Hugo i Sophie

Dochodzi siedemnasta, a Caffery siedzi w pubie. To jedna z tych garkuchni z wyszynkiem, która wygląda, jakby ją założono dziesięć lat temu i pozostawiono samą sobie, doprowadzając ją tym samym do ruiny. Właściciele musieli kiedyś mierzyć wysoko, ale teraz jest tu obskurnie – pośrodku drewnianej posadzki ciągną się czarne smugi w miejscach, w których się chodzi. Poprzeczka pod barem, tam gdzie klientela opiera stopy, jest miejscami popękana, a niegdyś eleganckie meble w żywych kolorach są teraz zapuszczone i zaplamione. Na ścianie między barem a witryną wisi czarna tablica, na której ktoś narysował ślady psich łap i wypisał pod nimi imiona, pewnie wszystkich pupilków, które przychodziły tu przez lata – tak to przynajmniej wygląda.

Caffery siada przy pustym kominku na jednej z jaskrawozielonych sof, z Miśkiem, który subtelnie wyjada mu z palców czipsy. Johnny Patel miał rację – podróż do Dorset okazała się stratą czasu. Załoga Królewskiego Korpusu Łączności bardzo chciała pomóc, ale zarchiwizowane dokumenty z lat osiemdziesiątych przechowywane są – jak na złość – nie tu, tylko w Glasgow. A odnalezienie osoby tylko na podstawie nazwiska małżonki mogłoby zająć całe miesiące. „Jimmy”, czy jak tam się naprawdę nazywa, mógł opuścić Korpus Sygnalistów jeszcze przed ślubem; niewykluczone, że nadal tu służy, ale zdążył się już rozwieść i ponownie ożenić. Możliwości są niezliczone, trop się urywa.

Caffery przyjechał prosto z kwatery głównej pułku i zatrzymał się tutaj, w pierwszym napotkanym pubie. Na stole stoi przed nim na wpół opróżniony kufel z piwem. Jeśli napije się więcej, nie będzie mógł prowadzić, ale w tej chwili nie wie już, co innego ze sobą począć. Wyjmuje telefon i sprawdza wiadomości, przeglądając spam i zbiorowe e-maile służbowe. Jest wiadomość od Paluzzi. Caffery otwiera ją i od razu przychodzi mu do głowy myśl, że Paluzzi chyba naprawdę czuje do niego miętę. Nie mogła podłączyć go bezpośrednio do bazy danych, więc wszystko, co znalazła na temat toru dla BMX-ów, zapisała w pliku pdf i w takiej postaci mu przesłała.

– To kilka godzin roboty – mówi Caffery do Miśka, wyjmując okulary i przewijając dokument. – Kilka dobrych godzin.

Już wstępna lektura jest jak wymierzony policzek. Tor dla BMX-ów mieści się w pobliżu domu, ale nie dość blisko, by dało się słyszeć dobiegające stamtąd krzyki. Piętnaście lat temu popełniono tam podwójne zabójstwo; ofiarami byli wnuk państwa Frinków, Hugo, oraz jego dziewczyna. Nic więc dziwnego, że pułkownik jest taki zdruzgotany i otępiały, a pielęgniarka patrzy na to miejsce, jakby było przeklęte.

Caffery nie słyszał dotąd o Minnecie Kable’u, pewnie dlatego, że w miejscowej policji służy dopiero od czterech lat. Kable miał już na koncie wyrok za przestępstwa na tle seksualnym. Zgwałcił trzy młode dziewczyny na obrzeżach Yeovil i odsiedział dziewięć lat w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze, skąd wyszedł w dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Latem dziewięćdziesiątego dziewiątego zaatakował i zamordował parę w miejscu, w którym biegnie tor dla BMX-ów, zwanym wówczas Oślim Laskiem.

Czytając kolejny ustęp, Caffery wydaje z siebie cichy, przeciągły gwizd. Wiele z tych informacji nigdy nie trafiło do opinii publicznej i nie jest to łatwa lektura. Minnet Kable musiał mieć przy sobie torbę, do której spakował wszystko, co miało mu się przydać tego wieczoru. Szpikulec do lodu i nożyk do tapet. Pewnie też coś do jedzenia i picia, bo wszystko trwało ponad dwanaście godzin.

Gdy zasadził się na nich ze szpikulcem, Hugo leżał półnagi na Sophie skierowany do niej twarzą. Podczas tego początkowego ataku Sophie odniosła stosunkowo niegroźną ranę od szpikulca, który przeszedł na wylot przez ciało Hugona i wbił jej się w brzuch. Krwawiła, ale zdołała się wydostać spod ciała chłopaka i uciec do lasu. Jednak Hugo już po tym pierwszym ciosie nie miał żadnych szans. Szpikulec przeszył mięsień pośladka, wbił się w podstawę kręgosłupa i uszkodził nerw odpowiedzialny za poruszanie nogami. Hugo momentalnie stracił czucie od pasa w dół. Kable nie zadał mu już kolejnej rany. Nie było potrzeby. Chłopiec został sparaliżowany i Kable bez pośpiechu obserwował, jak umiera. Trwało to prawdopodobnie około pięciu godzin. To dlatego miejscowi zaczęli nazywać zbrodnię „wilczym mordem”, ponieważ w taki właśnie sposób zabija swoją ofiarę pies czy wilk. Rani, a potem podchodzi i metodycznie osacza, aż ofiara pada na skutek wyczerpania i utraty krwi.

Tymczasem Sophie Hurst-Lloyd ukrywała się w lesie. Mimo że od tego zajścia minęło piętnaście lat, a Caffery niejedno w życiu widział i zrobił, nadal trudno mu pojąć, co jej się przydarzyło. Kable musiał czuć się niesłychanie pewnie, bo wygląda na to, że pozwolił jej uciec. Podczas autopsji nie odnaleziono na jej ciele żadnych śladów początkowego ataku poza niewielką raną na brzuchu. Wszystko wskazuje na to, że gdyby udało jej się umknąć, toby przeżyła. Kryminalistycy na podstawie analizy odcisków palców odnaleźli jej kryjówkę po trzech dniach. Dziewczyna zagrzebała się w stercie liści. Znaleziono napis, który próbowała wydrapać na pniu drzewa.

Mamo, tato, kocham was. Przepraszam. Chcę do domu…

Słów było więcej, być może Sophie próbowała przekazać, kto ją zaatakował, ale ktoś uniemożliwił odczytanie napisu, żłobiąc w korze głębokie bruzdy, których kształt odpowiadał nożykowi do tapet Kable’a. Pech, a może – jakby powiedzieli niektórzy – los chciał, że Sophie wybrała najmniej fortunną drogę ucieczki. Wsunęła się w kąt u podnóża stromego urwiska w miejscu, w którym zbocze układa się w kształt litery U. Caffery wie dokładnie, gdzie została uwięziona; doszedł do tego miejsca z Miśkiem. To ta sama skarpa, w której odnaleźli jamę. Nieszczęście Sophie polegało na tym, że jej nie dostrzegła. Gdyby było inaczej, to może, może zdołałaby przeżyć. W tamtych czasach nastolatki nie nosiły telefonów komórkowych. Miała do wyboru ucieczkę – co oznaczało konieczność powrotu do miejsca, w którym siedział Kable i patrzył, jak umiera jej chłopak – albo wyczekiwanie. Rozsądek podpowiedział jej to drugie. Czekała i czekała. Wenus i Merkury i Księżyc wzeszły, przemierzyły niebo i obniżyły się za horyzont, a ona powolutku wsuwała się między liście, próbując oddychać rytmicznie i spokojnie. Najprawdopodobniej nie widziała Kable’a ani Hugona, ale miała zegarek i pomyślała, że po upływie dwunastu godzin od czasu, gdy w lesie zaległa cisza, nie musi już dłużej czekać. Doszła do wniosku, że skoro przez korony przesącza się pierwszy brzask, a nieruchomy las ożywa tylko wtedy, gdy przemknie lis, przeleci ptak, to znaczy, że można już bezpiecznie wyjść.

Nie oceniła trafnie obłędu i wytrwałości Minneta Kable’a. Czekał równie cierpliwie jak ona. Zaszedł ją, gdy tylko się poruszyła. Osaczył i zaatakował kilkakrotnie nożykiem do tapet. W raporcie napisano, że Minnet jest oburęczny – udowodnił to już wcześniejszymi atakami – i rany Sophie to potwierdziły. Najbardziej bestialskie rany kłute zadał prawą ręką, ale inne lewą, miał więc czas, by spokojnie przełożyć nożyk z ręki do ręki. Sophie umierała czterdzieści minut. Podobnie jak Hugo wykrwawiła się na śmierć. Może w jej przypadku trwało to krócej dlatego, że była już wychłodzona i osłabiona po nocy spędzonej w lesie.

Niebywałe, myśli Caffery, cóż za pewność siebie. Unieruchomić dwoje zdrowych i sprawnych nastolatków w tym ogólnodostępnym lesie – bez panikowania, na tak długi okres – ze świadomością, że w każdej chwili można zostać nakrytym. To, że jeden człowiek może tak nad sobą zapanować, wytrwać w takich warunkach, nie mieści się Caffery’emu w głowie.

Kiedy Kable zrobił swoje, przez rany brzuszne wyciągnął nastolatkom jelita. Lekarz sądowy był zdania, że na tym etapie Sophie trzymała się jeszcze kurczowo życia i możliwe, że była świadoma tego, co się dzieje. Kable rozwiesił wnętrzności na gałęziach drzewa tak, by utworzyły kształt serca. Następnie według anatomopatologa ułożył ciała w takiej samej pozycji, w jakiej znajdowały się na początku, gdy zaatakował parę szpikulcem do lodu: Hugo na górze, z nogami Sophie owiniętymi wokół bioder. W potwornym uścisku pośród wilgotnych liści. Na kadrach z miejsca zbrodni, obejmujących także wiszące na górze jelita, nastolatki wyglądają jak para bliźniąt w macicy, przywiązanych do drzewa pępowiną.

Najdziwniejszy był finał. Ułożywszy parę twarzą w twarz, jak do pocałunku, Kable albo kilkakrotnie nastąpił na ich głowy, albo je zmiażdżył – co do tego nie ma pewności – ale bez względu na to, jaką metodą się posłużył, ciosy były wystarczająco silne, by pogruchotać im nosy i kości policzkowe. W raporcie napisano, że gdy policjanci rozdzielili ciała, twarze nastolatków nie wyglądały jak ludzkie.

Caffery robi długi wydech. Odkłada telefon wyświetlaczem do dołu i opiera głowę o ścianę, rozmyślając nad tym wszystkim. Zastanawia się, czy w grę nie wchodziła przypadkiem zazdrość. Może Kable zakochał się w którymś dziecku – chłopcu albo dziewczynie, kto to wie? – i to, co zrobił z ich twarzami, było karą za ich fizyczną zażyłość. Wgniótł jedną w drugą. Jak się całować, to się całować. Niech mają nauczkę. Weźmy ten udawany kształt serca i nigdy nieodnaleziony pierścionek, który Sophie dostała od Hugona – to wszystko wskazywałoby na zazdrość. A jednak detektywom i innym specjalistom nie udało się odnaleźć osobistych powiązań między Kable’em a parą.

Misiek trąca nosem jego dłoń i Caffery, otwarłszy jedno oko, zerka na niego z góry.

Przenosi spojrzenie na kufel z piwem. Coś mu się zdaje, że nie da rady wrócić dziś do domu. Tak naprawdę chce odnaleźć Piechura. Skłonić go do mówienia. Coś z niego wyciągnąć. Kiedy jednak o tym myśli, zdaje sobie sprawę, że mógłby typa udusić, wyrwać z niego ostatnie tchnienie, a i tak dostałby w zamian tylko błogi uśmiech – pogodne przeświadczenie, że właśnie takiego obrotu sprawy się spodziewał. Piechur nigdy nie zaskamle o litość, nigdy nie wyjawi swoich sekretów, nigdy nie dobije targu z czystej desperacji. Odezwie się dopiero wtedy, gdy sam będzie gotów.

Caffery przymyka oczy i oddychając miarowo, znów opuszcza głowę na ścianę.