla się w stronę piwnicy. – Geek! Hop, hop!

Słychać stłumiony stukot węgla rozsypywanego gdzieś pod podłogą kuchenną. A za moment przekleństwa Iana. Chwilę potem pojawia się u podstawy schodów, świecąc własną latarką w kierunku Honiga. Twarz ma uczernioną pyłem węglowym.

– I co? – syczy Honig. – Co tam masz?

Ian Geek kręci głową.

– Sam węgiel.

Wyłącza latarkę i wspina się ociężale po schodach. Czarny pył pokrywa go od stóp do głów. Podchodzi do kominka i zaczyna się otrzepywać, próbując strząsnąć pył z odzieży.

Honig obserwuje go w milczeniu. Czuje głęboki niepokój. Ten sam, który dręczył go ostatniej nocy. W tym smrodzie coś się kryje, nie wie tylko co. Że też jakieś stworzenie – szczur, borsuk czy co tam jeszcze – nie mogło zakraść się przez otwarte drzwi do komórki i wyżreć tych jelenich wnętrzności. Naraz, nie wiadomo skąd, czuje, że musi się koniecznie dowiedzieć, gdzie dokładnie Geek znalazł tę padlinę.

– No dobra – mówi, wylewając resztki kawy. – Wyniesiesz ten syf z komórki. A potem wsiadamy do samochodu.

– Wybieramy się gdzieś?

– No. Pokażesz mi, gdzie znalazłeś to cholerne zwierzę.